Przygody Sindbada żeglarza/Zakończenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Leśmian
Tytuł Przygody Sindbada żeglarza
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“ S. A. w Warszawie
Data wyd. 1936
Miejsce wyd. Warszawa
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZAKOŃCZENIE



ZAŁOGA okrętowa składała się z rozmaitych osób. Uwagę naszą zwróciła pewna piękna dziewczyna oraz pewna wiekowa już, ale bardzo miła jejmość. Dziewczyna okazała się córką jednego ze sławnych podróżników, zaś jejmość — wdową po kupcu perskim. Dziewczynie było na imię Arkela, zaś jejmości — Barabakasentoryna. Arkela oczarowała mię od pierwszego wejrzenia. Oświadczyłem się jej niezwłocznie i zostałem przyjęty. Wuj Tarabuk zachwycił się otyłą nieco postacią Barabakasentoryny. Idąc w moje ślady, nie zwlekał ani chwili, jeno odrazu wyjawił jej chęć ożenku.
»Zgodziłabym się na ożenek, ale pod warunkiem, że zmyjesz z twarzy te czarne centki, które cię szpecą i czynią podobnym do murzyna« — odrzekła Barabakasentoryna.
»O, Barabakasentoryno! — odpowiedział wuj. — Te czarne centki są literami, które się wiążą w słowa cudowne! Wiedz, żem na powierzchni mego ciała kazał wydrukować moje poematy, jestem bowiem poetą. Będziesz więc miała we mnie i męża i książkę do czytania«.
»Nie znoszę książek i nigdy ich nie czytam, — odparła Barabakasentoryna. — Nie cofnę mego warunku. Jeśli chcesz mię posiąść, musisz zmyć z twarzy ten druk przebrzydły«.
»O, Barabakasentoryno! — westchnął wuj Tarabuk. — Kocham cię nad życie i gotów jestem ponieść wszelką ofiarę, byle tylko nazwać cię — żoną. Prawdziwy poeta wszystko może przezwyciężyć, prócz miłości! Nie wiem jednak, czem mogę zmyć ten druk, który nazywasz przebrzydłym? Zdaje mi się, że nic go już nigdy nie zmyje!«
»Mam zioła, których wywar zmywa wszelkie plamy — rzekła Barabakasentoryna. — Dam ci je natychmiast, abyś jeszcze w czasie podróży wykonał mój warunek«.
Barabakasentoryna podała wujowi pudełko z ziołami. Wuj pochwycił je i udał się do kajuty wraz z Chińczykiem, aby tam spróbować mocy tych ziół.
Po godzinie wrócił na pokład - z twarzą zupełnie białą. Widok tej twarzy uradował mię bardzo, gdyż znów ujrzałem dawnego wuja.
»Jesteś teraz tak piękny, że nie mogę ci odmówić mojej ręki!« - zawołała Barabakasentoryna.
Po trzech miesiącach żeglugi stanęliśmy w porcie balsorskim, a stamtąd udaliśmy się do Bagdadu.
Nazajutrz w Bagdadzie odbyły się dwa śluby - mój z Arkelą i wuja Tarabuka z Barabakasentoryną.
Odtąd żyliśmy spokojnie w pałacu rodzinnym. Djabeł Morski już nie nawiedzał mię we śnie i nie kusił do podróży, ponieważ stałem się człowiekiem żonatym i poważnym.
Wuj Tarabuk od czasu do czasu próbuje pisać wiersze, ale Barabakasentoryna drze je na drobne kawałki, bo nie znosi poezji. Wuj pozwala jej na wszystko i nigdy się jej nie przeciwi.
Sam jej przynosi każdy świeżo napisany wiersz i mawia zazwyczaj:
»Moja droga Barabakasentoryńciu! Przynoszę ci tu wierszyk, abyś go mogła zawczasu zniszczyć«.
I Barabakasentoryna niszczy bezlitośnie utwory wuja.
Co do Chińczyka - ten, jak się okazało, posiadał niezwykły talent kulinarny. Wuj Tarabuk mianował go kucharzem pałacowym.

KONIEC