Powołania
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Powołania |
Pochodzenie | Drobne poezye prozą |
Wydawca | Księgarnia D. E. Friedleina, E. Wende |
Data wyd. | 1901 |
Miejsce wyd. | Kraków, Warszawa |
Tłumacz | Helena Żuławska |
Tytuł orygin. | Les Vocations |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
W pięknym ogrodzie, gdzie promienie jesiennego słońca zdawały się przeciągać z lubością pod zielonawem już niebem, gdzie obłoki ze złota płynęły jakby podróżujące lądy, czworo ładnych dzieci, czterech chłopców, znużonych zapewne zabawą, rozmawiało ze sobą.
Jeden mówił: „Wczoraj zaprowadzono mnie do teatru. W wielkich i smutnych pałacach, w których głębi widać niebo i morze, rozmawiają śpiewnym głosem mężczyźni i kobiety, poważni i smutni zarazem, ale o wiele piękniejsi i o wiele ładniej ubrani, niż ci, których się wszędzie widzi. Grożą, błagają, rozpaczają i opierają często rękę na sztylecie tkwiącym za pasem. Ach! to bardzo ładne! Kobiety są znacznie piękniejsze i znacznie wyższe od tych, które przychodzą do nas z wizytą, i chociaż wyglądają strasznie ze swemi dużemi i wklęsłemi oczyma i rozognionymi policzkami, nie podobna ich nie kochać. Doznaje się przestrachu, ma się ochotę płakać, a jednak jest się zadowolonym... A potem, co dziwniejsza, nabiera się chęci ubierania się taksamo, mówienia i robienia tych samych rzeczy i rozmawiania tym samym głosem.
Jedno z czworga dzieci, które od kilku minut nie słuchało już opowiadania swego towarzysza i wpatrywało się z dziwną uporczywością w jakiś nieokreślny punkt nieba, odezwało się naraz: „Patrzcie, patrzcie tam!... Widzicie Go? Siedzi na tym małym oderwanym obłoku, na tym małym, ognistym obłoku, co mknie tak łagodnie. On także, naprawdę! On patrzy na nas“.
— Ależ kto taki? — zapytali inni.
— Bóg! — odpowiedział tonem pełnym przekonania. — O! już jest bardzo daleko; w tej chwili już Go nie zdołacie zobaczyć. Podróżuje bezwątpienia, aby zwiedzić wszystkie kraje. Patrzajcie, oto będzie przechodził po za tym rzędem drzew, już prawie na widnokręgu..., a teraz zachodzi po za dzwonicę... A! już Go nie widać! — I dziecko stało jeszcze długo zwrócone w tę stronę, utkwiwszy w linię, co oddziela ziemię od nieba, oczy, w których jaśniał jakiś niewypowiedziany wyraz zachwytu i żalu.
— A to głuptak, ten tam ze swoim Panem Bogiem, którego on sam tylko może zobaczyć! — powiedział wtedy trzeci, którego cała mała osóbka odznaczała się szczególną żywością i żywotnością. — Ja zaś opowiem wam, jak to przytrafiło mi się coś, co wam się pewnie nigdy nie przytrafiło, a co jest trochę więcej zajmujące niż wasz teatr i wasze chmury... Parę dni temu zabrali mnie rodzice ze sobą w podróż, a ponieważ w gospodzie, gdzie się zatrzymaliśmy, nie było dość łóżek dla nas wszystkich, postanowiono, że ja będę spał w jednem łóżku z moją boną. — Przyciągnął swych towarzyszy bliżej siebie i mówił głosem cichszym: — Wiecie! to sprawia dziwne wrażenie, nie spać samemu i być w jednem łóżku ze swoją boną w ciemnościach. Ponieważ nie spałem, bawiłem się tedy, podczas gdy ona spała, przesuwając dłoń po jej ręce, po szyi i ramionach. Ma ramię i szyję znacznie grubsze, niż wszystkie inne kobiety, a skóra na nich jest taka miła, taka miła, zdawałoby się, że to papier listowy albo bibułka. I tak mi było przyjemnie, że byłbym to jeszcze dłużej robił, gdybym się nie był bał przedewszystkiem, żeby jej nie obudzić, a następnie sam nie wiem czego. Potem schowałem głowę w jej włosy, które się jej zsuwały po plecach, gęste jak grzywa, a tak pachniały, wierzcie mi, jak kwiatki ogrodowe w tej chwili! Spróbujcie, jak będziecie mogli zrobić tak jak ja, a zobaczycie!
Młody autor tego cudownego odkrycia, opowiadając wytrzeszczył oczy, jakby pod wpływem oszołomienia tem, czego jeszcze wciąż doznawał, a promienie zachodzącego słońca ześlizgując się po rudych puklach jego rozwichrzonych włosów, zapalały nad niemi, jakby siarczystą aureolę namiętności. Łatwo więc zgadnąć, że ten nie strawi życia na szukaniu Bóstwa w obłokach, bo go będzie często znajdywał gdzieindziej.
Wreszcie czwarty rzekł: „Wiecie dobrze, że mnie nie jest wcale zabawnie w domu; nie biorą mnie nigdy do teatru; opiekun mój jest zanadto skąpy, Pan Bóg nie troszczy się o mnie i moje nudy, i nie mam ładnej bony, aby się z nią pieścić. Zdawało mi się nieraz, że moją przyjemnością byłoby, iść zawsze prosto przed siebie, nie wiedząc dokąd, tak, aby się nikt o to nie troszczył, i widzieć coraz to nowe kraje. Nigdzie i nigdy nie jest mi dobrze i zdaje mi się zawsze, że tam byłoby mi lepiej, gdzie mnie nie ma. Otóż, na ostatnim jarmarku w sąsiedniej wiosce, widziałem ludzi, co żyją tak, jakbym ja pragnął żyć. Wy, wy nie zwróciliście na to uwagi. Byli oni wielcy, prawie czarni i bardzo dumni, chociaż w łachmanach, z miną świadczącą, że nie potrzebują nikogo. Ich wielkie, ponure oczy rozbłyskiwały całe, gdy grali; grali tak dziwnie, że chciało się raz tańczyć, raz znów płakać, lub też oboje naraz, i że można by oszaleć, gdyby się ich słuchało dłużej. Jeden ciągnąc smyczkiem po skrzypcach, zdawał się opowiadać o jakiejś zgryzocie, a drugi podrzucając małym młoteczkiem po strunach małego klawikordu, zawieszonego na rzemyku u szyi, miał minę szydzącą ze skargi sąsiada, podczas gdy trzeci uderzał od czasu do czasu w cymbały z nadzwyczajną gwałtownością. Tak byli zadowoleni sami ze siebie, że chociaż tłum już się porozchodził, oni nie przerywali swojej dzikiej muzyki. W końcu, pozbierali grosze, zabrali tłomoki na plecy i poszli dalej. Chcąc się dowiedzieć gdzie mieszkają, szpiegowałem ich z daleka aż do skraju lasu, gdzie zrozumiałem tylko, że nie mieszkają nigdzie. Tam jeden z nich rzekł: „Czy mam rozpiąć namiot?“
„Dalibóg! nie!“ odpowiedział drugi, „noc taka cudna“.
Trzeci mówił, licząc zarobek: „Ci ludzie tutaj nie rozumieją muzyki a ich kobiety tańczą jak niedźwiedzie. Ale na szczęście, przed końcem tego miesiąca jeszcze, będziemy w Austryi, gdzie znajdziemy przyjemniejszy naród“.
„Możeby lepiej było pójść do Hiszpanii, gdyż pora roku już spóźniona; uciekajmy przed deszczami, bo tylko gardło dobrze zwilżyć“, rzekł jeden z dwóch innych.
Zapamiętałem wszystko, jak widzicie. Potem wypił każdy z nich czarkę wódki i zasnęli z twarzą zwróconą na gwiazdy. Zrazu miałem ochotę prosić ich, by mnie wzięli ze sobą i nauczyli grać na swych instrumentach, ale nie śmiałem jakoś, pewnie dlatego, że zawsze trudno jest zdecydować się na cośkolwiek i także z obawy, aby mnie nie złapano, nim się wydostanę z granic Francyi“.
Mało zainteresowana mina trzech tamtych towarzyszy kazała mi się domyślać, że ten mały był już jednym z niezrozumianych. Przypatrywałem mu się uważnie: miał coś w oczach i na czole, jakgdyby jakieś fatalne piętno, które powszechnie odstręcza sympatyę, a które nie wiem dlaczego wzbudziło ją we mnie i to w tym stopniu, że przez chwilę miałem tę dziwaczną myśl, że mogę mieć nieznanego mnie samemu brata.
Słońce zaszło. Uroczysta noc nastała. Dzieci rozeszły się, idąc każde nieświadomie wedle okoliczności i przypadków dojrzewać do swego losu, gorszyć swych bliźnich i ciążyć ku chwale, lub hańbie.