Pisma ekonomiczne/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pisma ekonomiczne |
Pochodzenie | Pisma. Pierwsze zbiorowe wydanie dzieł treści filozoficznej i społecznej. Tom I |
Wydawca | Związek Polskich Stowarzyszeń Spożywców |
Data wyd. | 1924 |
Druk | R. Olesiński, W. Merkel i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom I |
Indeks stron |
Każdego to przecie zajmuje i obchodzi, żeby każdy obywatel miał bogactwo, to jest, zamożność, słowem, żeby było wszystko co trzeba, żeby ludziom na niczem nie brakowało, żeby mieli co jeść, w co się ubrać, gdzie mieszkać i nad czemś pracować. Wiedzieć sposób, jak to się robi, że ludzie żyją razem że są pieniądze, zarobki, pomoce, towary, wiedzieć także jak naród gospodaruje jest rzeczą koniecznie potrzebną dla każdego człowieka, bo kto wie, jak naród gospodaruje, by mu było dobrze, ten będzie umiał i sam dobrze gospodarować, potrafi wynaleźć zarobek, wyciągnąć korzyść uczciwie, stamtąd, skąd inny nic nie wyciągnie. „Nauka Gospodarstwa społecznego“ (bo naród a społeczeństwo to prawie wszystko jedno) także nazywa się z grecka Ekonomją.
Nauka tego Gospodarstwa, uczy także i uczciwości, wykazuje co szkodzi ludziom, a co im pomaga. Czy to nie ciekawe i ważne, wiedzieć o tem? Ja mam zamiar wypisać wam niektóre tylko ważne zasady, uwagi i myśli z tej nauki Gospodarstwa.
Czyście kiedy pomyśleli o tem bracia, co to jest bogactwo? Słyszycie o niem dużo, mówicie często: to człowiek bogaty. Dlaczego wy go bogatym nazywacie? Odpowiecie pewno, bo on ma pieniądze. — Ej, a ja wam mówię, że nie dlatego. Zastanówcie się trochę nad tem. Oto ja znam jednego gospodarza; ten gospodarz ma 15 tysięcy rubli kapitału w pieniądzach, ma ziemię, sprzeda ją, bierze za nią drugie 15 tysięcy rubli, dokłada te pieniądze do tamtych i ma razem 30 tysięcy rubli kapitału. Jest więc bogatym, nieprawdaż? A dlaczego. Dlatego, że może jeść co mu się podoba, ubrać się jak chce, bo ma na to pieniądze, kupić co chce, także dlatego, że ma pieniądze, dać komu chce i ile chce, bo ma co dawać. Cóż to znaczy? Znaczy, że ten gospodarz może zaspokoić swoje potrzeby i dlatego tylko jest bogatym. Ponieważ jego chęci nie są wielkie, ma więc wszystko to, co mu potrzeba. Jeśliby jednak ten gospodarz chciał kupić np. miasto jakie, nie mógłby, bo nie ma tyle pieniędzy. Byłby więc wtedy ubogim. Ten więc jest bogatym, kto może zaspokoić wszystkie swoje potrzeby.
Wyobraźmy teraz sobie, że ten gospodarz, który ma 30 tysięcy rubli, dostaje się z temi pieniędzmi na pustynię, albo do kraju, gdzie ludzie nie mają co jeść, ani w co się ubrać, do kraju biednego. Gospodarz ten ma 30 tysięcy rubli z sobą, jak się wam zdaje, czy on na tej pustyni, albo w tym kraju jest bogatym czy ubogim? Czy on może najeść się samemi tylko pieniędzmi, czy może się w nie ubrać, czy może z nich (z monet złotych, srebrnych, miedzianych, papierowych) zbudować sobie dom, zrobić komin, powóz, sprzęty różne, i tak dalej. Naturalnie że nie, bo ani złota, ani srebra, ani miedzi jeść nie może, ani się ubrać w nie, ani mieszkać; trzeba, żeby w kraju był chleb, ubranie, drzewo, robotnicy, żeby za pieniądze można się najeść, ubrać, zbudować dom, i t. d., ten więc gospodarz gdyby był na pustyni, gdzie niema nic zupełnie, czem się on nakarmi, w co się ubierze? Pieniędzy nie zje, w pieniądze się nie ubierze więc z głodu i z nędzy zginie, mając w kieszeni 30 tysięcy rubli, złotem, srebrem i miedzią. Czyż ten gospodarz na pustyni jest bogatym, czy ubogim? Czy może być nazwany bogatym, ten, kto umiera z głodu? — Naturalnie że nie, a ten gospodarz będąc na pustyni byłby nędzarzem, chociaż miał 30 tysięcy. Co to znaczy?
Znaczy to, że pieniądze nie są bogactwem, ale bogactwo jest to możność zaspokojenia swych potrzeb, w każdym czasie.
Pieniądze mają dlatego tylko wartość, że za nie można dostać chleb, ubranie, drzewo, ziemię, bydło, konie, broń, i t. d.; to jest, że je można zamienić na coś innego. Pieniądze jednak same nie stanowią wcale bogactwa, jak to widzieliśmy na przykładzie o gospodarzu majętnym. Pieniądze wtedy tylko mogą uczynić człowieka bogatym, to jest, wtedy mogą zaspokoić wszystkie jego potrzeby, gdy kraj ma bogactwo, gdy rodzi chleb, gdy są fabryki, robotnicy, rzemieślnicy, szewcy, krawcy, kowale, stolarze, ślusarze i t. d. Wtedy tylko za pieniądze można mieć chleb, dom, ubranie, i wszystko, czego się zażąda. Wtedy pieniądz jest użytecznym, gdy kraj jest zamożny, gdy można zań co dostać. Jeżeli więc pieniądz jest tylko środkiem do nabycia bogactwa, to jest, rzeczy potrzebnych, znaczy tedy, że sam nie stanowi bogactwa, lecz tylko służy do nabycia bogactwa. Gdyby naprzykład nagle znikł w kraju przemysł, zarzucono rolę, zamknięto fabryki wszystkie, toby ci, co mają i po kilka miljonów kapitału pieniężnego, zostaliby w nędzy ostatniej, bo nie byłoby im skąd dostać chleba, ani niczego, co do życia potrzebnem jest. Bogactwem więc jednego człowieka jak i narodu jest możność zaspokojenia swych potrzeb.
Powiedzieliśmy już, że gdyby ludzie porzucili wszelką pracę, to ci, którzy dziś są bogaczami, wtedy zostaliby nędzarzami, boby nie mieli skąd wziąć, ani gdzie kupić chleba, odzienia, i t. d. Ci więc, którzy żyją z kapitału pieniężnego, umarliby z głodu. Ale znów, gdyby w tym czasie, kiedy ludzie przestają pracować został jeden tylko rolnik, — co ma kawałek ziemi, narzędzia i posiew, tenby z głodu nie przepadł, upiekłby chleb i żył. Ale skądby wziął ubranie, drzewo na opał i różne inne potrzebne rzeczy, gdyby inni ludzie nie pracowali? Nie miałby tego wszystkiego, chodziłby w łachmanach, marzłby z zimna, narzędzia by się zużyły w końcu, i nie mógłby pracować, więcby jak i ów bogacz, który żył z pieniędzy, umarł w końcu z nędzy i głodu. Widzimy więc, że jeden człowiek bez drugich żyć nie może, że jeden drugiemu wyświadcza wielką przysługę, że jeden dla drugiego ma obowiązki. Nie mogliby żyć rzemieślnicy, gdyby rolnicy nie chcieli pracować, bo skądżeby wzięli chleba? Nie mogliby żyć rolnicy, gdyby rzemieślnicy przestali pracować, bo skądżeby wzięli odzienie, obuwie, sprzęty, narzędzia rolnicze? ktoby zbudował chatę, dał drzewo, i t. d. Jedni dlatego bez drugich żyćby nie mogli; człowiek nie może umieć wszystkiego i wszystkiego robić, boby i czasu na to nie stało, i robota byłaby Bóg wie jaka. Człowiek sam jeden i kawałka ziemi zaoraćby nie mógł: do zaorania ziemi trzeba pługa; ażeby mieć pług trzeba go zrobić, trzeba mieć żelazo, trzeba je wykopać w górach głęboko; ażeby wykopać żelazo, trzeba mieć do tego inne zupełnie narzędzia, maszyny, które trzeba zrobić, trzeba umieć niemi władać, i trzeba znów do tego mieć żelazo i kopać go w górach kamiennych, do czego trzeba także maszyn, narzędzi i tak bez końca. Czyż jeden człowiek może zrobić wszystko? — niemożebne. Więc i pługa jednego mieć nie może i kawałeczka ziemi zorać nie może, więc cóż zrobi? — zginie. Jakże on żyć może bez pracy drugich ludzi? — Wszędzie więc napotykamy przeszkody mówiące nam jedno: że człowiek bez innych ludzi żyć nie może, że jego praca, bez pracy innych ludzi, nic nie znaczy. Jeżeli więc ten człowiek żyje, i ma, co mu potrzeba z pracy innych ludzi, więc to znaczy, że on ma dla nich wielkie obowiązki.
Każdy człowiek pracujący dla pracującego ma obowiązki; jeden daje drugiemu chleb; drugi też daje pierwszemu odzienie; trzeci daje im obuwie; czwarty daje tym trzem narzędzia i t. d. Ot, ja naprzykład, ja mam tak jak i każdy obowiązki dla wszystkich pracujących ludzi; mam obowiązek dla rolników, bo z ich pracy jem chleb; mam obowiązki dla rzemieślników, bo z ich pracy mam odzienie, obuwie, dom, sprzęty, narzędzia i t. d. mam w końcu obowiązki dla ludzi uczonych, którzy piszą, bo z ich pracy uczę się nowych rzeczy i rozwijam swój umysł. Mam więc wszystko od ludzi: życie, dobrobyt, naukę.
To wszystko jestem im dłużny; powinienem wzajemnie być dla nich wszystkich użytecznym, odpłacić się im dobrem; bo jeżeli ja im za to wszystko, co od nich mam, nic nie dam, jeżeli nie spłacę mego długu, który każdy u ludzi zaciąga, kim więc będę? Próżniakiem, darmozjadem, niewdzięcznym, więc człowiekiem podłym bez czci żadnej. Jeżeli więc nie chcę być takim, trzeba, abym był dla wszystkich ludzi tak użytecznym, jak oni dla mnie; trzeba, żeby moja praca dała im tyle, co ich praca mnie. Ja z ich pracy mam wszystko, co tylko potrzeba: życie dobrobyt, naukę; ja więc nawzajem powinienem pracować tak, aby moja praca utrzymywała ludzi, życie i dobrobyt, żeby dawała im naukę. Jeżeli ja jestem dobrym rzemieślnikiem, to ja ludziom daję różne rzeczy, bez których oni obejść się nie mogą; więc jestem im użytecznym i spłacam mój dług, daję im te rzeczy przezemnie zrobione, za dom, za chleb, za naukę, w końcu za mosty, po których chodzę, za drogi, po których jeżdżę, za inne przyjemności i wygody, które mam od ludzi. Ale to jeszcze nie dosyć za tyle dobrodziejstw, które mam od ludzkości, dać jej tylko wyroby z żelaza lub z drzewa; są i inne sposoby odpłacenia się ludziom. Jeżeli ja mam dzieci, powinienem je wychować, pokierować na ludzi rozumnych, uczciwych; tym sposobem odpłaca się ludzkości za jej dary wszystkie: bo jeżeli ja wychowam mego syna czy córkę na obywatela użytecznego; jeżeli mu dam naukę, to ten mój syn czy córka, będą także użytecznie pracowali dla ludzi, także mając dzieci, wychowają je na użytecznych obywateli i tak może być przez kilka pokoleń. Tym więc sposobem ja mogę odpłacić się ludzkości, oddać dług zaciągnięty. Są jednakże i inne sposoby odpłacania się ludziom za ich dary, np. przez pisanie dobrych książek, tworzenie zakładów dobroczynnych, zakładanie szkółek, czytelni, dawanie pomocy biednym robotnikom, lub rolnikom, i t. d. Czy z was każdy o tem pomyślał, że wy wszystko macie od ludzi, że wy u nich zaciągacie dług bardzo wielki, że ten dług trzeba spłacić użyteczną pracą, dobremi uczynkami? Przejechałeś most na rzece, a czyś pomyślał czytelniku, że ten most budowało tysiące ludzi, że teraz przejeżdżając z ich pracy korzystasz, że musisz im się odpłacić za to czemś użytecznem, dobrem?
Nie każdy na nieszczęście pamięta na to, bo wielu jest takich próżniaków, co nic nie robią, zbytkują, albo żebrzą. Ludność daje mu wszystko, a on jej nic, albo czasem i szkodzi jej swą pracą. Naprzykład niejeden pracuje ale na szkodę ludziom, gdy rozpija wielu, a rozpijając pozbawia ich rozumu, sił, sposobu zarobku, doprowadza ich do nędzy i głupoty. Pijak przecież wpadłszy w nałóg, z wielką trudnością już się od niego odzwyczai, wszystkie pieniądze na wódkę traci, po całych dniach już w karczmie próżnuje, psuje zdrowie, traci rozum i siły i kończy na tem, że pod ławką szynkarską umiera, zostawiając rodzinę w nędzy. A kto temu winien? nietylko ten pijak, ale i ci szynkarze, co go rozpili, wódkę sprzedając; taka więc praca szkodzi ludzkości i gorszą jest nawet od próżniactwa.[2]
Najprzód dowiedzmy się co to jest produkcja? Oto naprzykład, ja biorę nóż, kawałek drzewa, chcąc wystrugać kij. Nożem będę obcinał drzewo dopóty, aż się nie zrobi pałka z tego kloca. Wtedy już praca moja się skończy, bo ja już mam to co chciałem, mam pałkę, czyli kij. Otóż ten kij nazywa się produkcją mojej pracy, albo także; użytecznym skutkiem tej pracy. Nim jednak miałem ten kij, musiałem mieć drzewo, żeby zeń kij wystrugać, drzewo to nazywa się materjałem. Nie dosyć jest jednak mieć drzewo, żeby mieć pałkę; ręką samą drzewa wystrugać nie można; trzeba mieć do tego narzędzia ostre; a narzędziem takiem jest nóż. Drugą więc rzeczą potrzebną: narzędzie (nóż) już mamy. Ale i to jeszcze nie dosyć, żeby mieć kij; będzie drzewo, nóż, lecz i nóż i drzewo mogą ciągle leżeć obok siebie i być u mnie schowane, ale kija jeszcze nie będzie; bo nóż sam nie ostruga drzewa; trzeba, żeby moja ręka wzięła nóż i nim zaczęła strugać drzewo, wtedy dopiero kij będzie. Znaczy więc, że oprócz drzewa i noża trzeba jeszcze, żebym ja wziął nóż i strugał, to znaczy, że trzeba pracy. Jeżeli będzie materjał, narzędzie i praca, wtedy dopiero będzie produkcja, czyli korzyść pracy, to jest właśnie produkcja, którą można także nazwać korzyścią pracy. Robotnik każdy, który chce zrobić siekierę, stół, buty, odzienie, czy cokolwiek, musi użyć koniecznie do zrobienia tego tych trzech rzeczy: materjału (żelaza, drzewa, skóry, płótna, wełny i t. d.) narzędzi (kowadła, noża, piły, szydła, nożyczek i t. d.) i pracy (kucia, ciosania, piłowania, kroju, szycia i t. d.). Każdy bowiem wie o tem, że bez jednej z tych trzech rzeczy nie może nic być, nikt nic zrobić nie może, a więc: nie może być produkcji.
Jakże naprzykład coś robić bez materjału, albo bez narzędzi, albo bez pracy? niemożebne, żeby się coś zrobiło. Dlatego więc my mówimy, że aby była produkcja potrzeba: materjału, narzędzi, pracy. I to jeszcze nie wszystko, czego potrzeba do produkcji, to jest do korzystnych skutków pracy. Oprócz pracy, materjału i narzędzi trzeba mieć jeszcze pojęcie wykształcone, umysł rozwinięty, któryby pracą kierował. Robotnik z najlepszego materjału, z najlepszemi narzędziami nie zrobi nic, nie mając umysłu choć trochę rozwiniętego. U człowieka bowiem umysł, albo raczej rozum jego powinien kierować pracą, żeby skutki pracy były korzystne, żeby była produkcja. Skąd też wypływa, że człowiek ciemny na umyśle nie zrobi nigdy tyle co oświecony, a nawet nic nie zrobi, a także społeczność, która nie pracuje nad szerzeniem oświaty, nauk, nie może nigdy być bogatą, a nawet zamożną i jeżeli społeczność jest ciemna toć i biedna, jeżeli oświecona, to i bogata. Nauka dla rzemieślnika jak i dla rolnika jest prawdziwem bogactwem, bo ona w dziesięcioro pomnoży mu dochód — rozwinięcie umysłu, nauka. Cóż jeszcze wytwarza i powiększa produkcję? Natura, przyroda, a raczej siła przyrody. Co jest ta siła przyrody, zaraz powiemy: oto ja chcąc mieć produkcję — pracuję, z pracy mojej będzie produkcja, ale skąd praca, z czego ona? Otóż właśnie z tej siły przyrody. Ja nie mógłbym pracować, gdybym nie miał żadnych sił, gdybym był słaby na ciele. Pracować mogę dzięki tylko sile mojej, bo bez siły nie byłoby pracy. A ta siła moja jest mi nadana od natury, od przyrody, jest więc siłą przyrody. Nietylko jednak ta siła natury działa przez człowieka, przez jego ręce i nogi; jest ona także i w ziemi i w powietrzu i w świetle słonecznem. Dzięki tej sile, roślina zasiana rośnie. Zboże dojrzewa tylko przez tę siłę, która jest w ziemi i która daje roślinie każdej życie przez różne soki. Powietrze także wpływa na roślinę i promienie słońca bo bez nich przecie zboże by nie dojrzało; tak więc siła natury daje nam zboże i siłę rąk do pracy, znaczy więc, że ta siła natury dopomaga także do produkcji; zboże naprzykład jest produkcją tej siły w ziemi, powietrzu i słońcu zawartej, i siły rąk ludzkich.
Jak się wam zdaje, czytelnicy, co to jest praca? Przyznacie pewnie, że praca to jest usiłowanie w jakimś celu, usiłowanie nad dostaniem, albo zrobieniem czegoś. Praca może być korzystna i niekorzystna, czyli: praca może być produkcyjna i nieprodukcyjna. Praca produkcyjna jest ta, która przynosi korzyść robotnikowi i korzystającym z niej ludziom (to jest konsumentom, bo konsumentem nazywa się ten, kto korzysta z produktów pracy; ten kto je chleb przez rolnika wypracowany, jest konsumentem pracy rolnika; ten, kto nosi obuwie szewca jest konsumentem pracy szewca i t. d.). Pracą taką jest praca: rolników, przemysłowców to jest rzemieślników, robotników, pisarzy, uczonych. Pracą nieprodukcyjną, jest praca: szynkarzy, lichwiarzy, skoczków, a często także praca żołnierzy, złotników i licznych pisarzy książek.
Tylko praca produkcyjna jest użyteczna ludziom; możemy ją więc nazwać: pracą użyteczną, pracą wypracowującą użyteczność. Każda praca ma cel zrobienia czegoś, niekoniecznie jednak jakiegoś przedmiotu. Wiele jest rodzajów pracy produkcyjnej, a każda inny ma cel. I tak np. jest praca, która przygotowuje materjał na jakiś wyrób; taką pracą jest praca: górników wydostających z ziemi żelazo, złoto, srebro, kamienie i t. d.; wełniarzy przygotowujących wełnę do przędzenia; rolników dających ziarno na chleb i wielu innych. Materjał, jak widzimy, nie wyrabia się ręczną pracą jak same przedmioty, ale wydobywa się z natury: jak żelazo, metale i kamienie z gór, wełna z owiec, kóz, baranów i t. d., ziarno z roli.
To jest praca zastosowana do materjału, pierwszy rodzaj pracy produkcyjnej. Drugi rodzaj pracy produkcyjnej jest praca, która przygotowuje narzędzia do wyrabiania różnych przedmiotów; pracą taką jest praca: ślusarzy wyrabiających noże, piły i t. d., kowali robiących drągi żelazne, siekiery, młoty i t. d., maszynistów wyrabiających różne maszyny: młocarnie, wiatraki, młyny i t. d. Praca taka nazywa się pracą zastosowaną do narzędzi. — Trzeci rodzaj pracy produkcyjnej, jest pracą wyrabiającą same przedmioty służące do użytku, same, ale nie mające na celu wyrabiania innych przedmiotów. Pracą taką jest praca: stolarzy, bo wyrabiane przez nich sprzęty służą wprost do użytku ludzi: krzesła są zrobione do siadania, więc człowiek może z nich korzystać; praca piekarzy, bo chleb upieczony jest do zjedzenia, więc dla odrazowego użytku ludzi. Praca szewców, krawców, lekarzy, pisarzy i t. d. także służy ludziom do użytku w każdym czasie, to jest, że wyrób tej pracy może być odrazu przez ludzi spożytkowany. Praca taka nazywa się: pracą zastosowaną do produkcji, ale nie przygotowawczą, jak dwie poprzednie.
Trzeba to wszystko lepiej objaśnić. Wiadomo każdemu, że zanim krawiec może zrobić odzienie, trzeba, żeby wprzód tkacz wytkał płótno, ślusarz zrobił nożyczki, fabrykant igłę, wełniarz ostrzygł owce i kozy, albo żeby gospodarz posiał i zebrał ten czy konopie. Ileż to jest prac różnych, zanim krawiec będzie mógł zrobić odzienie. Praca gospodarcza nad lnem i konopiami będzie przygotowawczą, bo sam ten i konopie nie maja, żadnego pożytku, a tylko dlatego, że z nich tkacz wyrobi płótno, to są potrzebne i użyteczne. Praca więc gospodarcza lnu i konopi, bez pracy tkacza na nicby się nie zdała. A i praca tkacza, która produkuje płótno, bez pracy krawca mniej by była użyteczną. Stąd więc jeszcze lepiej widzimy, że są prace, które dopiero przygotowują do produkcji albo materjał albo narzędzia. Taka jest praca: górników, rolników, ślusarzy i t. d, i są także inne prace, które wydają same produkcje t. j. rzeczy użyteczne, jak np. praca szewców, piekarzy, stolarzy, krawców i t. d. Oprócz tego jest jeszcze czwarty rodzaj pracy produkcyjnej; praca ta ułatwia rozszerzanie się produkcji przez przewóz z miejsca na miejsce; praca taka nazywa się handlem. — Piąty rodzaj pracy produkcyjnej jest praca, która usiłuje zwiększyć produkcję, „przez rozwijanie umysłu robotników i przez powiększanie ich sił i wzmocnienie zdrowia“. Praca taka jest pracą tych ludzi uczonych i zamożnych, którzy zakładają szpitale, szkoły, ochrony, piszą dobre książki, rozprawy i t. d. Praca ta jest wielce użyteczna i bez niej nie byłoby żadnych produktów. W kraju bowiem takim, gdzie nikt nic dobrego nie napisze, gdzie nie znajdzie się taki obywatel, aby łożył na nauki, dał na szpital lub inny zakład dobroczynny, w kraju tym nie może być ani dobrobyt, ani zamożność, bo nie będzie żadnej produkcji. W kraju takim ludzie z głodu i nędzyby umarli.
Widzieliśmy już, jak to dla zrobienia jednego przedmiotu potrzeba zawsze tyle prac różnych, tyle rąk ludzkich i rozumów. Każda rzecz najmniejsza jest zrobiona przez tysiące ludzi. Człowiek każdy pracować powinien, lecz pracować korzystnie, produkcyjnie, użytecznie dla drugich; ten, kto nie pracuje, jest darmozjadem i ciężarem dla wszystkich ludzi, karmi się cudzą pracą, cudzą własnością, wzamian nic nie dając. Człowiek pojedyńczy, tak jak i naród, żeby nie pracował, toby zginął. Są tacy ludzie bogaci, którzy nie pracują, lecz tacy prędzej czy później muszą zginąć. Pracować trzeba, ale niekoniecznie dla siębie tylko; pracuje dla siebie ten, kto chleba nie ma; człowiek zamożny pracować powinien i dla drugich biedniejszych. Zresztą pamiętajmy na to, że praca może być także i umysłowa, a ta u każdego człowieka być powinna, bo każdy potrzebuje umysłem pracować, żeby żyć, żeby być jeszcze rozumniejszym niż jest.
Co to jest kapitał? Jest to zbiór produkcji, czyli użytecznych skutków pracy, przeznaczonych do nowych produkcji, lub spożytkowania. Wytłomaczymy to lepiej: ja mam np. tysiąc rubli: jeżeli ja te pieniądze użyję na ulepszenie gospodarstwa mego, albo na kupienie materjałów do jakiejś pracy rzemieślniczej, albo na kupienie książek dobrych, na zbudowanie szkółki, ochrony, lub innego zakładu dobroczynnego, albo na wspomożenie biednych robotników, czy tam kogo innego, jeżeli, powtarzam, ja moje te pieniądze użyję na coś z tych rzeczy, to te tysiąc rubli będą kapitałem. Dlaczego? — dlatego, że są zużytkowane na rzecz użyteczną, na dobre, na produkcję.
Jeżeli zaś te tysiąc rubli zamiast użyć na te rzeczy, użyję naprzykład na wyprawienie zabaw zbytkownych, na kupienie klejnotów, strojów i t. p. na budowanie pałaców, na grę w karty i t. d., wtedy te moje pieniądze nie będą kapitałem. Dlaczego? — dlatego, że pieniądze te nie są zużyte na korzystne rzeczy, że z nich żadnego pożytku być nie może, bo są stracone na przedmioty zbytkowne, bo nie wydadzą żadnej produkcji, lecz zaginą w niepożytecznych rzeczach, zaginą bezwątpienia dla ogółu. Ten więc, kto mając pieniądze, traci je na rzeczy zbytkowne i nieużyteczne, ten zuboża naród cały, o taką sumę pieniędzy, jaką stracił na zbytki. Tedy trzeba pamiętać na to, że pieniądze, choćby największe, są wtedy kapitałem gdy są dobrze spożytkowane (użyte w produkcji), ale gdy są przeznaczone na zbytku, przestają być kapitałem: naród przez to zuboża się; nędza coraz większa.
Pamiętajmy także i na to, że te pieniądze, które ja mam (dajmy na to) nie spadną mi z nieba, że one pochodzą z cudzej, albo też z mojej pracy, że one tedy były przedtem kapitałem, a przestają nim być wtedy dopiero, gdy ja przeznaczam je na zbytki.
Dzieje się to w ten sposób: Wojciech idzie na robotę do kowala, zarabia u niego 10 rubli, za te pieniądze kupuje od szewca buty; szewc wziął za buty Wojciecha 10 rubli, i daje je stolarzowi za szafę; stolarz bierze te 10 rubli od szewca i daje księgarzowi za książki; księgarz bierze 10 rubli od stolarza i daje je krawcowi za odzienie; krawiec bierze te 10 rubli i przepija.
Te 10 rubli, które kowal dał za robotę Wojciechowi, były kapitałem aż do czasu póki je krawiec nie wziął i nie przepił, wtedy już przestały być kapitałem. Od kowala aż do krawca były one kapitałem dlatego, że Wojciech, szewc, stolarz i księgarz, dali je za przedmioty użyteczne: za buty, szafę, książki, odzienie, i te przedmioty przyniosły im korzyść, dały wygodę, jak buty i szafa, zdrowie — ubranie, rozum — książki. Więc rubli nie przepadły, bo przynosiły korzyść narodowi, dlatego, że Wojciech mając buty, — a więc wygodę, będzie pracował więcej i lepiej będzie robił i żył, mając więcej nauki, a księgarz także więcej pracować będzie, mając odzienie, bo kto nie ma butów, ani odzienia, nie może dużo pracować, a kto nie czyta książki, także nie może mieć rozumu, ani nauki, więc i robić gorzej będzie i mniej produkować.
Tak tedy 10 rubli przynosiły korzyść i tym ludziom, u których były, i ogółowi, dając możność większej pracy, a tem samem większej i lepszej produkcji. Gdy jednak te 10 rubli od krawca przeszły do szynkarza, który przynosi szkodę ludziom, i jeszcze, gdy przez to, że 10 rubli przeszły do szynkarza, krawcowi ubyło przez wódkę sił i rozumu, a przybyło brzydkiego nałogu, wtedy można powiedzieć, że te 10 rubli przestały przynosić ludziom pożytek, a zaczęły szkodzić, a gdy zaczęły szkodzić, przestały być kapitałem, przepadły już dla ogółu. Lecz w takim tylko razie mogą zostać i być pożytecznemi, jeśli ów szynkarz wziąwszy te 10 rubli, przestanie już szynkować, a weźmie się do jakiejś pożytecznej pracy, i 10 owych rubli użyje dla dobra drugich, albo dla wzmocnienia sił swoich, zdrowia, wygody, lub rozumu; wtedy 10 rubli zostaną znów kapitałem.
Tak dzieje się z każdemi pieniędzmi, z każdą sumą. Jeżeliby było dużo ludzi ciemnych, to kapitałyby przepadały dla kraju i naród całkiemby zubożał; jeżeli takich ludzi będzie mało, to kraj zbogaci się, kapitały nie przepadną, ale powiększą się w każdym czasie, jeżeli ludzi takich ciemnych, utracjuszów wcale nie będzie.
Widzimy stąd, że tak jak jest praca produkcyjna i nieprodukcyjna, tak samo jest i kapitał produkcyjny i nieprodukcyjny, korzystny i niekorzystny; lecz pamiętać znowu na to trzeba, że kapitał stając się nieprodukcyjnym, przestaje być kapitałem.
Skąd bierze się kapitał? Jeżeli my pracujemy, a pracując produkujemy, to jest wyrabiamy użyteczne przedmioty, i nie spożytkujemy odrazu wszystkich tych przedmiotów, ale część ich zaoszczędzimy, zachowamy, wtedy będziemy mieć kapitał, bo ta część zaoszczędzonych przedmiotów, produktów, jest właśnie kapitałem. Kapitałem więc nazywamy: zaoszczędzoną część produktów. Dorobić się kapitału, można tylko zaoszczędziwszy jakąś część produktów pracy, nie wydając wszystkiego odrazu. Kapitałem nazywamy nietylko pieniądze, ale także i inne korzystne własności np. ziemię, trzody, drzewo, towary (nie zbytkowne) i t. p.
Powróćmy jeszcze na chwilę do tych 10 rubli danych w końcu szynkarzowi. Powiedzieliśmy, że te pieniądze przestały już być kapitałem dostawszy się do szynkarza, który pracuje nieprodukcyjnie. Ktoś jednak może powiedzieć że te 10 rubli nie przepadły, bo szynkarz może je oddać krawcowi za odzienie, a ten krawiec spożytkuje je także na coś pożytecznego dla siebie, przez co będzie mógł więcej produkować; takie więc pieniądze nie przestały być kapitałem. Zdawałoby się to prawdziwem; lecz trzeba i nad tem pomyśleć, że to ubranie, które krawiec oddał za 10 rubli szynkarzowi, pójdzie na korzyść szynkarza, wskutek czego szynkarz będzie więcej pracował, a ponieważ jego praca jest nieprodukcyjna, będzie tedy więcej szkodził ludziom, a ubranie za owe 10 rubli zostanie darmo znoszone, bo szynkarz nosząc to ubranie, pracuje nieprodukcyjnie, szkodliwie, wzamian za noszone ubranie. Tymczasem to ubranie mogłoby być przez ten sam czas znoszone przez jakiegoś rzemieślnika, gospodarza czy księgarza, którego praca jest produkcyjna, użyteczna. Ubranieby to powiększyło produkcję tych ludzi, przyniosłoby więc narodowi pożytek, bowiem przez czas noszenia tego ubrania rzemieślnik wyrabiałby dużo różnych sprzętów, gospodarz dostarczał ziarna na chleb, księgarz książek do nauki i wykształcenia. Tymczasem jednak ubranie to przysparza pracy szkodliwej szynkarza, produkuje nie przedmioty użyteczne, ale wódkę. Gdyby ten krawiec, co to przepił u szynkarza 10 rubli, nie był tak zrobił, ale oddał te pieniądze np. rzeźnikowi za mięso, toby 10 rubli najprzód dodały sił krawcowi wskutek mięsa, powiększyłyby jego pracę i produkcję, a rzeźnik mając 10 rubli takżeby powiększył swoją pracę i produkcję, albo kupując nowy towar, albo spożywając dla nowych sił.
Otóż widzimy, że 10 rubli przeszedłszy do szynkarza i dostarczywszy mu ubrania do pracy nieprodukcyjnej, zamiast coby miały dostarczyć je robotnikowi pożytecznemu, że te pieniądze dlatego właśnie przestały być kapitałem, bo przestały użytecznie produkować. Każdy zatem dobry obywatel i człowiek porządny, powinien zważać na to, żeby kapitał choćby najmniejszy, który posiada, nie wydać na rzecz nieużyteczną, zbytkowną, szkodzącą. Kto wydaje 7.000 rubli na wybudowanie pałacu, choćby mógł wydać 3.000 na porządny dom, ten zuboża naród cały o 7.000 rubli, bo z pałacu korzyści nie będzie, tylko zbytek niepotrzebny. Pamiętać na to w życiu trzeba koniecznie.
Zacznijmy teraz o czem innem. Każda rzecz posiadana, każda własność jest kapitałem, gdy jest użyteczna. Pieniądze przeznaczone na dobry cel, są kapitałem i ziemia jest kapitałem i młyn, woda, jest kapitałem i rów nawet i grobla także są kapitałem. Jest przecież jakaś różnica między ziemią a pieniędzmi, towarem bawełnianym a groblą; jakaż to różnica? — taka, że pieniądze mogą się zmieniać, a ziemia nie, że towar oddaje się więc zmienia się, a grobla nie, a przecież i to i to jest kapitałem. Co to znaczy? To znaczy, że jest kapitał ruchomy (pieniądze, towary i t. d.) i nieruchomy (ziemia, woda, budynki, groble i t. d.). Jeden kapitał jak i drugi jest zarówno użyteczny, jeden bez drugiego być nie może, bo ludziom potrzebne są pieniądze, by się mieniali między sobą na różne rzeczy, i potrzebne towary z odzienia, butów, narzędzi, chleba, mięsa, mydła, świec, nici i t. d. i t. d. Są tacy gospodarze, co żałują wydać swój kapitał pieniężny na ulepszenia w gospodarstwie, na kopanie rowów gdzie trzeba, na stawianie młynów, grobli, płotów, na osuszenie gruntów przez kanały i t. p. Nie wiedzą oni chyba, że te wszystkie przedmioty przynoszą im znaczny zysk i oddadzą we dwoje. Jeżeli naprzykład gospodarz wyłoży na osuszenie gruntu 200 rubli, to pierwszego roku odbierze się z urodzaju na tym osuszonym gruncie najmniej połowa, za dwa lata cały kapitał włożony, a później dochód czysty.
Tak samo jest we wszystkiem. Żałuje się u nas kilkuset rubli na młocarnię, a trzebać nad tem także pomyśleć, ile to czasu traci się na młócenie cepami, — że przez ten czas można dużo zarobić, a młocarnia może trwać i sto lat. Gospodarz więc powinien dobrze obliczyć, czy będzie zysk, czy nie, i nie żałować gotówki na ulepszenie gruntu.
Dowiedzmy się także i o tem, że kapitał ogranicza produkcję, że nie może być produkcja wielka, gdy kapitał jest mały. Żeby bowiem założyć fabrykę, czy jaką rękodzielnię na wielki rozmiar, trzeba do tego wielkiego kapitału; a co więcej, dla zrobienia jednego sprzętu trzeba mieć odpowiedni kapitał na kupienie materjałów, narzędzi, jedzenia, odzienia, i innych niezbędnych do pracy rzeczy.
To samo można powiedzieć o narodzie. Naród jeżeli chce powiększyć swoją produkcję, swój przemysł, musi wprzód zwiększyć kapitał swój. Są np. takie zdania, że naród zbogaci się, jeżeli nie będzie otrzymywał z zagranicy towarów, lecz jeżeli sam u siebie będzie je wyrabiał w fabrykach. Takie zdanie jest mylne, naród zupełnie nie wzbogaci się przez to. Żeby w kraju zaprowadzić jakiś nowy przemysł, zbudować fabryki, trzeba na to kapitałów; tymczasem kapitały krajowe są włożone w inne przemysły również użyteczne jak i ten, który chcą wprowadzić; żeby więc zaprowadzić ten nowy przemysł w kraju, odbierają kapitały z innych przemysłów, a wkładają do nowego. Zmienił się wprawdzie przemysł, zmieniła się produkcja, ale kapitał pozostał jeden i ten sam. Czyż więc kraj wzbogacił się? — Nie, bo tylko kapitał stanowi bogactwo narodu, a tutaj kapitał pozostał jeden i ten sam.
Powiedzieliśmy poprzednio, że zamienianie przemysłu to jest pracy z jednego rodzaju na drugi, zamienianie jednej fabrykacji użytecznej na drugą użyteczną, nie wzbogaca narodu, bo kapitał nie powiększa się lecz tylko przechodzi w inny przemysł. Naród wzbogaci się wtedy, gdy się kapitał zwiększy, wtedy i produkcja powiększyć się może. Jasne to jest, bo przecież jeżeli ja mam sto rubli na założenie warsztatu, to ja zakupię tyle tytko materjału i narzędzi, ile mi wystarczy na to pieniędzy; ale jeżeli ja będę miał 200 rubli, to nakupię, dwa razy więcej materjału i narzędzi potrzebnych, a gdy mam więcej tego, więc i przedmiotów więcej będę mógł wyrabiać niż przedtem i produkcja moja będzie większa, bo mam więcej materjału i narzędzi, a mam dlatego więcej, że miałem większy kapitał, bo nie 100 ale 200 rubli. Tak tedy i naród, chcąc być bogatszym, musi swoje kapitały powiększyć, a powiększą się wtedy, jeżeli nie będą przepadać wskutek zbytków, jeżeli nie będzie grosza, ani własności żadnej, przeznaczonej do nieprodukcyjnego użytku; inaczej mówiąc, jeżeli nie będą się stawiać zbytkowne pałace, nosić bogate stroje, klejnoty, jeżeli ustanie praca szynkarzy, złotników, modniarek, skoczków, graczy, oprawców, żołnierzy. Gdy już nie będzie prac tego rodzaju, prac niekorzystnych, nieprodukcyjnych, a kapitały w te prace włożone, jeżeli przejdą do prac korzystnych, wtedy powiększą kapitał krajowy, a zatem i bogactwo. Kapitał włożony do pracy nieprodukcyjnej przestał być kapitałem, a teraz wycofany stamtąd i włożony do korzystnej pracy, znów nim jest. Kapitałem takim są nietylko pieniądze tracone na wyroby nieprodukcyjnej pracy, ale także narzędzia, materjały i sami robotnicy, mogący pracować produkcyjnie.
Otóż, żeby zwiększyć produkcję, trzeba powiększyć kapitał. Ale produkcja powiększa się także i wskutek pracy, a szczególniej pracy wspólnej. Co to jest praca wspólna? Praca wspólna jest to, jeżeli kilku albo kilkunastu ludzi czy więcej, pracuje nad wyrobieniem jednego przedmiotu, a każdy robi co innego. Taka praca zwiększa ogromnie produkcję, np. prędzej daleko zrobią pięciu robotników stół jeden, niż jeden tylko robotnik; bo pięciu ludzi mogą zrobić stół przez 10 minut, a jeden przez godzinę zaledwie, i tym więc sposobem, podczas gdy jeden robotnik zrobił jeden stół przez godzinę, pięciu robotników zrobiłoby takich stołów sześć, więcby produkcja była większa. Jeżeliby jednak każdy z tych pięciu ludzi robił osobno stół, sześć stołów pięciu ludzi zrobiłoby zaledwie przez 6 godzin. Jaka różnica wielka: robiąc razem stół jeden, zrobiliby ich przez godzinę 6, a robiąc zosobna każdy inny stół, zrobiliby 6 przez 6 godzin. A podczas gdy pięciu pracujących osobno zrobiłoby przez 6 godzin stołów 6, pięciu pracujących razem zrobiłoby stołów 36. Jak to się produkcja zwiększa od pracy wspólnej. Dlatego to w fabrykach robotnicy nie robią każdy zosobna innego przedmiotu, ale każdy wyrabia inną część tego przedmiotu. Ot naprzykład w fabryce szpilek: jest 10 rodzajów pracy, to i robotnicy są podzieleni na 10 części, a każda część co innego robi, a wszyscy razem robią szpilki. I tak: jeden ciągnie drut z mosiądzu, drugi go prostuje, trzeci rozcina, czwarty gładzi, piąty przyrządza koniec, do którego ma być przymocowana główka, szósty i siódmy pracują nad tą główką, ósmy osadza ją na szpilkę, dziewiąty pobiela, dziesiąty wtyka szpilkę w papier. Tak więc nad jedną szpilką pracuje nie jeden robotnik, ale dziesięciu, każdy robi co innego i dlatego tak dużo wyrabiają. Jest taka fabryka szpilek, gdzie pracuje tylko wszystkiego dziesięciu robotników w całej fabryce; a ponieważ każdy z nich robi co innego tak jak i w innych fabrykach, wyrabiają przeto dziennie 48.000 szpilek t. j, każdy wyrabia 4.800 szpilek. Czyż jeden człowiek pracując nad jedną szpilką, mógłby tyle zrobić? Niemożliwość, żeby jeden zrobił to wszystko dla jednej szpilki, co kilku dla tysięcy takich szpilek. Widzimy z tego, jak to taka wspólność pracy powiększa produkcję.
Gdyby nie tak było urządzone, że każdy robotnik robi inną część przedmiotu, toby i setnej części tego nie wyrabiano, co dziś wyrabiają. Wspólność pracy, podział pracy nad jednym przedmiotem kilku robotników wpływa tak, że dziś szybko i wiele wyrabia się towarów różnego gatunku.
Taki podział pracy, o jakim mówimy, że każdy robotnik pracuje nad inną częścią przedmiotu jednego, jest dobry i z tego też względu, że robotnik pracując ciągle nad jednym i tym samym przedmiotem, albo nad jedną i tą samą częścią jakiegoś przedmiotu, nabiera dużo wprawy i zręczności w robocie. Bez wprawy i zręczności, nie byłoby żadnych udoskonaleń, polepszeń w pracy, w narzędziach, nie wynalezionoby żadnych maszyn dobrych, bo nie byłoby robotników znających się na tem dobrze. Ciągła robota nad jednem i tem samem, nadaje robotnikowi zręczność i wprawę; robiąc ciągle te same części przedmiotów, lub same przedmioty, zastanawia się on nad swoją pracą, myśli jakby sobie ją ułatwić, i tym sposobem wymyśla ulepszenia w maszynach, narzędziach pracy, czegoby nie mógł zrobić, nie mając wielkiej wprawy i zręczności.
Oszczędność jest konieczna, tak dla jednego człowieka, jak i dla narodu całego, bo z oszczędności wypływa bogactwo. Kto chce być bogatym, musi być najprzód oszczędnym, bo bogactwo są to zaoszczędzone z dawniejszej pracy produkcje, tak i naród cały jeżeli chce mieć bogactwa, musi zaoszczędzać chociażby tylko małe kapitały, w pieniądzach, zbożu, towarach i t. p., żeby w razie przypadku nieurodzaju, czy też jakiej gwałtownej potrzeby mieć możność zadośćuczynienia tej potrzebie. Nie idzie jednak zatem żeby nie oddawać produkcje swoje zaraz po ich dostaniu na rzeczy użyteczne, zawsze jednak dobrze jest pewną ilość zachować na potem. Produkcje narodowe są to także i przedmioty takie, które się nie mogą przenosić z miejsca na miejsce, temi są naprzykład budynki, mosty, kanały, drogi i t. d.
Jeżeli naród jest oszczędny, to te produkcje, te przedmioty nie przenoszące się z miejsca na miejsce (budynki, mosty) będą zbudowane trwale, mocno, dobrze, żeby starczyły na długi czas, bo trzeba znać tę prawdę, że większy koszt jest budować co rok chatę zlepioną z gliny i chrustu, niż zbudować raz na zawsze chatę porządną z drzewa lub muru; tak samo i ze wszystkiem, lepiej wydać raz dużo pieniędzy i pracy na coś, niż wydawać potrosze z roku na rok ciągle, bo to i czasu więcej zabiera i kosztuje więcej. Oto naprzykład, mnie trzeba postawić chatę, ja wolę zrobić ją mocno i porządnie, wydam więc na to 200 rubli i będę mieć chatę z drzewa, mogącą służyć dobrze 20 lat i mam wygodę, czyste, zdrowe i bezpieczne pomieszkanie. Tymczasem oto ktoś drugi żałuje dać odrazu 200 rubli, buduje więc sobie chatę z gliny i chrustu lepioną; robota ta strasznie żmudna, a koszt cały wyjdzie najmniej na 10 rubli. Chata taka psuje się kilka razy do roku, tak, że wyjdzie na to, iż co rok trzeba na nią wydać z 10 rubli, a przynajmniej dużo czasu i pracy, która wyjdzie na to, co i same 10 rubli. Trzeba nie zapominać o tem, że czas i praca, to także bogactwo pewne, i kto wydaje na coś czas swój i robotę, znaczy to tyle, coby wydał pieniądze lub inne rzeczy, bo przecież przez ten czas i za pomocą tej pracy zarobiłby sobie także pewną sumę.
Wydając tak co rok 10 rubli przez lat 20, wyda na te poprawy 200 rubli. To samo więc, co i ja wydałem odrazu; ale ja mam wygodę w chacie mocnej i porządnej, a ten drugi w lepiance takiej jest narażony na wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwa; lada burza, ulewa, lub inny jaki przypadek, może ją zwalić zupełnie, oto i buduj na nowo, a tymczasem z rodziną mieszkaj pod gołem niebem. Dosyć, że doszliśmy do tej prawdy, że trzeba budować mocno, trwale, żeby było i na przyszłość, że lepiej wydać raz dużo, i mieć zabezpieczenie i wygodę na zawsze, niż wydać mniej, a cierpieć niewygodę i co rok ten wydatek ponawiać. Zauważam, że narody jeszcze dzikie, prawie ciemne, nieoświecone, nie mają nic poczucia oszczędności, i nie rozumieją nawet jej potrzeby; co zarobią to i stracą zaraz, a jak przyjdzie taki czas, że nie można zarobić, albo, gdy się jest chorym, to wtedy z głodu i z nędzy umierają; wszystkie budynki u nich są zupełnie nietrwałe. Indjanie mieszkają w budach z gałęzi i liści, albo też w jamach w ziemi wykopanych; Chińczycy budują domy z trzciny, albo poprostu lepią z ziemi twardej; wewnątrz domu przegródki u nich papierowe; to też co kilka miesięcy muszą ciągle podrabiać, naprawiać, albo nowe budować.
Pamiętajmy więc o tem, że naród bogaty musi być i oszczędny, że człowiek jeśli chce być bogatym musi być wprzód oszczędnym, zachować część zebranych produktów na potem, powinien budować wszystko trwałe, żeby na długo wystarczyło.
Na tem też muszą się przerwać nasze pogadanki z gospodarstwa społecznego. Później da Bóg, o innych rzeczach będziemy mówić.
Nie wszystko to, co ogół ludzi w pewnym czasie chwali, jest dobre, i nie wszystko to, co wielu zapamiętale gani jest złe. Owszem, bardzo często, zawsze prawie, dzieje się tak, że to, co jest powszechnie za złe uznane, jest w rzeczywistości dobre. Dlatego też nie radziłbym wam czytelnicy nigdy przyjmować na ślepo czyjegoś zdania, chociażby nawet było ono zdaniem wszystkich ludzi. Człowiek ma rozum, zdolność pojmowania i tym rozumem powinien każdą nową wiadomość zasłyszaną od drugich zbadać, rozebrać, zgruntować, jak to mówią. A dopiero po takiem zbadaniu, można powiedzieć, że to jest dobre a to jest złe, chociaż i wtedy nawet omylić się łatwo. Gdyby wszyscy tak postępowali, gdyby chcieli i musieli zastanawiać się, to fałszywe zasady upadłyby prędko.
Radzę więc i wam czytelnicy nie wierzyć na ślepo w to, co wam mówią, na wszystko zapytać — dlaczego tak — nie inaczej, i co z tego dobrego i poczciwego wyniknie? i uwierzyć dopiero w to, co wasz rozsądek uzna za prawdziwe. Jedną właśnie z takich fałszywych zasad, ślepo przez ogół ludzi przyjętych, była ta zasada, a raczej, to przekonanie, że: praca fizyczna to jest praca ręczna, żmudna i ciężka, ubliża człowiekowi. Przyjąwszy to twierdzenie za słuszne, robiono takie wnioski, że ludzie, którzy muszą zarabiać w ten sposób na chleb, powinni stać w społeczeństwie niżej od innych, mniej używać praw, mniej swobód, słowem, zajmować stanowisko służalcze prawie, a nie obywatelskie. I tak np. tylko panowie z panów, wysocy urzędnicy, szlachta, mogli niegdyś radzić nad potrzebami kraju, ale jakiś człowiek, chociażby nawet był rozumniejszy od tamtych, jak się tylko zajmował handlem, lub jakim przemysłem, — łokciem, wagą i miarą, to nie mógł radzić nad potrzebami bliżej go obchodzącemi, był z tego prawa wydziedziczony.
Tak było wieków temu kilka. Czy to było słuszne, łatwo odpowiedzieć; tylko uprzedzenie ludzkie owych czasów mogło coś podobnego twierdzić, że zarabianie na życie bez szkody drugich, może być kiedykolwiek poniżające; owszem praca uszlachetnia, a ludzie pracujący bardziej są godni szacunku od tych, co mając z czego żyć — próżnują.
Cofnąwszy się kilka wieków wstecz, widzimy, że w wieku 11-tym, 12-tym, 13-tym, 14-tym, a nawet 15-tym, klasa robocza, przemysłowcy i kupcy wszelkiego rodzaju, byli niejako pod władzą panów, nie należeli ani do urzędów państwowych, ani do żadnych rad i wyborów, zwalono tylko na nich cały ciężar podatków, a radzić o potrzebach ogólnych nie wolno im było.
Niegdyś np., w państwie niemieckiem, gdzie się odbywały sejmy, t. j. zebrania, na których radzono nad potrzebami kraju, na tych sejmach obok panów, biskupów, arcybiskupów, nie było widać ani jednego kupca, fabrykanta, wyrobnika, nawet włościanina; zaledwie tylko od wielkich miast znajdowali się posłowie. I u nas niegdyś było tak samo. Mieszczanie i włościanie nie mieli tych praw obywatelskich, co panowie i szlachta. Była to niesprawiedliwość krzycząca, ale powszechna na świecie. Z biegiem czasu, zmieniło się cokolwiek. Inna fałszywa zasada została przyjęta, a nią była następująca: że tylko własność gruntowa daje przywileje, t. j. że ci tylko co mają majątek w ziemi mogą zasiadać w Radzie kraju, czyli mieć możność glosowania. Było to już lepsze, bo wielu drobnych właścicieli ziemskich mogło mieć prawo głosowania. Dopiero od r. 1517 t. j, na początku 16-go wieku, zaszła wielka zmiana w stosunkach społecznych. Mieszczaństwo poszło w górę; bogaci kupcy, przemysłowcy wzrośli w znaczenie, dzierżąc w swojem ręku ogromne bogactwa i kapitały.
Panowie nawet, kiedy szło o pieniądze, korzyli się przed nimi. Tak np. Ludwik 14-ty francuski, najdumniejszy z królów, we własnym swoim zamku zdjął kapelusz przed żydem, Samuelem Bernhardem, chcąc wyprosić u niego pożyczkę. Zrobił to król, a cóż dopiero podwładni mu panowie. Doprawdy, przypominając sobie te czasy, dziwimy się, że uprzedzenie, czy nierozum ludzki mogły dojść do tego stopnia, iż rozróżniano nawet gatunki krwi, chrzcząc ją szlachecką, mieszczańską, chłopską, i dla takich nierozumnych różnic jednym odmawiano prawa, drugim je udzielano. Jak już mówiłem, na początku 16-go wieku mieszczaństwo poszło w górę, stosunki panów z kupcami i fabrykantami zmieniły się do niepoznania, a badawczy umysł mógł już wówczas przewidzieć, że stan mieszczański zapanuje nad szlachtą, że kapitaliści będą przewodzić herbowym. Co spowodowało taką zmianę w stosunkach społecznych?
W odpowiedzi na to musimy wyliczyć cały szereg wypadków zaszłych podówczas, które są przyczyną tej zmiany. Wypadki te są następujące:
1) Odkrycie Ameryki, a przez to ogromny wzrost produkcji, to jest płodów rolnych i wyrobów.
2) Odkrycie krótszej drogi morzem do Indyj Wschodnich (w Azji) i przez to ogromne ułatwienie dla handlu Europy z Azją.
3) Odkrycie igły magnesowej i wynalazek kompasu, co przyczyniło się do większej szybkości i bezpieczeństwa handlu morskiego, (bo temi narzędziami oznaczono dokładnie miejsce, gdzie się okręt znajduje).
4) Budowanie kanałów i gościńców, co zmniejszyło wydatki na przewóz, i dało możność wywożenia wielu produktów.
5) Wprowadzenie ustaw zabezpieczających prawo własności.
6) Zorganizowanie (urządzenie) lepszego sądownictwa.
7) Wynalezienie prochu, poskromienie wiele mogącej szlachty, rozpędzenie hufców zbrojnych z najemników, skutkiem czego owi najemnicy musieli sobie szukać zarobku w robotniczych warsztatach, a tem samem powiększyć liczbę przemysłowców i zwiększyć produkcję.
Wszystkie te wypadki podniosły ogromnie handel i przemysł, zwiększyły produkcję, otwierając dla niej obszerne rynki, miejsca dla jej zbytu.
Ludzie zaś, którzy się tem głównie zajmowali, wskutek wielkich ułatwień w wyprodukowaniu i ogromnego popytu na ich towar, wzbogacili się, zgromadzili w swem ręku takie kapitały, jakich żaden pan, a nawet król nie posiadał. A że potrzeba pieniędzy okazywała się coraz gwałtowniejsza, nic więc dziwnego, że bogate mieszczaństwo zwolna zgromadziło w swem ręku rządy państwa.
Na początku 18-go wieku znaczenie mieszczaństwa jeszcze bardziej wzrosło. Dość wzmiankować, że w tym czasie utworżyło się we Francji Stowarzyszenie handlowe do którego przystąpiło wielu panów, a między nimi sam rejent Francji, wysoki urzędnik państwowy.
Dawniej, lada szlachcic miał sobie za największe ubliżenie należeć do koła kupców lub przemysłowców, i z pewnością, prędzejby się stał złodziejem niż członkiem „stowarzyszenia handlowego“. A potem, widzieliśmy, że nawet osoby tak wysokie urzędy piastujące we Francji jak rejent, nie wstydziły się do tego towarzystwa należeć.
Nie dość tego, w roku 1717 wydano we Francji edykt to jest prawo, pozwalające szlachcie przyjmować wojskową i morską służbę w Stowarzyszeniu Handlowem, nie poniżając jej godności. Owóż do czego doszła dumna i potężna szlachta. Pozwolono jej służyć za dozorców zbrojnych w przemysłowych i handlowych przedsiębiorstwach mieszczaństwa. Nas to nie oburza ani nie dziwi, że szlachcic u kupca służy, bośmy się już pozbyli tej głupoty, co dzieliła ludzi na szlachciców i nieszlachciców, ale gdyby coś podobnego powiedziano szlachcicowi z 15-go np. wieku, toby on pewno takiemu w oczy plunął i wyzwał na rozprawę pałaszową. Zmiana ta, a mianowicie, wzniesienie się mieszczaństwa, a upadek szlachty, jaka zaszła w stosunkach społecznych, musiała koniecznie zajść i w rządach państwa. Dotąd bowiem rząd był we wszystkich prawie krajach Europy czysto szlachecki. Na sejmy kupców i przemysłowców nie dopuszczano, urzędów większych im nie dawano. A jednak w stosunkach wewnętrznych kraju, we Francji i Niemczech, jak już mówiliśmy, zaszła znaczna przemiana, która wymagała koniecznej zmiany rządu, gdyż mieszczaństwo żądało takowej i do uskutecznienia jej dążyło. Postawiło więc takie pytanie: jakim sposobem zmienić rząd państwa ze szlacheckiego na mieszczański? i odpowiedziało na to: — siłą zbrojną.
Nim się powie, co same już teraz rządy robią dla polepszenia bytu robotników wszędzie, w dalszym ciągu przytaczamy, te we Francji wskutek parcia się w górę mieszczaństwa, w roku 1789 wybuchła „wielka rewolucja“, która rzeczywiście przekształciła rząd i stosunki między ludźmi. Stąd zaczęło się już tam na dobre panowanie mieszczaństwa. Tak jak dawniej, ten tylko miał przewagę nad innymi i znaczenie w państwie, co posiadał własność gruntową, to teraz przywileje i prawa posiadał tylko kapitalista, a narodem zawładnęło mieszczaństwo bogate. A robotnicy? tych los nie zmienił się wcale na lepsze, cierpieli biedę i to straszną czasami. Niekiedy tysiące rodzin roboczych ginęło z głodu, gdy fabrykantowi zachciało się ich pozbawić zarobku. A takich robotników było i jest niemało; to nie kilka tysięcy, to miljony stanowią. Panowała szlachta — oni cierpieli; zawładnęło mieszczaństwo, jak i dawniej znosili biedę. Tak było w Niemczech, we Francji, w Anglji.
A jednak wszystko, co społeczeństwo ma, ma to od robotników; przedmioty niezbędne do życia, przedmioty zbytku, przyjemności, skąd pochodzą, kto je wyrabia? Nie panowie, nie kapitaliści, ale robotnicy, ci ostatni, spracowani, często głodni, i na siłach upadający.
W Niemczech naprzykład skąd rząd ma pieniądze? te ogromne masy, któremi opłaca urzędników, buduje koleje, mosty, fabryki, utrzymuje miljonową armję? Skąd on je ma? — Z podatków. Tak niezawodnie, ale z jakich? Zobaczmy.
W Niemczech ustanowione są dwa podatki: pośredni i bezpośredni. Pośredni podatek płaci się od rzeczy służących każdemu do życia, więc za pokarmy, za odzież, opał, światło wódkę i t. d.
Bezpośredni podatek płaci się od majątku: im większy majątek, tem większy podatek. Bogaty więc płaci więcej podatku bezpośredniego od biednego, bo ma większy majątek: lecz czyż przez to że jest bogatszym, zje więcej chleba, soli, mleka? czy znosi więcej obuwia? bynajmniej. Więc bogaty i biedny płacą jednakowy podatek pośredni, a kilkanaście talarów, któremi się opłaca, dla bogatego są głupstwem, fraszką, dla biednego, dla taniego wyrobnika, co musi często za nie przez miesiąc cały i więcej utrzymać rodzinę i siebie, nie stanowi to fraszki; kto wie, czy mu to często kawałka chleba do ust wziąć nie pozwala. Podatków takich pośrednich idzie do kasy państwowej w Niemczech najwięcej. Dla przekonania się, rozpatrzmy budżet to jest przychód i rozchód pruski z roku 1855. Ogólna suma dochodów państwa sięgała w tym roku okrągłej liczby 108,930,000 talarów. W tej liczbie było 11,977,000 tal, dochodu z majątków. Zostaje 97,000,000 dochodów z innych źródeł. Z tych podatku dochodowego 2,928,000 talarów, podatku klasowego 7,884,000 talarów i od opłat przy objęciu posiadłości 2,036,000 talarów. Razem 12,848,000 talarów.
Suma ta stanowi właśnie podatki bezpośrednie od majątku ściągane. Znaczy więc, że reszta ogólnych dochodów państwa pochodzi z podatków pośrednich, to jest ściąganych od codziennych potrzeb człowieka. Odciągnąwszy więc podatek bezpośredni 12,848,000 od ogólnej sumy: 97,000,000, zostanie 84,152,000 podatków pośrednich. W tej sumie zawierają się także podatki pośrednie i od bogatych ściągane; ale pomyślmy, ilu jest bogatych, a ilu ubogich?
Przypuśćmy, że od bogatych i średnio zamożnych idzie 14 miljonów (jest to suma większa od rzeczywistej), w takim razie 70,000,000 obciąża tam lud roboczy, 70 miljonów dostaje skarb państwa niemieckiego od biednych, od wyrobników, często dzień i noc pracujących, a kawałkiem chleba suchego nie raz i nie dwa żyjących, a wielu z nich żonę i dzieci utrzymać musi. Doszliśmy do tego, że większa część dochodów państwowych idzie tam od robotników, że więc oni własną pracą utrzymują rząd, wojsko, że za ich pieniądze stawiają mosty, fortece, drogi żelazne i t. d.
Wprawdzie w niektórych krajach robotnicy mogą być wy bierani i sami być wybranymi na posłów, co radzą w Izbach Poselskich o potrzebach całego kraju, a więc i o poprawieniu swego bytu. Lecz jakie to te wybory: We Francji roku 1850 ogłoszono prawo, które dozwalało korzystać z praw wyborczych tym tylko, co trzy lata na jednym miejscu przesiedzieli. A ponieważ robotnicy we Francji muszą dość często zmieniać miejsce pobytu, szukając zarobku, więc prawo to najwyraźniej wzbraniało robotnikom głosowania i wyborów.
W Prusach zaś ogłoszono prawo wyborcze, na mocy którego trzech, dziewięciu, trzydziestu i więcej wyborców nie mających mienia, posiada takież prawo wyborcze, co jeden kapitalista, przemysłowiec hurtowny.
Przy takim prawie, jakim sposobem robotnicy uchwalić coś mogli na swoją korzyść, kiedy głos jednego kapitalisty znaczył tyle, co kilkadziesiąt robotniczych głosów (a w Prusach sprawy rozstrzygają się większością głosów). Tak naprzykład w roku 1849, 153,808 głosów wyborców kapitalistów, znaczyło tyle co 2,691,950 głosów robotniczych.
Dziś rządy zajmują się tem, aby robotnicy mieli dobrobyt i prawa ich ochraniające. Przeszedł już ten czas, w którym twierdzono, że być robotnikiem to hańba; fałszywa ta zasada (śmieszna niemal swoją głupotą) upadła w oczach wielu ludzi. Przeciwnie, ludzie rozumu, patrzący na rzecz trzeźwo, twierdzą i mówią: że być robotnikiem to chwała, i że każdy człowiek użyteczny jest robotnikiem, a każdy nie robotnik — próżniakiem wobec społeczeństwa. Robotnicy mają wielką przyszłość przed sobą i dobrobyt, mają cel swego szczęścia i szczęścia społeczeństwa, do którego dążyć powinni.
Bądźcie sobie braćmi i przyjaciółmi, pomagajcie jeden drugiemu. Kto się chce uczyć, pomóżcie mu użyczeniem książek, kto nie ma kawałka chleba, złóżcie się i kupcie mu, to moja rada, o, nietylko moja, wszyscy ludzie rozumni tak radzą, tak czynią. Zresztą jestem pewny, że i wy to uznacie, bracia, za słuszne, za dobre, za sprawiedliwe.
W chwili obecnej Stany Zjednoczone są widownią ważnych zjawisk społecznych, mogących nam wyjaśnić niejedną ciemną stronę procesu rozwojowego społeczeństw nowożytnych.
Fermerzy łączą się z potężną partją roboczą — „rycerzami pracy“, dla wykonania wspólnego ataku na uciążliwy dla nich porządek rzeczy; przeszło 6 miljonów zorganizowanej ludności, niewidziana dotąd siła społeczna rozpoczyna walkę z „potęgą pieniędzy“, rzuca rękawicę prywatnym monopolom, spekulacjom, kartelom, jednem słowem całemu nowożytnemu kapitalizmowi.
Jest to fakt, którego dotąd nie widzieliśmy w dziejach ludzkości. Klasy zajmujące zupełnie odmienne stanowiska ekonomiczne, mające dotąd całkiem różne dążności, pojęcia i ideały, występują w zwartym sojuszu walczących sprzymierzeńców. Średnia i drobna własność, z ciasnym drobnomieszczańskim poglądem na świat, nieprzychylna wielkim kapitalistom tylko z zawiści konkurencyjnej, ze czcią najwyższą pielęgnująca ideały własności prywatnej i prywatnego wyzysku, ożywiona jedyną tylko namiętnością — podniesienia swych procentów i renty, naraz objawia dążności nowe; usiłuje podkopać stanowisko swych współzawodników-monopolistów, zagraża jednocześnie własnemu i walcząc o zwiększenie swoich dochodów, widzi się w konieczności przyjąć hasła najemników i stanąć w jednym z nimi szeregu. Indywidualiści do szpiku kości, z umysłem wypiastowanym w atmosferze purytańskiego dorobkiewiczostwa, zabarwiają swój sztandar kollektywizmem, znagleni potężnym biczem nowożytnego monopolu.
Ten radykalny zwrot klasy fermerskiej zaznaczony został urzędownie na kongresie waszyngtońskim 1891 r, a ogłoszony tamże program walki politycznej, mającej się odbyć łącznie z „rycerzami pracy“ w czasie kampanji wyborczej 1892 r., zaniepokoił i wzburzył umysły w Stanach Zjednoczonych.
Ażeby zrozumieć dobrze genezę i znaczenie tego zjawiska, musimy zapoznać się przedewszystkiem z naturą rozwoju gospodarczego Stanów Zjednoczonych.
Nigdzie produkcja kapitalistyczna nie przechodziła tak szybko swych faz rozwojowych i nie doszła do tak zupełnego zawładnięcia całością stosunków gospodarczych — jak w wielkiej rzeczypospolitej. Wpłynęły na to przedewszystkiem ogólne warunki właściwe wszystkim kolonjom. Pierwsze kapitały, które przybywały tam z Europy w XVI wieku, znajdowały odrazu przyjazny grunt dla szybkiego rozwoju. W kolonjach kwitła zupełna wolność ekonomiczna, nie było żadnych pęt feodalnych, monopolów cechowych, ciężarów i ograniczeń państwowych. Kapitał nie potrzebował, jak w Europie, zwalczać przeszkód wynikających ze starych form społecznych, a nie będąc niczem krępowany, mógł z całą swobodą odbywać nieskończony cykl reprodukcji, rozszerzać zakres działania, doskonalić sposoby fabrykacji, zajmować najdogodniejsze punkty, przenosić się z łatwością, zmieniać postacie i wszechwładnie panować na rynku miejscowym. To dawało mu ogromną przewagę nad kapitałem europejskim; był śmielszy, energiczniejszy, bardziej rozzuchwalony. Jeżeli w początkowym okresie produkcja, jaką prowadził, ograniczała się przeważnie do materjałów surowych dostarczanych przedsiębiorstwom metropolji, był to tylko wynik braku odpowiednich rynków miejscowych.
Nie dość tego; kapitał mając możność swobodnego rozwoju, miał także z czego czerpać swoje siły żywotne; olbrzymie grunty plantacyjne, kopalnie złota i srebra, cała masa dziewiczych bogactw natury — stały dla niego otworem.
Z drugiej strony, praca niewolnicza, dziś tak wstrętna dla burżuazji „humanitarnej“, stanowiła przewyborne narzędzie ciągnienia z robotników nadwartości. Niewolnictwo, którego zniesienie wymagało tyle krwi i deklamacyj filantropijnych, cieszyło się uznaniem ze strony tych samych „humanistów“, dopóki zawikłania produkcji towarowej i ciągle rosnący bezład rynkowy nie sprowadził perjodycznych przesileń. Dopiero wobec tych nowych warunków niewolnik, wymagający ciągłej hodowli, zaczął być ciężarem dla kapitalisty; dopiero wtenczas rozbudziły się w nim uczucia humanitarne i zamiłowanie do pracy wolnej, tak łatwo dającej się przystosować do zmiennej natury produkcji.
W początkowych jednak okresach życia kolonjalnego, wyciągano z niewolnictwa ogromne zapasy sił żywotnych, dopuszczając się strasznych nadużyć. Tresowanie całych zastępów łapaczy ludzkiego towaru, polowanie na nich z psami, gwałty, morderstwa, praca z kajdanami na nogach, wymaganie nadludzkich natężeń siły roboczej, wszystko to były środki powszechnie używane w produkcji nowego świata. W. Howitt, naoczny świadek tej gospodarki, wyraża się o niej w następujący sposób: „Barbarzyństwa i straszne okrucieństwa, dokonywane przez tak zw. chrześcijańskie szczepy we wszystkich częściach świata i ze wszystkiemi ludami, które one podbijały, nie mają nic równego sobie w dziejach świata, i żadnej innej rasy, chociażby najdzikszej, najnieokrzesańszej, w najwyższym stopniu niemiłosiernej i bezwstydnej“ (Colonisation and Chrystianity).
Taką była jutrzenka kapitału amerykańskiego, jego sielanka młodości; wyszedł on z niej „cały we krwi od stóp do głowy“, lecz zahartowany, silny, zdatny do potężnego rozwoju.
W miarę tego, jak ginęła tubylcza ludność barbarzyńska, wypierana przez coraz to większe fale emigracji europejskiej, tworzył się rynek wewnętrzny, powołując do życia przeróbcze fabrykacje miejscowe, rozwijały się kapitały przemysłowe, już nietylko w zakresie produkcji surowych materjałów, zależnej od metropolji, lecz i w samodzielnych przedsiębiorstwach gotowych przedmiotów użytku.
Szybki wzrost techniki wytwórczej, bogactwo miejscowych materjałów, (bawełny, węgla, żelaza i t. d.) sprawiły, że przemysł amerykański nietylko na miejscowym rynku z powodzeniem rugował towary europejskie, lecz i na wszechświatowym zdołał wywalczyć sobie stanowisko poważne.
W okresie od 1825 do 1880 r., kiedy ludność wzrastała w stosunku 1:2:3:4½, bogactwa krajowe rosły w stosunku 1:2:6:11:13½ (Stiebeling: Die Wirtschaftliche Entwickelung der Vereinigten Staaten).
Temu wzrostowi bogactw odpowiadało ciągłe rozszerzanie się przemysłu, liczebny wzrost kapitałów działających w produkcji. Kiedy jeszcze w r. 1870-ym stosunek pracującej do całkowitej ludności kraju przedstawiał się jak 100:308, to już w r. 1880-ym był jak 100:288. Liczba mężczyzn, zajętych w przemyśle przez te 10 lat wzrosła o 149%, liczba zaś kobiet o 317%.
Jednocześnie z tem mnożeniem się kapitału i rozszerzaniem zakresu jego działania odbywał się równie szybko wewnętrzny postęp w organizacji produkcji. Rękodzielnicza forma ulegała szybkiemu rozkładowi. Doskonalenie narzędzi pracy pojawianie się coraz to nowych maszyn i systemów wytwarzania, wywoływały ciągły wzrost produkcyjności pracy; w r. 1870-ym producent wytwarzał przeciętnie wartości za 1,469 dolarów, w r. 1880-ym za 1,798 dolarów, t. j. o 22% więcej.
Pociągało to za sobą zmiany w organizacji przemysłu; udoskonalone przedsiębiorstwa, stosujące najnowsze zdobycze wiedzy technicznej, dążyły do wszechwładztwa na polu produkcji; maszyna rugowała ręczne warsztaty, nowa maszyna lub nowy system fabrykacji rugował stary. Konkurencja między temi różnemi formami produkowania prowadziła z konieczności rzeczy do ciągłego koncentrowania się kapitałów i bogactw. Tylko wielki kapitał mógł posiadać fabryki, maszyny, stosować nowe wynalazki, iść za postępem nauki i wymagań rynkowych; to mu dawało zupełną przewagę nad mniejszemi konkurentami i przywilej najstosowniejszego. Taniością produktów, reklamą, wielkim zakresem działania, zwyciężały wielkie przedsiębiorstwa, wywołując zjawisko koncentrowania się kapitałów. Biorąc tylko jedno dziesięciolecie, już spostrzegamy ten olbrzymi proces koncentracji: w r. 1870-ym było warsztatów 252.148 z kapitałem stałym 1.694.567.008 dolarów, t. j. na 1 warsztat — 6.721 dolarów; w r. 1880-ym było warsztatów 253.882, t. j, wzrosło o ½% z kapitałem stałym 2.790.272.600 dolarów, t. j. na 1 warsztat — 10.993 dolary, czyli o 64% więcej (Stiebeling). Jeszcze dobitniej występuje to przy badaniu oddzielnych gałęzi produkcji. Tak np. w szewstwie ilość warsztatów zmniejszyła się o 23%, koncentracja kapitałów wzrosła o 81%. W produkcji narzędzi rolnych, ilość warsztatów zmniejszyła się o 7%, koncentracja kapitałów wzrosła o 138% w przemyśle stalowym i żelaznym — ilość warsztatów zmniejszyła się o 72%, koncentracja kapitałów wzrosła o 427%. Koncentracja z wielką produkcją maszynową zagarnęła już prawie wszystkie gałęzie przemysłu: nawet takie jak szewstwo lub krawiectwo, które w Europie w znacznej części utrzymują się jeszcze na poziomie drobnego rzemiosła, tam zostały ujęte w systemat fabryczny, są prowadzone przez wielkich przedsiębiorców.
Handel także nie pozostał wolnym od wpływu tej koncentracji. New-York, Filadelfia, Chicago, posiadają olbrzymie magazyny, obsługiwane przez tysiące subjektów, (dom Wanamaker w Filadelfji ma 3.800 urzędników) i po 150 miljonów franków rocznego obrotu mające (jak np. dom Steward w New-Yorku). Nawet piwiarnie samodzielnie istniejące są tylko filjami wielkich browarów.
Wyższość zcentralizowanego handlu nad drobną rozprzedażą, polegająca na potędze reklamy, doborze towarów, wielkich oszczędnościach w kosztach administracji, personelu, ruchu, grozi bankructwem masie sklepikarzy. Kiedy koszt brutto wielkiego handlu wynosi około 5%, drobna rozprzedaż pochłania na koszty przedsiębiorstw 20%, a przytem koszty te jeszcze wzrastają wskutek braku organizacji, cechującej wielkie magazyny.
Ciągle wzrastająca przewaga wielkich przedsiębiorstw, postępy techniki wymagające wielkiego zakresu działania, szkodliwe dla przedsiębiorców skutki wzajemnej konkurencji i anarchji rynkowej, wszystko to przyczyniło się do wyłonienia nowych typów gospodarczych — karteli i różnych spekulacyjnych trustów handlowych.
Olbrzymie siły społeczno-wytwórcze, które nowsza technika rozwinęła, wymagały nowych odpowiedniejszych form produkcji, w którychby swobodnie poruszać się i wzrastać mogły, wymagały przejścia z indywidualnej do kooperacyjnej formy, z pojedynczych konkurujących ze sobą przedsiębiorstw do stowarzyszania tych przedsiębiorstw.
Dążności te wystąpiły szczególniej silnie w ostatnim dziesiątku lat. Najprzód pojawiały się tylko czasowe połączenia kapitalistów w celu utrzymania pewnej określonej ceny lub ograniczenia produkcji. Były to stadja przygotowawcze, wykształcające tylko żywioły tej nowej rewolucyjnej siły gospodarczej. Stopniowo powstawały coraz to bardziej rozwinięte związki kartelowe, dążące do skupienia w sobie wszystkich procesów produkcji i obiegu. Kartele surowych materjałów i wyrobów fabrycznych zlewają się w jedną wyższą całość: w rękach jednego zarządu łączy się produkcja dobywająca, przerabiająca, i dostarczanie gotowych już przedmiotów użytku bezpośrednio nabywcom. Kartel ruguje klasę pośredników — kupców; zaciera różnicę między wsią a miastem, jednocząc w sobie na podobieństwo starożytnego oikosu wszystkie funkcje producentów i pośredników.
Proces kartelizacji może rozwinąć się jeszcze dalej: prowincjonalne i narodowe związki przedsiębiorców dążą do połączenia się ze związkami innych gałęzi przemysłu; konwencje wewnątrz-państwowe rozszerzają się na między-państwowe; jednem słowem — w procesie kartelizacyjnym nowożytnego kapitalizmu zarysowuje się coraz to wyraźniejsza dążność do zamienienia państwa w jednolity organizm gospodarczy. Jest to dążność czysto techniczna, zobaczymy jednak w dalszym ciągu, jak ta techniczna dążność wywołała odpowiednie sobie żądania klas społecznych i ze ślepej siły staje się świadomą, ludzką.
Jak szybko rozwija się forma kartelowa produkcji amerykańskiej sądzić można z ostatnich lat kilku.
W 1888 r, było 21 karteli, w 89 r. — 59, w 90 r, przybywa dwadzieścia kilka nowych. Procesowi temu podlegają coraz to nowsze gałęzie przemysłu. Dzisiaj już takie przedsiębiorstwa, jak żelaza, stali, narzędzi i maszyn rolniczych, papieru, soli, nafty, cukru, oleju, wyrobów szklanych, gazu i wiele innych, zostały skartelowane.
W ostatnich czasach pojawiają się nowsze: kartele kolei żelaznych, żeglugi parowej (konwencja amerykańsko-europejska komunikacji oceanowej) kartele przedsiębiorstw krochmalnianych, skórzanych, gumowych, pończoszniczych, granitowych, kartele wielkich młynów, browarów, kopalni węgla, fabryk tytoniowych i t. d.
Ażeby zrozumieć zasadnicze cechy tych nowych przedsiębiorstw kartelowych i ocenić ich doniosłość rewolucyjną w dzisiejszej produkcji, weźmy dla przykładu kartel naftowy. Produkuje on 3/4 nafty amerykańskiej; kraj cały uważa za swój rynek, którego potrzeby z góry określa i zaspokaja. Prowadząc zorganizowaną i racjonalną produkcję — usuwa wszelką niepewność sprzedaży, uniemożliwia pojawianie się kryzysów rynkowych dla swoich wytworów. Posiada on olbrzymie grunta ze źródłami nafty, rafinerje i własne magazyny sprzedaży cząstkowej rozrzucone po całym kraju. Ogólny zarząd prowadzi wszystkie czynności, a wszelkie ulepszenia techniczne zostają natychmiast wprowadzane do zakładów kartelu.
Taka organizacja przedsiębiorstwa podkopuje zasadnicze cechy gospodarki kapitalistycznej. Na miejsce chaosu rynkowego, walki konkurencyjnej, bezładnej produkcji wpadającej periodycznie w przesilenia, przedsiębiorstw podzielonych między różne kategorje nieprzychylnych sobie producentów (właścicieli ziemskich, fabrykantów, kupców), kartele wprowadzają nowe, nieznane dotąd czynniki. Produkcja zgóry określona, zastosowana zostaje do rzeczywistych potrzeb rynku; ceny są określone; wszystkie fazy przedsiębiorstwa (dobywanie materjałów surowych, przeróbka ich i sprzedaż) ześrodkowane w jednym zarządzie. Racjonalizm gospodarczy, zniesienie swobodnej konkurencji, wyrugowanie pośredników-kupców, zcentralizowana jednolitość produkcji narodowej — oto są dążności występujące coraz silniej w rozwijającym się ruchu kartelowym. Dążności te, wprowadzając na miejsce bezmyślnych zapasów indywidualnych — zorganizowaną spółdzielczość sił produkcyjnych, tem samem przekształcają życie społeczne i niszczą podstawy kapitalizmu.
Są to, jak zaznaczyliśmy wyżej, dążności nieświadome, dążności rzeczowej ewolucji, wypływającej z postępów techniki gospodarczej i niezliczonej masy różnych antagonizmów i zawikłań, jakie cechują dzisiejsze życie społeczne.
Lecz ta nieświadoma siła niszcząca powołuje do życia inne. Przedsiębiorstwa kartelowe są monopolem wielkich kapitalistów, a istniejąc w tej formie, tyranizują swoim uciskiem wszystkie inne klasy społeczne. Zapomocą swej ześrodkowanej gospodarki, umożliwiającej stosowanie wszelkich wynalazków technicznych i ulepszeń w systemach fabrykacji, podnoszą one w niebywałym stosunku wytwórczość pracy ludzkiej, czyniąc przez to zbyteczną całą masę dotąd zajętych rąk roboczych. Skutkiem tego klasa robotnicza przechodzi okres wielkiej doniosłości społecznej. Wyrzucane na bruk masy najmitów zwiększają ciągle zapasową armję proletarjatu — specjalny rodzaj poszukującego pracy włóczęgostwa; zależnie zaś od tego przekształcają się i bojowe stanowiska najmitów, pierzchają ich nadzieje osiągnięcia dobrobytu na gruncie istniejącego ustroju, wszczepiają się coraz silniej ideały nowego porządku. W taki sposób nieświadoma siła, nurtująca w postaci procesu kartelującego dzisiejszą produkcję, wywołuje i rozwija siłę świadomą — ludzką.[5]
Oddziaływanie tego nowożytnego kapitalizmu na klasę najemniczą przejawia się jaskrawo w Stanach Zjednoczonych. Wytworzył on dwumiljonowy tłum t. zw. włóczęgów bez zajęcia, którego jeszcze w 1860 r. nie było ani śladu; przytem przyczynił się w znacznej części do rozszerzenia wpływów socjalno-demokratycznych partyj na proletarjat amerykański.
Jaki jest ostateczny wynik ekonomiczny tego ewolucyjnego procesu w gospodarstwie społecznem, poucza nas krótka i jasna tablica, zamieszczona w kalendarzu „National Economist“ z zapytaniem „kto posiada kraj“ (oceniony w ogólnej sumie bogactw wyrażonych dolarami):
200 | osób | posiada | wartość | 4.000.000.000 | dolarów |
400 | „ | „ | „ | 4.000.000.000 | „ |
1000 | „ | „ | „ | 5.000.000.000 | „ |
2500 | „ | „ | „ | 6.250.000.000 | „ |
7000 | „ | „ | „ | 7.000.000.000 | „ |
20000 | „ | „ | „ | 10.000.000.000 | „ |
31100 osób posiada wartość 36.250.000.000 dolarów. |
Innemi słowy: 3/5 całkowitego majątku Stanów Zjednoczonych (wynoszącego 60 miljardów dolarów) jest w ręku 2‰ części narodu.
Zobaczmy teraz, jak ten rozwój ekonomiczny oddziaływa na klasę fermerów i jaką drogą doprowadził ją do zajęcia razem z proletarjatem stanowiska rewolucyjnego.
Przewrotowa rola wielkiego kapitału nie ograniczyła się tylko do sfery przemysłu. Zmiany, jakie on dokonał w rolnictwie, mają tem donioślejsze znaczenie, że wyjaśniają stanowisko i położenie fermerów.
Proces koncentracji, odbywający się w rolnictwie wytworzył właśnie te warunki, które zgnębiwszy ostatecznie tę klasę, zepchnęły ją raz na zawsze z drogi zachowawczej, po której iść usiłowała. Wskutek zmiennej polityki państwowej rozwój jej odbywał się mniej jednostajnie i szybko i nie zagarnął produkcji rolnej tak całkowicie, jak przemysłową. Raz protegowany przez państwo szafowaniem ziemi kompanjom kolejowym, to znowu tamowany tworzeniem homesteadów, zdołał on jednak doprowadzić do tego stopnia wielkie kapitały rolne, że mogły dyktować swoje prawa całemu rynkowi i rujnować rolę gospodarczą europejską.
Dla przykładu, jak szybko postępowała koncentracja w rolnictwie weźmy okres 1870—80.
W dziesięcioleciu tem ubyło: ferm 3-akrowych 37%, ferm 3—10 akrowych 22%. ferm 10—20 akrowych 14%, ferm 20—50 akrowych 8%.
Ogółem mniejsze fermy straciły przez te 10 lat — 11% ziemi; przytem zauważyć łatwo, że najmniejsze fermy największej uległy redukcji.
W tym samym okresie czasu, wielkie fermy wzrastały w następującym stosunku: fermy 50—100 akrowe wzrosły o 37%; fermy 100—500 akrowe — o 200%; fermy 500—1000 akrowe — o 378%; fermy większe niż 1000 akrowe — o 668%. (Stiebeling). Ogółem więc większe fermy powiększyły swą przestrzeń o 112%, przyczem najbardziej wzrosły największe fermy.
Proces ten odbywał się drogą zwykłej walki rynkowej. Wielkie kapitały rolne, stosując do gospodarstwa najnowszą wiedzę rolniczą, produkując przy pomocy maszyn i kooperacyjnego systemu pracy olbrzymie masy taniego towaru, wszędzie wychodziły zwycięsko. Złote czasy kilkusetakrowych właścicieli minęły bezpowrotnie. Do walki z niemi stanęli tacy potentaci ziemscy jak markiz Tweeddal, posiadający 1.700.000 akrów, Byron H. Evan — 700.000 akrów, ks. Sutherland — 425 tys. akrów, Wilhelm Whalley — 310 tysięcy akrów, Robert Tenant — 230 tysięcy akrów, Ellerhausen — 600 tysięcy akrów i inni.
Dawniej fermer, posiadając 500 akrów, mógł zbierać kapitały na tym kawałku ziemi, a na starość jako dostatni rentjer usuwał się do pobliskiego miasta i uciułany grosz wypożyczał na różne dobre interesy. Teraz wypiera go zewsząd wielka kapitalistyczna ferma, zalewając wszystkie rynki masami swej taniej bawełny i pszenicy.
Jako typ takiej postępowej fermy może służyć np. folwark koło miasta Casseltona położony, mający 30 tys. akrów. Przy żniwie jest tam zatrudnionych 400 robotników, przy włóczeniu 500 do 600 ludzi; folwark używa 250 par koni i mułów, 250 pługów, 115 żniwiarek i 27 młocarni parowych. Zbiór wyniósł 20 buszli z jednego akra, czyli 600 tys. buszli ogółem, a dochód czysty — 300.000 dolarów. Wszelkie najnowsze zdobycze wiedzy agronomicznej i techniki rolnej mają tu zastosowanie; gospodarstwo przybiera charakter wielkiej fabryki rolnej.
Lecz proces rozwojowy nie zatrzymał się na takim typie folwarku. Zjawia się dążność do zniesienia wzajemnej konkurencji, określenia cen i zupełnego zmonopolizowania rynku dla wielkich kapitałów. Powstają syndykaty rolne.
Związek przedsiębiorców opanowuje rolnictwo podobnież jak i produkcję fabryczną. Towarzystwa kolejowe posiadają 100 milj. akrów ziemi, centralizują w swym ręku produkcję i handel zbożowy. Syndykat angielski Nr. 3 w Texas ma 3 miljony akrów; holenderskie towarzystwo rolne w Nowym Meksyku — 4.500.000 akrów; angielski syndykat w Mississipi — 1.800.000 akrów; niemiecki syndykat rolny — miljon akrów; szkocki syndykat we Florydzie — 500.000 akrów; missuryjska kompanja rolna 165.000 akrów i wiele innych, posiadających setki tysięcy akrów.
Olbrzymie składy z elewatorami przerzucającemi na godzinę 8.000 buszli z kolei na okręt; młyny ze stalowemi wałami, mielące w przeciągu dnia taką ilość mąki, jaką duży młyn europejski z żarnami kamiennemi zmełłby zaledwie w ciągu całego roku; własne agentury handlowe, odnogi kolei żelaznych, gospodarstwo maszynowe, racjonalna kultura ziemi, wszystko to zapewnia syndykatom i towarzystwom rolnym zupełny monopol rynkowy, pozwala im ustanawiać ceny zboża, niszczyć wszelką konkurencję i dyktować prawa zgodnie z interesami wielkiego kapitału.
Wobec takich olbrzymów, jak mogli poradzić sobie fermerzy? Zanim zdołali wyprodukować i zawieźć płody swych ferm kilkusetakrowych już zastawali rynek przepełniony tanią pszenicą, bawełną i t. d. syndykatów i towarzystw kolejowych; a przytem agentury syndykalne, młyny, elewatory, koleje żelazne, gniotły ich wysokiemi cenami, często nawet bez ceremonji rugując ich towary ze sfery wymiennej.
Jednocześnie odbywał się inny proces. Monopol wielkiego kapitału doprowadził rynek zbożowy do przesilenia. Ogromny wzrost produkcyjności pracy i wydajności gruntów[6] wzrost spowodowany rozwojem wielkich zcentralizowanych przedsiębiorstw wytworzył dwa, wzajemnie na siebie działające zjawiska. Z jednej strony rynek przepełnił się niezmierną ilością pszenicy, bawełny i t. d.; z drugiej zwiększyła się niepomiernie liczba zbytecznych rąk roboczych, wypartych przez centralizację i ulepszenia techniczne. Wyrzucony na bruk przez kartele dwumiljonowy tłum włóczęgów utracił zdolność nabywczą; odpowiednio do tego zacieśnił się i rynek miejscowy. To samo odbyło się i na światowym rynku; europejska centralizacja przemysłowa, mnożące się kartele, niezależnie od tego pojawiające się przesilenia, wszystko to wyrzucało coraz to większe masy proletarjuszów, nikomu niepotrzebnych i nic kupować nie mogących. Doszło więc do tego, że wobec miljonowych mas głodnych, pszenica amerykańska nadaremnie wyczekiwała nabywców. Wielki kapitał doszedł do absurdu: wszystko zrobił, żeby jak najtaniej i jak najwięcej wytworzyć, a jednocześnie wyrzucił nabywców z rynku.
Tym sposobem zjawił się obecny kryzys rolny. Ceny ferm w przeciągu ostatnich lat dziesięciu spadły o 1/3; wywóz zboża, bydła, trzody, baranów, zmniejszył się w zatrważający sposób. Wywożono zboża w 1881 r. za 730 miljonów dolarów, w 1882 r. za 500 milj. dolarów, w 1879 r. wywieziono 79.129 świń wartości 700.262 dolary i 251.000 baranów wartości 1.082.000 dolarów. Zaś w 1888 r. wywieziono 23.755 świń wartości 193.017 dolarów i 143.000 baranów wartości 208.490 dolarów. Jednocześnie spadły ogromnie ceny zboża: miarę kukurydzy w 1861 r. ceniono 63 cent., w 1888 r. — 38 cent.; miarę pszenicy w 1879 r. — 110 cent., w 1888 r. — 87 cent.; miarę owsa w 1867 r. — 61, w 1888 — 33 cent.
Porównywując okres od 1867 — 1887 r. widzimy jak
olbrzymi kryzys rolny rozwinął się w ciągu tego czasu: w 1867 r. 65 milj. akrów uprawnych dawało 1284 milj. dolarów dochodu, zaś w 1887 r. — 141 milj. akrów uprawnych dawało tylko 1 milj. dolarów dochodu i to pomimo wzrostu techniki rolnej i postępów stosowanej agronomji.
Taki stan rzeczy podkopał zupełnie podstawy dotychczasowego dobrobytu fermera. Wielcy monopoliści zagrodzili mu drogę do rynku, kryzys obniżył wartość jego ziemi i zmniejszył dochody; towarzystwa kolejowe, będąc zarazem wielkiemi właścicielami ziemskiemi, rujnują go wysokiemi cenami przewozu; syndykalne młyny i elewatory zdzierają zeń znaczną część wartości dostarczanych płodów. Oprócz tego wszystkiego, napotyka on jeszcze olbrzymie stowarzyszenia spekulantów, które zniszczyły konkurencję i zmawiają się, by kupić zboże lub bydło za najniższą cenę. Taki np. trust „big four“ — trust „czterech olbrzymów“, czterech głównych rzeźników bydła w Chicago, zmonopolizował sobie sprzedaż mięsa w ośmiu stanach; za bydlę, które w 1882 r. płaciło się 35 dolarów, w 1890 r. płaci 11 dolarów; hodowcy i spożywcy są od nich zależni; płacą jak chcą mało i jak chcą drogo sprzedają.
Takie położenie fermerów zostało nawet urzędownie stwierdzone. Odezwa departamentu rolnictwa w Waszyngtonie mówi: „Jedna z przyczyn zniżenia się cen tkwi w koalicjach przedsiębiorców transportu i spekulantów handlowych, którzy zmawiają się, aby zagarnąć sobie lwią część tego dochodu, jaki przynosi sprzedaż płodów fermy. Dlatego też hodowcy otrzymują dziś ze swych wołów zaledwie 7/10 lub 3/4 tej ceny, jaką otrzymywali przed laty, kiedy mięso w detalicznym handlu sprzedawane jest po najwyższych cenach, jakich tylko dosięgło w ostatnich 20 latach. Mleko kupione w fermach po cenie za świerć miary, jest sprzedawane spożywcom new-yorskim po 800“.
Wobec tych trustów fermer jest zupełnie bezsilny; wyzyskiwany na tem co kupuje i na tem co sprzedaje, gnieciony przez potężnych monopolistów, ledwie koniec z końcem związać potrafi. Sprzedając, musi przejść przez cały czyściec wyzysku kolei, elewatorów, trustów handlowych, żeby w końcu spotkać niezwyciężonych współzawodników i znaleźć rynek zawalony taniemi ich płodami. Kupując, spotyka się z podwyższonemi cenami kartelowych towarów; musi drożej płacić za cukier, naftę, narzędzia rolnicze i t. d. dzięki różnym sugar trust, standard oil trust i tym podobnym potęgom. Jednem słowem — gdziekolwiek się tylko fermer ruszy, jakąbądż czynność wykonywa, jako sprzedawca, czy jako nabywca, wszędzie jakiś trust lub kartel przyciska go do muru potężnemi rękoma, drwi z niego, szydzi z gbura, co własnoręczną pracą dorobiwszy się mająteczku, chce wedrzeć się na wyżyny kapitalizmu. Chłopem byłeś w chłopa się obrócisz, — mówi mu wielki kapitał; przywędrowałeś tu mając tylko siekierę, parę rąk żylastych i energję; z pomocą państwa zyskałeś swoje 200 akrów i w naiwności sądziłeś, że ci się uda urzeczywistnić robinsonowską sielankę ideologów, że ty — mieszkaniec zagrody, zapanujesz nad całą produkcją, a twoje głupie oszczędności rozwiną się w kapitały. Czas jednak, abyś się rozczarował, czas, abyś się przekonał, że dla takich jak ty, niema miejsca w świątyni pieniędzy, że twój z pracy poczęty kapitalizm nie ma innej przyszłości, jak grzęznąć w długach hipotecznych lub prowadzić marny żywot w chałupie homesteadu.
I rzeczywiście, co ma począć fermer osaczony przez tak potężnych wrogów? Co ma począć właściciel 200—500 akrów ziemi, wobec zastoju rynkowego i drapiestwa spekulantów zewsząd nań czyhających?
W trudnej walce z monopolistami zwalił na siebie cały ciężar hipoteki. Jeszcze za dobrych czasów zaciągał pożyczki na kupno bydła, maszyn, na rozszerzenie gruntów, zwiększenie budynków. W czasach gorszych znowu zapożyczał się dla płacenia procentów. Dług stał się olbrzymi. Ankieta 1887 i 88 r. podaje: w stanie Ohio dług hipoteczny wynosił 36 milj. dolarów, w st. Indiana — 26 milj. dol., w st. Illinois — 147 milj. dol., w st. Michigan z 90.803 ferm było 43.079 ferm obciążonych hipotecznie na 46% swej wartości; w Kanzas — 270.000 ferm miało milj. dol. długu hipotecznego. W r. 1889 dług hipoteczny fermerów w Stanach Zjednoczonych wynosił 3.450.000.000 dolarów.
W jakim stopniu interesy te pogarszają się można stąd sądzić, że w Illinois długi hipoteczne, wynoszące w 1887 r. — 147 milj. dol. z końcem 89 r. powiększyły się o całe 10 miljonów.
Zamożna klasa fermerów, ta niegdyś chluba kraju, duma amerykańskiego patrjotyzmu, staje się coraz to bardziej marą przeszłości. Kwitnące fermy, dostatnie i wzorowe gospodarstwa średnich właścicieli prowadzone z taką prawdziwie chłopską zapobiegliwością i umiłowaniem, gospodarstwa, co w taki zachwyt wprawiały Careyów, Millów, pozwalając im rozwijać najbardziej różowe nadzieje, wszystko to pierzcha teraz jak senne marzenie, niszczone potężną pięścią monopolistów.
Z całej klasy fermerów zostanie to tylko, co zdołało się schronić pod opiekę państwową, wcisnąć się w ramki homesteadów. Zostaną więc 200 akrowe fermy, z dwiema parami wołów roboczych, z pięciu dojnemi krowami, wozem, 20 owcami i 12 świniami — prawnie określony, niepodzielny i nieulegający obdłużeniu homestead.
Lecz dla fermera amerykańskiego z wymaganiami wyższej kultury, taka zagroda jest nędzą prawie, a tembardziej w warunkach obecnych, ściśnięta wielkiemi monopolami, wyrzucona z rynku, prześladowana na każdym kroku przez różne kartele i trusty. Ciężka praca, proste jedzenie, odmawianie sobie wielu rzeczy, niemożność zaspokojenia umysłowych i kulturalnych potrzeb, zapewniony do śmierci dach nad głową i kawałek chłopskiego chleba — to są jedyne przywileje właściciela osady.
Fermer życie takie odpycha ze wstrętem; wymagania jego i ambicja sięgają znacznie dalej; w skorupie drobnej własności on, potomek awanturniczych przodków, zamknąć się nie może i nie chce.
Bankrutujący, przeciążony długami, zgnębiony przez wielki kapitał, nie pozbywa się jednak marzeń o lepszej przyszłości i zamiast pogodzić się z losem właściciela zagrody, chwyta się wszelkich środków, aby stanąć na wyżynach rentjerskiego dobrobytu, aby się nie dać pożreć ostatecznie kartelowemu smokowi.
W takich to warunkach fermerzy amerykańscy rozpoczęli swoją walkę obronną, która z konieczności musiała doprowadzić do obecnego ataku i zrewolucjonizować zachowawczą dotąd klasę społeczną.
Czem jest amerykańskie fermerstwo?
Ażeby ocenić należycie to stanowisko bojowe, jakie dzisiaj fermerzy zajęli, musimy poznać ich duszę klasową i tę ewolucję, która się odbyła pod działaniem otaczającego środowiska ekonomicznego.
Fermerów amerykańskich, a przynajmniej tej ich części, która występuje w chwili obecnej do walki, nie można przyrównać w zupełności do klasy drobnych posiadaczy żadnego kraju europejskiego. Ubiegłe pokolenia przodków nie przekazały mu feodalnej poddańczości, pokory, zaparcia się samego siebie, cierpliwego znoszenia razów, nie przekazały mu przygnębionej duszy chłopa pańszczyźnianego. Klasa ta wytworzyła się tym wielkim doborem psychicznym charakterów awanturniczych, odważnych, umysłów inteligentniejszych i niepodległych, które prąd emigracyjny ciągle przynosił z za oceanu. W tradycji swojej posiada borykanie się z dziką naturą, walkę polityczną o prawa człowieka i obywatela, namiętne uganianie się za bogactwem w czasach, kiedy to jeszcze fizyczna siła mięśni i bystrość umysłu miały w tem wielkie znaczenie. Dziedziczne te cechy przechowały się w duszy fermera. W chłopskiej zagrodzie jest mu za ciasno. Nie umie on poprzestać na małem, zadowolnić się prostym kawałkiem chleba, pozbyć się swych urojeń i pretensyj do bogactw. Szeroki rynek, wielkie spekulacje finansowe, dostatek mogący zaspokoić wyższe potrzeby kulturalne, ciągną go i mamią ku sobie. Świetna, a niezbyt jeszcze dawna przeszłość zamożności rentjerskiej, którą dobrze pamięta, nie daje mu zasnąć spokojnie, pobudza jego dumę i hardość, popycha do ciągłego borykania się z ruiną, do ciągłej walki z napastującemi wrogami.
Psychicznie, fermer przedstawia typ kapitalisty w minjaturze, goniącego ustawicznie za zyskiem, rzucającego się odważnie na wszystkie spekulacje hazardowne. Ze swego stanowiska ekonomicznego podobny on jest raczej do bankrutującego szlachcica polskiego niż do jakiegokolwiek europejskiego chłopa.
Najczęstszy typ jego folwarku przedstawia obszar od 100 do 500 akrów ziemi urodzajnej, dostatnio zaopatrzonej w bydło i narzędzia rolnicze; ferm takich liczy się przeszło półtora miljona; stanowią one główne jądro armji fermerskiej. Stojąc na takiem stanowisku społecznem, nie doznaje on nędzy, nie potrzebuje walczyć z głodem i niedostatkiem, nie jest pognębiony ciężką pracą rąk własnych. Lecz właśnie, ten względny dobrobyt, wyhodował w nim wyższe wymagania kulturalne, to jego stanowisko rentjerskie rozwija w nim żądze kapitalistyczne, napełnia serce zazdrością względem tych, co się wdarli na wyżyny potęgi finansowej.
„Kryzys rolniczy, mówi Owens — przedstawiciel fermerów, jest przedewszystkiem kryzysem moralnym; fermer zdobywa środki utrzymania dla siebie i dla swojej rodziny; nędzy bynajmniej nie doznaje, lecz żali się, że niema należnego sobie udziału w bogactwach krajowych. Chce on także stać się kapitalistą. Do r. 1870 fermer nietylko zdobywał całkowicie środki utrzymania, lecz mógł jeszcze odkładać pieniądze; między 50 a 55 rokiem życia usuwał się on do najbliższego miasta i tam żył ze swojej renty. Oszczędności swoje wypożyczał na piękne interesy. Wtenczas nie żalił się na wygórowaną stopę procentu. Teraz niema już mowy o utrzymywaniu się z renty. Fermer żyje dobrze, lecz mu to nie wystarcza. Nie porównywa on swego położenia do robotników miejskich, lecz do położenia wielkich kapitalistów, wzbogaconych przemysłem, wielkim handlem i różnemi spekulacjami“.
Wraz z tą żądzą zysku rozwinęła się u fermera i cała dusza kapitalisty, odpowiedni świat pojęć i ideałów. Nie znosi on żadnej zaściankowości, prowincjonalnego separatyzmu, narodowości zamkniętej w granicach jednej jakiejś rasy, grupy językowej lub okolicy; patrjotyzm pojmuje po kupiecku, jak człowiek potrzebujący wielkiego rynku i słynnej firmy, pyszni się wielkością narodu i potęgą państwa, do którego należy. Antagonizmy i walki między pracą a kapitałem, uważa on za rzeczy szkodliwe, nieprawnie krępujące swobodny rozwój bogactw; również potępia „egoistyczne“ dążenia klasy robotniczej do osiągnięcia płacy wyższej. „Chcemy widzieć zgodę między pracą a kapitałem“; „jesteśmy przeciwnikami wysokich płac roboczych“, mówi platforma związku fermerskiego. Z tem przystosowaniem się do interesów kapitału łączy się tam uwielbienie dla jego potęgi, uwielbienie dla rzeczy uprawnionej, a niedostępnej; łączy się zazdrość względem tych szczęśliwców, którzy ją posiąść zdołali.
Dlatego tylko fermerzy są przeciwnikami monopolistów. Wyzysk i zdzierstwa, jakich się dopuszczają ci królowie przemysłu, rozbój rynkowy, ujarzmienie całego kraju, oburzają ich z powodu zazdrości, że te wszystkie wielkie dochody wpływają nie do ich kieszeni; jeżeli stają do walki z potęgą pieniędzy, to nie dlatego, żeby w swym mózgu nosili jakąś nową budowę społeczną, nie z fanatyzmu dla nowych haseł i ideałów, lecz, by ratować swe interesy rentjerskie.
Względem towarzystw kolejowych zachowują się wrogo. „Kompanje kolejowe — mówi Owens — przedstawiają kapitał 9.680.942.249 dolarów; jest to haracz roczny, który nasi producenci muszą płacić bandzie chytrych łotrów.
Wielu z naszych fermerów wierzy i sądzi, że gdyby rząd chciał im pożyczyć najwyżej 1 miljard dolarów na procent niezbyt wysoki, to znikłyby odrazu jakby pod działaniem zaklęcia wszystkie kłopoty, niedomagania i troski. Tembardziej więc co za dobrodziejstwo byłoby dla ludu, gdyby został on oswobodzony od płacenia co każde dwa lata takiejże sumy garstce plutokratów. Trzydzieści lat temu okrzykiem uczciwych ludzi, dobrych chrześcijan, było: posiadanie człowieka, przez człowieka jest rzeczą podłą, na Boga, trzeba, żeby się to skończyło! Dzisiaj ciż sami ludzie wykrzykują całemi miljonami: nagromadzenie kapitałów przez monopolistów jest nieuczciwe, na Boga trzeba, żeby się to skończyło“.
Platforma związku „Grange“ odzywa się w ten sposób: „Jesteśmy przeciwnikami wszelkiego przedsiębiorstwa lub korporacji, której zadanie i kierunek dążą do uciskania ludu, do wydziedziczenia go z jego słusznych dochodów i zysków. Nie jesteśmy wrogami kapitału, lecz sprzeciwiamy się tyranji monopolu“.
Takie jest świadome stanowisko społeczne fermerów.
Nowożytny kartelowo-monopolistyczny kapitalizm uważają oni za chybiony, nieprawy i szkodliwy płód kapitalizmu, za chorobliwą narośl na zdrowem ciele społecznem, której wycięcie uważają za swój obowiązek. W tem tkwi właśnie cała ich omyłka. Wyższy stopień rozwoju uważają za patologiczny objaw, usiłują cofnąć wstecz wielką ewolucję społeczną. Usiłując cofnąć, przyśpieszają tylko bardziej jej bieg postępowy. Starając się uzdrowić organizm kapitalistyczny, niszczą go do szczętu.
Na tem zasadza się właśnie dwulicowość ich stanowiska. Świadomi zachowawcy są jednocześnie nieświadomemi burzycielami.
Rozwój jednak ich duszy klasowej wzrósł jeszcze dalej i nieświadomy dotychczas rewolucjonizm fermerów zaczyna wkradać się w ich umysły. Przyjrzyjmy się temu rozwojowi.
Pod naciskiem wielkich monopolów odbywa klasa fermerów swoją pierwszą metamorfozę. Z bezwładnego tłumu niechętnie patrzących na siebie indywidualistów, przekształca się ona w sforną, zorganizowaną potęgę. Fermerzy łączą się w związki, aby kupować, wytwarzać i sprzedawać wspólnie. Bicz wielkiej produkcji kartelowej stał się dla nich bodźcem postępu, zmusił ich do wstąpienia w kooperacyjne formy gospodarcze. Rozwój tych związków fermerskich odbywa się niezwyczajnie szybko. Czuć w tem gorączkowe życie ludzi ratujących się od śmierci.
W r. 1867 powstaje pierwszy związek fermerski „Grange“; z początku liczy on tylko kilku członków, w dwa lata później obejmuje 200 związków; w 1872 r. istnieje już 1074 związków, zajmujących połowę Stanów Zjednoczonych; w roku 1873 liczba ich wynosi 8.668; później — 11.943, wreszcie 20.000 związków, rozrzuconych w całem państwie. Licząc przeciętnie po 40 członków na jeden związek, stanowi to 800.000 ludzi, zorganizowanych w „National Grange.“ Jest to najstarszy związek fermerski.
Obok niego powstały inne. „The Farmers Mutual Benefit Association“, liczące pół miljona członków, z główną siedzibą w stanie Illinois; „National Colored Farmers Alliance“ organizacja południowa, licząca miljon członków, wyłącznie murzynów, z główną siedzibą w stanie Texas; wreszcie najmłodsza — „National Farmers Alliance“ licząca 3.250.000 członków, rozpostarta po wszystkich stanach z główną siedzibą w Waszyngtonie; posiada ona 50 pism swoich, główny jej organ „National Economist“ rozchodzi się w liczbie 100.000 egzemplarzy. Organizacja „Farmers Alliance“ jest silnie zcentralizowana. Wszystkie miejscowe związki są zależne od centralnego zarządu danego hrabstwa; związki wszystkich hrabstw każdego stanu są zależne od centralnego zarządu tego stanu, wszystkie zaś związki stanów od narodowego związku. „Farmers Alliance“ uważa się za tajną organizację.
W związki fermerskie może wstępować każdy należący do ludności wiejskiej, zarówno kobiety jak i mężczyźni — od 16 roku życia. Związki nie przyjmują na członków: kupców, bankierów, komisjonerów handlowych, służących przy kolejach, adwokatów, lekarzy, nauczycieli i księży miejskich, rolnych agentów i spekulantów, kupców wędrownych, zbierających podpisy na jakiebądź przedsiębiorstwa, trzymających konie do wynajęcia, sklepikarzy i t. d. Jednem słowem wszystkich tych, których osobiste interesy nie harmonizują z interesami klasy fermerów. Natomiast tacy ludzie, jak wydawcy gazet rolniczych (nie specjalnych), wiejscy księża, lekarze, rzemieślnicy, nauczyciele szkół wiejskich, są przyjmowani do związków. 10% członków są w wieku 16—21 lat. 15% stanowią kobiety. Taki jest skład organizacyj fermerskich.
W ich życiu społecznem, rozróżnić możemy dwa główne okresy. Pierwszy zaznacza się ekonomiczną samopomocą, pokojowością, zupełnem zaniedbywaniem polityki i hasłami miłosiernego humanizmu. Jest to okres, w którym klasa fermerów odbywa swoją pierwszą psychiczną i socjalną metamorfozę; uspołecznia się, uczy się solidarności i wspólnego działania, stara się zniszczyć egoizm osobnikowy, a dotychczasowe pożeranie się wzajemne, gospodarczy indywidualizm, pasowanie się z losem, odosobnionych, własnym siłom pozostawionych jednostek, zastępuje wzajemną zorganizowaną pomocą, współdziałaniem, kooperacją gospodarczą.
Platforma „Grange“ mówi: „Naszą dewizą są te słowa: „jedność w sprawach życiowych — miłosierdzie we wszystkiem“. Chcemy polepszyć swój los i stać się lepszymi; chcemy nauczyć się jedności i kooperacji; zmniejszyć nasze indywidualne i zbiorowe wydatki; mniej kupować, a więcej wytwarzać tak, aby nasze przedsiębiorstwa wystarczały sobie. Zasiewać tyle tylko, ile uprawić możemy; pracować metodycznie i obliczać prawdopodobieństwa; chcemy odstręczyć od pożyczek, od obciążania ziemi długami, od wszystkiego tego, co prowadzi do rozrzutności i bankructwa... Będziemy zmniejszać cierpienia naszych braci i sióstr, grzebać umarłych, opiekować się wdowami, wychowywać sieroty, być miłosiernymi dla grzeszników. Będziemy przyjmować wszystkie słowa i czyny w najlepszem ich znaczeniu, przypisując wszystkim uczciwość i dobre zamiary“.
„Łączymy się, aby wspólnie radzić, pracować, kupować i sprzedawać, a to dla większego dobra naszego. Użyjemy wszelkich środków, aby zniszczyć wszystkie przesądy jednostek, wsi, hrabstw, i stanów, wszelkie rywalizacje szkodliwe, wszelkie ambicje egoistyczne. Nie wypowiadamy wojny żadnemu przeciwnikowi swemu, nie atakujemy nikogo. Sądzimy, że wszelkiego rodzaju towarzystwa transportowe są potrzebne dla naszego powodzenia, że ich interesy są ściśle z naszemi związane, nie zapominamy o pierwszej naszej zasadzie, że szczęście jednostki zależy od dobrobytu wszystkich... Nie jesteśmy wrogami kolei, kanałów spławnych lub irygacyjnych. W naszym szlachetnym zawodzie niema śladu komunizmu lub agrarjanizmu... Jesteśmy przeciwni wysokim zarobkom robotniczym, nadmiernym procentom, zbytnim zyskom handlowym. Nie łączymy się z żadną partją, nie stanowimy organizacji politycznej.
Takiej to metamorfozie uległa dusza klasowa fermera pod działaniem potęgi kartelowej. Ucisk wielkiego kapitału nowożytnego wpoił w nią miłosierdzie, humanizm, rozwinął społeczne uczucia solidarności i wzajemnego działania. Jednocześnie przekształcił także i gospodarkę fermerską; z indywidualistycznej podniósł ją do kooperacyjnej formy.
Związki fermerskie stworzyły mnóstwo spółdzielczych młynów, gorzelni, mleczami, banków pożyczkowych, towarzystw wzajemnego ubezpieczania się i t. d.
Prowadzą one zbiorowe zakupy maszyn, narzędzi rolniczych, produktów spożywczych; obmyślają środki, jakby ułatwić wszelką pracę przez kooperację, w jakie umowy wejść z towarzystwami kolei żelaznych i t. d.
Solidarność klasowa przejawia się już u nich w dość energicznej formie, „Farmers Alliance“ używa nawet bojkotowania. Latem n. p. 1890 r. fermerzy jednej okolicy wiejskiej pozazdrościli dobrych zysków kupcom tamecznego miasteczka. Miejscowa „Farmers Alliance“ zażądała od nich ustępstwa dla fermerów w cenach towarów, grożąc bojkotowaniem. Kupcy odmówili sprzedawać fermerom swoje towary po cenach niższych i bojkotowanie zaczęło się. Nietylko przestali kupować fermerzy, członkowie związku, lecz nawet przyjezdnym agentom handlowym, kupcom i wszystkim innym, którzy mieli stosunki z fermerami — zabroniono czynić u bojkotowanych kupców jakiekolwiek sprawunki.
Ten pierwszy okres pokojowy życia społecznego fermerów ciągnie się od 1869 do 1889 roku. Fermerzy oczarowani liczebną potęgą swych organizacyj łudzą się najświetniejszemi nadziejami.
Powoli jednak rzeczywistość rozwiewa te marzenia.
Przebyte w życiu organizacyjnem dwudziestolecie wyrobiło w nich wprawdzie nowe cechy psychiczne, podniosło ich moralność społeczną, pchnęło ich gospodarkę na nowe postępowsze tory, lecz jednocześnie zaznaczyło się całym szeregiem klęsk ekonomicznych, całkiem od nich niezależnych, wychodzących zupełnie poza sferę ich działalności. Przesilenie rolne pozbawiło ich nabywców i narzuciło im jarzmo długów hipotecznych; olbrzymi rozwój monopolów kapitalistycznych spętał wszystkie ich czynności. Samopomoc ekonomiczna zawiodła. Zorganizowani fermerzy ujrzeli się nad przepaścią ruiny majątkowej. Trzeba było zedrzeć maskę obłudy, zaprzestać haseł pokojowych i kokietowania wrogów, lecz z podniesioną przyłbicą stanąć do walki na śmierć i życie.
Tak też uczynili. Z 1889 rokiem kończy się pokojowy okres. Zjazd 3—7 grudnia 1889 r. w Saint-Louis otwiera drugi okres walki politycznej.
Kongres w Saint-Louis ma doniosłość historyczną. Sama treść rozpraw, jakie się tam toczyły i ton wypowiadanych deklaracyj, wskazuje jak radykalne zmiany zaszły w łonie fermerstwa amerykańskiego.
Prezes mówi o potrzebie połączenia „wszystkich klas pracujących“, „ażeby je uwolnić od ucisku powszechnie ciemiężącego“. Protestuje przeciw nagromadzaniu ziemi przez wielkich kapitalistów, kompanje kolejowe i syndykaty cudzoziemskie, wynikiem którego będzie zupełne ujarzmienie rolnika. W dalszym ciągu zwraca uwagę na polityczną stronę tego ucisku. „Jest rzeczą powszechnie znaną, że syndykaty i monopole, które lud nasz ciemiężą i grożą zrujnowaniem naszych wolnych instytucyj, powstają i rozwijają się dzięki niegodziwemu prawodawstwu, i że ścisłość związku, istniejąca między przedstawicielami naszego państwa, a potężnemi koalicjami, wpływ, jaki one wywierają na politykę rządu, są ważnemi przyczynami niepokojów i dolegliwości“.
Ogłoszone zostały następujące zasady:
1) Chcemy zaznajomić klasę robotniczą z nauką praw ekonomicznych i nauką rządzenia państwem w duchu zupełnie wolnym od wszelkich przesądów partyjnych, ażeby tem łatwiej osiągnąć zupełną solidarność rolników pomiędzy sobą.
2) Chcemy równych praw dla wszystkich, nie pozwalamy na przywileje dla nikogo.
3) Przyjmujemy za hasło: jedność w sprawach życiowych — miłosierdzie we wszystkiem.
4) Chcemy stworzyć lepsze warunki bytu pod względem intelektualnym, moralnym, społecznym i politycznym.
Platforma kongresu mówi wyraźniej:
Żądamy zniesienia narodowych banków (t. j. prywatnych towarzystw bankowych) i zamiany ich na państwowe asygnacje, których ilość powinna się regulować odpowiednio do liczby ludności i rozwoju jej interesów handlowych“.
„Żądamy, by kongres (rząd) przedsięwziął środki, któreby położyły tamę spekulacjom produktami rolnemi i rękodzielniczemi“.
„Żądamy wprowadzenia praw, zabraniających posiadania ziemi w Stanach Zjednoczonych nie-obywatelom i odebrania majątków, które dziś posiadają cudzoziemcy i obce syndykaty“.
„Żądamy, by od kompanij kolejowych i innych towarzystw odebrane były ziemie państwowe, z których dziś użytkują i oddane miejscowym rolnikom“.
„Wierząc silnie w równość praw wszystkich i przeciwni wszelkim przywilejom, żądamy, by podatki rozdzielały się równo między wszystkie klasy“.
„Żądamy, by drogi komunikacji i przewóz towarów stał się własnością narodu i eksploatował się na jego korzyść, tak jak teraz poczta“.
Taką jest druga metamorfoza duszy fermerów. Dotychczas nie mieszali się w żadne polityczne sprawy; przychylnie usposobieni dla rządu, nie mieli względem niego żadnych podejrzeń; trzymali się drogi pokojowej, licząc tylko na swoją samopomoc ekonomiczną. Teraz stają na zupełnie innem stanowisku. Samopomoc ich zawiodła; zobaczyli, że na drodze pokojowej zapomocą własnego doskonalenia się nie zdołają zwalczyć ani kryzysu ani potężnych monopolów. Zwracają więc uwagę na polityczną stronę istniejącego stanu rzeczy, wzywają państwo do wypełniania funkcyj gospodarczych.
W programie swoim odzywają się już tonem ludzi walczących: „żądamy zniesienia takich a takich instytucyj, wprowadzenia takich a takich praw nowych“. Przekonawszy się, że rząd istniejący jest sprzymierzeńcem monopolistów, stają się organizacją anti-rządową.
Pewni, że siłami swojej klasy nie zdołają ujść bankructwa, sprzeniewierzają się zasadom kapitalizmu, żądają od państwa, żeby stało się organizmem gospodarczym.
Własność indywidualna i swoboda ekonomiczna jednostek tracą dla nich swój dotychczasowy urok świętości. Żądają wywłaszczenia syndykatów, wielkich kapitalistów i towarzystw kolejowych, wzbronienia i przejścia środków komunikacyjnych na własność narodu.
Wymagania te idą jeszcze dalej. W r. 1890-ym fermerzy stawiają jako hasło wyborcze — bil Wansoma, przedstawiony następnie do senatu i izby poselskiej. Bil ten żąda, aby zostały ustanowione w różnych stanach składy państwowe, do którychby każdy fermer mógł zwozić swoją bawełnę, pszenicę, kukurydzę, owies lub tytuń i żeby państwo wydawało im na ten zastaw 8—10% ceny rynkowej tych produktów, która winna być określaną przez ministra finansów. W ten sposób fermer nic nie ryzykuje, jest pewny sprzedaży swego zbioru za dobrą cenę i korzystania z otrzymanych pieniędzy, lecz państwo zostaje wciągnięte w olbrzymią operację bankową i handlową.
Są to jednakże tylko wstępne objawy rozwoju kierunku państwowego. Idea kolektywizmu zaczyna występować wyraźniej i coraz bardziej przenikać mózgi fermerskie. Haumphrey, przedstawiciel fermerów, podnosi teorję unarodowienia gruntów: „Bóg dał tę ziemię do korzystania wszystkim istotom żyjącym. Ludzie tak samo nie mają prawa monopolizować sobie ziemi-karmicielki, jak powietrza, którym oddychamy, jak promieni słońca, które nas ogrzewają. Ziemia jest niczyją własnością i w żadnym razie być nią nie może: należy do ludu pracującego“.
Pierwszy okres nauczył fermerów spółdzielczości i wyższych form gospodarczych: drugi wykorzenia z nich stare pojęcia społeczne, wprowadza na drogę walki politycznej, rozwija ideały państwowe. Pod działaniem przewrotów rynkowych stają się oni klasą postępową; dwie przebyte metamorfozy zmieniają zupełnie ich stanowisko społeczne.
Od kongresu St.-Louis objawia się w organizacjach fermerskich silna dążność do wyodrębnienia się w oddzielną partję polityczną. Już w czasie ostatnich wyborów w stanie Mississipi wstrzymało się od głosowania 10% fermerów białych i 70% murzynów, w stanie Texas i innych było więcej wstrzymujących się od głosu, niż głosujących. Minister gospodarstwa rolnego, Rusk, mówiąc w swej odezwie o kartelu fabrykantów żniwiarek, dodaje: „Słusznie, czy nie, fermerzy uczynią za to odpowiedzialną partję republikańską. Jestem mocno przekonany, że ten trust żniwiarek w przyszłych wyborach prezydenta kosztować będzie partję republikańską setki tysięcy głosów, jeżeli ona nie zajmie stanowczej pozycji względem tego trustu i innych“.
Druga przemiana odbywała się tak szybko, że już w roku 1891 mogła doprowadzić do faktu, który przeraził i zadziwił rządzące sfery Stanów Zjednoczonych, a zaciekawił cały świat cywilizowany.
Mówimy o zawartym sojuszu organizacyj fermerskich z „rycerzami pracy“.
Dwie potężne klasy narodu fermerów i najemników, złączyły się ze sobą w tym celu, aby zwalczyć potęgę pieniędzy prywatnego kapitału, i zapomocą przyszłej kampanji wyborczej w 1892 r. stworzyć nowe warunki, zgodne z ich interesami, a przeto i państwo zmuszone zagarniać stopniowo w swoje ręce gospodarstwo narodowe, zabezpieczając wyższy dobrobyt kulturalny fermerom i najemnikom.
W styczniu 1891 roku Powderly, wielki mistrz rycerzy pracy, wydaje proklamację:
„Konferencja naczelników Farmers Alliance i rycerzy pracy będzie miała na celu wygotowanie planów i obmyślenie środków oczekującej nas walki narodowo-politycznej w 1892 roku. Ta kampanja wyborcza powinna według naszych żądań wybrać prezydenta, vice-prezydenta i kongres Stanów Zjednoczonych, oddanych interesom ludu i wrogich tym wszelkim korporacjom, syndykatom, monopolom amerykańskim i cudzoziemskim, które tak szybko zgarniają bogactwo narodu i przywłaszczają sobie władzę rządzenia losem ludu amerykańskiego“.
W piętnaście dni po tej proklamacji, 22 stycznia zebrał się w Waszyngtonie kongres przedstawicieli Farmers Alliance, Colored Farmers Alliance i rycerzy pracy; „National Grange“ i wszystkie inne organizacje fermerskie przysłały deputowanych lub oświadczyły swoją zupełną solidarność z kongresem.
Za podstawę przymierza przyjęta została platforma kongresu w St.-Louis. Każda wstępująca do sojuszu organizacja obowiązuje się podtrzymywać inne w ich łącznych, lub niezależnych usiłowaniach polepszenia doli ludu; wspólna akcja będzie zadecydowana wtedy, gdy komitet tej federacji zatwierdzi plan obrony lub ataku. Jeżeli np. rycerze wchodzą w nieporozumienie z jakim kartelem, kompanją kolejową lub pojedynczym fabrykantem i zadecydują strejkowanie, sprawa zostaje przedstawiona komitetowi federacji, i jeżeli komitet zadecyduje, że rycerze mają słuszność, to magazyny kooperacyjne Farmers Alliance odmówią swej klijenteli towarzystwu lub fabrykantowi bojkotowanemu. Rycerze zobowiązują się także podtrzymywać fermerów w ich walkach.
Głównym jednak celem tej fermersko-najemniczej ligi jest przeprowadzenie wspólnemi siłami kampanji wyborczej 1892 r. i zreformowanie państwa w duchu swoich żądań i interesów. 23 stycznia liga została urzędownie zatwierdzona p. n. „Confederation of industrial organisations“. Jest to 6-ciomiljonowa armja silnie zorganizowana. Żadne państwo nie miało jeszcze do czynienia z taką potęgą.
Lecz co będzie, jeżeli kampanja wyborcza zawiedzie, jeżeli panujący w senacie republikańskim, tej „cytadeli potęgi pieniężnej“, różni królowie srebra, kolei żelaznych, cukru, żelaza, nafty oprą się żądanym reformom prawnym? Kto może zaręczyć, że ta straszna armja nie wystąpi wówczas do walki ulicznej?
W każdym razie sojusz zawarty z rycerzami pracy, przyśpieszy tylko rozpoczętą obecnie drugą metamorfozę fermerstwa, uczyni ją jeszcze bardziej postępową. Nie trzeba bowiem zapominać, że rycerze pracy, jakkolwiek względnie umiarkowana i bardziej pokojowo usposobiona partja, jest w każdym razie partją proletarjatu, który „nie ma nic do stracenia, a wiele do zyskania“.
Wzajemne wpływy dwóch tych klas podczas przymierza — bardziej zachowawczy ze strony fermerów i bardziej przewrotowy ze strony robotników — jeżeli ten sojusz szczęśliwie dotrwa, nie mogą wpłynąć na większe zboczenia w rozwoju psychicznym. Zawsze muszą przeważyć te, które będą najlepiej przystosowane do zachodzących zmian środowiska gospodarczego.
Zjawiska rozpatrzone powyżej, jakkolwiek noszą na sobie pewną miejscową barwę, wyświetlają jednak do pewnego stopnia ogólny proces rozwojowy duszy klasowej, proces powstawania nowych ideałów zbiorowych i dążeń; jak również wykazują poniekąd rolę, którą może odegrać drobna i średnia własność w przyszłym rozwoju społecznym.
Jest cały szereg zjawisk ściśle ze sobą związanych i wzajemnie oddziaływujących na siebie.
Rozwój produkcji wytwarza nowe formy społeczno-gospodarcze; pod ich naciskiem, fermerzy — klasa średnich i drobnych producentów — zmuszona jest przyjąć spółdzielczą postać życia. Jeżeli to jej nie wystarcza, a ruina grozi ciągle, mogłaby stać się partją polityczną, powołać państwo do prowadzenia funkcyj gospodarczych.
Wielkie przedsiębiorstwa rewolucjonizują produkcję, trzymając ją zarazem w szrankach prywatnego monopolu; uciskane przez to klasy (fermerów i najmitów) chcą przeciwstawić tej potędze produkcję również przekształconą lecz w postaci państwowej.
Jednocześnie dalszy proces uspołecznienia gospodarczego wywołuje odpowiednią sobie ewolucję psychiczną, przekształca nietylko stosunki rzeczowe, lecz także pojęcia, uczucia i świadome dążności całych klas społecznych. Z umysłu najemnika wyplenia wiarę w istniejący porządek społeczny; z trade-unionistów przerabia ich na demokratów społecznych i pobudza do walki politycznej o ideały przyszłości.
Fermerów przeprowadza przez dwie fazy przemian. Najprzód niszczy w nich indywidualizm samolubny, ucząc humanizmu i spółdzielczości, następnie ruguje z ich duszy prawowierność polityczną i zachowawczość pojęć społecznych, zbliżając je ideowo do proletarjatu. Tym sposobem czyni on nietylko z klasy robotniczej, lecz i z zachowawczych drobnych producentów swoją armję. Nazwalibyśmy to ogólnym procesem powstawania „nowej duszy zbiorowej“.
Humanizm, solidarność, ideały spółdzielczości, powstają i rozwijają się u fermerów wskutek odpowiedniego działania środowiska, dlatego że są ekonomicznie niezbędne że ratują od ruiny majątkowej, nędzy i upadku kulturalnego. Podobnie zanika samolubny indywidualizm i ideały prywatne, gdy stają się ciężarem, gdy nowe warunki życiowe czynią je nietylko zbytecznemi ekonomicznie, lecz nawet szkodliwemi.
W pierwotnych czasach ludzkości nie mógł rozwinąć się indywidualizm, gdyż był ekonomicznie szkodliwy dla każdego osobnika; ówczesne warunki życia wymagały barbarzyńskiego komunizmu. Analogiczne zjawisko przedstawia się i teraz.
Tylko, że kiedy w okresie dzikości i barbarzyństwa przewaga natury nad człowiekiem i jego nieudolność umysłowa były przyczynami tamującemi rozwój indywidualizmu, dzisiejszy proces zanikania jego dokonywa się pod naciskiem olbrzymich sił społecznych.
Zatem rozwój zbiorowych cech psychicznych podlega tym samym prawom, co ewolucja wszelkich cech biologicznych, prawom „przeżywania najstosowniejszego“.
Rozwijają się cechy psychiczne najlepiej przystosowano do środowiska ekonomicznego, takie, które w danem środowisku mogą zapewnić osobnikowi zaspokojenie jego potrzeb kulturalnych; nie mogące zaś temu zadaniu odpowiedzieć skazane są na stopniowy zanik i zupełną zagładę.
Niema ani jednego okresu w życiu społecznem ludzkości, w którymby się nie odbywał ten ciągły ruch w duszy zbiorowej — zanikanie jednych, powstawanie innych cech; a każda nowa, zbiorowa cecha psychiczna jest zarazem skutkiem i przyczyną swego ekonomicznego środowiska. Rozwija się w niem razem jako odbicie w umyśle stosunków rzeczowych, stając się w końcu siłą współdziałającą w jego ostatecznem ukształtowaniu.
W taki sposób, rozwijająca się w wiekach średnich razem z produkcją towarową „dusza mieszczańska“ stała się w końcu zeszłego wieku potęgą, która potargała ostatecznie pęta feudalne i wykończyła budowę nowego ustroju społecznego.
Na tem ciągłem wzajemnem oddziaływaniu zjawisk rzeczowych i świadomości ludzkiej, będących sobie naprzemian przyczyną i skutkiem — zasadza się cały rozwój społeczeństw.
Nowożytne dzieje fermerów amerykańskich wyjaśniają nam także rolę, jaką klasa drobnych i średnich wytwórców odegrać mogłaby w rozwoju społecznym.
W krajach o wyższej kulturze, jak np. Stany Zjednoczone, przechodzi ona przez obie wskazane powyżej metamorfozy i pomimo homesteadów stanie się ona prawdopodobnie siłą przewrotową.
Tam, gdzie homesteadów niema, a proces kapitalizacji rozwija się potężnie i szybko, stanie się ona siłą dziejowo-czynną na innej drodze, jako proletarjat rolny.
W tych zaś krajach, gdzie obok niskiej kultury panować będą także dążności zachowawcze ze strony państwa, a potrzeby i wymagania drobnych wytwórców nie przerosną ramek homesteadów, fermerzy stanowić będą armję zachowawców, zdolną do odtworzenia nowej Wandei.
W ostatnich czasach rządy europejskie i wielkie towarzystwa przedsiębiorcze powzięły cały szereg projektów, dotyczących budowy nowych linij kolejowych, dróg — które mają połączyć świat przemysłowy, cywilizowany, z krajami, zacofanemi w rozwoju społecznym, a nawet barbarzyńskiemi.
I tak: rząd francuski projektuje przeprowadzenie kolei przez pustynię Saharę, ażeby złączyć Algier z bogatemi okolicami Senegambji. Akcyjne towarzystwo angielskich kapitalistów zamierza zbliżyć Kapland z Egiptem, prowadząc linję kolejową przez barbarzyńskie kraje południowej i środkowej Afryki, około wielkich jezior do źródeł Nilu. Podobnież projektuje się drogi żelazne od Senegalu do jeziora Czad wpoprzek Afryki środkowej i od ujścia rzeki Kongo do wielkich jezior Afryki dla złączenia brzegów morskich z niedostępnemi dotąd krainami. W Azji, Anglja zamierza przeprowadzić dwie linje kolejowe: jedną, któraby łączyła Azję Mniejszą z Indjami przedgangesowemi, drugą, idącą przez himalajskie przesmyki do morskich portów w Chinach. W Rosji przystępują do budowy kolei żelaznej, która ma przeciąć wzdłuż całą Syberję, od Złatoustu przez Tomsk, Irkuck do Srieteńska i od Chabarówki do Władywostoku na przestrzeni, wynoszącej przeszło 4000 wiorst. Nie mniej imponujące dzieło zamierzyły rządy amerykańskie, mianowicie przeprowadzenie linji kolejowej wzdłuż całej Ameryki od jej północnych, przemysłowych i cywilizowanych krajów do południowych, mało rozwiniętych rzeczypospolitych. W tym celu utworzyło się towarzystwo akcjonarjuszów, do którego weszli przedstawiciele wszystkich prawie państw amerykańskich na zjeździe tak zwanym wszechamerykańskim. To kolosalne zadanie pokrycia całej kuli ziemskiej siecią kolei, połączenia dziewiczych krajów i dzikich zakątków świata z ogniskami przemysłu, bogactw i cywilizacji, przedstawia się, jako zdarzenie olbrzymiej doniosłości cywilizacyjnej, jako jeden z tych faktów, które pchają ludzkość na drogę nowego życia. Zrozumiemy to łatwo. Koleje afrykańskie, mające łączyć morskie wybrzeża z niedostępnemi dotąd a ludnemi krajami Afryki środkowej, umożliwiają przemysłowi angielskiemu sprzedawanie swych wyrobów przeszło stu miljonom murzynów z wnętrza Afryki i zabieranie wzamian stamtąd takich cennych darów natury, jak kość słoniowa. Kolej, łącząca południową Amerykę z północną, ułatwi dowóz bawełny z plantacyj południowych kraju do tkalni północnych okręgów przemysłowych, skutkiem czego stanieją koszty produkcji, a jednocześnie przemysłowcy amerykańscy zalewać będą mogli swojemi towarami mało fabryczne kraje południa. Kolej syberyjska otworzy dla wyrobów przemysłu rosyjskiego wstęp do Chin i Mandżurji, gdzie wśród czterykroć miljonowej ludności znajdą sobie licznych nabywców, a produkowana w tych krajach herbata, ryż, bawełna z mniejszym kosztem dostarczane będą rynkom i fabrykom rosyjskim.
Jednem słowem, koleje ułatwiają wielkim przemysłowcom dowóz towarów, otwierają dla nich nowe rynki zbytu. Całe miljony murzynów, chińczyków, indusów, skutkiem przeprowadzenia kolei w głąb Afryki i Azji, staną się nabywcami towarów europejskich. Przedmioty wyrabiane w Londynie, Paryżu lub Moskwie, dostaną się do plemion barbarzyńskich i krajów zacofanych, lecz ludnych, wyprą stamtąd miejscowe produkty, a razem z tem odmienią miejscowe zwyczaje i potrzeby. Naturalnie kapitaliści, którzy z taką energją zabierają się do budowania azjatyckich, amerykańskich i afrykańskich kolei, widzą w tem tylko swój własny interes. Dla nich ułatwionym zostanie dowóz towarów, powstaną nowe rynki zbytu, rozszerzy się pole spekulacji. Na tem jednak nie koniec. Wynikną z tego jeszcze inne następstwa, obchodzące już nietylko przemysłowców, lecz i całe społeczeństwa.
Weźmy np. Chiny. Co się stanie z tym krajem, gdy zapomocą kolei żelaznych wedrze się do jego wnętrza kapitalizm europejski? W Chinach istnieje dotąd tylko drobny przemysł domowy, nie ma tam ani wielkich fabryk i towarzystw akcyjnych, ani olbrzymich banków. Towary wyrabiane bez maszyn, pracą ręczną i prostemi narzędziami, są droższe niż fabryczne europejskie produkty, a często nawet nie wytrzymują porównania pod względem gatunku i dobroci. Skoro tylko kolej żelazna ułatwi dostęp do wnętrza chińskiego państwa, towary europejskie zaleją tameczne rynki i stosunki społeczne chińskie zaczną ulegać radykalnym zmianom. Miejscowe towary, droższe i gorszego gatunku, nie będą mogły wytrzymać współzawodnictwa z europejskiemi; drobni miejscowi rzemieślnicy zaczną całemi masami chylić się do upadku, używane dotąd narzędzia pracy, sprzęty, ubiory krajowe będą powoli ustępowały miejsca wyrobom przywiezionym. Potrzeby, gusta i zwyczaje ludności poczną stopniowo tracić swoje cechy narodowe i zbliżać się coraz bardziej do cywilizowanych europejskich. Tym sposobem, towar fabryczny cywilizowanego świata, wtargnąwszy do mało rozwiniętego kraju, podbija go całkowicie, zmienia w nim wszystkie dotychczasowe źródła utrzymania, tryb życia i sposób myślenia mieszkańców, wreszcie i same urządzenia społeczne, jednem słowem cywilizuje i przekształca go na obraz i podobieństwo swojej własnej ojczyzny — Europy. Jeżeli zaś kolej żelazna przerzyna kraje, których, ziemia dostarcza obficie takich surowych materjałów do fabrykacji, jak bawełna, jedwab, lub zawiera w sobie mineralne bogactwa, wtenczas kapitały, korzystając z ułatwionej komunikacji, przenoszą się do tego kraju. W następstwie tego powstają fabryki do przerabiania na miejscu tych materjałów, zjawia się cały zastęp kupców, techników i finansistów, tworzą się miasta przemysłowe i kraj dotąd dziewiczy, barbarzyński, przeistacza się odrazu w cywilizowany, kapitalistyczny. Tak powstawały i powstają okręgi przemysłowe Ameryki północnej i Australji, tak powstaną kiedyś pod wpływem nowych kolei żelaznych, przemysłowe ogniska Afryki i Azji. W ślad za towarem fabrycznym, za kapitałem i wielkim przemysłem, które wdzierają się do krajów zacofanych i dziewiczych, idzie także rabunek przyrody, a nadto niepewność jutra, nędza i zepsucie obyczajów u mieszkańców, jako nieodłączne dopełnienie bogactw i kultury dzisiejszej, a historja podaje nam cały szereg krwawych czynów i okrucieństw jakich dopuszczały się spółki przedsiębiorców w zdobytych przez siebie amerykańskich i indyjskich kolonjach. Lecz poza tą ciemną stroną cywilizowania krajów barbarzyńskich występuje inna — jaśniejsza.
Wielki przemysł kapitalistyczny, który zapomocą kolei żelaznych i parostatków, zalewa świat cały swojemi wytworami, który stopniowo zagarnia w swoje ręce wszystkie bogactwa ziemi i w najodleglejszych zakątkach stwarza nowe ogniska produkcji, urzeczywistnia jednocześnie wielką ideję przyszłości. Świat cały staje się jakby jedną olbrzymią a wzajemnie związaną fabryką, wytwarzającą w najodpowiedniejszych warunkach wszystko to, co służy do zaspokojenia potrzeb ludności. Między najbardziej oddalonemi krajami ukazuje się ciągła wymiana wynalazków, produktów i usług wzajemnych. Londyńskich wyrobów mogą używać mieszkańcy dalekich krańców Afryki i Azji; bawełna australijska przetwarza się na tkaninę w fabrykach angielskich; mięso wołów amerykańskich zjawia się na stołach restauracyj paryskich. Znikają granice i zapory, które oddzielały jeden kraj od drugiego, zacierają się powoli plemienne i narodowościowe różnice w strojach, obyczajach, pojęciach; pierzchają rasowe nienawiści i uprzedzenia. Przestarzałe sposoby produkcji, zdruzgotane przez wielki przemysł, ustępują stopniowo z najbardziej nawet zacofanych krajów, a razem z niemi zamierają przestarzałe wierzenia i instytucje społeczne. Wynalazki, postęp, rozwój kultury nie mogą już się zatrzymać w jednem miejscu i w jednym kraju, rozchodzą się one po całym świecie, udzielają się wszystkim, wszystkich ciągnąc za sobą. Kraje i narody zatracają swoje odrębne fizjonomje i swoje różnice, zbliżają się do siebie i upodobniają wzajemnie. Ta właśnie cywilizacyjna i przemysłowa łączność, jaką wielki przemysł kapitalistyczny coraz bardziej powiększa między narodami, te węzły ekonomiczne, jakie coraz silniej między nimi zacieśnia, umożliwią z czasem urzeczywistnienie wielkiej idei: braterstwa ludów...
Świat staje się już dzisiaj jednem wielkiem społeczeństwem, dążącem szybko ku lepszej przyszłości.
Od lat już kilkunastu pojawiają się na zachodzie Europy i Ameryki, a nawet i w Rosji, olbrzymie związki przedsiębiorców, tak zwane kartele lub inaczej trusty. Ze względu na to, że nabierają one coraz większego znaczenia w przemyśle, będzie rzeczą ciekawą zastanowić się bliżej nad ich znaczeniem i wyjaśnić ich naturę i dążności.
Niejednemu z czytelników zdarzało się zapewne słyszeć o związku cukrowników rosyjskich, o naftowym związku w Ameryce, lub o niemieckim — fabrykantów żelaza. Fakty te, napozór może dość obojętne, w gruncie rzeczy mają olbrzymią doniosłość dla postępu społecznego, są one bowiem zwiastunami nowego urządzenia produkcji i zcentralizowania przemysłu i wysiłków ludzkich. Lecz przedewszystkiem, w jaki sposób tworzą się kartele?
Oto naprzykład, właściciele statków w Ameryce, z powodu wzajemnej konkurencji, zniżali ciągle cenę biletów jazdy, bo każdy z nich chciał tym sposobem przyciągnąć do siebie jak największą liczbę pasażerów. Przekonawszy się zaś, do jakiego stopnia takie wyścigi źle wpływają na ich interesy, łączą się oni tu i ówdzie w związek i tworzą jedno wielkie przedsiębiorstwo komunikacji wodnej. Skutkiem tego konkurencja zostaje usunięta, ceny uregulowane, a oddzielni przedtem i współzawodniczący przedsiębiorcy zmieniają się w współwłaścicieli tego samego przedsiębiorstwa żeglugi. Podobnie postąpiły towarzystwa akcyjne kolei żelaznych w Stanach Zjednoczonych Ameryki.
Jeszcze ciekawszy przykład daje nam przemysł żelazny reńsko-westfalskiego okręgu w Niemczech. Przedtem istniało tam kilkudziesięciu fabrykantów żelaza, którzy prowadzili swoje przedsiębiorstwa oddzielnie i współubiegali się z sobą nawzajem. Ponieważ żaden z nich nie porozumiewał się z innymi, nie wiedział przeto dokładnie, jaką ilość towarów trzeba mu wyprodukować i dostarczyć na rynek, ażeby nie było ani zanadto, ani za mało. Konkurencja pchała każdego przedsiębiorcę do tego, żeby produkował jak najwięcej i nie dał się wyprzedzić swoim współzawodnikom. Skutkiem tego zdarzało się często, że dostarczano na rynek więcej towarów, niż można było sprzedać. Powstawał kryzys; towary, w wielkich ilościach nagromadzone, leżały bezużytecznie w magazynach, nie mogąc doczekać się kupujących, a tymczasem fabryki zawieszały swoją czynność i tysiące robotników pozostawały bez zarobku. Tym sposobem w produkcji żelaza panował zupełny bezład, szkodliwy dla wszystkich. Tak samo i pod względem technicznym, pojedyncze siły przedsiębiorców nie wystarczały. Nie każdy z nich bowiem miał odpowiednie kapitały, żeby móc stosować do fabrykacji nowe wynalazki i ulepszenia, przez co produkcja rozwijała się powoli, nie odpowiadając wymaganiom nauki i kultury. Te właśnie różne niedogodności skłoniły fabrykantów żelaza do związania się w kartel. Kilkadziesiąt oddzielnie dotychczas istniejących przedsiębiorstw złączyło się w jedno olbrzymie, obejmujące w sobie cały prawie okręg reńsko-westfalski. Wybrano wspólny zarząd, który kieruje czynnościami wszystkich firm, należących do kartelu, przyjmuje zamówienia i wyszukuje odbiorców, prowadzi ścisłą kontrolę nad produkcją każdej fabryki i rozporządza ich zbiorowym kapitałem, nadto za zbiorowe pieniądze kupuje wynalazki, aby je potem zastosować. Skutkiem tego, przedsiębiorstwo żelazne wstfalskie weszło na zupełnie nową drogę gospodarstwa społecznego. Zamiast istniejącego poprzednio bezładu w produkcji i różnych niedomagań technicznych, zamiast konkurencji i samowolnego postępowania każdego przedsiębiorcy, zapanowała teraz zupełna planowość, porządek i zależność wzajemna. Kartel prowadzi produkcję z całą świadomością warunków i z obszernem stosowaniem wiedzy technicznej. W każdym okresie czasu stara się poznać sumiennie, jak wielkiemi są zapotrzebowania rynkowe na produkty żelazne, i według zebranych wiadomości oznacza ilość towarów, których fabryki należące do kartelu powinny w danym czasie dostarczyć.
Tym sposobem usuwa się niepewność sprzedaży i unika zbytniej produkcji. Poznawszy np. że w danym czasie żądają nie więcej niż 100 pudów sztab żelaznych, kartele dbają już o to, ażeby fabryki złączone tę tylko ilość wytworzyły i żeby nie było nadmiaru, niedającego się sprzedać i powodującego zwykle zastój w przemyśle. Rzecz jasna, że takie uregulowanie produkcji było rzeczą niemożliwą, dopóki przedsiębiorstwa istniały oddzielnie, bez wzajemnego porozumiewania się i kontroli.
∗
∗ ∗ |
Weźmy jeszcze inny przykład: nafciarski kartel Stanów Zjednoczonych Ameryki. Posiada on ogromną ilość rafineryj nafty, cały zastęp agentów handlowych i niezliczone mnóstwo sklepów we wszystkich punktach kraju, a nawet poza jego granicami, i dąży teraz do nabywania źródeł samej nafty. W zakres jego działalności wchodzi dobywanie nafty, lecz głównie rafinerja i sprzedaż. Każde ulepszenie techniczne w sposobach dobywania lub oczyszczania jest zaraz stosowane i upowszechnione we wszystkich zakładach kartelu, a specjalne biuro techniczne zajmuje się tem ciągłem doskonaleniem produkcji naftowej. Kartel ten połączył swoje rafinerje z wielu portami zapomocą naftociągów i w ten sposób uczynił naftę nadzwyczajnie tanią. Ta sieć naftociągów nie pozwoli mu rozpaść się, nawet gdyby przedsiębiorcy tego chcieli, zaś pojedyncze firmy są jakby tylko oddzielnemi częściami tego samego budynku. Skupiwszy w swojem ręku wszystkie prawie przedsiębiorstwa naftowe Stanów Zjednoczonych Ameryki, cały ten kraj uważa on za swój rynek, zgóry oblicza jego potrzeby i do ich wielkości stosuje rozmiary swojej produkcji. Oprócz tego, uregulowaną została także sprzedaż. Zamiast używania całej masy pośredników, kupców, którzyby nabywając naftę od kartelu, sprzedawali ją potem od siebie publiczności, kartel sprzedając ją sam bezpośrednio, — jest zarazem wytwórcą i handlowcem. Magazyny z naftą należą do kartelu, który zapomocą swych subjektów, sam prowadzi handel z publicznością. Skutkiem tego, z handlu naftowego usunięta została konkurencja. Dwa sklepy z naftą, należące do dwóch oddzielnych kupców, muszą współzawodniczyć i odciągać sobie nawzajem kupujących; zaś takie dwa sklepy, należące do tego samego kartelu, konkurować z sobą nie mają potrzeby, a przeto unikają tych wszystkich szwindlów i fałszerstw, na które sili się ciągle drobny sklepikarz w walce spółzawodniczącej z rywalami.
A zatem ciekawa cecha spostrzegać się daje w kartelu nafciarskim, mianowicie to, że łączy on w sobie trzy czynności, należące zwykle do oddzielnych przedsiębiorstw: dobywanie materjałów surowych (nafty), przerabianie tych materjałów (rafinerja) i sprzedaż.
Do takiego wzoru dążą i inne gałęzie produkcji. Zgodnie z tem różne przedsiębiorstwa żelazne połączą się kiedyś z kopalniami żelaza w jedno wielkie przedsiębiorstwo, które obejmie dobywanie żelaza, przeróbkę jego na rozmaite przedmioty użytku i ich sprzedaż. Tak samo utworzy się kartel bawełniany, który połączy w jedno plantowanie bawełny, przerabianie jej na tkaniny i sprzedaż gotowych wyrobów, tak że zamiast oddzielnych przedsiębiorstw plantatorskich, tkackich i handlowych, powstanie jedno wielkie, olbrzymie przedsiębiorstwo bawełniane, posiadające własne plantacje, fabryki i magazyny. Zespolenie się przedsiębiorstw może pójść jeszcze dalej, i do takiego kartelu bawełnianego mogą dołączyć się jeszcze przedsiębiorstwa krawieckie, pończosznicze i inne. Wtenczas kartel nietylko uprawiałby bawełnę, wyrabiał nici i tkaniny, lecz produkowałby gotowe już ubrania, pończochy i t. d. i sprzedawał we własnych magazynach.
∗
∗ ∗ |
Cóż z tego wyniknie? Jak się przedstawi przyszłość społeczeństw, gdyby kartele doszły do swego najwyższego rozwoju i objęły całą produkcję?
Przedstawmy sobie kraj, w którym wszystkie gałęzie przemysłu zostały zorganizowane w kartele. W tym razie rozszerzamy na cały kraj i na wszystkie fachy to, co już istnieje dzisiaj w formie zarodków. Przedsiębiorstwa pojedyńcze, oddzielne, zniknęłyby zupełnie i wszystkie zakłady tego samego fachu połączyłyby się w olbrzymie związki wytwórcze, obejmujące dobywanie materjałów, przeróbkę i sprzedaż. Tak np. jedno olbrzymie przedsiębiorstwo uprawiałoby bawełnę, robiłoby z niej nici i tkaniny, z tkanin ubrania, pończochy i inne wyroby, które sprzedawałoby wszędzie; tak samo inne dobywałoby z własnych kopalni żelazo, a zarazem przerabiało je na przedmioty użytku i sprzedawało w magazynach; jeszcze inne piekarskie, uprawiałoby zboże na własnych gruntach, posiadałoby spichrze, młyny, piekarnie. Każde z tych przedsiębiorstw prowadzi swoją produkcję według wszelkich wymagań nauki, stosując ciągle nowe ulepszenia i wynalazki techniczne; każde z nich będąc wyłącznym panem swej gałęzi przemysłu i nie mając żadnych konkurentów, zgóry znałoby potrzeby społeczeństwa i bezpośrednio je zaspakajało. Przedsiębiorstwo np. bawełniane, mając zebrane wiadomości, że w danym czasie kraj potrzebuje tysiąc ubrań, produkuje tę ilość i dostarcza jej za pośrednictwem swych magazynów. Podobnież postępuje przedsiębiorstwo piekarskie, żelazne i t. d.
Przy każdem przedsiębiorstwie istnieje główny zarząd, który prowadzi statystykę zapotrzebowań, reguluje produkcję, stosuje nowe wynalazki techniczne, prowadzi sprzedaż i t. d. Kilkadziesiąt takich zarządów, porozumiewając się nawzajem prowadziłoby całe gospodarstwo społeczne.
Nasza wyobraźnia może pójść jeszcze dalej. Wystawiamy sobie, że wszystkie te przedsiębiorstwa, prowadzące zosobna różne gałęzie produkcji, łączą się ze sobą w jeszcze większy kartel, w przedsiębiorstwo, obejmujące całą produkcję krajową i mające na celu dostarczanie społeczeństwu wszystkiego, co tylko do jego potrzeb należy, zacząwszy od chleba, mięsa, a skończywszy na ubraniach, dywanach, sprzętach i t. d. Całą produkcję i handel prowadzi jedno olbrzymie przedsiębiorstwo. Jeden zarząd centralny przedsiębiorców połączonych kieruje wszystkiem. Anarchja rynku zanika.
Takiemi są właśnie dążności obecnego przemysłu. Zmierza on szybko do bardzo silnego zcentralizowania środków pracy i wysiłków ludzkich, party zyskami i oszczędnościami, jakie stąd wynikają. Kartele najlepiej uwidoczniają te jego chęci.
Naturalnie nie chcemy powiedzieć, że dojdzie do takiego jednego kapitalistyczno-akcyjnego związku na przestrzeni całego kraju. Lecz w każdym razie takie ześrodkowanie produkcji jest koniecznością postępu i niema wątpliwości, że przyszłość do niego należy — mniejsza o formy podziału wyrobionego wytworu.
Mówiąc o kartelach, poruszyliśmy tylko tę jedną ich dążność — centralistyczną. O innych nie mówimy, np. o wyzysku spożywców, wpływie na zarobki i sprawę robotniczą, na prawodawstwa fabryczne i przemysłowe.
- ↑ Przyp. wyd. — Młodzieńcza praca Abramowskiego, prawdopodobnie pierwszy drukowany utwór. Jako 15 letni chłopiec figuruje w roli współpracownika „Zorzy“, pisma ludowego redagowanego przez J. Grajnerta, w spisach r. 1883 i 1884. Artykuły poniższe drukowane były w NNr 33, 36, 37, 41, 42, 44 i 47 — z r. 1883, podpisane literą A.
- ↑ Pracuje też niejeden pismak, co wydaje książki lub gazety, ale że w nich sieje złe rady i nauki, zohydza wiarę, że uczy bezbożności lub zniża człowieka do drapieżnych zwierząt, co się zagryzają o strawę lub miejsce dla siebie, więc taki pismak, co upaja trucizną szczególniej młode niedoświadczone umysły pracuje źle. Jest on jeszcze więcej szkodliwym dla swej społeczności, niż szynkarz, co topi w swej gorzałce mienie, i zdrowie drugich, ale nie krzywdzi sumień... — (Przyp. Red. Zorzy).
- ↑ Przyp. wyd. — Druga praca młodzieńcza Abramowskiego stanowiąca dalszy ciąg serji: „Pogadanki o rzeczach pożytecznych“. Drukowana w „Zorzy“ z r. 1884 w NNr. 6, 7, 8. Podpisana literą A.
- ↑ Przyp, wyd. — Artykuł drukowany w „Ateneum“ 1892. T. I, zesz. III, str. 505—529. Stamtąd obecnie przedrukowany. Rękopis nie jest znany. Studjum jest bodaj pierwszą pracą naukową Abramowskiego. Pod niepozornym tytułem dla cenzury kryje się treść o wiele szersza — analiza produkcji i stosunków społecznych w kapitalistycznych Stanach Zjednoczonych. Charakterystyczne są zawarte w artykule poglądy o spółdzielczości, zdradzające pierwsze zainteresowanie się Abr. powyższym zagadnieniem.
- ↑ Nie twierdzimy jednak, że to są jedyne czynniki tej ewolucji psychicznej.
- ↑ Według Lafargue’a wzrost produkcyjności pracy rolnej w Ameryce przedstawia się tak:
1849 r. — ilość wyprodukowanego zboża, przypadająca na 1 mieszkańca wynosiła 1 hektol. 52; w 1859 r. — 1 hekt. 93; 1869 — 2 hekt. 46; w 1879 — 3 hekt. 24; t. j. w ciągu 30 lat ilość zboża przypadająca na każdego mieszkańca wzrosła o 115%. R. Meyer oblicza w następujący sposób wzrost produkcyjności pracy w okresie 1870—1880. Ilość produktów rolnych wytworzonych przez jednego robotnika wynosiła w buszlach:1870 r. 1880 r. Wzrost zboże i jarzyny 262 378 44% wełna i bawełna 261 381 46% tytuń 44 61 28% hodowla bydła — — 18% - ↑ (Przyp. wyd.). — Przedruk artykułu podpisanego E. Abramowski z pierwszego czasopisma socjalistycznego, legalnego, wychodzącego pod redakcją Ludwika Krzywickiego, wydawanego przez Stanisława Narutowicza: „Tygodnik Powszechny“ 1891 r. Nr. 2. (Ogółem ukazało się tylko 13 numerów pisma pod nader ścisłą cenzurą).
- ↑ (Przyp. wyd.). — Artykuł drukowany również w „Tygodniku Powszechnym“ w Nr. 4, podpisany Z. Walczewski.