Podług ciebie, mój grabarzu,
Byłem pobielanym grobem,
Rozkochanym w swym mirażu,
Wciąż myślącym nad sposobem
Jak ludowi oczy mydlić
Komedyancko, teatralnie,
By nakoniec tryumfalnie
Sławę u swych stóp usidlić.
Nie tak, nie tak, kościotrupie!
Bo mój duch — nie duch anemii,
To nie fanaberye głupie
Rabinatu Akademii,
Nie włażenie na koturny
Ze zwinnością akrobatów,
Nie grzebanie starej urny
Za szczątkami antenatów.
Nie tak, nie tak, trupów sługo,
Bo czyn ludu nie paszkwile,
Nie lamenty na mogile,
Co ma, podług was, spać długo;
Nie przywilej jednej kasty,
Którą samolubstwo toczy,
Nie przesądów bujne chwasty,
Nie zropiałe w bielmie oczy;
Bo mój duch jest duchem ludu,
Jego snów ostatni wyraz,
Symbol prac, poświęceń, trudu,
Jego sił najtrwalszy kiras;
Bo mój duch — to jest wcielenie
Sił, zarazem sił narzędzie,
I najwyższe objawienie
Czem był naród, i czem będzie!
A ty, smutny dziwolągu,
Bo cię nie znam, ale słyszę
Że ktoś w długich rozpraw ciągu
Jadem i potwarzą dysze,
Że ktoś nakształt się znachora
Stawia ludziom, ale chłodny,
Akademii nagród głodny,
Gdy mu dusza jadem chora,
Zatraciwszy wstyd z kretesem
Argumentów swych mieliznę
W kościotrupich takt hołubców
Wysłał na świat siać zgniliznę,
I napełnił wóz prezesem
Jak żyd mądrym swym rabinem,
I chełpiąc się wielkim czynem
Zbawia świat — tumaniąc głupców!
Honor myślom, z których błyska Nowy duch, i forma nowa, Bo są światu jak zjawiska, Jako jutrznia są różowa. Bo ten bierze zasług złoto Kto w lud nową myśl zaplątał, Ducha niecił, mniejsza o to Kto plon sprzątnie, byle sprzątał!
Ale w hańby wiecznej piętnie Niech Herostrat nowy chodzi, Co bezdusznie i namiętnie W serce ludu grotem godzi; Co gdy zdobycz ducha mnoga Między plonem tworzy przedział: Prawdę mówisz? nie, na Boga Wiem, żeś prawdy nie powiedział! Wchodząc w moich nauk ślady, Byłbyś świecił nam kagańcem, Ale wiodąc ducha zdrady Tyś nam ducha jest zaprzańcem, A nikczemna twa robota Za srebrniki Iskaryota!
Dlaczego nędzny, przekupiony płaz
Na pierś mi rzucił nienawiści głaz?
Dlaczego piętrzy gruzy na mój grób,
Na mię żywego on, nieżywy trup?
Dlaczego podjął taki wstrętny bój,
Zamącił wodę, zbrukał czysty zdrój?
O ludu, w ciebie godzi jego raz,
Bom ja przewidział że twój przyjdzie czas,
Bom ja cię wołał, budził, w czyny słał,
Bom ja umierał — byś ty żywot miał,
Więc dziś on na mię rzuca oszczerstw brud:
Bom ja lud przeczuł, — a mię odczuł lud!
Kto na ojca wzniesie rękę Ten przeklęty, więc się bój: Bo mój duch — to ojciec twój, Przez mą moc i przez mą mękę Jam jest waszych myśli władcą, A ty jesteś świętokradzcą! Więc się bój! mój duch nie raczy Grozić tobie, boby zmalał, Lecz ci naród nie przebaczy Żeś świętości mu pokalał. On jest gotów wołać: biada! Choć pacierze poczniesz szeptać, I na ciebie, jak na gada Iść, i dalej pójść, — i zdeptać!
Cóż tak bardzo cię przelękło? Że przy wspólnym naszym grobie Tych maluczkich grono klękło, Co przyklękać zwykli tobie? Może strachem pierś ci skrzepła Że w zapadłej gdzieś chałupie Zatlał promyk mego ciepła? A tyś zląkł się, — kościotrupie!
Widmo w duszy strachem jękło Że lud, syty twej zgnilizny Zmienia ścieżkę twą rozmiękłą W bitą drogę do ojczyzny; Że z twych dróg się naigrawa, Sam na lepsze głazy łupie, Bo ma prawo, — i chce prawa: A tyś zląkł się, — kościotrupie?
Więc duszyczka się przelękła Że mydlana twoja bańka W błoto się zmieniając, pękła Tchnieniem Maćka, albo Wańka, Że jak pałac z kart rozrzuca Cham dziecinne hecki głupie Bo ma w piersi lepsze płuca: A tyś zląkł się, — kościotrupie?
Sam wyznając liczne „izmy“, Innych nienawidzisz szczerze, Więc cię trwożą socyalizmy, A czy wiesz, co lud wybierze? Mego ducha biorąc własność, Gdy go siłą moją skupię On przez męty pójdzie w jasność, A tyś zląkł się, kościotrupie!
Więc ty drżysz na objaw życia! Gdy zdobycze nowe piętrzy,
Gdy z gminnego gdzieś spowicia Duch mój wraca lepszy, świętszy, Drżysz, gdy z pod serc demokrackich Idzie zwiastun nowych łupów Do Krakowa, gdzie was, trupów Straszy teraz twarz Słowackich!
Czy ty śnisz, że śród metropol Na męczeństwo, lub zwycięstwo Ty jedyny masz monopol Tak jak hrabstwo, albo księstwo? Czy ty sam wyznawca boży? Dziś męczeństwa los nie ścieśni: A czy to nie było Kroży? A czy to nie było Wrześni?
Fałsz postępu nie uśmierca; Licz się z prawem tej potęgi Że największe dzisiaj serca Duch dobywa z pod siermięgi. Mimo płaczu sów, puszczyków, Innych torów on nie depce, Bo najnowszych męczenników Bierze w polskiej dziś kolebce.
Serca proste, dłonie młode Zmyły dawnych win ochydę, A ty nie wiesz — kędy wiodę, A ty pytasz — dokąd idę?
Toż to wszystko moje tory, Moja siejba, moje modły, A ty mówisz — żem ja chory..... Nie, jam żyw, a tyś jest podły!
Nie robaku, nie to cud Z szlachtą polską — polski lud, Ale większym będzie cudem Szlachta polska — z polskim ludem! Aby dożyć tego cudu Wszechjedności trzeba trudu. Trzeba by ten, co chce szlachty Współdziałania w noc pokutną Karmazynów zdarł z niej płachty, A odział ją w siermięg płótno. Trzeba by ten, co chce zbawić, Z szlachty „wczoraj“ mógł wysączyć: Co w niej dobrem — z ludem złączyć, Nie lud do niej przykoszlawić! Na dzień wielki, zmartwychwstanie, Z ludem staw ją w jednym rzędzie, Bo gdy szlachtą być przestanie, Razem z ludem — znów nią będzie! A ty, w przemian świętej dobie, Gdy lud myśli o sposobie Jak się zewrzeć i zogniwić Aby czynem świat zadziwić, Jak nam stać, a jak nam nie paść, Ty nam nową kopiesz przepaść?
Co jest koniecznością ducha Ty kaprysem zowiesz tłumu, A że grobów tłum nie słucha Więc odchodzisz od rozumu. Nie przestawisz, lżąc i wyjąc Drogoskazów nam na drodze, Lecz dzisiajszem życiem żyjąc Gdy masz siłę, — ujmij wodze.
Gdyś rozwagą wyższą dumny, Gdy masz prawo prawa głosić, Bądź kolumną, lecz kolumny Na to są — by ciężar nosić. Noś i znoś! gdy chcesz kapłanić Krew w ofierze z łona wylej, Bądź hetmanem, bo hetmanić To ofiara — nie przywilej.
Chcesz przewodzić? stań na czele, Chętnie słucha lud starszyzny, Lecz nie prowadź w swoje cele, Lecz do całej wiedź ojczyzny. Nie wódź ścieżką zakazaną, Prowadź wszystkich jednym szlakiem: Polak, to najwyższe miano, A najmniejszy jest polakiem.
Lecz dopóki wy, pachołki Butwiejących win i przodków Nie wyjrzycie po za kołki, Waszych szańców i opłotków,
Póki macie cześć nazwiska A na nowy prąd nieuctwo, Powracajcie w uroczyska A zostawcie mnie dowództwo.
Tego życie niech pognie Kto nie wierzy w te ognie, Które dzisiaj dla jutra rozżarza, Woli siły swe stępić, Niż do czynu się zsępić, Niż wychylić się z kresów cmętarza.
Bo straszliwa ta zmora, Która zowie się: wczora, Tak jak wampir wysysa nam łona: Wszystko, co nas zmogilnia, Co nas w dziejach zbezsilnia, Zawsze ona, i ona, i ona!
Jak nietoperz przed słońcem Nocy trwoży się końcem, Radby skrzydłem przesłonić mu promień, Tak jej męstwo obwiśnie Gdy lud za mną się ciśnie ło zorzy, — i w blask uświadomień.
O nikczemny ty puchu, Co świat wstrzymać chcesz w ruchu,
Prawd odwiecznych ścierając zeń osad! Gdy potrząśniesz gdzieś przęsłem Mówisz: światem zatrzęsłem! A świat stoi niewzruszon u posad!
I te niecne zasadzki Bom ja sprawił, Słowacki, Że się łono na jutro rozwarło; Więc na blask ten mkniesz chyłkiem By z rozpaczy wysiłkiem Bronić tego co gnije, — bo zmarło!
Lecz jak świat stoi wiecznie Tak ja będę koniecznie Z siły w nową przeradzać się siłę: Z drogi, płazy i karły, Co przed zgonem już zmarły, Ja ruch — życie, — wy macie mogiłę!
Daremnie! oszczerstw waszych kał Napróżno stłumić mię się kusi: Bo to ożyje, com ja chciał, Co ja wskrzesiłem — to żyć musi.
Daremny trupa z duchem bój, Choć mu urąga w swej ochydzie, Bo wskrześnie tylko dogmat mój, I będzie żyć — kto ze mną idzie.
Ażeby mój mógł powstać czyn
Niech w proch się korzą wasze syny:
Bo tylko odkupiony z win
Przebaczyć może stare winy.
Daremnie, z tej roboty nic!
Jedyna krzywda, iż zapłakał
Lud, wstydząc się rumieńcem lic
Że mógł urodzić taki zakał!
We łzach wychudłe ręce podnosimy do Ciebie Duchu, mnóż nasze błędy,
Niechaj na wskroś porytej grzechami naszej glebie Wyrasta oset wszędy;
Niechaj się na niej piętrzą zawody, bóle, straty, Na krzyżu przybij ręce,
Tylko nam nie bierz, Duchu, naszej śnieżystej szaty, Niepokalanej w męce!
Błagamy Cię w pokorze, niech zginą nasze czyny, Duchu, chłostaj nas dalej,
Niech się pokurczą w bólu nasze córy i syny, Niechaj się stos nasz pali.
Niech cała ludzkość będzie na krzywdy nasze głucha, I niech wróg nas bezcześci,
Tylko nas zbaw, o Duchu, od proroków bez ducha, I od ludzi bez cześci!
W takim hymnie ludu stój, Bo pieśń taka pójdzie górą Nad krakowskich dusz naturą Panująca, boży strój, Taką pieśnią zmywaj plamy I dąż, nad przesądów ramy, Nad potwarzy wieniec z cierni, Coraz wyżej w majestacie, Coraz silniej, moi wierni Moją pieśnią stalcie męstwo, Aż z mym duchem się spotkacie, A spotkania plac — zwycięstwo!
.............. Lecz dopóki ty i twoi, Duchem bożym nieskrzydlaci Chcecie stać na głowach braci, Tak jak szatan dotąd stoi,...... .............. .............. To my święci, to my młodzi Jutrzenkami i błyskaniem, Charonowej waszej łodzi Pełnej trupów, — poprzek staniem!
Nie mów, zuchwalstwo że mię pokusza
Przywdziewać lśniącą zbroję Juliusza:
Mój cios jest wątły, ale nie kłamie,
To miecz Juliusza, nie jego ramię.
Walczmy tą bronią, bo takim mieczem
Może potwarcy ucho odsieczem,
I tyle będzie z boju korzyści:
Co dłoń nie zdoła, — to szabla ziści!