Poezye Tomasza Kajetana Węgierskiego/O Potwarzy. Do *********

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tomasz Kajetan Węgierski
Tytuł Poezye Tomasza Kajetana Węgierskiego
Wydawca Jan Nep. Bobrowicz
Data wyd. 1837
Druk Breitkopf et Haertel
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło skany na Commons
Indeks stron
O Potwarzy. Do *********

Słuchaj mię Emilio w urodęś bogata,
Już nieprzyjazną na się masz połowę świata;
Boją cię się, bo w pośród próżnych kobiet tłumu
Masz zaszczyt z przenikłego u wszystkich rozumu;
Z czułym jak twoje sercem miećeś przyjaźń rada,
Może ci przez tę dobroć skryta szkodzić zdrada;
Cnota twa nabożnisiom ofiary nie pali,
Od potwarzy dewotek nikt cię nie ocali;
Możeż być pewna że cię mimo twe przymioty,
Będzie jadowitemi złość dosięgać groty.
Próżniactwa i zazdrości płód niezagubiony
Potwarz, rozciąga swoją moc na wszystkie strony,
Skrzydlata ta poczwara w każdej płci przesiada,
Zawsze mile słuchana nieprzerwanie gada,

Świata tego jest razem zabawką i zgubą,
Rządzi nim, bo jest podłym duszom nader lubą;
Najgłupszego rozmowy dziwną krasi sztuką,
Jest mędrca obrzydzeniem, a głupca nauką:
Nigdy niezmordowana, bezprzestannie z pyska
Na wszystkie świata stany jad szkodliwy pryska,
Bardziej niż inne jednak trzy ludzi rodzaje
Złośliwie prześladować nigdy nieprzestaje;
Kolejno na postrzały jej są wystawieni
Monarchowie, kobiety piękne, i uczeni.
Ledwie dzisiaj wieczorem Egle urodziwa
Pół-gębkiem na odpowiedź księdzu się zdobywa,
I mężowi którego nie zna albo mało,
Wiarę przyrzeka, miłość obiecuje stałą;
Idzie spać, jutro rano ciotka albo matka
Wożąc ją po wizytach, zmęczy do ostatka.
Aż u Króla na obiad, aż gdzieś na wieczerzy
Gachy jej w ucho szepcą: ona im nie wierzy,
Oni mają nadzieje; aż tu jutro rano,
Jużci amanta mojej pannie młodej dano.
Wieść ta szybko przechodzi od ucha do ucha,
Z żalem wielkim obmówek takich Egle słucha:
Nie płacz! bo gniewać będziesz więcej się daleko,
Kiedy ludzie o tobie i słowa nie rzeką.
Niech mi przynajmniej jednę, kto z kobiet pokaże,
Której potwarz bezecna honoru nie maże,
Kiedy Izraelitów zuchwałość nieczysta,
Śmiała się na niewinność targnąć Matki Chrysta[1].

Wszystkie narody chrzczone czyli obrzezane,
Pod jej, na swe nieszczęście, władzę są poddane;
Muszą na sobie nosić jej ustawy krwawe,
Lecz sobie za stolicę obrała Warszawę.
Tam codzień ludzi zacnych próżniacka gromada
Z domu do domu błądząc, gdzieś w wieczór osiada,
I w którejkolwiek stronie na spółeczność będzie,
Zawsze z nią niespokojność i obmowa siędzie.
Najznaczniej ją składają wszędy-wścibskie kmochy,
Przedwieczne koczkodany, gaduły, zrzędziochy;
Młodsze zaś co przy starych obmawiać się uczą,
Całują się wzajemnie, lub pod nosem mruczą.
Tłum się w koło uwija wiercipiętów pustych,
Ci mają cały zaszczyt z historyjek tłustych.
Ten że Damie do ucha szepnie — z mojej łaski,
Będziesz miała na jutro Angielskiej kolaski
Ten że podwieczorkami swój nierozum słodzi,
Ten że cały dzień jak pień zamyślony chodzi,
Że na boleść czułego serca swego stęknie,
I że kilka głupstw później niż inni przebęknie;
Jeźli kto rozsądniejszy umiejący więcej,
Przemówi co do rzeczy w tej zgrai zwierzęcej,
Zaraz się cały motłoch nań z zgiełkiem poruszy,
I hałasem go swoim na wieki zagłuszy.

Co się zaś Królów, Książąt i Ministrów tyczy,
Tych potwarz za najpierwszy cel swej złości liczy.
Któregokolwiek kraju chcesz otworzyć dzieje
Wszędzie w nich oczywista ta prawda jaśnieje,
Niemasz nigdzie poddanych pospolitej zgody.
Wszystkie się uskarżają na Królów narody.
Ten podatków nakładem lud drobny ciemięży,
Ten swój naród uboży, a bogaci Księży,
Ten dochody publiczne na fraszki roztrwania,
Ten się za cieniem próżnych projektów ugania,
Ten się nie zna na ludziach, i bez zasług, proby,
Nieznane na urzędy wynosi osoby.
Ten wolność odejmuje dla własnej korzyści,
Ten ofiary wybiera podłej nienawiści,
Ten okrutny, a ten zaś, dobrocią zbyteczną
Rozruchom buntowniczym jest przyczyną wieczną.
O jak tu wiele fałszu między prawdy troche,
Jak są mniemania ludzkie zazdrosne i płoche!
Kiedy tak nieoszczędza głów koronowanych,
Jak się wysila potwarz na lichych poddanych!
Zstąpmy do nich: zaraz się nowy widok wszczyna
Otwierając szanowny kościół Apollina,
Kościół, życzenia mego cel nader żądany,
Od większej wierszopisów części niewidziany.
Wejdźmy doń, oto zazdrość, ta matka potwarzy,
Na prawdziwą naukę szkodne jady warzy.
I kiedy publicznego szacunku nie zmieni
Własne gryząc wnętrzności, ze złości się pieni.
Tak brytan przykowany mocnemi ogniwy
Rzuca się i szczekając lud trwoży lękliwy,

Lecz widząc że się próżno i szarpie i dąsa,
Łańcuch co go przytrzymał w swej wściekłości kąsa.
Chociaż zawzięta zazdrość co zasłudze szkodzi,
Powszechny jej szacunek ten niesmak osłodzi:
Trudno, gdy za najwyższym rządem, od powicia
Taki los jest naszego nieszczęsnego życia.
Prywatnyś, masz zazdrosnych jako ty nieznanych,
Równie jak ty ukrytych, równie pogardzanych;
Niech cię na świetne miejsce fortuna wyniesie,
I tam za tobą zazdrość z skwapliwością pnie się.
Zazdrosny na gnoisku kogut się potyka,
Orzeł orła, byk sięga rogatego byka.
Wszystkich zazdrość dostaje szkodliwemi sztychy,
Fryzowane Prałaty i strzyżone Mnichy.
Wnijdź do Nieba, i tam trzy Boginie rywalki
Ustawiczne o piękność zwodzą z sobą walki;
Co z tym robić, do jakich świętych się uciekać?
Nic niewiem: z cierpliwością lepszych czasów czekać.





  1. Kto czytał l'Abbé de Houteville i Dykcyonarz Bayla pod artykułem Schomberg, a przed niemi jeszcze S. Justina, może widzieć tę potwarz wyjętą ze starej książki Hebrajskiej, której tytuł Sophor toldos Jeshut, w której mąż ten najświętszej osoby, zowie się Jonathan, a ten który od Jonathana jest posądzony, Józef Panther.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tomasz Kajetan Węgierski.