Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego/7

<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin‎
Tytuł Podróż po księżycu
Podtytuł odbyta przez Serafina Bolińskiego
Wydawca Nakładem Bolesława Maurycego Wolfa
Data wyd. 1858
Druk Drukiem Bolesława Maurycego Wolfa
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


7. Skrzydła.

— W jakimże jestem stanie? prawda, że sukień nie mam, ale przecież sprowadziwszy mnie tutaj in naturalibus, nie odmówiłbyś mi kredytu u twego krawca.
— Nie o suknie tu idzie, cały mój majątek, dość znaczny, jest na twe rozporządzenie, rzecze uśmiechając się doktor.
— O cóż tedy idzie?
— O skrzydła mój przyjacielu, u nas tylko zbrodniarzom, których wy mieszkańcy ziemi na śmierć skazujecie, ucinają skrzydła, a podcinają je przestępcom na mniejszą karę zasługującym. Ależ ty mój szlachetny przyjacielu i kolego, nie chciałbyś uchodzić w oczach naszych, a najmniej w oczach prześlicznej Lawinii, za zbrodniarza, ani za przestępcę.
— Więc cóż będzie zemną, o okrutny czarnoksiężniku, któryś mnie sprowadził na księżyc na moje upokorzenie? spytam zapłakany.
— Nie rozpaczaj przyjacielu: potrę cię balsamem wegetacyjnym po plecach, przyprawię ci na nich dwie bańki ciągle ssące i najdaléj w kilka dni wyrastać ci zaczną lotki, a za miesiąc urosną ci pyszne skrzydła, barwy ciemno błąd, takiéj jakiéj są twoje włosy. Nie sprowadzał bym cię na twoją biedę tutaj na księżyc, na którym już od lat dziesięciu mozolę się nad sposobami przyciągnięcia cię z ziemi. W tym stanic pokazać się nie możesz nikomu; więc tymczasem, nim ci wyrosną skrzydła, korzystaj z méj biblioteki, i naucz się czego tylko chcesz, bo tyle wejdzie w ciebie nauki, ile jéj miałeś na ziemi; idzie tu tylko o dobry wybór. Nie obciążaj tedy pamięci rzeczami niepotrzebnemi ci. Mnie się zdaje, że powinieneś pozostać przy medycynie, chociaż dotąd nie odniosłeś w tym zawodzie wielkiej zachęty.
— Więc ja byłem medykiem? dalibóg już o tém zapomniałem.
— Za tydzień będziesz lepszym medykiem jak kiedykolwiek. My na tych samych podstawach co i wy, zbudowaliśmy Eskulapowi świątynię, tylko ją wyżéj wznieśliśmy.
Mówiąc o tém i o podobnych rzeczach, doktor Gerwid, który był wielkim dygnitarzem w hierarchii medycznéj, ubrał się w spodnie z złocistym lampasem, w mundur bogato haftowany, przypiął szpadę do boku, wsadził kapelusz stosowany na głowę i ozdobił się kilkoma orderami.
Dziwnie i majestatycznie wyglądał w tém ubraniu i ze skrzydłami, które sobie starannie wypierzył i wysmarował przedziwnie pachnącym olejkiem.
Potém dobył z kieszeni coś z tła jedwabnego, złożonego i zwiniętego w niedużą trąbkę. Rozłożył to tło na podłodze, i przykręcił jego jeden koniec do dużéj kamiennéj butelki, stojącej w kącie. Zaraz też ów przyrząd napełniać się zaczął gazem i przybrał kształt dość sporej ryby. Był to po prostu balon w kształcie ryby, pięknie malowany i karmazynowemi skrzelami opatrzony.
— Człowiek już nie dzisiejszy, mój przyjacielu, powie doktor, już moje skrzydła nie tak mocne, jak były kiedyś, pocóż je mam nękać więcéj? Tak, za pomocą tego konika, którego noszę w kieszeni, jazda daleko lepiéj idzie, tylko czasem machnę skrzydłem, i z łatwością szybuję po powietrzu. A jak idzie z wiatrem, to i skrzydłami machać nie potrzebuję, tylko je rozepnę, nastawię na wiatr i daléj jazda. Przecież i ty będziesz musiał posługiwać się tym konikiem z początku, nim nabierzesz wprawy.
Już się doktor miał puszczać pod obłoki na swéj rybie, gdy nagle zabrzmiała w powietrzu nad samą wieżą prześliczna muzyka licznej orkiestry.
— Co to jest, na miłość Pana Boga? spytam oczarowany i zadziwiony.
— To nasi dyletanci i wirtuozi z towarzystwa filharmonijnego, którzy mniemając, że Lawinia jeszcze bawi u mnie, wyprawiają jéj serenadę. Niech sobie grają na twe przywitanie; powiem im, że Lawinia słaba, nie może im się pokazać w oknie i podziękować.
— Ależ ja słyszę głos fortepjana, a nawet dwóch, i to przecudownie brzmiących.
— Cóż w tém dziwnego? przywieźli fortepjany na ogromnych balonach, do których się przyprzęgło kilkunastu niższych synów Orfeusza, którzy przytém jeszcze grają na trąbce, na klarnecie, na tamburnie, tryangalu i bębnie. Podobna usługa i takiego rodzaju hołd składany piękności, nie krzywdzi u nas nikogo. Ale może byś się posilił kochany gościu, nim spać pójdziesz. W owéj kryształowej butelce jest nektar tokajowy, w porcelanowéj puszce ambrozya z wątróbek bekasich. Bądź zdrów. Zobaczym się za ośm godzin.
Poczciwy doktor Gerwid, uściskał mnie jak najserdeczniej i pobłogosławił, a potem usiadłszy na swą rybę i odpiąwszy ją od podłogi, wyleciał na niej przez boczne okno w powietrze.
Długo jeszcze krążyła muzyka nad wieżą i w koło niéj, czarując mnie i zachwycając, potém powoli oddalała się nie przestając się odzywać; nareszcie usnąłem po raz pierwszy na księżycu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin‎.