Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie/Skarb w Luboni
←Kościół Bożogrobców w Gnieźnie | Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie 62. Skarb w Luboni Lucjan Siemieński |
Stare zamczysko w Korniku→ |
W starym zamku, z którego dziś pokazują tylko kopiec, znajdowały się ogromne skarby; każdy nowy dziedzic Luboni mógł je widzieć we śnie pierwszéj nocy swego pobytu w zamku. Skarby te przecież tylko niewinnémi rękami i bez pomocy żelaza dobyte być mogły. Zabierał się niejeden do wykopania ich, lecz wstręt jakiś niepojęty przeszkadzał każdemu do wykonania tego zamiaru. I tak wciąż i wciąż było, aż nową ugodą Lubonia przeszła w ręce pani Zborowskiéj dziedziczki ośmdziesięciu wsi okolicznych.
Po nabyciu Lubowni[1] wprowadziła się do zamku nowa dziedziczka i zaraz pierwszéj nocy widziała we śnie owe skarby. Co więcéj, widziała je noc po nocy ciągle przez cały rok, i przez ten czas równie jak jéj poprzednicy wstrętem przejęta, nieodważyła się ich poszukiwać. Przemogła wreście chciwość i po upłynionym roku postanowiła pani Zborowska przywieść swój zamiar do skutku. W tym celu powołała dzieci włościan swoich niewięcéj od trzech lat mające i rozkazała im rękami rozrzucać ogromny kopiec. Ziemia w Luboni urodzajna, lecz twarda, niesłychane trudności stawiała słabym pracownikom. Groźbą więc zmuszono dziatki, a nawet karano, gdy upadające na siłach pracować niemogły. Tym sposobem spiesznie szła robota, skraplana krwią niewinnych dziatek. Po długiém kopaniu już rozumieją wszyscy, że skarby są blisko, pokazują się albowiem w ziemi obrabiane głazy, daléj ciągły mur, daléj sklepienie, nakoniec drzwi żelazem okute. Niełatwo było je odbić; odbito przecież, ale za temi drzwiami pokazują się drugie, za drugimi i trzecie, a coraz cięższe i coraz mocniejszém żelazem okute. Wszystkie jednak wywalono; a za odbiciem ostatnich pani Zborowska postrzega kupy złota tak gęste jedne przy drugich, tak wysokie, jak kupy plew lub zgonin w spichlerzu. Łakomie rzuca się na złoto pani Zborowska, gdy niespodzianie okropny jakiś ryk daje się słyszeć ze dworu; wybiegają wszyscy i na pagórku blisko wsi leżącym, a zwanym łysą górą, spostrzegają jeźdzca na koniu, koń był maści szaréj; tegoż koloru był i jeździec i ubiór jego. — Szatan mi na imie — ryknął ów jeździec — i skarby te są moje. Biada temu, kto się ich dotknie, ogniem karać będę zuchwalca. Rzekł i zniknął. Wszyscy srodze się przelękli. Pani Zborowska jedna się niezlękła, bo zaraz wraca do sklepu, ręce ku skarbom wyciąga i garść złota bierze. W téjże chwili dochodzą ją głosy domowników: Gore! gore w Pawłowicach! — Odbiegają wszyscy swéj pani i biegą na ratunek wsi; lecz na próżno! cała się do szczętu spaliła.
Nazajutrz pani Zborowska głucha na prośby i zaklęcia swych dworskich, sama jedna powraca do okropnego sklepu i rękę ku skarbom wyciąga i garść złota bierze, i w téjże chwili dolatują ją strwożone głosy ze dworu: Gore! gore w Zdzitowiecku! — Odbiegają swéj pani i spieszą na ratunek rzeczonéj wsi; lecz na próżno, bo i ta całkiem spłonęła. I tym sposobem dwanaście wsi spaliło się, a pani Zborowska nieugięta i niepohamowana w łakomstwie, garnęła do siebie złoto, własność szatana.
Spełniła się przecież miarka jéj występnéj obojętności na nieszczęście bliźnich. Poddani jéj zbuntowawszy się, zamordowali ją i ziemią zarzucili zaklęte skarby.