Pracą i Oświatą!

>>> Dane tekstu >>>
Autor Roman Szymański
Tytuł Pracą i Oświatą!
Podtytuł Odczyt miany dnia 26 maja 1873 r. w uroczystość 25letniego jubileuszu Towarzystwa Przemysłowego w Poznaniu
Wydawca Nakładem Mieczysława Leitgebra i Spółki
Data wyd. 1873
Druk Czcionkami J. Leitgebra
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Pracą i Oświatą!

ODCZYT
miany
dnia 26 maja 1873 r. w uroczystość 25letniego
jubileuszu Towarzystwa Przemysłowego
w Poznaniu
przez
Romana Szymańskiego
Redaktora „Orędownika”
Poznań.
Nakładem Mieczysława Leitgebra i Spółki.
1873
Szanowni Panowie!

Uroczystość 25letniego jubileuszu Towarzystwa Przemysłowego w Poznaniu, w porównaniu z innemi, skromniejsza może co do swych rozmiarów, nie traci przez to dla nas zgoła nic na swym uroku i, jak się spodziewać godzi, pozostanie na długo w naszéj pamięci, jako jedno z tych wspomnień, co to serce orzeźwiają a ducha budują. Jakże nie miałaby mieć dla nas wielkiego uroku uroczystość jubileuszowa jednéj z publicznych instytucyi naszych, do których — chociażby to była najskromniejsza w swych dążnościach i rozmiarach — spółeczność nasza tak wielkie przywięzuje znaczenie? Słuszną jest zatem, aby przy tak pamiętnym obchodzie duchy nasze były podniesione, serca rozradowane, ażeby nas wszystkich ożywiało równe ciepło, wynikające z jednolitego przeświadczenie, że chwila dzisiejsza jest chwilą odradzania się naszego ducha zbiorowego ku lepszéj i szczęśliwszéj przyszłości.
Uroczystość ta Panowie, przy tak licznym udziale szanownych Delegatów, nie może się ograniczyć wyłącznie na Towarzystwie Poznańskiém; przybiera ona rozmiary uroczystości ogólnéj, rozciągającéj się na wszystkie Towarzystwa Przemysłowe, które na sztandarze swoim wywiesiły tę samą ideę, jaką Towarzystwa Poznańskie przez lat dwadzieścia pięć w łonie swojém pielęgnowało i rozwijało. Wspólny jest nasz udział w uroczystości téj, bo zgromadziliśmy się w téj myśli, ażeby złożyć hołd idei, którą wszyscy zarówno uznajemy, i która wszystkie nasze stowarzyszenia przemysłowe, jako słup ognisty, naprzód wiedzie.
Ideą tą jest — „Praca i Oświata” — i téj to wzniosłéj, przewodniczéj myśli składamy hołd z okazyi 25letniéj rocznicy zawiązania Towarzystwa Przemysłowego w Poznaniu.
Chociaż więc szczupłe są może nieco rozmiary téj uroczystości, jeżeli je porównamy z podniosłemi chwilami, jakiemi innym, od nas szczęśliwszym, oddychać wolno, to sądzę jednak, że śmiało rzec mogę, iż uroczystość ta nie ma dla nas ani mniejszego uroku, ani mniejszéj doniosłości, bo czcimy w niéj ideę, którą związaliśmy jak najściśléj z tém, co jest dla nas najdroższego, najświętszego. W téj to bowiem idei uznajemy wszyscy najpotężniejszą dźwignią naszéj spółeczności tak pod względem moralnym, jak materyalnym. Ona to świecić ma na firmamencie naszego nieba, jako jasna gwiazda, prowadząca nas na tory lepszéj przyszłości.
Byłoby przesadą twierdzić, że Towarzystwa Przemysłowe pierwsze lub jedyne ideę tę w społeczności naszéj podniosły, wszakże powiedzieć możemy, że one są najpotężniejszym jéj organem i mogą być najpopularniejszym jéj propagatorem.
Z pomiędzy tych stowarzyszeń, które na sztandarze swoim wywiesiły ideę „Pracy i Oświaty” które budzą śród mieszczaństwa naszego poczucie solidarności i rozstrzelone jego siły w jedno gromadzą ognisko, najstarsze wiekiem i niewątpliwie zasługą jest Towarzystwo Przemysłowe Poznańskie.


∗             ∗

Początki zawiązania Towarzystwa tego przypadają w czasy ogólnego ruchu umysłowego na całym kontynencie europejskim, w rok 1848. I u nas czas ten objawił się mniéj więcéj w tych samych kształtach, co indzie. Po krwawych i gwałtownych wysileniach, które w miejsce upragnionych rezultatów tylko bolesny zawód po sobie zostawiły, nastąpiła reakcya umysłów, budząc w spółeczności naszéj coraz bardziéj i coraz natarczywiéj przeświadczenie, że niekoniecznie z orężem w ręku, ale także na innych drogach i to może mniéj zawodnych, można pracować nad zapewnieniem sobie przyszłości. Że w owym czasie umysły szlachetne zajmowały się tą kwestyą i że widziały coraz jaśniéj, że spółeczność, jak nasza, jedynie w idei „Pracy i Oświaty” winna szukać swego zbawienia, możemy już ztąd wnosić, że idea ta nie była spółeczności naszéj obcą, bo już przed rokiem 1848 zbiegała się ona z całą świadomością pod jéj chorągiew.
Z ówczesnych wstrząśnień politycznych i spółecznych wyniosły ludy, po części krwią zdobyte, prawo o stowarzyszeniach, które sobie w wszystkich państwach uroczyście konstytucją zagwarantowały. Panowie, prawo to stanowi epokę w rozwoju całego stanu średniego. Idea wolności stowarzyszeń, — stawiona z jednéj strony naprzeciw rzekoméj opiece państwa, a z drugiéj strony stawiająca potęgę sił złączonych w jednym celu naprzeciw nieudolności jednostek, — była już wówczas niezbędną potrzebą i szła, jak siła elektryczna, w posługę coraz szerszych kół spółecznych a przedewszystkiem stanu średniego. Idea ta była w owym czasie jedną z najpopularniejszych. Nic więc dziwnego, że spółeczność nasza, w r. 1848 wstrząśnięta i rozbudzona, zostająca pod dwoma wpływami, — jednym wydobywającym się silnie z własnych piersi, a drugim przychodzącym pierwszemu w pomoc z zewnątrz, — zwróciwszy się ku swoim sprawom, bliżéj ją obchodzącym, zrodziła myśl założenia Towarzystwa Przemysłowego.
Przed rokiem 1848 obywatelstwo poznańskie nie było bez wszelkiego poczucia łączności, przy pomocy któréj wspólna myśl iskrzyćby się mogła. Tradycya tutejszego mieszczaństwa wspomina nam o takiém kółku, które początkami swemi sięgało aż ku rokowi 1830. Kółko to znane było pod nazwą Kasyna polskiego, ale ponieważ wówczas jeszcze przed ogłoszeniem konstytucyi, policya stawiała mu trudności, więc téż nie mogło się ono nigdy rozwinąć i zaspokoić szlachetnych dążności członków swoich. Skoro w r. 1848 ogłoszono konstytucyą w państwie pruskiém, kilku obywateli, którzy mieli dawniéj styczność z Kasynem polskiém, postanowili założyć inne, samodzielne kółko, przeznaczone głównie dla poznańskiego stanu rzemieślniczego, i nadali kółku temu nazwę Towarzystwa Przemysłowego. Założycielami Towarzystwa tego byli obywatele miejscy pp. Niedzielski, ślósarz, Doliński, krawiec, Jakubowski, siodlarz, Thajler, radzca miejski, Jan Nep. Szulc, i p. Fr. Trojanowski. Z tych pionierów, którzy pierwsze ścinali dęby do gmachu dzisiejszego Towarzystwa Przemysłowego Poznańskiego, pierwsi czteréj już nie żyją. Przy życiu zachowała nam Opatrzność jeszcze dwóch zacnych i sędziwych starców, pana J. N.Szulca, który obecnie liczy lat przeszło 70, i pana Trojanowskiego, któremu do siódmego krzyżyka tylko lat kilka niedostaje. To skromne wymienienie ich imion niechaj przyjmą czcigodni ci Panowie w dowód wdzięczności, czci, jaką im składają członkowie wszystkich obecnych naszych Towarzystw za gorliwą ich pracę, którą podejmowali około założenia pierwszego Towarzystwa Przemysłowego. Uroczystość Towarzystwa Poznańskiego ich jest uroczystością; jubileusz 25 letni Towarzystwa jest jednocześnie jubileuszem ich pracy i zasługi. Oby Opatrzność zechciała ich zachować łaskawie przy tém samém czerstwém zdrowiu, jakiém się cieszyli w dzień jubileuszu, i pozwoliła im doczekać się drugiéj podobnéj 25letniéj rocznicy Towarzystwa Poznańskiego[1].
W archiwum Towarzystwa przepadły skutkiem późniejszych nieszczęśliwych kolei jego wszelkie dokumenta dotyczące jego zawiązków. Nadmienić mi tu wszakże wypada, że wszyscy założyciele, których powyżéj wymieniłem, znani byli i są obywatelstwu poznańskiemu jako ludzie zacni, prawego charakteru, najpierwsi i najznakomitsi przemysłowcy Poznania. Fundamentem Towarzystwa tego, — jak mówi jeden z jego założycieli, p. J. N. Szulc, — była moralność, honor, oświata a mianowicie łączność między mieszczaństwem, ażeby „nie ginęło”. To też usiłowanie swe zwracali oni wprost na klasę rzemieślników, by się dźwigała z upadku, — bo nam wszystkim — są to słowa p. J. N. Szulca — brzmiało w duszy ciągle to, co nam nieustannie powtarzał Karól Marcinkowski: przemysł! przemysł! przemysł![2]
Towarzystwo to ograniczało się początkowo na szczupłém gronie przyjaciół i bliższych znajomych, było na policyi tutejszéj zameldowane, która w pierwszym czasie przysyłała urzędnika swego na posiedzenia, ale dość rychło tego zaniechała. Musiała być jednak w tém szczupłém gronie, wcale nie głośném i mało znaném, jasna, świadomość, na jakich to drogach dźwigać mieszczaństwo; musiała być tam dusza gorąca, bo ile razy w daleko późniejszych latach trzeba było członkom Towarzystwa, zachęty i bodźca, tyle razy śp. Józef Bogdański, długoletni członek Dyrekcyi, zachęcał młodszych od siebie wspomnieniami owych czasów, — kiedy to jeszcze w skromnych pokoikach odbywano schadzki i — „przy świeczce łojowéj” — jak się wyrażał, radzono nad sprawami rzemieślnika polskiego.
W następnych jednak trzech latach ostygł między członkami pierwotny zapał do tego stopnia, że w r. 1853 za inicyatywą śp. Jana hr. Mielżyńskiego, który całą duszą podobno interesował się naszym stanem rzemieślniczym i w testamencie swoim zapisał Towarzystwu Poznańskiemu legat przynoszący do dziś dnia 60 tal. rocznego procentu, zwołał śp. dr. Hipolit Cegielski przedniejszych członków Towarzystwa do siebie na naradę, aby w Towarzystwie już uśpioném na nowo życie obudzić. Za staraniem tych obywateli Towarzystwo nabrać musiało w krótkim czasie wielkiéj siły żywotnéj, bo z najstarszych protokułów, jakie się w archiwum Towarzystwa zachowały, a sięgających r. 1854, wyczytujemy, że już wtedy bywały prelekcye z dziejów narodowych, literatury ojczystej i z nauk przyrodniczych. Urządzono także lekcye rysunków i modelowania, szkółkę wieczorną, która się wówczas znajdowała w Hotelu Saskim.
Atoli i ten nowy zapał nie trwał długo i w następnych 3 latach, w 1855, 1856 i 1857, życie w Towarzystwie zaczęło słabnąć, niknąć. Sprawozdania z owych trzech lat wspominają tylko o dorocznie odbywanych balach na sali bazarowéj. Liczba członków, która w r. 1854 wynosiła już 82, zmniejszyła się znacznie; stan Towarzystwa był tak martwy, że w r. 1857 na zebraniu, odbytém dnia 6 września, stawiono sobie pytanie: czyby nie było stósowném Towarzystwo rozwiązać. Zdaje się jednak, że członkom zbywało na odwadze do tego aktu, w protokułach bowiem nie znajdujemy pod tym względem żadnéj wyraźnéj decyzyi. Tak Towarzystwo przeszło w fazę, w jaką się wszelkie usiłowanie zbiorowe na tém polu dostają, gdy im brak udziału gorliwych i czynnych członków: że żyć nie mogło, a umierać nie chciało. Stan zupełnego letargu trwał przez lata 1858, 1859 i większą połowę 1860 roku.
Atoli temu, Panowie, nie możemy się wcale dziwić. Rozmaite okoliczności złożyły się na to, że Towarzystwo doprowadzone zostało aż do samego kresu upadku. Pierwsi założyciele, najgorliwsi jego propagatorzy, częścią wymarli, częścią powynosili się za granicę. Siły tych, którzy duszą i sercem oddani byli Towarzystwu i pojmowali jego doniosłość, były za słabe, aby same tworzyły i utrzymywały życie. Udział obywatelstwa poznańskiego był jeszcze bardzo szczupły; rekrutowanie nowych członków szło z wielkim oporem, bo potrzeba takich stowarzyszeń była wówczas jeszcze bardzo mało rozpowszechniona i Towarzystwo nie mogło doznawać uznania, na jakie od razu zasługiwało. Były to wszystko naturalne okoliczności, wśród których Towarzystwo tylko wysiłkiem osób w niém rozmiłowanych kwitnąć mogło, a w braku tego upadać musiało.
Były to okoliczności naturalne, — powtarzam, — bo zechciejcie, Szanowni Panowie, i to uwzględnić, że Towarzystwo Poznańskie stało w owych czasach samo, bez przykładu, z któregoby wzory brało i zachętę. Nie tylko u nas, ale w ogóle na kontynencie europejskim towarzystwa takie, zawięzywane dopiero po r. 1849, były nowością, sporadycznie, po większych tylko miastach, rozrzucone. Jedyna Anglia mogła służyć przykładem, ale i wówczas o angielskich, dzisiaj tak głośnych, stowarzyszeniach rękodzielniczych mało kto wiedział w Europie. Znali je tylko ci, którzy się szczegółowo tém zajmowali i czytywali odpowiednią literaturę angielską. Najważniejszą zaś przyczyną, dla czego idea stowarzyszeń tak indziéj jak i u nas bardzo się wolno między średnią klasą rozpowszechniała, był brak lub niedostatek środków komunikacyi myśli, skutkiem czego stany średnie tylko wolno mogły przychodzić do świadomości tego, jakie są ich niedostatki, jakie ich potrzeby, jakiemi drogami zdążać mają do polepszenia losu swego. To pomnożenie środków komunikacyi myśli, które cały postęp naszych stosunków popchnęły niesłychanie daleko i mianowicie na stany średnie oddziaływały, jest, Panowie, dziełem najnowszych czasów; datuje się dopiero od r. 1848. W początkach téj epoki środki te nie były ani tak liczne, ani tak rozmaite, jak dzisiaj. Zważcie Panowie na to, że zebrania publiczne, które to są publiczną szkołą stanów średnich, bo przez nie kształci się i dojrzewa ich zmysł obywatelski, dopiero z zaprowadzeniem konstytucyi zaczęły wchodzić w użycie. Gazet średnie stany nie czytały, już dla tego, że dla nich w ogóle gazety wcale nie istniały i w kilka lat dopiero po r. 1849 zaczęły, że tak powiem, w modę wchodzić. W Niemczech np. opinia średnich stanów była około 1849 r. taka, że czytanie gazet to zbytek, luksus, którego sobie mogli pozwolić tylko ci, którzy nic do roboty nie mieli. A opinia ta była w owym czasie zupełnie uzasadnioną, bo gazety zajmowały się tylko polityką konjekturalną a dla praktycznego zmysłu obywatela miejskiego nie podawały żadnéj pożywnéj strawy. Trzeba było lat kilku, ażeby po zaprowadzeniu konstytucyi wzbudzić w stanie średnim interes do spraw publicznych a tém samém potrzebę czytania dzienników. Dzienniki takie trzeba było dopiero dla stanu średniego stworzyć.
Nie było także broszur, pisemek ulotnych, drukowanych prelekcyi, jakich dziś jest pełno. Publiczne wykłady, wędrowni prelegenci, są także, iż się tak wyrażę, wynalazkiem spółecznym lat ostatnich. O urządzaniu wystaw przemysłowych mało kto myślał, bo w Europie znano w owym czasie, który mamy na oku, tylko dwie wystawy: londyńską i paryzką, o których stan średni opowiadał sobie jak o cudach jakich.
Tak było w ogóle w innych krajach postępowych, u nas zaś było jeszcze smutniéj, bośmy i tych środków w odrobinie tylko zażywali. Dziś ma się rzecz zupełnie inaczéj i my pod zupełnie innemi żyjemy wpływami.
Dziwić się zatém Panowie wcale nie możemy, że przy takich stósunkach Towarzystwo Poznańskie po spaleniu się pierwszych zapałów, popadło w stan wegetowania, następnie w stan letargu i w końcu po latach 9 istnienia stawiło sobie pytanie, czyby nie było lepiéj zamknąć oczu i zasnąć snem wiecznym. Jakkolwiek przecież udział był słaby, życie nijakie, dotyczyło to tylko organizacyi; idea w umysły rzucona, tlała. Organizacya Towarzystwa się rozprzęgła, ale w sercach rozpierzchłych członków przechowała się idea żywą. Trzeba było bodźca, głosu, któryby członków zwołał i Towarzystwu życie i siłę przywrócił.
Chwila ta nadeszła w r. 1860. W roku tym jakiś niejasny, ale silny prąd przechodził przez wszystkie członki naszego narodu, który drgał tysiącami pragnień i rwał się wszystkiemi siłami do nowego życia. Był to rok szlachetnego nastroju naszego ducha narodowego w wszystkich trzech zaborach. W owym to roku dwóch mężów, p. dr. Szulc, obecny sekretarz Towarzystwa i p. dr. Rzepecki, postanowili zbudzić Towarzystwo z martwego uśpienia. Stało się to dnia 11 grudnia. Grono tych, którzy zachowali jeszcze jakiś moralny związek z Towarzystwem, było wówczas już tak szczupłe, że na pierwsze zebranie udało się panom wyżéj wspomnionym zebrać zaledwie kilkunastu członków.
Rok 1860 był rokiem odrodzenia Towarzystwa i odtąd rozwija się ono, nie napotykając na swéj drodze żadnych większych przeszkód. Ale też pod ową chwilę odrodzenia znalazło się Towarzystwo śród innych, bez porównania korzystniejszych warunków, a mianowicie zastało ono publiczność daleko więcéj przygotowaną: najważniejszą zaś było to, że cele i dążności jego popierała opinia publiczna. Udział w Towarzystwie nie ograniczał się już tylko na samém obywatelstwie poznańskiém, ale rozciągał się na całą prowincyą. Zamożniejsze obywatelstwo wiejskie uważało sobie za obowiązek przystępować do niego, wspierało je składkami miesięcznemi, nieraz znaczniejszemi funduszami.
W owym czasie hasło naszéj opinii publicznéj brzmiało: przemysł i handel! — bo spółeczność nasza przychodziła do coraz jaśniejszego przeświadczenia, że brak przemysłu i handlu był główną przyczyną naszéj spółecznéj słabości. W owym czasie hasłem naszéj spółeczności była własna pomoc, którą pragniono podeprzeć łączeniem sił wspólnych w jednę potęgę. Gdy w ten sposób umysły zwrócone były na przemysł i handel, na łączenie sił, nic dziwnego, że Poznańskie Towarzystwo Przemysłowe ściągnęło na siebie ogólną uwagę. Było ono, Panowie, publicznym wyrazem ogólnych życzeń i pragnień, było ono organem przeważającego na on czas prądu opinii publicznéj, — było ogniskiem, do którego zbiegały się wszystkie umysły, szukające w podniesieniu przemysłu i handlu najpotężniejszéj dźwigni dla naszéj spółeczności.
Ten udział ogólny wszystkich warstw zamożniejszych i światlejszych, to poparcie opinii publicznéj, nie pozostało bez zbawiennego a nawet natychmiastowego wpływu na Towarzystwo. Znalazło się ono od razu śród warunków materyalnych i moralnych, które mu dozwalały rozwinąć się w całéj pełni.
To też jeżeli przedtem więcéj obracano się w projektach, które mimo szlachetnych usiłowań kruszyły się o niedostatek środków, teraz rozwój był szeroki, pełny, bo na środkach nie zbywało. Z chwilą odrodzenia swego stanęło Towarzystwo od razu na téj wysokości zadania, na jakiéj je dziś widzimy, wystąpiło w téj formie, jaką dziś posiada, i z takim programem działania, jaki dziś ma wytknięty. Wszystkie kwestye, któremi tylko można było poruszyć umysły, poruszono; co należało i co można było w życie wprowadzić, wprowadzono. Od tego czasu praca zaczyna być uorganizowaną, systematyczną i z chwilowym tylko wyjątkiem, ciągłą. Prelekcye odbywają się regularnie co tydzień z wyjątkiem 4 lub 5 miesięcy latowych. Dyrekcya ma pieczę i starania około szkoły wieczornéj, urządza lekcye rysunków, zaopatruje bibliotekę w książki i pisma czasowe. Za zachętą Towarzystwa 13 członków bierze udział w wystawie londyńskiéj w r. 1862; w wystawach prowincyonalnych w Pleszewie, Gostyniu, Lesznie, w Szamotułach i w Kościanie; udział członków Towarzystwa był zawsze stósunkowo liczny. Nie spuszczano także z oka rozrywek, wspólnych kolacyi, na których zawsze idą u nas w zawody swoboda i humor; corocznie urządzano wspaniałe majówki, które ściągając całą prawie ludność Poznania, zamieniły się na prawdziwe zabawy ludowe.
Najważniejszym jednak owocem Towarzystwem jest Spółka Pożyczkowa założona w r. 1861, która takie samo stanowisko zajmuje między Spółkami naszego Księstwa, jakie Towarzystwo Poznańskie między Stowarzyszeniami Przemysłowemi. Spółka Pożyczkowa wyszła, że się tak wyrażę, z żebra Towarzystwa i w pierwszych swych latach, za nim się rozwinęła do poważnéj i samodzielnéj instytucyi, była z niém jak najściśléj związaną. Krew jedna i ta sama obiegała długo obadwa te organizmy. Członkowie Dyrekcyi Towarzystwa, byli członkami Rady Nadzorczéj Spółki. To też miejscowi członkowie Spółki zachowali w dobréj i żywéj pamięci ten stosunek pokrewieństwa pomiędzy jedną a drugą instytucyą i kiedy przed kilkunastu miesiącami miano Spółkę zapisać do rejestru handlowego, oświadczyli gorące życzenia, ażeby firma wyrażała historyczny początek Spółki i dla tego brzmi dzisiaj jéj zapisana firma: Towarzystwo Pożyczkowe Przemysłowców miasta Poznania.
Z łona Towarzystwa wyszło także Towarzystwo Pogrzebowe zawiązane w r. 1865, które równie bardzo pomyślnie prosperuje.
Po nakreśleniu tego obrazu, lat pojedyńczych szczegółowo nie przechodzę, bo ostatecznie co rok powtarza się mniéj więcéj jedno i to samo z małemi wyjątkami.
Wspomnieć wypadłoby mi jeszcze, że w ostatnich latach straciło Towarzystwo z grona swego dwóch najgorliwszych członków śp. Dr. Hipolita Cegielskiego i śp. Józefa Bogdańskiego obu dobrze około Towarzystwa zasłużonych. Pokój wieczny ich duszom!
Wspomnieć mi także wypada o drugich dwóch mężach, to jest o panu Antonim Krzyżanowskim i panu dr. Józefie Szafarkiewiczu, którzy przez długie lata prowadzili Towarzystwo i w Dyrekcyi nawzajem piastowali urzędy prezesów i wiceprezesów, zasilając Towarzystwo swą radą, nauką, bogatem doświadczeniem — i przykładem, za co należy im się uznanie i wdzięczność.


∗             ∗

Jeżeli teraz, Szanowni Panowie, spojrzymy na całą epokę lat 25, spostrzeżemy w niéj dwa odrębne peryody o równéj prawie ilości lat. Jeden trwa od r. 1848 do 1860, drugi od 1861 aż do chwili dzisiejszéj. W pierwszym peryodzie widzimy ideę Towarzystwa łamiącą się z nieprzygotowanemi jeszcze umysłami. Był to peryod idei walczącéj o własną egzystencyą.
Drugi peryod, datujący od odrodzenia się Towarzystwa, jest peryodem idei rozwijającéj się i oddziaływającéj. W peryodzie tym idea Towarzystwa występuje jasno i wyraźnie, już nie walczy z umysłami członków, ale rozpina się na ich świadomości. Idea ta występuje tu w dwóch kierunkach: w moralnym, objętym przez Towarzystwo Przemysłowe, w materyalnym, który znajduje osobny organ w Spółce Pożyczkowéj. W peryodzie tym potężnieje ona sama w sobie i w następstwie tego występuje z siłą oddziaływania na prowincyą. Miasta prowincyonalne zapatrują się na Poznańskie Towarzystwo, a pod wpływem tego powstają liczne stowarzyszenia pod nazwami Towarzystw Przemysłowych, Towarzystw Przemysłowców, Stowarzyszeń Czeladzi Katolickiéj.
W obu peryodach były chwile zwątpienia, upadku. W peryodzie pierwszym lata od 1857—1860 były latami letargu skutkiem braku sił żywotnych. W drugim peryodzie przypada chwila osłabienia na lata 1863 i 1864. Idea Towarzystwa spotkała się tu z prądem innéj natury, przeciwnego kierunku, pędzonego innemi siłami. Mało brakło, że prąd ten nie powalił Towarzystwa o ziemię; jeżeli się ono wszakże po jego ustąpieniu z większą jeszcze siłą dźwignęło, zawdzięczamy to jedynie temu, że spółeczność nasza, doznawszy w wspomnionych latach okropnego zawodu i opłaciwszy krwawo naukę, rwała się z tem większą gorliwością pod sztandar „Pracy i Oświaty.” Wszyscy niezawodnie, mamy jeszcze w żywéj pamięci, jak się spółeczność nasza po bolesnych zawodach powstania w r. 1863 nawoływała jednomyślnie w wszystkich swych warstwach pod chorągiew „Pracy i Oświaty,” którą niestety, niebacznie odstąpiła.
Sądzę wszakże Panowie, że nie dość poprzestać tylko na pobieżném wykazaniu, jak się idea ta odbijała w 25 letnich dziejach Towarzystwa Poznańskiego; jeżeli bowiem uważamy ją za ideę przewodnią naszych Towarzystw, to mamy wszyscy wielki interes w tém, ażeby się rozpatrzyć bliżéj, z jakiemi to trudnościami łamać się musiała i w jakim stopniu ona dzisiaj zasługuje na czynne nasze poparcie.
Idea ta jest wspólną całéj naszéj spółeczności; Towarzystwa Przemysłowe są tylko jednym z jéj przybytków, służą jéj jako organ w rzędzie wielu innych. Panowie przyznacie niezawodnie, że o ile idea ta znajduje uznania w całéj spółeczności, o tyle téż tylko prawdopodobnie oddziaływa ona i na nasze Towarzystwa. Jéj ogólne koleje już to więcéj, już to mniéj pomyślne, muszą się także w odpowiednim stósunku odbijać na jéj pojedyńczych organach. Jeżeli więc ideę tę pragniemy w naszych Towarzystwach ogarnąć całą duszą, to nie dość obserwować jéj rozwój w zakresie samych naszych Towarzystw Przemysłowych, ale należy także śledzić jéj koleje ogólne, które przechodzi w całéj naszéj spółeczności, abyśmy mieli poczucie każdego jéj drgnięcia.
Tak rzecz pojmując, nie możemy oczywiście w szczupłych ramach mniejszego odczytu zatapiać się ani daleko w przeszłość, ani téż głęboko w stósunki narodu naszego. Ograniczmy się tedy na peryod jak najkrótszy i stósunki jak najbliżéj nas leżące.
Panowie przyznacie, że w położeniu naszego narodu idea „Pracy i Oświaty” winna być uznana za gwiazdę ratunku. Jestto prawdą przedewszystkiem dla téj dzielnicy, w któréj my żyjemy, żadna inna bowiem nie ma do pokonywania tylu trudności i żadna inna nie potrzebuje tyle wytrwałéj pracy i rzetelnéj oświaty do zapewnienia sobie podstaw spółecznéj egzystencyi. Ta idea „Pracy i Oświaty” nie została podniesioną po raz pierwszy przez Poznańskie Towarzystwo Przemysłowe. Była ona znaną już znacznie rychléj w naszéj spółeczności, była z wiadomością proklamowana, uznawana i, o ile siły starczyły, protegowana. Na lat kilka przed zawiązaniem Towarzystwa Poznańskiego był u nas jéj przedstawicielem wiekopomny mąż, Karól Marcinkowski. W téj posągowéj figurze znalazła ona swą personifikacyą. Idea ta noszoną była i propagowaną w tym samym kierunku, jak my ją dziś pojmujemy, przez szlachetne dusze, które stanowiły grono bliskich przyjaciół Karóla Marcinkowskiego, i przez zastęp zacnego obywatelstwa, które tych mężów popierało. I już wtedy, Panowie, spółeczność nasza miała ku niéj oblicze zwrócone i zawiesiła na niéj najserdeczniejsze swoje nadzieje — a przecież mimo to przeniewierzono jéj się. Jeszcze przed założeniem Towarzystwa naszego przyszło do starcia między nią a prądem gwałtownych i konwulsyjnych wysileń i idea „Pracy i Oświaty” musiała na czas pewien ustąpić. Walka ówczesna nie jest mi bliżéj znana, ale niejeden z obecnych tu Panów, przypominający sobie dobrze owe czasy, będzie ją miał zapewne w żywéj pamięci. Zdanie powyższe oparłem na zdaniu Hipolita Cegielskiego, wyrzeczoném w jego biografii Karóla Marcinkowskiego. Mówi on tam wyraźnie, jak w owym czasie podszepty emigracyjne paraliżowały czynność i wpływ Karóla Marcinkowskiego i prace jego usiłowały zniżyć do rozmiarów podrzędnych, jak rozpoczęto cichą wojnę przeciw niemu, jego zasadom i robotom, jak władzę jego moralną, oddaną w usługę idei „Pracy i Oświaty”, zaczęto podkopywać. — „Na widok tego — są słowa Cegielskiego — co niestety przepowiadał, cierpiał Marcinkowski, jak drugi Konrad, cierpieniem wszystkich, bolał bólem powszechnym. Bolał nad losem tylu nadaremnych ofiar, bolał nad ruiną tego wszystkiego, co skrzętne jego ręce przez lat 10 były stawiały”.
Panowie, już przy owém starciu tych dwóch prądów, przeszliśmy ciężką próbę. Ale widocznie nie dość było jednéj, gdyśmy się w r. 1863 wystawili na drugą, w swych rozmiarach większą a w skutkach okropniejszą. I trzeba się było skąpać obficie w krwi własnéj, aby wreszcie zrzucić bielmo z oczu i przewidzieć, na jakiéj to drodze dźwigać się winny narody upadłe.
Uwagi powyższe odnoszące się do historyi idei „Pracy i Oświaty” nie poczyniłem, aby czasem przestrzegać przed trzecią próbą, od któréj nas zapewne Opatrzność zechce uchronić, lecz żeby Szanownym Panom uprzytomnić, jak ta idea „Pracy i Oświaty”, którą od dawna już spółeczność nasza uznawała, dopiero po bolesnych zawodach i krwawych doświadczeniach ustala się w opinii powszechnéj i znajduje grunt stały w spółeczności. Uwagi te poczyniłem dla tego, aby zwrócić Panom uwagę na to, jak obowiązkiem naszym jest pracować dzisiaj z podwójną siłą w kierunku idei „Pracy i Oświaty”, aby przynajmniéj choć w części powetować to, cośmy dawniéj stracili, i idei téj torować otwarte a szerokie drogi śród spółeczności naszéj.
Jeżeli, Szanowni Panowie, podzielacie powyższe zapatrywanie, to zechcecie zapewne uznać także i to, że jeżeli kto, to my przedewszystkiem mamy przed sobą w Towarzystwach Przemysłowych pole, gdzie z podwójną siłą pracować nie tylko możemy — ale i powinniśmy. Dalecy od tego, ażeby inne instytucye zbiorowe, mające na celu także materyalny i moralny rozwój spółeczności naszéj, za nisko sobie cenić i szacować, powiedzieć wszakże możemy, że stowarzyszenia przemysłowe są jednym z najwdzięczniejszych organów, przez jakie ideę „Pracy i Oświaty” propagować możemy. A mając tak wdzięczne pole pracy przed sobą, rozpatrzmy się bliżéj w materyale, na który ta praca ma być skierowaną, aby nam się wielkość i doniosłość zadania Towarzystw Przemysłowych tém wyraziściéj uwydatniła.
Towarzystwa nasze mają oddziaływać głównie na obywatelstwo miejskie, ażeby je zaopatrzyć w potrzebne warunki do podejmowania pracy w przemyśle i handlu, ażeby w niém obudzić zmysł publiczny, ducha obywatelskiego podnieść do samowiedzy i poczucia własnéj godności.
W jakiém położeniu tymczasem znajdowało się i po części jeszcze dotąd znajduje się nasze mieszczaństwo? Z wszystkich trzech części składowych naszego organizmu spółecznego, stan jego był i jest jeszcze najopłakańszy. Mieszczaństwo nasze to prawdziwa sierota, odarta z wszystkich warunków egzystencyi. Za szczęśliwszych czasów nie mieliśmy w narodzie naszym stanu średniego w prawdziwém znaczeniu tego wyrazu. Nie mieliśmy, Panowie, nawet warunków bytu dla niego. Za dawniejszych czasów egzystencya mieszczaństwa, — to jest téj składowéj części ludności, któréj z prawideł społecznych przypada w udziale praca, czerpiąca bogactwo narodowe z tak obfitego źródła, jakiém są przemysł i handel — była dosłowném niepodobieństwem. Stósunki kraju naszego ekonomiczno-międzynarodowe były tego rodzaju, żeśmy się mogli zupełnie obejść bez klasy przemysłowéj i handlowéj, — tak długo oczywiście, dopókiśmy nie upadli. Jeżeli był przemysł i handel, to nie w ręku swojskiéj ludności miejskiéj, lecz napływowéj, w ręku Holendrów, Niemców. Czego miejscowy przemysł nie dostarczył, tego dostarczył handel importowy, a granice kraju naszego były dla handlu obcego na oścież otwarte. Przez długie czasy nie wiedziano u nas nic o nadgranicznych komorach celnych dla zasłony i poparcia krajowéj industryi; zaprowadzono je dopiero w ostatniéj chwili za króla Stanisława Augusta, kiedy ludzie, głębiéj patrzący, spostrzegli, dla czego to Polska, mlekiem i miodem płynąca, jak o niéj śpiewali poeci, ginąć musi. Przy takich stósunkach mieszczaństwo nasze było wystawione na publiczny i bezkarny rozbój zagranicznéj konkurencyi. Jakież siły żywotne miało ono z tego wynieść, gdy kraj nasz tracił byt polityczny? Czy wolno nam się dziwić dzisiejszemu poniżeniu mieszczaństwa naszego?
Zechciejcie Panowie tylko zważyć, w jak zupełnie innych warunkach znajdowały się drugie dwie części składowego narodu naszego, gdyśmy byt polityczny utracili: to jest szlachta, czyli posiedziciele wielkich posiadłości, i włościanie, czyli posiedziciele małych posiadłości. Szlachta pozostała w posiadaniu swych majątków ziemskich, miała odpowiednie wykształcenie, stanowiła żywą tradycyą narodową. Włościanin od wieków przyzwyczajony do pracy w roli, chociaż brakło mu oświaty, posiadał zawsze jakiś zapas technicznych wiadomości w zakresie swéj pracy. Skoro nastąpiła separacya gruntów — u nas w zaborze pruskim w roku 1823, — włościanin nasz przyszedł do własności. Widzimy zatém Panowie, że w epoce porozbiorowéj obie te warstwy spółeczeństwa naszego znajdowały się w posiadaniu jakiegoś kapitału i pewnéj rutyny w zakresie swéj pracy, wiekami popartéj.
Przypatrzmy się teraz naszemu mieszczaninowi. O jakimś zasobie doświadczeń technicznych, o jakiéjś tradycyi przemysłowéj i handlowéj, wcale mowy być nie mogło, boć wszelkie warunki i podstawy krajowego przemysłu i handlu były zawsze przez zagraniczną konkurencyą podcinane. Za tém pójść musiało, że mieszczaństwo nasze nigdy do kapitałów przyjść nie mogło i wskazane było w porozbiorowéj epoce na to, ażeby wszystkie warunki swéj egzystencyi własnemi wytworzyć siłami. Panowie przyznacie sami, że to zadanie nie lada, nieledwie nad siły nasze. Jakże miało się dźwigać mieszczaństwo nasze przy takiém moralném i materyalném zaniedbaniu! Z powodu braku potrzebnéj oświaty wszelki ruch dotychczasowy był bardzo niedołężny, bardzo a bardzo słaby pod każdym względem. To, co posiadamy obecnie w naszym przemyśle i handlu, jest prawie wszystko świeżéj daty, bez wszelkiéj tradycyi, przed niedawnym czasem stworzono, to tylko pierwiosnki naszego przemysłu i handlu. Wiele jeszcze wody upłynie w Warcie, zanim przemysł nasz i handel staną na tym stopniu rozwoju, na jakim go mieć musimy, bo każda spółeczność nabywa zwolna, w ciągu długiego lat szeregu, zdolności i wprawy do pracy w tych kierunkach, które przez długi czas u siebie pomijała lub nawet zaniedbywała. Nasz przemysł polski i handel nie jest także starszym, jak mniejwięcéj lat 25. Do roku 1849 grasowało u nas w najlepsze wszechwładztwo konkurencyi obcéj. Były w prawdzie polskie firmy, ale czuły się one więcej niemieckiemi. Starszym Panom wiadomo dobrze, że około tego czasu a nawet późniéj jeszcze, książki i korespondencye nie inaczéj były prowadzone, jak po niemiecku; handel i przemysł był głównie obsługiwany przez Niemców, bo w naszéj spółeczności był jeszcze bardzo słaby popęd do zawodu przemysłowego i kupieckiego. Pryncypał Polak nie inaczéj mówił z swymi pomocnikami — Polakami czy Niemcami, — jak tylko po niemiecku. W cechach językiem urzędowym był język niemiecki. Ówcześni polscy przemysłowcy i kupcy nie umieli inaczéj mówić i myśleć o sprawach swoich, jak tylko po niemiecku.
Dopiero Karól Marcinkowski wypowiedział temu wszechwładztwu obcéj konkurencyi stanowczą walkę a wypowiedział ją przez to, że wpływem swoim, jaki ten człowiek wywierał, wzbudził w spółeczności świadomość potrzeby kształcenia się w przemyśle i handlu. Z jego imieniem wiąże się ściśle nowa epoka polskiego przemysłu i handlu. Nie mamy dotąd człowieka drugiego, któryby tyle na tém polu właśnie takiego, jak on, dokonał przewrotu w opinii powszechnéj. On pierwszy w naszém kole kruszył przesądy i na ich ruinie zaszczepiał w spółeczności naszéj to przekonanie, że bez przemysłu i handlu żaden naród ostać się nie może. Od tego czasu datuje się prąd ku przemysłowi i handlowi, coraz większe znajdujący uznanie, coraz liczniejsze zdobywający środki i coraz szersze i trwalsze budujący podstawy.
Przy szczupłych ramach mego odczytu nie mogę Panom dawać obrazu, przez jakie to fazy przechodził ten prąd nowy w ostatnich latach 25. Tutejsi przemysłowcy i kupcy, mianowicie starsi, opowiadają bardzo interesujące i pouczające szczegóły o tym rozwoju naszego handlu i przemysłu, z czego możemy się przekonać, że nie wszystko szło tym trybem, jakim było iść powinno. Z ich opowiadań możemy także poznać, że cała zasługa Karóla Marcinkowskiego polega jedynie na tém: że on tylko pchnął spółeczność naszą na drogę przemysłu i handlu, ale już jéj nie służył dalszemi radami i wskazówkami, — bo zamknął oczy wtedy, kiedy spółeczność nasza zaczęła się właśnie wybierać na drogę przez niego wskazaną. W ciągu tych lat 25 przemysł i handel nasz szedł nieraz fałszywemi drogami, przechodził i przechodzi do dziś jeszcze ciężką szkołę doświadczenia, pomijając inne przeszkody, jakie go z natury rzecz na drodze spotkać musiały, — a wzmacniać się i rozrastać będzie on tylko, wierzajcie Panowie, w miarę tego, o ile idea „Pracy i Oświaty” wcieli się w życie nasze.
Zważmy Panowie daléj na to, że w niekorzystnych czasach epoki porozbiorowéj, w których mieszczaństwo nasze musi sobie zdobywać warunki bytu, spotyka je walka konkurencyi, sroższéj od dawniejszéj, bo wyposażonéj w środki, jakich wiek przeszły nie posiadał. Walka więc nie ustała, owszem wzmagać się będzie. Jeżeli się rozpatrzymy w dość szybkich a ważnych zmianach ekonomicznych, jakim Księstwo nasze od lat dwóch ulega, to nie potrzeba wcale nadzwyczajnéj bystrości, aby się dopatrzyć, że żyjemy w przededniu nowéj epoki ekonomicznéj, która piętno charakterystyczne będzie brała nie, jak dotąd, wyłącznie od produkcyi rolniczéj, ale od przemysłu i handlu. Nie chcę przez to bynajmniéj powiedzieć, jakoby rozwój dalszy rólnictwa miał osłabnąć, owszem wzrastające warunki industryi rozciągną swój wpływ tak na rólnictwo jak na przemysł i handel. Chcę Panom tylko na to zwrócić uwagę, że stoimy w przededniu epoki, która od ludności naszéj będzie wymagała większego uzdolnienia i wykształcenia przemysłowego; że stoimy w przededniu epoki, która przedewszystkiem ludności miejskiéj otworzy szerokie pole do pracy w jak najrozmaitszych kierunkach przemysłu i handlu.
W téj już, — już zbliżającéj się zmianie stósunków przemysłowych i handlowych naszego Księstwa ukrytą jest ważna dla nas kwestya, bo kwestya egzystencyi mieszczaństwa naszego. Jeżeli mieszczaństwo nasze nie będzie pracowało nad sobą tak, ażeby zdolne było sprostać wszelkim warunkom, jakie mu stósunki ekonomiczne stawiają i stawiać będą, musi uledz uderzającéj na nie konkurencyi. Skoro zaś ono legnie, wtedy też rozstrzygniętą będzie kwestya bytu całéj naszéj spółeczności. Spółeczność, Panowie, bez mieszczaństwa, to jest bez własnego przemysłu i handlu, przestaje być organizmem, opartym na normalném wiązaniu, — to rozbitek, to ruina. My mieszczanie jesteśmy w organiźmie naszego spółeczeństwa jedną połową płuc, skoro my padniemy, spółeczeństwo nasze prędzéj czy późniéj oddychać przestanie. Jedna połowa płuc nie wystarczy nam do życia.
Tak, Szanowni Panowie, zadanie Towarzystw Przemysłowych wiąże się ściśle z najwalniejszemi interesami naszéj spółeczności. Zadanie Towarzystw naszych jest tak wielkiéj doniosłości, że nawet przy obecnéj uroczystości a może i dla niéj nie podobna nam ograniczać myśli naszéj jedynie na Towarzystwie Poznańskiém, ale należy nam objąć myślą wszystkie Towarzystwa, które razem z niém pod jednym i tym samym pracują sztandarem. A jeżeli w ten sposób godzi się pojmować uroczystość 25 letniego jubileuszu najstarszego z naszych stowarzyszeń przemysłowych, to niechaj mi wolno będzie zwrócić się w kilku słowach do Was, Szanowni Panowie Delegaci, jak w ogóle do wszystkich tych, którzy są przyjaciołmi polskiego przemysłu i handlu.
Panowie przybyliście z dalekich stron, ażeby wziąść udział w 25letnim jubileuszu Poznańskiego Towarzystwa, — wszakże zapewne nie w tém rozumieniu, ażeby tylko podnieść zewnętrzną, ceremonialną stronę téj uroczystości. Przywiodła Panów do grodu naszego niewątpliwie ta myśl, ażeby obecnością Waszą złożyć hołd idei „Pracy i Oświaty”, która nie należy wyłącznie do Towarzystwa Poznańskiego, ale wiedzie, jakoby słup ognisty, wszystkie nasze Towarzystwa. To też wszyscy widzimy w Was reprezentantów naszych Towarzystw, reprezentantów wspólnej idei. Myśli nasz wszystkich zlewają się w téj chwili w jedno ognisko, duchy nasze schodzą się na jednym wspólnym punkcie, serca nasze wypełniają jedne i te same dążności; — różnicy pomiędzy nami nie ma żadnéj. Jedną myślą ożywieni, jednéj i téj saméj zasadzie hołd oddający, stanowimy tém samém jedno ciało zbiorowe, nakształt sejmiku reprezentantów naszego przemysłu i handlu. Stojąc na takiém stanowisku przy dzisiejszéj uroczystości, zechciejcie Panowie wszyscy jak tu jesteście zebrani uprzytomnić sobie wielkie zadanie, jakie mamy przed sobą. Spojrzyjmy Panowie razem na około siebie, jasném okiem, bez uprzedzeń i ułud i nadstawmy ucha na to, czém dmie duch czasu dzisiejszego.

Mniemam, że Panowie słyszycie wyraźnie wołające ku nam głosy: w pocie czoła twego pracować będziesz na chleb powszedni! Panowie, nie zechciejcie brać tego za retoryczną figurę. Położenie nasze zaprawdę nie jest tak różowe, aby nam miało utrudniać zrozumienie tego głosu czasu, wzywającego nas do pracy w pocie czoła, aby dźwignąć mieszczaństwo nasze z materyalnéj i moralnéj słabości.
Jakże myślimy sprostać tak wielkiéj i tak ciężkiéj pracy?

Nie inaczéj — winna zabrzmieć na to jednozgodna nasza odpowiedź: — jak tylko połączonemi siłami!
Tak jest Panowie, wszyscy winniśmy sobie podać ręce i starać się usilnie o to, ażeby idea „Pracy i Oświaty” przenikała w Towarzystwach naszych myśli, projekta i przedsięwzięcia nasze zbiorowe, była ich źródłem i podstawą, ażeby idea ta jako prąd elektryczny przechodziła i ożywiała całe mieszczaństwo nasze.

Sprawa ta przy obecnéj uroczystości, przy tak licznéj i tak godnéj reprezentacyi naszych Towarzystw, przedstawia mi się tak poważną, tak wielką, że lękam się, aby słowa moje nie robiły czasem tylko takiego wrażenia, jak zwyczajne słowo, jak zwyczajny frazes. I dla tego zechciejcie Panowie mi pozwolić jeszcze pod koniec mego odczytu zwrócić Wam uwagę na obecny stan mieszczaństwa naszego, tak, jakem Panom poprzednio skreślił
jego dotychczasowe położenie, ażebyśmy wszyscy tém lepiéj pojęli, z jakim to pospiechem, z jaką to gorliwością i wytrwałością brać nam się trzeba do wspólnéj roboty.

Jest niezaprzeczonym faktem, że śród mieszczaństwa naszego pojawiają się od lat dwóch a najdaléj trzech objawy radosne, zapowiadające zmianę na lepsze. Mieszczaństwo nasze zaczyna się dźwigać, rusza się wolno, ale — rusza się masą. Duch się w niém budzi, który dotąd przy jego osieroceniu spoczywał zemdlały. To w ostatnich dopiero dwóch latach, jak się nasze mieszczaństwo zaczęło na dobre zabierać do zakładania stowarzyszeń. Towarzystwa Przemysłowe i Stowarzyszenia Czeladzi katolickiéj w Gnieźnie, Inowrocławiu, w Kostrzynie, Miłosławiu, Witkowie, w Miksztacie, w Sulmierzycach, Ostrowie, Ostrzeszowie, Wolsztynie, w Sierakowie, Szamotułach, w Buku, Nakle, w Książu, Borku, w Wrześni, w Wągrówcu, w Poniecu, Bydgoszczy, w Toruniu, Chełmnie, w Królewskiéj Hucie i w Kościanie, nie liczą więcéj jak lat dwa istnienia swego, niektóre z nich zaledwie kilka miesięcy, a Kościan, niemowlę jeszcze pomiędzy wszystkiemi, dopiero dni 8. Wymieniłem tu Panom 24 Towarzystw, wątpię, czym przez pomyłkę które dodał, a może być łatwo, żem nie jedno opuścił. Wszystkich Towarzystw i Stowarzyszeń Czeladzi katolickiéj razem ledwo będzie spełna 40. W ostatnich 2 latach zatém rozwinęło mieszczaństwo nasze więcéj siły żywotnéj pod względem ruchu stowarzyszeń, aniżeli przez całe 23 lata poprzednie! Przyznacie Panowie, że to jest niezaprzeczony objaw ruchu. Udział członków jest także bez porównania żywszy, spontaneiczny; życie i usiłowania wszechstronniejsze. Gdybyśmy posiadali dokładną statystykę naszych stowarzyszeń przemysłowych, sądzę, że cyfry, z tego punktu widzenia zebrane, byłyby niezmiernie interesujące i przekonałyby Panów o prawdziwości powyższych twierdzeń.

Nie dość na tém. Na polu pracy, skierowanéj ku materyalnemu podźwignieniu stanu miejskiego, spostrzegamy także objawy życia dowodzące, że śród mieszczaństwa naszego budzi się dość znacznie duch samodzielnego myślenia około swych interesów. Pominę tu Spółki Pożyczkowe, które w ostatnim czasie mianowicie za pełnemi poświęcenia zachodami ks. Szamarzewskiego powstały lub się zreorganizowały, i zwrócę uwagę Panów na Ul poznański, który jest instytucyą w rodzaju, jakiéj dotąd nie mieliśmy, który stanął i trzyma się samodzielném staraniem ludzi, którym do ostatnich chwil nie bylibyśmy nigdy przypisali tyle odwagi i takiego zaufania w siły własne. W Spółkach prowincyonalnych spotykamy się także z ruchem podobnego rodzaju, zakładającym handle skór, żelaza.

Opinia ta, że mieszczaństwo nasze, iż się tak wyrażę, zrzuca z siebie starą korę i nabiera nowéj, zaczyna się już i w prasie przebijać. W pewném piśmie czytałem zdanie wypowiedziane w korespondencyi prowincyonalnéj, że Spółki Pożyczkowe już mieszczaństwu naszemu nie wystarczają i że ono winno szukać innych jeszcze form do zaspokojenia potrzeb swoich. Panowie przyznacie, że to jest spostrzeżenie wcale charakterystyczne i ciekawe; przytaczam je zaś Panom dla tego, bo pochodzi z pod pióra osoby wykształconéj, stojącéj od lat kilku na czele Spółki Pożyczkowéj i obeznanéj dobrze z potrzebami naszego mieszczaństwa.

Wchodzić w krytykę tego niewątpliwie nowego ruchu, nie tu jest miejsce. Zadaniem mojém było zwrócić tylko na niego uwagę Szanownych Panów, abyśmy sobie tém lepiéj uprzytomnili, jak właśnie w dzisiejszéj chwili potrzebą jest pod każdym względem, abyśmy przez Towarzystwa Przemysłowe wpływ wywierali na umysły mieszczaństwa naszego, ruszającego się masą, jak się wyraziłem, do nowego życia. Towarzystwa nasze są najstósowniejszym organem, aby objawy te, wcale świeżéj daty, obserwowały, badały, aby popierały moralnie to, co w nich jest dobrego, i służyły im w ogóle za propagandę.

Aby jednak ta praca była jak najskuteczniejszą i jak najwdzięczniejszą, ażeby ogarniała coraz szersze koła naszego obywatelstwa miejskiego, nie dość na tém, że będziemy pracowali, każde Towarzystwo z osobna, bez związku z drugiém. Do tego potrzeba nam bliższego porozumienia, ściślejszych stósunków wzajemnych, ażeby propaganda była szybsza a sąd o tém, co na uznanie i rozpowszechnienie zasługuje, wytrawniejszy. Dla tego też powstała tu myśl, ażeby Szanowne Zgromadzenie zgodziło się na pewną formę wspólnych narad, na którychby poruszane były kwestye, obchodzące sprawy Towarzystw Przemysłowych a zostające w ścisłym związku z dobrobytem i oświatą naszego obywatelstwa miejskiego.
Sądzę, że szczęśliwiéj nie mogę zakończyć mego odczytu, jak szczerze i gorąco polecę Szanownym Panom myśl, abyście ją równie szczerém i gorącém sercem przyjęli i dla niéj w swoich dalszych kołach pracowali. W ten sposób najlepiéj uczcimy niniejszą uroczystość 25 letniego jubileuszu najstarszego z naszych Towarzystw Przemysłowych, która oby się stała szczęśliwym zadatkiem nowego ruchu, nowego życia naszego obywatelstwa miejskiego.



Poznań, czcionkami J.  Leitgebra.




  1. Do pierwszych członków i założycieli należeli pp. Koralewski, Czarnecki, Szymański, którzy w uroczystości jubileuszu także brali udział.
  2. Smutny bardzo musiał być ówczesny stan mieszczaństwa polskiego, gdy główną pobudką zawiązania Towarzystwa Przemysłowego było dla założycieli jego to: ażeby rzemieślnika polskiego, nie mającego wówczas żadnych wyższych poglądów, „odciągnąć od szynkowni”, gdzie nieraz dniem i nocą trwonił czas i zdrowie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Roman Szymański.