Przed premierą „Candidy“. Bernard Shaw

>>> Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Rittner
Tytuł Przed premierą „Candidy“. Bernard Shaw
Pochodzenie Świat R. I Nr. 9, 3 marca 1906
Redaktor Stefan Krzywoszewski
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów
Data wyd. 1906
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Przed premierą „Candidy“

Bernard Shaw.

Oto człowiek nie należący do żadnego „kierunku“, do żadnej „szkoły", do żadnego stronnictwa. Oto rzadki ptak, który jest sobą. Klasyczny pływak przeciw wodzie — Irlandczyk Shaw, jeden z najciekawszych literatów piszących obecnie dla sceny.
Przedtem pisał dla chwili, do dzienników. Dopiero od dwunastu lat cieszy się wielkiem świętem, rajskim ogrodem — sztuką. Swoją drogą — niewiadomo czy niebawem własny temperament nie strąci go z tego raju na ziemię. Bo to natura tak paradoksalnie złożona, że jest nietylko artystą, ale i fanatykiem czynu. Interesuje się mniej więcej wszystkiem, co się dzieje na świecie. Miłość i — agitacya, tu u niego jedno. Agitował za socyalizmem, za Ibsenem... bogowie wiedzą, za czem nie agitował. Ale agitował sam, bo ile razy był zwolennikiem jakiejś „idei“, to zawsze — własnej. To najbardziej charakterystyczne. Jego „socyalizm" różni się tak dalece od tego, który figuruje pod literą „s" w powszechnej encyklopedyi, że przedewszystkiem nie zgodzą się z nim — socyaliści. A jego Henryk Ibsen mieszka nietyle w Chrystyanii co raczej w mózgu Bernarda Shaw'a. Ile razy pisze o „znanych“ rzeczach — tyle razy pisze o czemś nowem. Prawdopodobnie okulary, przez które patrzy, mają jakiś osobliwy „numer". Przy tem pisze tak, że niema się ani chwili wrażenia literackiej kokieteryi, pisze tak, że wierzy się w jego „numer“ jak w szczerze niebieskie, chłopskie oczy.
...Po tem wszystkiem zrozumie każdy, że pierwsza sztuka Shaw'a (Widowers hauses), nie przyszła na świat w zwykłym, normalnym teatrze, ale na t. zw. — „wolnej scenie“. A do tego, że w normalnym (aż nadto) Londynie powstać mogła wogóle taka scena — przyczynił się agitator Shaw, przynajmniej pośrednio. Bo założenie „wolnej sceny" było następstwem niespodziewanego sukcesu „Nory" Ibsena nad Tamizą, a gdyby nie Shaw, to sukcesu tego z pewnościąby nie było.
Każda piękna kobieta wie o swej piękności, a każdy oryginalny talent wie, że — nie jest popularnym. Może więc dlatego nazwał Shaw pierwszy zbiór swych dramatów „Unpleasant plays". Zresztą niewątpliwie się oczernił. Naprawdę „nieprzyjemnie“ działają tylko te prawdy, które się mówi szanownej publiczności — tonem tragicznym. A Shaw nie jest nigdy „tragicznym“, bo ma zadużo sceptycyzmu (wobec wszystkiego i siebie). Każda prawda ma u niego tysiąc stron — nawet własna. Przedstawiciele tych „prawd" w jego dramatach nieraz w najpodnioślejszych chwilach ku ogólnej uciesze (a przedewszystkiem autora) sromotnie się „zasypują“... Tak ż publiczność czasem mocno jest niepewna, czy autor śmieje się z niej, czy ze swych „bohaterów“, czy z siebie... I nieraz postanawia bądź co bądź — się obrazić.
Całkiem niesłusznie. Bo jeżeli autor „się bawi", to tylko kosztem własnym, kosztem swego serca (które jak dowodzi np. „Candida" niewątpliwie posiada). Ten jego „humor" (i może tylko ten humor) jest czysto brytański, w swej treści i formie. Dlatego rozumie go może najmniej — brytańska publiczność.
Do utworów Shaw'a znanych najbardziej na kontynencie należą „Uczeń szatana" („The devil's disciple ze zbioru „Plays of puritans") i „Candida".
Nie widziałem dotąd „Candidy" dobrze wystawionej. Jest perłą zbioru „Pleasant plays" i najsubtelniejszem, jeśli nie najsceniczniejszem dziełem Shaw'a. Zdawałoby się, że przeniesienie tej pajęczyny na deski, powinno nęcić jako idealne zadanie każdego kierownika sceny. I też niekiedy „nęci", (ale, niestety, rzadko naprawdę się udaje).
W tej sztuce jest cały Shaw (a raczej najsłodszy miód jego talentu). Jeżeli chodzi o problemat „poeta i otoczenie“ — to od Goethego „Torquata Tassa", aż do „Candidy" wiedzie prosta droga. I nie znam delikatniejszego portretu kobiety od „Candidy". I widzę w sztuce farby tak cudnie wiosenne, jak na płótnach prerafaelickich malarzy — farby prawie za wstydliwe jak na teatr. I cieszę się dźwiękami nowymi, prawie za nieśmiałymi jak na brutalną akustykę sceny...
W „Candidzie" jest Shaw ironicznym lirykiem. Przedewszystkiem ironicznym. Zwykła jego bezwzględność w znęcaniu się nad „swymi ludźmi" przemienia się tu (czy uszlachetnia) w dobrotliwą ironię. Tylko nie wiem, czy w sztuce są wogóle „jego ludzie", czy są w niej przedstawiciele jakiegoś „przekonania autora". Na wszystkich patrzy z góry, na wszystkich jak na dzieci. Powtarzam to, co już raz napisałem o nim przy innej sposobności. „U niego ludzie nie są ani źli, ani dobrzy, tylko są — ludźmi. Filozofia pielgrzyma z Gorkija „Na dnie", przetłómaczona na angielskie, a przedewszystkiem na język estetycznego arystokraty".
Pod pewnym względem przypomina mi Shaw — Courteline'a. Mianowicie lekceważy, podobnie jak Courteline t. zw. „fabułę". Wszystko mu jedno, czy sytuacye, w które ubiera swych ludzi, są „prawdopodobne", byle tylko ci ludzie byli prawdziwi. Ażeby pokazać nam komiczne zjawisko, zwane człowiekiem, w całej jego zdumiewającej okazałości — bierze to, co mu wpadnie pod rękę. Choćby to „coś" pochodziło z fabryki sztucznych kwiatów, albo z — farsy. Il s'en fiche. Nie znam wogóle pana dbającego tak mało o swą literacką „powagę" i godność. Wszystko mu jedno, czy go nazwą „wytwornym", czy „ordynarnym"; zajęty jest wyłącznie pokazywaniem nam swych dziwnych ludzkich figurek.
A technika tego „pokazywania" jest jedyna w swoim rodzaju. Ludzie u niego stopniowo „się odkrywają”. Jak w życiu, tak i w jego sztukach widzimy przy pierwszem spotkaniu całkiem innego człowieka, aniżeli później, po zawarciu z nim bliższej znajomości. W istocie jest to ten sam człowiek, co przedtem, ale teraz jest bez toalety, a przedtem był ubrany. Publiczność się dziwi i publiczność zarzuca autorowi brak konsekwencyi („bo przecież ten człowiek był w pierwszym akcie inny"). Ale sens komedyi i życia jest ten, że człowiek sam jest zawsze ten sam i zawsze inny (i zawsze jest dla siebie i bliźnich niespodzianką).
Pomimo, że Shaw „bierze, co mu wpadnie pod rękę" (choćby to coś pochodziło z fabryki sztucznych kwiatów), to jednak sztuki jego pachną świeżemi kwiatami. Bo jest w nich dusza i muzyka. Znać, że napisał je człowiek z wrażliwem uchem psychicznem i fizycznem. O tem nie trzeba zapominać. Zazwyczaj grają go za zimno i za „dowcipnie". Ale to poeta.

Tadeusz Rittner.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Rittner.