Przodkowie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przodkowie |
Pochodzenie | Elegje |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1937 |
Druk | B-cia Drapczyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Ernestyna, Teofil, Domicela, Józef,
Przyjdźcie, nadobne widma! Niechaj wam usłużę,
Przez tykanie dwuznaczne, fałszywe firanki,
Rozmawiają swobodnie, potrącając szklanki,
Nalane zgasłem winem. Koperta zegara
Przyciśnięta rozwiera się, melodja stara
Brzęczy, udaje piosnkę, wzlatuje skowronek,
By nad gankiem powitać prowincjalny dzionek.
Nie mają wątpliwości! I śledzą ceduły,
Chrupiąc cukierki, uśmiech przywabiają czuły
Na wargi wzdęte; ręka niechaj wąsik muska
Przystrzyżony, jak trzeba, nim domkną się usta.
Jeszcze dźwięczą pierścienie, szeleszczą falbany.
Jak kogut ponad grzędą triumfem pijany,
Aż zajadą pojazdy. Radości bez liku!
Stąpać godnie i wdzięcznie w obcisłym trzewiku.
Unosząc ponad kostkę nieznacznie spódnicę.
Słońce wysoko. Tedy przymknąć okiennice.
Chłód jest miły, gdy raki podadzą w śmietanie.
I zakropić wypada. Jak smaczne śniadanie,
Choć spóźnione, jak w Francji. Czy znasz tę nowelę,
Na Lazurowym Brzegu, miły mój aniele?
Fe! tego nikt nie czyta. Ach, dusza Bourgeta.
Niezrozumiany przez was, wytworny poeta
Po ruinach się Romy przechadza w księżycu.
Perfuma pachnie bosko. Jakiż smętek w licu!
Zna zagadki kobiece, westchnień mowę liczy,
Stąpa wśród palm w zadumie i pełen goryczy.
— Nim do bilardu przeszli zapalić cygara,
Niebo wspłonęło zmierzchem, słychać brzęk komara.
Rosa na trawie, łódka bieleje, murawy
Pokryły się welonem mgły. Nieważne zjawy
Zawróciły, i księżyc najprawdziwszy tleje.
Czas spać. Dobranoc, widma. Znużonym. Już dnieje.