Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego/26

<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin‎
Tytuł Podróż po księżycu
Podtytuł odbyta przez Serafina Bolińskiego
Wydawca Nakładem Bolesława Maurycego Wolfa
Data wyd. 1858
Druk Drukiem Bolesława Maurycego Wolfa
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


26. Przebudzenie.

Sen nas owładnął jednocześnie i obszedł się z nami równie po tyrańsku. O oporze ani myśleć nie można było, subtelny narkotyk wkradał się w płuca z siłą chloroformu, lecz przyjemniéj od niego, nieogarniając mózgu nagłém odurzeniem, pozostawiając nam naszych najsłodszych uczuć i marzeń pamięć.
— Lawinio! moja najsłodsza Lawinio! jęknął książe Neujabi, usypiając, głosem tak tkliwym, że się we wszystkich nerwach moich obił donośném echem.
— Lawinio! powtórzyły me własne usta, lecz głowra już nie była w stanie pomyśleć, że mój towarzysz inne w téj chwili wezwać powinien był imię, imię księżniczki, którą zdawał się być tak zajęty w ostatnich dniach swego pobytu w Drzemniawie. Senny mój byt uroczy: obraz kochanki roztoczył nań swe różowe barwy, swego głosu dźwięk, swéj atmosfery zapach.
Długo trwał urok tego imienia i obrazu, byłby trwał wiecznie, lat tysiące snu nie wyrugowałyby z mych piersi uczucia, z którego wyleczyć się miałem tym dziwnym somnopatycznym sposobem.
Lecz nie trwał wiecznie, bo jednéj chwili jakieś dziwnie miłe dreszcze jaźni przenikać zaczęły nerwy moje i wdzierać się do mózgu drażniąc go, łoskocząc, wstrąsając do coraz pełniejszego czucia.
Słyszę jakieś przyjaźnie brzmiące głosy około mnie, otwieram oczy i widzę przed sobą starego barona Drzejnę w swym urzędowym mundurze i młodego przyjaciela Icangi, trzeźwiącego mnie solami.
Kilku innych mężczyzn obok nich ujrzałem.
— Dzień dobry doktorze! zawołał Drzejna, dzień dobry drogi przyjacielu, krzyczy Icangi, i ze łzami w oczach ściska mnie i całuje.
— Ach, więc żyję i jestem pomiędzy przyjaciółmi! zawołam przejęty najwyższą roskoszą.
— I będziesz wolnym za chwilę, rzecze wielki sędzia, pomagając mi wstać z łoża.
— Długo spałem?
— Ośm dni mój dobry Nafirze, odpowie Icangi. Ach! ileż ucierpieliśmy nim zacny sędzia zdołał wyśledzić co się z tobą stało. Daléj zabieraj się, ruszajmy z tąd nim nas kto zdradzi i zdenuncyować zdoła.
— Ale książę Neujabi? spytałem.
— Leży tu obok ciebie na drugiem posłaniu i śpi w najlepsze.
Istotnie Neujabi spał, ale nie chrapał. Część twarzy miał zatopioną w poduszce, drugą zaś połowę zakrywał ręką.
— Obudźmy go i uciekajmy razem, rzeknę przypadając do księcia.
— Broń Boże mój Nafirze. On zdrajca, on cię tu sprowadził umyślnie do Snogrodu, żeby cię rozłączyć z Lawinią, a tymczasem stary książę Wadwis pokochał się na zabój w Lawinii i was tu kazał uśpić, aby się ożenić z piękną i młodą siostrą moją. Otóż takich intryg stałeś się ofiarą; lecz wszystko wykryliśmy, Lawinia wszystko wyjawiła, ona tylko ciebie kocha i czeka powrotu twego jak zbawienia. Wszystko do ślubu gotowe, jutro jesteś małżonkiem Lawinii, moim szwagrem i nigdy się już nie rozłączemy w życiu.
— Ja, mężem Lawinii!? uszom moim nie wierzę! Ach! powtórz mi to tysiąc razy.
— Nie ma na to czasu Nafirze, dalej opuszczajmy ten dom czém prędzéj.
— Nie bracie Icangi, ja go nie opuszczę bez księcia Neujabi, którego mi ojciec dał w opiekę, i lubo mnie zdradził, wybaczam mu, bo on kocha Lawinie.
— Więc go pozostaw tutaj aż do ślubu, który się odbędzie tajemnie, mimo woli i wiedzy starego księcia. Potém go sprowadziemy do Jasnogrodu skoro się dowie ojciec, że ani dla niego ani dla syna Lawinia nie może być żoną.
— Nie bracie! chcę być szlachetniejszym, miłość Lawinii jest dla mnie dostateczną rękojmią szczęścia, nie opuszczę mego towarzysza.
Wyrywam bratu Lawinii sole do trzeźwienia, przytykam je do ust księcia Neujabi.
Wielki Boże! jego twarz zimna i skrzepła, on nie żyje, on umarł!
Okropna nas ogarnia trwoga: biorę księcia w ramiona moje i chcę go unieść, dobywając wszystkich sił moich.
Unoszę w powietrze coś nadzwyczaj lekkiego.
Ha! to nie książę Neujabi, ani śpiący ani umarły, lecz wielka lalka, ubrana w suknie księcia Neujabi, jego twarz jest maską.
— Wykradli go i lalę zostawili na jego miejscu by oszukać stróżów!!!
— Natychmiast uwięzić doktora tego zakładu i przyprowadzić go przedemnie! krzyknie wielki sędzia do swych pomocników.
Doktor wyznaje, że już przed trzema dniami księżniczka, córka wice-lamy, wykradła księcia Neujabi i uwiozła go z sobą do Ciemnostanu.
— Niechże sobie będzie szczęśliwym z księżniczką, byleby tobie nie bruździł więcéj, rzecze Icangi i razem z sędzią uprowadza mnie z zakładu somnopatycznego, przed którego drzwiami stała w pogotowiu ryba pocztowa.
— Jadę z wami moje dzieci, rzecze sędzia Drzejna, chcę być świadkiem twojego ślubu kochany Nafirze, a przedewszystkiém muszę cię przeprowadzić przez granicę.
Jesteśmy w drodze i właśnie świtać zaczęło, gdyśmy stanęli na granicy Snogrodu nie bez obawy, żeby nas tu nie zatrzymano.
Nie! nie telegrafowano jeszcze. Wielki sędzia ułatwił wszystkie trudności, przepuszczają nas, bujamy już nad morzem Spiącém, lecz zarazem spostrzegamy, że za nami pędzi straż graniczna na skrzydłach i rybach śrubowych. Wzywają nas do zatrzymania się, strzelają do nas, ale kule nie donoszą.
Uciekamy, i w kilka godzin stajemy nad gruntem Jasnogrodzkim.
Wieje wiatr przeciwny bardzo mocny i utrudnia podróż naszą. Dopiéro we dwie godziny po zachodzie słońca stajemy nad stolicą Jasnogrodu.
Stary Gerwid jeszcze czuwa i wyziera ze szczytu swéj wieży. Jesteśmy w jego objęciach. Jakaż szczera radość błyszczy w jego oczach; nigdy mi się nie wydawał tak szczęśliwym i pięknym.
— A Lawinia? spytałem.
— Lawinia słaba: cały dzień przepędziła w łóżku blada, zapłakana i niespokojna. Dopiéro przed godziną usnęła. Nie budźmy jéj; jutro rano mój Nafirze jesteś jéj mężem; już pozyskaliśmy księdza, który da ślub tajemny.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin‎.