Postrach Londynu (Lord Lister)/6
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Postrach Londynu |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 8.11.1937 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Natychmiast po wyjściu agentów policji, bankier James Gordon skręcił na Oxford Street w pierwszą uliczkę na prawo i skierował się w stronę Tamizy. Tramwajem elektrycznym przedostał się na London Bridge. Na północ od tego sławnego mostu i od Tower rozciąga się najgęściej zaludniona a zarazem najniebezpieczniejsza dzielnica Londynu. W labiryncie ulic, w starych murach domów, odrapanych składach, sklepach ze starzyzną i wiktuałami, wśród knajp marynarskich i domów gry znajduje swój przytułek prawdziwa nędza i świat przestępczy, świat który wśród dnia szuka mroków a na łowy wychodzi tylko nocą. Większość z tych podejrzanych spelunek łączy się z sobą za pomocą podziemnych przejść, tworzących pod ziemią drugie miasto. Jeden z tego rodzaju sklepów cieszących się złą sławą należał do Irlandczyka Governa, łotra i lichwiarza znanego policji pod nazwą Czarnego Jacka. Wywiadowcy z Scotland Yardu uważali go za najbardziej chytrego i sprytnego pasera w całym Londynie. Jakkolwiek znajdował się w najjawniejszym kontakcie z wszelkiego rodzaju złodziejami kieszonkowymi apaszami, dziewczynami i sutenerami, policji nie udało się dotąd natknąć się u niego na towar pochodzący z kradzieży. Czarny Jack potrafił wspaniale kryć owoce swoich przestępstw. Opowiadano, że w centrum Londynu posiadał kilka nieruchomości i że zainteresowany był finansowo w paru bardzo poważnych przedsiębiorstwach handlowych. Lokal, który zajmował, pełen był najróżniejszego towaru: baryłki z sucharami i z amerykańskim szmalcem, sztuki jedwabiu, sztaby metalowe, stosy ubrań, meble, przesiąknięte zapachem ryb i oliwy, zapełniały tak szczelnie pierwszy pokój, że z trudem pozostawiały wąskie przejście. Przez ten pokój przechodziło się do głównego kantorku, gdzie za zakurzonym biurkiem siedział Czarny Jack, od rana do północy obsługujący swą klientelę. Naftowa lampa, kiedyś używana na okręcie, słabo oświetlała pokój. Bankier Gordon i Govern przywitali się serdecznie, jak najlepsi znajomi. Od szeregu lat ci czcigodni obywatele prowadzili razem podejrzane interesy. Jak zwykle, gdy bankier Gordon składał mu wizytę, Govern z za małego kontuaru dotknął guziczka: ukryty mechanizm zamknął automatycznie drzwi wejściowe. Zabezpieczywszy się w ten sposób przed niepożądanymi wizytami, Govern poczęstował bankiera cygarem.
— Najlepsze na świecie cygara! Dopiero wczoraj przybyły prosto z Hawany do portu a już dziś rano mi je przyniesiono. Niestety, skradziono zaledwie pięćdziesiąt sztuk. Były pilnie strzeżone, gdyż przeznaczone są dla królewskiego dworu.
Mimo wyjątkowego smaku i dostojnego ich przeznaczenia, James Gordon nie odczuwał przyjemności z palenia. Zaciągnął się kilka razy i ze zdenerwowaniem opowiedział mu swą przygodę z Rafflesem.
— Pokażę mu z kim miał do czynienia! — rzekł zaciskając pięści. — Zapłaci mi drogo za figiel, który mi spłatał. Nóż pod żebro i będziemy skwitowani...
Przyjaciel podrapał się z zafrasowaniem w swą wełnistą czuprynę.
— Mój drogi — rzekł po namyśle — wszystkie nasze dotychczasowe interesy powiodły się nieźle i rozumiesz chyba, że łatwo nie pozwoliłbym obrażać swego przyjaciela. Ale w tym wypadku waham się. Stajesz do walki z człowiekiem, którego dotąd nikt zwyciężyć nie potrafił. Przede wszystkim musimy się dowiedzieć kim on jest istotnie?
Bankier nachylił się do ucha swego przyjaciel i szepnął:
— To lord Lister!
Na dźwięk tego nazwiska Govern stłumił w sobie okrzyk zdumienia i spojrzał na bankiera osłupiałym wzrokiem:
— Skąd ty o tym wiesz? — zapytał po długim milczeniu.
Gordon wyciągnął z kieszeni list. Na kopercie Czarny Jack odczytał następujący adres. „Wielmożny Pan Lyon, Londyn, Strand nr. 11“.
— Przecież to twój własny sekretny adres? — rzekł.
— Tak. — odparł bankier — Przypadkiem wstąpiłem tam idąc tutaj. Chciałem się przekonać czy nie było poczty i znalazłem ten oto list. Czytaj.
Jack wyjął z koperty list i odczytał głośno:
Drogi panie.
Na zlecenie bankiera Jamesa Gordona pragnę zwrócić panu jego depozyty, tytuły dłużne i zobowiązania. W sprawie tej proszę zgłosić się do mnie dziś wieczorem.
Przeczytał treść listu po raz wtóry.
— Nic nie rozumiem! — rzekł wreszcie.
— Ale ja rozumiem! — krzyknął James Gordon. — Słuchaj! Raffles zabrał wszystkie moje weksle oraz inne zobowiązania. Ponadto wziął ze sobą książkę dłużną, gdzie zapisuję rachunki moich klientów. W książce tej odnalazł adresy i napisał listy, aby zwrócić mym dłużnikom dowody ich długów. Jak wiesz, mam w banku angielskim otwarte konto na nazwisko Lyona. Raffles oczywista o tym nie wiedział i sądził, że Lyon był, jak inni, moim klientem. Napisał więc do niego list i podpisał nazwiskiem lorda Listera. Wynika z tego jasno, że lord i Raffles są jedną i tą samą osobą.
— Do diabła — krzyknął paser. — To zupełnie wariacka historia!
— Czy masz coś odpowiedniego pod ręką? — zapytał Gordon nie zwracając uwagi na podniecenie swego przyjaciela. — Potrzeba mi natychmiast dwóch najlepszych włamywaczy. Muszę jeszcze dziś wieczorem udać się z nimi razem do tego łotra i odzyskać mój majątek, zanim zdąży go rozdzielić pomiędzy mych dłużników.
— Dobrze, ale ja nic nie rozumiem z tego wszystkiego? — odparł Jack czytając list poraz dziesiąty. — Przecież to czysty wariat! Jak dotąd, nie spotkałem jeszcze złodzieja, kradnącego dla dobra i przyjemności bliźnich. Kimkolwiek jest — zaraz wezwę tutaj dwóch moich najlepszych ludzi.
Ujął koniec akustycznej tuby, której połączenie znajdowało się w podziemiach i powiedział parę słów. Po upływie kilku minut dały się słyszeć z daleka trzy miarowe nawoływania.
— Są... Za chwilę będą tutaj — rzekł Jack do swego przyjaciela.
Nie upłynął kwadrans, gdy w starej szafie stojącej z boku dał się słyszeć lekki szelest. Handlarz starzyzną podniósł się z za konturu i otworzył drzwi tego antycznego mebla. Rozchyliwszy wiszące ubrania, dwaj podejrzani osobnicy wyskoczyli z szafy i podejrzliwym wzrokiem zmierzyli bankiera.
Jack uporządkował starannie ubrania, zamknął szafę i zwrócił się do Gordona.
— To moje tajne przejście do podziemi. Wyratowało ono od szubienicy wielu ludzi, ściganych przez psy Scotland Yardu.
Następnie zwracając się do obydwóch apaszów rzekł:
— Dzieci, mam dla was robotę...
— Dobra, — odpowiedział wyższy, którego twarz przecięta była blizną, pozostałą po cięciu nożem. Blizna ta biegła od ucha do podbródka. Otrzymał ją na pamiątkę od swych dawnych towarzyszy za zdradzenie jednego z nich wywiadowcom Scotland Yardu. W świecie przestępczym nadano mu przydomek Wieprz. Jego towarzysz, mniejszy od niego i pozbawiony jednego ucha, nosił nazwę Zając.
— Co mamy zoperować dzisiaj, przyjacielu? — zapytał.
Govern, czyli inaczej Czarny Jack, zaciągnął się dymem cygara i odparł:
— Pójdziecie z tym panem i otworzycie kasę ogniotrwałą. W magazynie znajdziecie palnik gazowy i wszystkie potrzebne narzędzia.
Lichwiarz wraz z włamywaczami wyszli razem ze spelunki pasera. Skierowali się w stronę samotnie stojącego budynku będącego „magazynem“ — o którym mówił Czarny Jack. Zabrawszy przyrządy potrzebne do dokonania włamania i rozprucia kasy ogniotrwałej — zawołali fiakra i udali się na Regent’s Park. W pobliżu pałacyku lorda Listera wysiedli z dorożki i poczęli zastanawiać się z której strony dostęp będzie najłatwiejszy. Mimo swej ostrożności nie spostrzegli ukrytych w ciemnościach dwóch postaci: Byli to detektyw Marholm i wywiadowca Tyler. Pozostawił ich Baxter, polecając pilnować pałacyku, w którym wedle jego przeświadczenia musiał się jeszcze znajdować włamywacz. Z zachowaniem wszelkich ostrożności ludzie Czarnego Jacka wyjęli szybę z okna parterowego. W ten sposób mieli już otwartą drogę do wnętrza mieszkania lorda. James Gordon mimo swego strachu musiał iść tą samą drogą.
Detektyw Marholm zatarł z zadowoleniem ręce,
— Mamy niebywałe szczęście — szepnął wywiadowcy do ucha — do diabła, jestem pewien, że jutro dostaniemy awans!
Ścisnął mocno ramię kolegi i szepnął mu podnieconym tonem:
— Na Boga, Tyler, jeśli nie zgłupiałem z kretesem, to ten który teraz przeciska się przez okno, jest nikim innym jak bankierem Gordonem we własnej osobie... Ten sam, któremuśmy wczoraj złożyli wizytę!
— Niemożliwe! — rzekł wywiadowca Tyler. Przyglądał mu się przez kilka sekund poczem kiwnął ze zdumienia głową:
— Masz rację Marholm — odparł — stawiam funta przeciwko pensowi, że to jest James Gordon.
— Bez wątpienia. Rozumiecie więc teraz dlaczego ten zuch, jakkolwiek został okradziony przez Rafflesa, przeczył temu kategorycznie. Nie chciał abyśmy wkroczyli w jego podejrzane interesy.
— Tak, to oczywiste — potwierdził wywiadowca.
— Ho, ho — zaśmiał się Marholm — zawsze byłem zdania, że posiadasz więcej rozumu niż na to wyglądasz.
— Bez głupich żartów! — mruknął wywiadowca obrażony. — Nie każdy może być geniuszem. Odkąd dwaj czy trzej wielcy detektywi olśnili cały świat swymi wyczynami, wymaga się od nas, biednych agentów Scotland Yardu, abyśmy odnajdywali ślad przestępcy po powietrzu, którym oddychał...
— To całkiem dobra idea, — rzekł Marholm, dla którego wszystko stawało się tematem kpin. — Podszepnij to naszemu szoferowi. Hop, otóż i mamy ich w środku. Gdybyż ci chłopcy wiedzieli, że cały ten trud jest próżny, jak wnętrze ogniotrwałej kasy! Ale obojętne... Biegnij do najbliższego telefonu... Znajdziesz go przy piątej latarni, licząc od miejsca w którym stoimy... Zakomunikujesz natychmiast o wszystkim Scotland Yardowi...
— Idę — rzekł wywiadowca, oddalając się śpiesznie.
Gdy wrócił po upływie kwadransa, obydwaj wślizgnęli się do pałacu tą samą drogą, którą obrali włamywacze. Tłumiąc odgłos kroków, doszli do piętra, na którym znajdował się gabinet oraz sypialnia lorda Listera „Stać bo strzelę!“ — usłyszeli nagle głos dobiegający z małego przedpokoju.
Do uszu ich doszły przekleństwa i odgłos rewolwerowych strzałów. Rzucili się w kierunku drzwi wiodących do gabinetu i wpadli na uciekających w popłochu przestępców. Marholm zdzielił potężnym ciosem pięści włamywacza zwanego Wieprzem i wykręciwszy mu rękę wedle wszelkich przepisów Jiu-jitsu, rozłożył go na ziemi bez przytomności. Zwinniejszy i mniejszy Zając zdołał wymknąć się i otworzywszy okno zeskoczył odważnie z pierwszego piętra.
— Dobry wieczór panom! — zabrzmiał dźwięczny głos — Jak panowie widzą, nie pozwalam się okraść po raz wtóry.
Jednocześnie zabłysło światło elektryczne. Ciekawy widok roztoczył się przed zdumionym wzrokiem detektywów: Obok kasy ogniotrwałej tulił się trwożnie do ściany James Gordon. Napróżno starał się ukryć: wywiadowca Tyler zbliżył się doń szybkim krokiem i nałożył kajdanki. Lichwiarz — trzęsąc się ze strachu i z nienawiści obrzucił złym wzrokiem detektywów i lorda Listera. Na widok tego ostatniego diabelska radość zajaśniała w jego oczach.
— Udały się wam łowy, panowie — krzyknął w stronę detektywów.
— To pewne! — rzekł śmiejąc się Marholm, zajęty nakładaniem kajdanków na Wieprza, ciągle jeszcze nieprzytomnego — poszukiwaliśmy tego młodzieńca od dłuższego czasu. Może liczyć conajmniej na dwadzieścia lat ciężkich robót.
— O nie! — krzyknął James Gordon — nie o tym myślę. Mówiłem poprzednio o tym człowieku, — rzekł wskazując na Listera.
— Ten, któregoście schwytali — to sam Raffles — dodał.
— Oszalał zupełnie i gada od rzeczy — rzekł wywiadowca, wybuchając śmiechem.
— Chcesz teraz strugać wariata — zapytał chytrze Marholm — o nie, mój drogi, — dodał — nie pozwolimy ci prowadzić się za koniec nosa.
— Przysięgam wam, panowie! — zaczął znów bankier drżąc na całym ciele — Zatrzymajcie tego człowieka! Zapewniam was, że to Raffles!
— Milczeć! — rzekł rozkazująco wywiadowca. — Nie znieważaj lorda Listera!
Przed domem zatrzymało się auto policyjne z wywiadowcami z Scotland Yardu. Rozległ się głos komendy i po chwili cały pałacyk wypełnił się agentami policji. Po krótkim wyjaśnieniu, udzielonym przez detektywa Marholma, komisarz Baxter polecił odstawić bankiera do Scotland Yardu. Lichwiarz powtarzał w kółko swe oskarżenia skierowane przeciwko lordowi Listerowi, błagając komisarza i jego ludzi o danie wiary jego słowom. Widząc, że oskarżenia jego padają w próżnię, począł kląć i złorzeczyć jak opętany. Miotał się, potrząsał dłońmi gestem rozpaczy, wykrzykując nieustannie: Oto Raffles! oto Raffles!
— Zabrać go! — rozkazał lakonicznie Baxter — Symuluje obłęd!
Cztery silne dłonie zwaliły się na Gordona i wyciągnęły go z pokoju. Inni detektywi wyszli za nim. W ogrodzie znaleziono Zająca, który skacząc z pierwszego piętra złamał nogę. Leżał tuż obok garażu, do którego dowlókł się resztkami sił. Detektyw Marholm, który ostatni wsiadł do policyjnego auta, ujrzał w jasno oświetlonym oknie wytworną sylwetkę lorda Listera z papierosem w ustach, przyglądającego się ich odjazdowi.
∗
∗ ∗ |