Przygody dobrego wojaka Szwejka/Tom I/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jaroslav Hašek
Tytuł Przygody dobrego wojaka Szwejka
Podtytuł podczas wojny światowej
Tom Tom I

Szwejk na tyłach

Wydawca Spółdzielnia Wydawnicza „Książka i Wiedza“
Data wyd. 1949
Druk Zakłady Graficzne „Książka i Wiedza“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Osudy dobrého vojáka Švejka za světové války
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII
Szwejk rusza na wojnę.


W czasach, gdy lasy nad Rabą w Galicji widziały uciekające przez Rabę wojska austriackie, a dalej na południu austriackie dywizje jedna po drugiej dostawały w skórę, co im się zresztą dawno i rzetelnie należało, przypomniało sobie austriackie ministerstwo wojny o Szwejku i wezwało go, aby pośpieszył wyciągać mocarstwo z bryndzy.
Gdy Szwejkowi przynieśli wezwanie, że za tydzień ma się stawić na Strzelecką Wyspę do superrewizji wojskowej, leżał akurat w łóżku, dotknięty atakiem reumatyzmu.
Pani Müllerowa była w kuchni i gotowała mu kawę.
— Pani Müllerowo — ozwał się w pokoju cichy głos Szwejka — pani Müllerowo, proszę do mnie na chwilkę.
Gdy posługaczka stanęła przy łóżku, rzekł Szwejk znowuż takim cichym głosem:
— Niech pani siada, pani Müllerowo.
W głosie jego drgało coś tajemniczego i uroczystego.
Gdy pani Müllerowa usiadła, Szwejk wyprostował się na łóżku i rzekł:
— Idę na wojnę.
— Przenajświętsza Panienko! — zawołała pani Müllerowa. — Co pan tam będzie robił?
— Walczyć będę — grobowym głosem odpowiedział Szwejk. — Z Austrią klapa. U góry włażą nam już do Krakowa, a na dole pchają się do Węgier. Młócą nas jakby żyto jakie, gdzie spojrzeć, lanie, i dlatego wołają mnie na wojnę. Przecież czytałem pani wczoraj gazetę, jako drogą ojczyznę naszą spowiły niejakie chmury.
— Ale przecież pan się ruszać nie może.
— To nic nie szkodzi, pani Müllerowo, pojadę na wojnę w wózku. Zna pani tego cukiernika na rogu, toż on ma taki wózek. Woził w nim przed laty swego chromego i złośliwego dziadunia na świeże powietrze. Na tym wózku, pani Müllerowo, zawiezie mnie pani na wojnę.
Pani Müllerowa wybuchnęła płaczem.
— Proszę pana, czy nie każe pan przyprowadzić doktora?
— Nie trzeba. Prócz tych moich nóg, to ja jestem całkiem zdrowy kanonenfutter, a w takich czasach, gdy z Austrią jest tak kiepsko, każdy kaleka musi być na swoim miejscu. Proszę spokojnie gotować kawę.
Podczas zaś, gdy pani Müllerowa, zapłakana i wzruszona, zlewała kawę, dobry wojak Szwejk śpiewał sobie w łóżku:

Jenerał Windischgrätz i wojenne pany
Od samego wschodu słońca wojowały.
Hop, hop, hop!
Wojnę rozpoczęli i tak zawołali:
Pomóż nam Chrystus Pan z Przenajświętszą Panną.
Hop, hop, hop!

Wystraszona pani Müllerowa pod wrażeniem straszliwego śpiewu wojennego zapomniała o kawie i drżąc na całym ciele przysłuchiwała się, jak dobry wojak Szwejk, siedząc w łóżku, dalej wyśpiewywał:

Z Panienką Maryją i te cztery mosty,
Hej postaw, Piemoncie, mocniejsze forposty!
Hop, hop, hop!

Była bitwa, była, tam pod Solferino,
Aż tam krew żołnierska potokami płynie,
Hop, hop, hop!
Krwi aż po kolana, trupów co niemiara,
Bo tam krzepko wojowała nasza wiara,
Hop, hop, hop!
Hej, ty dzielna wiaro, nie lękaj się nędzy,
Bo za tobą wiozą pełen wóz pieniędzy,
Hop, hop, hop!

— Ola Boga, proszę pana — ozwał się w kuchni głos żałosny, ale Szwejk kończył akurat swoją pieśń wojenną i nie dał sobie przerywać.

Pełen wóz pieniędzy, w powozie dziewczęta —
Nie masz świetniejszego nad nasz regimentu,
Hop, hop, hop!

Pani Müllerowa dopadła drzwi i pobiegła po lekarza. Powróciła za godzinkę, kiedy Szwejk właśnie podrzemywał.
Zbudził go ze snu grubawy pan, który przez chwilę trzymał dłoń na jego czole i mówił:
— Niech pan się nie boi, ja jestem doktór Pawek z Winohrad. Daj pan rękę. Ten termometr proszę włożyć pod pachę... Dobrze. Pokaż pan język — jeszcze — schowaj pan język. Na co umarł pański ojciec? Na co matka?
W chwili więc, gdy Wiedeń życzył sobie, aby wszystkie narody Austro-Węgier składały najświetniejsze przykłady wierności i uległości, doktór Pawek zapisywał Szwejkowi brom, aby zmniejszyć jego zapał patriotyczny, i zalecał statecznemu i dzielnemu wojakowi Szwejkowi, aby nie myślał o wojnie.
— Niech pan leży spokojnie i nie denerwuje się, a ja jutro znowu przyjdę.
Gdy przyszedł nazajutrz, pytał w kuchni panią Müllerową, jak się ma chory.
— Coraz gorzej, panie doktorze — odpowiedziała z prawdziwym smutkiem. — W nocy śpiewał, z przeproszeniem, hymn austriacki.
Doktór Pawek uważał, że na ten nowy wybuch lojalności pacjenta trzeba zareagować zwiększeniem dawki bromu.
Na trzeci dzień meldowała mu pani Müllerowa, że Szwejk ma się jeszcze gorzej.
— Po obiedzie, panie doktorze, posłał po mapę widowni wojny, a w nocy majaczyło mu się, że Austria wygra tę wojnę.
— A czy bierze proszki według przepisu?
— Jeszcze nawet nie posłał po nie.
Doktór Pawek wybuchnął gniewem, nie szczędząc pacjentowi ostrych wyrzutów, i zanim odszedł, zapewnił Szwejka, że nigdy do niego nie przyjdzie i nie będzie leczył człowieka, który nie przyjmuje jego lekarskiej pomocy i bromu.
Pozostawały już tylko dwa dni do terminu, w którym Szwejk miał stanąć przed komisją poborową.
Tymczasem Szwejk poczynił należyte przygotowania. Naprzód wysłał panią Müllerową, aby mu kupiła czapkę wojskową, a następnie polecił jej, aby od cukiernika na rogu wypożyczyła wózek, na którym cukiernik woził swego chromego i złego dziadunia na świeże powietrze. Potem przypomniał sobie, że potrzebne mu są kule. Na szczęście cukiernik miał jeszcze i kule jako rodzinną pamiątkę po swoim dziaduniu.
Brakło już tylko rekruckiego bukiecika. Postarała się oń pani Müllerowa, która w ciągu tych kilku dni nadzwyczajnie schudła i gdzie się ruszyła, tam płakała.
I oto pewnego pamiętnego dnia na ulicach praskich ukazał się żywy dowód wzruszającej lojalności.
Stara niewiasta popychała wózek, na którym siedział człowiek w czapce wojskowej z wyglansowanym „bączkiem“. Człowiek ten wymachiwał kulami, a na jego surducie jaśniał rekrucki bukiecik.
A mąż ów, nie przestając wymachiwać kulami, wołał po praskich ulicach:
— Na Białogród! Na Białogród!
Za nim kroczył tłum ludzi, który z małej gromadki rozrastał się coraz bardziej i szedł za Szwejkiem wiernie do samego domu, z którego ten wyruszył na wojnę.
Szwejk zdołał zauważyć, że niektórzy policjanci, stojący na rogach ulic, salutowali go.
Na placu Wacławskim tłum otaczający wózek Szwejka wzrósł do kilkuset głów, a na rogu ulicy Krakowskiej tłum ten obił jakiegoś bursza, który idąc w czapeczce knajpianej wołał do Szwejka:
Heil! Nieder mit den Serben!
Na rogu ulicy Vodićki na tłum wpadła policja konna i rozpędziła go.
Gdy Szwejk przedstawił rewirowemu inspektorowi czarno na białym, że dzisiaj musi stanąć przed komisją poborową, inspektor był trochę rozczarowany, a chcąc zapobiec awanturze, wysłał dwóch konnych policjantów, aby towarzyszyli Szwejkowi aż na Strzelecką Wyspę.
O całym tym wydarzeniu ukazał się w „Praskiej Gazecie Urzędowej!“ taki artykuł:

PATRIOTYZM KALEKI.
Wczoraj przed południem przechodnie na ulicach praskich byli świadkami sceny, która wymownie świadczy o tym, że w tej wielkiej i poważnej dobie także i synowie narodu naszego składają najświetniejsze przykłady wierności i uległości dla tronu i dla sędziwego monarchy. Wydaje nam się, jakby powróciły czasy starożytnych Greków i Rzymian, kiedy to Mucius Scaevola podążył do boju, zapomniawszy o swej spalonej ręce. Najświętsze uczucia i interesy były wczoraj zademonstrowane przez kalekę o kulach, którego stara matuchna wiozła na wózku dla chorych. Ten syn narodu czeskiego z dobrej woli, nie bacząc na swoje cierpienie, zgłosił się do wojska, aby życie swoje i mienie oddać za cesarza. A jeśli wołanie jego: „Na Białogród!“ znalazło takie żywe echo na ulicach praskich, jest to tylko dowodem, że prażanie są żywymi wzorami miłości ojczyzny i domu monarszego.
Mniej więcej tak samo pisał „Prager Tageblatt“, kończąc artykuł swój słowami, iż kalece-ochotnikowi towarzyszył zastęp Niemców, którzy własnymi rękoma osłaniali go przed zlinczowaniem przez czeskich agentów sławetnej koalicji.

„Bohemia“ zamieściła tę wiadomość, żądając, aby kaleka-patriota został nagrodzony, i dodała, że dla niego przyjmować będzie od niemieckich obywateli ofiary, które składać należy w administracji pisma.
Podług tych trzech pism ziemia czeska nie mogła była wydać obywatela szlachetniejszego niż był Szwejk, ale w komisji poborowej byli zgoła odmiennego zdania.
Osobliwie nie zgadzał się z głosami pism główny lekarz wojskowy, Bautze. Był to mąż nieubłagany, który we wszystkim dopatrywał się próby oszukańczego uchylenia się od wojny, frontu, kuli i szrapnela.
Znane jest jego zdanie:
Das ganze tschechische Volk ist eine Simulantenbande!
W ciągu dziesięciu tygodni swej działalności śród jedenastu tysięcy cywilów zdemaskował dziesięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt i dziewięć symulantów i byłby zdemaskował także i jedenastotysięcznego, gdyby tego biedaka nie był ruszył paraliż akurat w chwili, gdy Bautze ryknął na niego: — Kehrt euch!
— Zabrać tego symulanta! — rozkazał, stwierdziwszy, że nie żyje.
Przed nim tedy stawał owego pamiętnego dnia Szwejk, tak jak inni całkiem nagi, skromnie osłaniając nagość swoją kulami, na których się opierał.
Das ist wirklich ein besonderes Feigenblatt — rzekł Bautze. — Takich listków figowych w raju nie było.
— Superarbitrowany z powodu idiotyzmu — zauważył wachmistrz, zaglądając do papierów urzędowych.
— I co panu jeszcze brakuje? — zapytał Bautze.
— Posłusznie melduję, że mam reumatyzm, ale najjaśniejszemu panu będę służył do ostatniej kropli krwi — rzekł Szwejk. — Mam obrzękłe kolana.
Bautze spojrzał na dobrego wojaka Szwejka straszliwym spojrzeniem i ryknął:
Sie sind ein Simulant! — a zwracając się do wachmistrza, z lodowatym spokojem dodał:
Den Kerl sogleich einsperren!
Dwaj żołnierze z bagnetami odprowadzili Szwejka do więzienia garnizonowego.
Szwejk szedł wspierając się na kulach i z przerażeniem spostrzegał, że jego reumatyzm znikać zaczyna.
Pani Müllerowa, która czekała na Szwejka na moście przy wózku, zapłakała, ujrzawszy Szwejka idącego pod bagnetami żołnierzy i oddaliła się od wózka, aby już nigdy do niego nie powrócić.
Zaś dobry wojak Szwejk kroczył skromnie w asyście uzbrojonych obrońców państwa.
Bagnety błyszczały w promieniach słońca, a na Małej Stronie obrócił się Szwejk przed pomnikiem Radetzkiego i zwracając się do tłumu, który mu towarzyszył, zawołał:
— Na Białogród! Na Białogród!
A marszałek Radetzky w zadumie spoglądał ze swego cokołu za oddalającym się dobrym wojakiem Szwejkiem, ozdobionym na surducie rekruckim bukiecikiem, kulejącym i wspartym na starych kulach, podczas gdy jakiś poważny pan pouczał ludzi przechodzących obok, że prowadzą „desentera“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jaroslav Hašek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.