Pogrzeb Muzyki (Orkan, 1914)
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Pogrzeb muzyki |
Pochodzenie | Miłość pasterska |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze we Lwowie |
Data wyd. | 1914 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Nie marudź. Dokończ grobu. Oni sie tu wnet ukażą — ino patrzeć. Słonko już daleko wyszło...
Boże, mój rówieśnik... Razem my na polanach przez lata pasali — w jednych rokach my do odbiórki chodzili... I kany bych był pomyślał, że ja mu będę grób kopał...
Masz, widzisz, zastanowienie... I nieraz ci to jeszcze przyjdzie. Kielo ja razy tak stanął, jak ty teraz, i zadumał sie, sparty na łopacie! Pochował ja ich tu setki — a z każdym prawie coś myślą pogwarzył, gdzieś wspomnieniami pochodził — a byli między nimi i towarzysia moi z lat młodych...
Baczę, jaka radość była na polanach, kiedy do wołów szedł... Słychać go było zdaleka, bo zawdy chadzał grajęcy. Skrzypki wsze na rękach dzierżył, jak matka dziecko nieletnie, a w czasie deszczu nosił je w rękawie. Ej grał też, grał! I wiedział nutę taką, że choćby najtwardszy człek — musiał sie ozrzewnić. Ta nuta jego owijała sie tak około serca, jak jedwabna nić. I mógł nią człeka, ka chciał, zaprowadzić.
Juści-ć nie było tu nadeń muzyki. A znałech i pochowałech ich już kielu. Nieboszczyk Grzęda — hań leży, pod tym modrzewiem (pokazuje) — miał i on nutę wesołą, ale nie miał tego składu. Do tańca to ta zagrał...
Hm... Obiecował mi Jasiek — żebrak mój — że mi będzie grał na weselu... Zagrasz ta — mocny Boże! — Już na wieki zmilkły twoje skrzypce... Czy mu je też włożyli do trunny?...
Co mu tam po nich...
Powiadacie — — A jakże by on tam był bez nich? To samo czyścem by mu było.
Ja to ni mogę nijak pojąć...
Czego?
A tej... śmierzci... Jak to tak człowieka zmieść...
Wiatr suche liści zmiata, by nowe miały ka róść... Pożółkną i te nowe, i wiatr je zwieje. A wreszcie — drzewo obali... I coż błyszczący liść?
Liść — dobrze... ale okwiat! Pocoż wiatr i okwiat zwiewa?
Ha to już wiatru sie spytaj. Ma moc...
Dyć i ja mam moc. Mógłbych iść i bechnąć w łeb skraja każdego, co go słabszego napotkam.
Laczego?
Boś nie wiatr, ni masz prawa.
A skądże wiatr ma to prawo?
Ha — to znowu jego sie spytaj..
Niby o wietrze sie gada... Daleko od rzeczy. Ale był on czas — pamiętam — kiedy, jak te liście, padali ludzi od podmuchu. Przyszło powietrze złe i zabierało skraja, bez wybioru.. (Patrzy na ubocz, na prawo). Wiezą go, zdaje mi sie...
Śpiewają.
Nie, dopiero są na Działku... Kobiety w białych łoktuskach, chłopi czarni...
To też ci mi sie z jałowcami mienią... (Patrzą w milczeniu i nasłuchują śpiewu). Setki razy słyszałech ten śpiew, co tu na smentarz odprowadza, a... nieporada sie ozwyczaić...
Boże... Sieroto... Już ty nie pójdziesz więcej tą uboczą... jakeś se nieraz szedł... grajęcy...
No kop-że, kop...
Ręce słabnieją... (wyrzuca ziem).
Ino na mnie nie ciskaj... Jeszcze mnie na czas przykryjesz...
Ale najchętniej zwiewa suche liście, zielonym czas...
Nie duża to pociecha...
Ale zawdy pociecha... No kop-że, kop...
Już na potok zeszli...
O — już są na Dziale...
Aha — sporo ludzi... Mało kto hań w chałupie pozostał. Całe podleśne sioło...
Zasłużył se.
Tak, tak — żebraku, grywałeś se po polanach — weseliłeś świat — a teraz idziesz ku nam ze smutną muzyką...
Biedna Hanka — jaz tu przygnała owce.
Dyć wiera. Ona hań pasie...
Nieraz z owcami szła za jego nutą, jak by owce i onę razem jaki urok pojął. Śpiewowali też ku sobie, jak paśli: on woły na jednym wierchu, a ona owce na drugim... Przeganiały sie ich głosy ponad lasem, jak dwa gołębie dzikie, co na wietrze skrzydłami, jak na strunach, grają. A kiedy on dla niej grał, to wszyscy co słyszeli, wiedzieli, że dla niej... Taka była serdeczność w tej nucie. Ulatowało kilka dziewcząt za nim, ale żadna tak nie banowała. Co sie hań teraz w jej sercu dziać musi!
Boleje — pewnie — będzie boleć, pokiel jej śmiech nie wróci... Wiadomo: dziewczę. Gorzej matce. Ta jedyną na świecie miała w nim spomogę. Bo dyć sam był, jedynak. Ojca już dawno schowali.
Nieraz, słyszałech, powiadała: »Zachylę sie za niego, jak za krzak jałowca, i śmielej mi«. (Nasłuchuje). Czy mi sie zdaje, czy też jej płacz hań słychać? Przebija sie poprzez śpiew żałobny.
Ja nie rozeznam.
Schodzą już ku kościołowi...
Wnoszą go do kościoła. — Towarzysze jego wzięli trunnę...
Niedługo tam obrządek potrwa. Trzeba sie zwijać.
Wtedy sie najżwawiej robi, jak już nieboszczyk w kościele. Czas sie króci — przynagla — a i to skrzepia siłę, że sie już widzi oczywistnie, iż nie może być pomyłki, iż nieboszczyk czeka na swój kątek.
A mnie jakoś nie idzie. Ręce opadają.
Wezwyczaisz sie. Jak ci padnie i ojcu grób wybrać, abo i żonie... Wnetbyś drugi dla siebie pobok wybrał, a — trudno. Gróbarz jesteś.
Widzicie wy?
Ha no — kosteczki... Czyjeż to będą? (Patrzy po cmentarzu). Zaraz my tu zmiarkujemy... Hań ten grób znaczny pod smreczkiem jest organistów — musisz baczyć — co go to na Działach zawiało... Było to w ten »rok zamarzły«. Hań znowu — gdzie ta trawa biała, leży wójt stary... Baczę dobrze, bo wójcina tę odmienną trawę na grobie zasiała, coby znak był... Od tego grobu trza rachować... Jeden — dwa — trzy — cztery... (liczy dalej po cichu) jedenasty... Wnet dojdziemy... zaraz... ktoż to po wójcie był?... Wójt cheba umarł po wieśnie... Tak. Szymonek stary... potem Reńda... (rachuje dalej w pamięci). Już-ech doszedł!
Ktoż?
Kocyl abo Figura, jak go zwali, co to świętych rabiał. On to — jego kosteczki... (opatruje) Tak — tak — widać — nikłe to było... No, jużeś sie dość długo, żebraku, należał w jednem miejscu — pódziesz se teraz do kostnicy. Leży ich tam spory kopczyk, bedzie wam śmielej. Wesołe to było — baczę — nieraz-ech mu sie uśmiał. Napić sie częstawo lubił. Jak zdłubał jaką figurę — zaraz z nią do karczmy. Raz zrobił Pana Jezusa. Biedny to ta ten Paniezus był, ale był. Sumienie mu nie dało za wódkę Pana Jezusa zastawiać, ale nawyknienie ciągło. Klęknął przed Nim, złożył ręce i powiada: »Panie! Tyś mie stworzył i możesz co chcieć ze mną zrobić... A skoro ja Cie zrobił — to sie też nie gniewaj, że Cie przepiję«... I poszedł z figurą do karczmy.
Toście wy mu grób brali?
Jakże. Cała ta kwadra od hańtego krzyża schylonego, to już moja harenda. Zgruntowałech ją już za trzecim nawrotem. Mało miejsca umarłym żywi odstępują, to trza dość często nieboszczyków przewracać na drugi bok... Mówi sie: »wieczne odpocznienie«, a daje sie im dziesięć lat spoczynku. Jak i temu biednemu Figurze... Telo prawie, by krzyż miał czas spróchnieć. A czasem trza go i wycisnąć. (Rozpatruje się po cmentarzu z uwagą znawcy i gospodarza). Dwoje tu ino nie bediez ruszanych, bo mają se nadgrobki z kamienia: nieboszczyk ksiądz i gospodyni jego. Niegodna ona tego, bo pieklarz baba była, ale pieniądze sprawiły, że ma spokój. A nadgrobka księdzowego niema kto skończyć. Pieniądze krewni rozdrapali i nie troszczą sie o niego... Tak bywa... Rychło skończysz?
Wnet. Jeszcze ino boki zrównam...
Nie przeciw sie, nie. Telo mu ta żebrakowi w gładkim leżeć, co i w nierównym...
Zawdy przecie przystojniej... (obrównuje). Dyć żebych mógł, biedaku mój, tobych ci śklanny grób zrychtował...
Już mu to ta jedność... W tym, czy w owym...
Jakech go odwiedzał przed śmierzcią, powiadał: »Pochowajcie mie pod smrekiem, niech mi wiater gra«...
Żeby to hań — na polanach... Wyścieliłbych mu bukowymi liśćmi i ułożył pod korzeniami najwyżniejszej jedli. A jak o głowicę jej wiater by uderzył, toby drżenie jej, do korzeni dochodząc, powiadało mu co wiatr szumi... Hej! — na polanach... pół wesołości hań już zmarło z tobą... Kto będzie grał przy sianokosach — przy grabieniu... Kto do tańca pobudzi? kto przywiedzie na pamięć zabaczone śpiewki? kto wspomni dawną, staroświecką nutę? Nima już i nie bedzie takiego muzyki... Skończyło sie. I po co to człowiekowi robiś smak na życie, kiedy przyjdzie naremnica i podetnie, jak tego smreczka gibkiego. A i drzewo nawet dłużej żyje — prędzej sie oprze czasowi. A tu lada podmuch — i nima cie — jakbyś nigdy nie był. Ani wspominku o tobie. (Poczyna z pasyą wyciskować ziemię — nagle staje). Wiecie, ja to nijak ni mogę sie oswoić. —
Z czem?
No z tą... śmierzcią.
Ba, coż sie ty masz oswajać? Ty se grób bier, jakbyś dół na ziemniaki kopał, i myślij se o różnościach, jak przy każdej inszej robocie. Przyjdzie czas — postarzejesz — to ci samo każe o tem myśleć. Teraz tobie w uszach gra młodość — to jakoż czego inszego możesz słuchać? Słyszysz — pewnie, ale tak, jak kiedy w karczmie tańczysz: — tu cie war unosi, tu ci grają, a kanyś tam nieszpory śpiewają... A co do tego, coś powyżej przytoczył, to ja dumam tak: Umrze świec, to wspominają go ludzie, źle abo dobrze, pokiel nie zedrą butów, co im zrobił. Umrze bednarz, to żyje w pamięci, pokąd sie jego beczki nie rozlecą. Jak był rzadkim bednarzem, to jeszcze wspomną go czasem: »Ten robił dobre konewki, abo owo«... Umrze człek co ma dzieci, to jeszcze wnęki, jak go za żywa baczyły, przypomną... Zresztą niepamięć pokryje — tego, jako i tamtego. Umarł na piekne i — koniec. A jak zaś trafi sie człek z talantem rzadkim, to on tak nie minie łacwo... Widzisz hań tę dzwonnicę? (wskazuje).
Ba dyć ją wsze mam na oczach...
Cicho-no! (słychać melodyę skrzypiec od ugorów — parę taktów zbłąkanych z kołomyjki). Słyszycie?
Dyć słyszę.
Pedziałbych, że to on gra...
Muzyka jego sie błąka.. Tak, tak. Coż tak dziwnie pozierasz? Jak umarł Józek z Brzyzka, co na fujarce, jak nikt przed nim ani po nim, grywał, to długo potem jeszcze słychowano tę jego fujarkę...
Dziwne sprawy... To, co najradziej grywał se idęcy... (powtarza, nucąc). »Oj da drina, drina, drina — oj da drina, drina da« —
Już go wynoszą... (zdejmuje kapelusz).
Nigdych tak ciężkiej roboty nie spełnił...
Uciszcie sie spady, rzeki —
Pochylcie sie jedle, smreki —
Idziemy we świat daleki —
Żegnamy już na wieki — [1]
(Dzwony). O Jezu!
Ledwo nas w ciało odziano —
Ledwośmy sie dźwigli rano —
Ledwo nam sie przejrzeć dano —
Już nas z życia wywołano
O Jezu! (obejmując pień modrzewia, osuwa się w omgleniu).
Wnet zapomną ojce chrześni —
Nie wspomną bracia rówieśni —
Ślad na ziemi nie ostanie —
Wieczyste w ziemi mieszkanie —
(Dzwony). O Jezu!
A jakeś szedł bez sioło —
Grałeś sobie wesoło...
»Oj da drina, drina, drina —
Oj da drina, drina da!«