<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Powtórne życie
Podtytuł Obrazek
Pochodzenie Powtórne życie
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1897
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



II.

Na drugi dzień pan Bolesław wstał o piątej rano, o szóstej wsiadł na źrebicę Kulbackiego i pojechał w pole.
Zwiedził szczegółowo całą swoją posiadłość, był na łąkach i w lesie. Nie zadowolnił go widocznie ten przegląd, gdyż powrócił do domu w najgorszym humorze, zawołał Kulbackiego, zamknął się z nim i konferował do samego południa.
O dwunastej Kulbacki nie wyszedł, ale wyleciał ze dworku, zirytowany, zły, czerwony na twarzy jak rak.
Wpadł do swego mieszkania, odtrącił żonę i przyskoczył do szafy. Tam w ogromnym gąsiorze znajdowała się wódka, nalewana na «siedmiorakie zioła». Był to wynalazek własny Kulbackiego, osobliwy trunek, miał on podobno tę własność, że pocieszał w utrapieniu, leczył choroby już istniejące i zarazem zabezpieczał od nowych.
Kulbacki długo kombinował, przez wiele lat wysilał swój umysł, zanim tę wódkę wymyślił. Sam zbierał zioła do niej, sam układał proporcję, a składała się ta kompozycja z dzięglu, mięty pieprzowej, piołunu, tysiączniku, macierzanki, kwiatu lipowego, kwiatu nasturcyi i z okowity.
Kulbacki wypił trzy kielichy, jeden po drugim.
— Co robisz Józiu, zawołała żona, upijesz się.
— Uratuję życie, bo mało brakuje, żeby mnie paralusz nie chwycił, odrzekł Kulbacki.
— Cóż to się stało, mój drogi?
— Ano widzisz Kasiu, krótko ci powiem. Wypiłem jeden kieliszek, żeby mi krew od głowy odeszła, drugi, żeby we mnie żółć nie pękła, trzeci żebym miał siłę wytrzymać, czwarty wypiję, żebym trochę usnął, a piąty, żeby naszego kochanego dziedzica dyabli wzięli! Przyrządź mi co do zjedzenia, jagodo moja, gdyż ze zmartwienia, z żałości, ze zgryzoty wszystkie wnętrzności się we mnie skurczyły.
— Ale powiedz-że co to takiego, co on ci uczynił?
— Powiem, powiem... tylko się trochę pokrzepię, bo siły nie mam nic i żeby nie kropelka gorzałki.. to nie wiem, coby się ze mną stało.
Obiad był gotów, pani Kulbacka postawiła na stole misę kapuśniaku i drugą kartofli. Przez chwilę panowało milczenie, Kulbacki wzmacniał nadwątlone siły, kobieta zaś przeczuwając, że coś niedobrego się stało, nie mogła jeść, tylko niespokojnym, pytającym wzrokiem wpatrywała się w twarz swego małżonka.
Nareszcie pan Kulbacki położył łyżkę, obtarł spocone czoło i rzekł:
— Teraz ci Kasiu powiem... Nie mamy już co robić w Rudawce.
— O mój Boże, cóż będzie?
— A no, przedewszystkiem pójdę spać, żeby ze mnie doreszty zmartwienie wyszło.
— I będziesz mógł usnąć nie wiedząc co cię czeka, gdzie się podziejesz?
— Ma się rozumieć... Kiedyż mam spać, jeżeli nie teraz, jak obowiązku nie mam? Powiedział, że jestem próżniak, pijak, że go okradam, że znajdzie sobie innego człowieka.
— Takto powiedział?
Jeszcze więcej.
— A ty?
— A ja mu w dubelt tyle.
— Bój się Boga, człowieku, trzeba było w pokorę, tłómaczyć się, że mu ktoś nagadał, że to wszystko plotki i fałsz, złe języki, zazdrość ludzka.
— Myślisz, żem nie mówił. Mówiłem z początku, ale zobaczywszy, że się to wszystko na nic nie zda, powiedziałem mu słowa prawdy: że porządny oficyalista zawsze miejsce znajdzie i nie tylko w takiej głupiej Rudawce, ale w znacznych dobrach, gdzie jest robić czem, na czem i koło czego... Co on mi będzie wydziwiał?! Taki ja sobie dobry pan Kulbacki, jak i on pan Michalski. W końcu splunąłem, trzasnąłem drzwiami i poszedłem. Niech go marność!
— Józiu, Józiu, rzekła żona, tyś nie dobrze zrobił. Zasiedzieliśmy się tu, zagospodarowali i trochę w pierze porośli — zawszeć i źrebica jest i trzy krówki ładne i dwa wieprzaki i drób. — Gdzie indziej nie pozwolą tyle chować.
— O, akurat! będę o pozwolenie kogo prosił!
— A jakże?
— Moja kochana, bez grosza nie jesteśmy, albo to koniecznie trzeba się za służbą oglądać: Dzierżawkę weźmiemy.
— Masz tyle?
— A cóż to, nie pracowałem, nie zabiegałem, nie odejmowałem sobie od ust?! Dziedzic powiada, żeśmy go kradli na wszystkie strony. Fałsz, nieprawda, że się czasem od jakiego kupca dostało parę groszy to swoja rzecz. Gdzieindziej rządcy tantyemy biorą, ja nie brałem, więc radziłem sobie inaczej. Złodziejstw żadnych nie było, czasem tylko porękawiczne, albo tak oto, za grzeczność, jako, że ręka rękę myje. Nie bój się, Kasiu, wszystko będzie dobrze, jak złe minie. Ot wiesz co, jeszcze wypiję kieliszek tej ziółówki i usnę. Niech go licho, niech się sam z ludźmi ujada, niech do dnia wstaje, parobków budzi, niech się piecze na słońcu. Co mi do tego. Odprawia mnie od kwartału, ja na złość, rzucam wszystko dziś zaraz w tej godzinie, — jeżeliby przysyłał po mnie, powiedz że mnie nie ma, że jestem, że jestem chory... co chcesz, co uważasz. Jutro raniutko wyjeżdżam.
— Dokąd?
— Trochę w świat, między ludzi, trzeba przecież pomyśleć o sobie, zawczasu co upatrzeć; przyrządź wcześnie śniadanie i na drogę w kobiałkę co włóż, bo może kilka dni zabawię, zresztą nie frasuj się o nic, przez dziesięć lat zabiegało się, pracowało, to nie zginiemy.
Kulbacki rzucił się na łóżko i wkrótce usnął, ale przewracał się niespokojnie z boku na bok i mruczał jak niedźwiedź. Widocznie majaczyło mu się we śnie, że dziedzic przysyła po niego, że prosi, aby chociaż na jakiś czas dopóki się nowy oficyalista nie znajdzie, zechciał pilnować folwarku i pełnić nadal obowiązki.
Pan Bolesław nie miał tego zamiaru. Czynności Kulbackiego powierzył starszemu parobkowi i postanowił że nadal sam będzie rządził i ekonomował.
Był już prawie zmrok kiedy się Kulbacki obudził; ledwie oczy otworzył, zwrócił się do żony z zapytaniem.
— Cóż, Kasiu, przysyłali ze dworu?
— Przysyłali, odrzekła z westchnieniem kobieta.
— Widzisz, jagodo, że na moje wyszło! Ja mówiłem przyjdzie koza do woza — ale będę twardy jak kamień. Niech się pan dziedzic nauczy, że trzeba szanować uczciwych honorowych ludzi. Ma się rozumieć, powiedziałaś, że jestem chory, że sobie spoczywam.
— Nic nie powiedziałam.
— Co?
— A nic.
— Ej Kasiu, coś ty kręcisz. Dopiero mówisz, że przysyłali, że czegoś chcieli.
— A no juści przysyłali i chcieli, ale nie pytali co ty robisz.
— Jakże!
— Zapowiedzieli tylko, słowo w słowo powtarzam, żeby się pan Kulbacki z żoną i z całym swym dobytkiem wyniósł z Rudawki we dwadzieścia cztery godziny.
— Co?
— I żeby jutro do wieczora, mieszkanie nasze było puste.
— I nie wydrapałaś mu za to oczów.
— Komu!
— Temu kto przyszedł z takiem głupiem słowem.
— Agacie? ona sama zmartwiona jest, zbolała, zęby ją bolą, mało nie płacze. Zdaje ci się, że ją co lepszego czeka? I ona tu nie wieczna. Dziedzic zły, ciągle się odgraża, że wszystkich porozpędza, nowych ludzi przyjmie, nowe porządki zaprowadzi, to ma się rozumieć i ją oddali. Biedna kobieta, ale cóż robić, jak komu do głowy złe przystąpi, bo juści nie co innego tylko złe. Teraz, kochanie, co zrobimy?
— Co zrobimy! Albo ja wiem.. Pójdę na wieś, furmankę zamówię.
— I wyprowadzimy się.
— Łaski prosić nie będę. Wyprowadzimy się tymczasowo do miasteczka.
— Koszt duży.
— To jeszcze lepiej, jagodo, im większy koszt, tem lepiej.
— Jakto!
— Nie znasz ty się na rzeczy. Ja mu sprawę wytoczę, zapozwę go o stracone korzyści, o wszystko. Popamięta mnie on dobrze.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.