Psychologia tłumu/Księga druga/Rozdział drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Le Bon
Tytuł Psychologia tłumu
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia „Dziennika Polskiego“
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Tłumacz Zygmunt Poznański
Tytuł orygin. Psychologie des foules
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DRUGI.
Bezpośrednie czynniki poglądów tłumu.

Zbadaliśmy czynniki pośrednie i przygotowawcze, które nadają duszy tłumu wrażliwość specyalną i czynią możliwem kiełkowanie w niej pewnych uczuć i pewnych idei. Pozostaje nam teraz wykazać, jakie czynniki zdolne są działać w sposób bezpośredni, a w następnym rozdziale zobaczymy, jak należy ich używać, aby mogły osiągnąć jak najlepszy skutek.
W pierwszej części niniejszego dzieła zbadaliśmy uczucia, idee i sposób rozumowania zbiorowisk, a otrzymane rezultaty oczywiście pozwalają nam w sposób ogólny określić środki oddziaływania na duszę tłumów. Wiemy już, co uderza ich wyobraźnię, znamy potęgę i zaraźliwość suggestyi zwłaszcza, gdy poddaną jest ona w sposób obrazowy. Ponieważ suggestya może płynąć z bardzo różnych źródeł, to też i czynniki, zdolne oddziaływać na duszę tłumów, mogą być wielce rozmaitej natury. Należy więc je zbadać każdy oddzielnie a praca ta nie będzie bezowocną. Tłum bowiem jest jak sfinks starożytny; jeżeli się nie rozwiąże zagadki jego duszy, można stać się jego pastwą.




§. 1. Obrazy, słowa i formułki.

Badając wyobraźnię tłumów, przekonaliśmy się, iż przemawiać do niej należy w sposób obrazowy, w braku zaś takiej umiejętności można osiągnąć ten sam skutek przez stosowne użycie słów i formułek. Użyte zręcznie, posiadają one bowiem ową zaiste tajemniczą i cudowną potęgę, którą im niegdyś przypisywali zwolennicy magii. Są one w stanie wywołać w duszy tłumów najgroźniejsze burze, ale umieją też je uśmierzać, a z kości ludzi, którzy padli ofiarą tej potęgi słów i formułek, możnaby usypać kopiec o wiele wyższy od piramidy Cheopsa.
Potęga słów ściśle jest skojarzoną z obrazami, które one wywołują i zupełnie nie zależy od rzeczywistego ich znaczenia. Właśnie słowa o znaczeniu jak najbardziej nieokreślonem oddziaływają z największą siłą, jak n. p. wyrażenia: demokracya, socyalizm, równość, wolność i t. d., których znaczenie jest tak rozległe i niejasne, że całe tomy nie wystarczają na dokładną ich definicyę. A przecież jest rzeczą pewną, że w krótkich tych zgłoskach spoczywa moc zaiste magiczna, jak gdyby zawierały one rozwiązanie wszelkich zagadek. Są one niejako syntezą najprzeróżniejszych nieświadomych aspiracyi wraz z nadzieją ich urzeczywistnienia.
Rozum i argumenta są bezsilne w walce z tego rodzaju słowami i formułkami. Wobec tłumów wygłasza się je zawsze z pewnem skupieniem, na ich dźwięk oblicza słuchaczów przybierają wyraz szacunku a czoła się chylą. Wielu uważa je za siły przyrody a nawet przypisuje im potęgę nadprzyrodzoną. Budzą one w duszach obrazy wspaniałe, choć mgliste, ale właśnie te niewyraźne zarysy jeszcze podnoszą tajemniczy ich urok. Są to niby bóstwa, ukryte w cyboryum, do którego pobożni zbliżają się z drżeniem.
Skoro wyobrażenia, wywołane przez pewne słowa, nie zależą od ich znaczenia, mogą one zatem się zmieniać stosownie do wieku słuchaczów, do ich narodowości, chociażby formułka zostawała wciąż jedną i tą samą. Pewne słowa kojarzą się przelotnie z pewnemi wyobrażeniami. Słowo jest tylko sygnałem, który je wywołuje.
Nie wszystkie słowa i nie wszystkie formułki posiadają moc wywoływania obrazów. Niektóre po pewnym przeciągu czasu zużywają się i przestają działać na umysły. Stają się one pustymi dźwiękami a użyteczność ich wówczas polega na tem tylko, że uwalniają tego, kto ich używa od obowiązku myślenia. Mały zasób formułek i komunałów, zdobyty w latach młodzieńczych, daje nam wszystko, czego potrzeba, aby przejść przez życie bez smutnej konieczności rozmyślania nad tem, co nas otacza.
Badając pewien dany język, zauważamy, iż wyrazy, wchodzące w jego skład, zwolna tylko zmieniają się w ciągu wieków, ale zato wyobrażenia, które one wywołują, oraz znaczenie, które im nadajemy, ulegają ciągłym zmianom. Dla tego tez w jednem z poprzednich mych dzieł doszedłem do wniosku, że zupełne przetłumaczenie pewnego języka, zwłaszcza martwego, jest rzeczą całkowicie niemożliwą.
Co czynimy bowiem, w samej rzeczy, zastępując terminem francuskim jakiś wyraz grecki, łaciński lub sanskrycki albo nawet tylko usiłując zrozumieć książkę, napisaną w naszym własnym języku przed laty dwustu lub trzystu?
Zastępujemy poprostu wyobrażeniami i pojęciami, zaczerpniętemi z życia współczesnego, te całkowicie odmienne pojęcia i wyobrażenia, które życie starożytne zrodziło w duszy narodów, przebywających w warunkach wcale nie dających się porównać z naszymi.
W okresie Wielkiej rewolucyi właśnie w taki sposób naśladowano Greków i Rzymian, nadając starożytnym wyrażeniom znaczenie, jakiego one nigdy nie miały. Jakież podobieństwo może istnieć między instytucyami Greków a temi, które dziś oznaczamy wyrazami odpowiednimi? Wszak republika np. była wówczas instytucyą rdzennie arystokratyczną, oznaczającą zbiorowisko małych despotów, panujących nad tłumem niewolników, trzymanych w ciężkiem jarzmie poddaństwa. Bez tego niewolnictwa nie mogłyby owe gminowładne arystokracye ostać się ani chwili.
A „wolność“ w epoce, gdy o wolności myśli nie miano nawet pojęcia, gdy krytyka wierzeń religijnych, ustaw i zwyczajów danego kraju była zbrodnią największą i bardzo rzadką, cóż mogła mieć wspólnego ze znaczeniem, które temu słowu dajemy dzisiaj? W duszy Ateńczyka lub Spartanina „ojczyzna“ oznaczała tylko cześć dla Aten lub Sparty, a bynajmniej nie całej Grecyi, złożonej z państewek, będących w ciągłej rywalizacyi i wojnie. A jakie miał znaczenie tenże wyraz u starożytnych Gallów, podzielonych na rywalizujące ze sobą plemiona, różne rasą, językiem i religią, które Cezar dlatego właśnie pokonywał z taką łatwością, że zawsze miał wśród nich sojuszników.
Dopiero Rzym stworzył Gallom ojczyznę, darząc ich jednością polityczną i religijną. Ale nie sięgając tak daleko i cofnąwszy się zaledwie o dwieście lat wstecz, czyż nie widzimy, że książęta francuscy, tacy np. jak wielki Kondeusz, zawierając alianse z zagranicą przeciw swemu monarsze, pojmowali wyraz „ojczyzna“ w znaczeniu różnem od dzisiejszego? A czyż znowu ten sam wyraz nie miał znaczenia wielce od współczesnego odmiennego u emigrantów, którzy wierzyli, iż w imię praw honoru walczyć należy przeciw Francyi i ze swego stanowiska praw tych słuchali, albowiem feodalizm łączył wasala z suwerenem, nie zaś z ziemią, a prawdziwa ojczyzna była tam, gdzie był monarcha.
Wyrazów, których znaczenie uległo równie głębokim zmianom w ciągu wieku i których treść zmienną możemy wyrozumieć dopiero po dłuższym wysiłku, jest bardzo wiele. Słusznie też ktoś zauważył, że trzeba wiele czytać, ażeby zrozumieć, co oznaczały dla naszych odległych przodków wyrazy takie, jak „król“ i „rodzina królewska“. A cóż dopiero mówić o terminach bardziej złożonych!
Wyrazy mają tedy znaczenie zmienne, przejściowe, nie jednakie w ciągu wieków i u różnych narodów. Gdy zatem chcemy działać na tłum wymową, powinniśmy znać to znaczenie, jakie ma dlań wyraz w danej chwili, nie zaś owo, jakie miał niegdyś lub mieć może dla osobników o innym ustroju umysłowym.
To też skoro masy, wskutek przewrotów politycznych i zmiany w wierzeniach, poczuły głęboką antypatyę dla wyobrażeń, wywoływanych przez pewne wyrażenia, pierwszym obowiązkiem prawdziwego męża stanu jest zmienić słowa, nie tykając, rozumie się, rzeczy samych w sobie, gdyż te ostatnie są zbyt ściśle związane z odziedziczonym przez masy ustrojem, ażeby mogły uledz przeistoczeniu.
Tocqueville już dawno i trafnie zauważył, że Konsulat i Cesarstwo zajmowały się głównie nadawaniem nowych nazw większości dawniejszych instytucyi, to jest zastępowały pewne nazwy, budzące przykre wspomnienia w wyobraźni tłumów, przez nazwy inne, które, jako nowe, nie wywoływały takiego skutku. Dawniejszą „taille“ nazwano podatkiem gruntowym; „gabelle“ — podatkiem od soli; dawniejsze „aides“ podatkami pośrednimi i t. p.
Jedno z najistotniejszych zadań męża stanu polega na tem, aby nadawać nazwy popularne albo conajmniej obojętne rzeczom, których masy pod ich nazwą dawniejszą znieść nie mogą. Potęga zaś słów jest tak wielką, że dość jest ochrzcić nazwą nową, byle dobrze dobraną, rzeczy najwstrętniejsze, a masy przyjmą je z łatwością. Taine zauważa słusznie, iż w imię wolności i braterstwa, tych haseł w swoim czasie tak popularnych, udało się jakobinom „zaprowadzić despotyzm godny Dahomeju, trybunał nie gorszy od św. Inkwizycyi i urządzać hekatomby z ludzi, przypominające ofiary w starożytnym Mexyku“. Sztuka rządzenia polega tak samo jak profesya adwokacka głównie na umiejętnym doborze wyrazów, a największą jej trudność stanowi to właśnie, że w jednem i tem samem społeczeństwie te same wyrazy mają najczęściej znaczenie wielce różne dla rozmaitych warstw społecznych. Pozornie używają one tych samych wyrazów, ale w rzeczywistości nie mówią tym samym językiem.
W przykładach poprzedzających kładliśmy przeważny nacisk na czas, jako główny czynnik zmian w znaczeniu wyrazów. Jeżeli jednak zwrócimy uwagę na rasę, przekonamy się, że w jednej i tej samej epoce, u narodów, stojących na jednakim stopniu cywilizacyi, lecz należących do ras odmiennych, te same wyrazy odpowiadają pojęciom zupełnie różnym. Różnic tych nie pojmie ten, kto wiele nie podróżował i dla tego nie będę się nad niemi dłużej rozwodził. Poprzestanę zatem na uwadze, że właśnie słowa, najczęściej używane przez masy, posiadają u różnych narodów znaczenia najrozmaitsze, jak np. demokracya i socyalizm, w tak częstem będące użyciu.
Odpowiadają bowiem one w rzeczywistości pojęciom i wyobrażeniom wprost przeciwnym w umysłach romańskich i anglo-saskich. U romańskich demokracya oznacza przedewszystkiem podporządkowanie wolności i inicyatywy prywatnej interesom ogólnym, reprezentowanym przez państwo. Ono ma w coraz to większej mierze kierować wszystkiem, skupić, zmonopolizować i fabrykować wszystko. Do niego to odwołują się wszystkie stronnictwa bez wyjątku: radykalne, socyalistyczne i monarchiczne. U anglo-sasów, zwłaszcza w Ameryce północnej, ta sama „demokracya“ oznacza, przeciwnie, intenzywny rozwój woli i indywidualności, jak najdalej idące ograniczenie interwencyi państwa, któremu poza policyą, armią i stosunkami dyplomatycznymi, nie pozwala się niczem innem kierować, nawet oświatą.
A zatem ten sam wyraz, który u jednego narodu oznacza zanik woli i inicyatywy prywatnej i przewagę państwa, oznacza u innego niezwykły rozwój tejże woli i inicyatywy wraz z zupełnem usunięciem interwencyi państwowej.[1]




§. 2. Złudzenia.

Już w zaraniu cywilizacyi masy ulegały wpływowi złudzeń, a ich twórcom wznoszono najwięcej świątyń, pomników i ołtarzy. Na czele wszystkich cywilizacyi, które kolejno kwitły na naszej planecie, znajdujemy zawsze tych groźnych władców, — niegdyś złudzenia religijne, dziś filozoficzne i społeczne. W ich to imię budowano świątynie w Chaldei i Egipcie oraz wznoszono domy modlitwy w wiekach średnich, w ich imię cała Europa przed wiekiem uległa gwałtownemu przewrotowi, a wszystkie nasze pomysły artystyczne, społeczne i polityczne noszą na sobie również wyraźne ich piętno.
Kosztem strasznych rewolucyi udaje się niekiedy złudzenia te obalić, ale, jak się zdaje, człowiek musi je zawsze na nowo do życia powoływać. Bez nich nie byłby on w stanie wydobyć się ze stadyum pierwotnej dzikości, do którego w braku tych złudzeń musiałby też wkrótce powrócić. Są to bezwątpienia czcze tylko cienie, ale tym marzeniom zawdzięczają narody wspaniałość swej sztuki i wielkość swej cywilizacyi.
„Gdyby w muzeach i bibliotekach zniszczono i wyrzucono ze stopni przedsionka wszystkie owe dzieła i pomniki sztuki, natchnione przez religię, cóżby pozostało z wielkich marzeń ludzkości? Racyę bytu wierzeń religijnych, kultu bohaterów i poematów stanowi to właśnie, że wlewają one w duszę ludzką tę cząstkę nadziei i złudzeń, bez której człowiek nie mógłby istnieć. Przez lat pięćdziesiąt zdawało się, iż nauka wzięła na siebie to zadanie. Ale w sercach spragnionych ideału straciła ona wiarę, gdyż nie potrafi już więcej obiecywać i nie umie dość kłamać“.[2]
Myśliciele zeszłego wieku z zapałem oddali się burzeniu złudzeń religijnych, politycznych i społecznych, któremi przez całe stulecia żyli nasi ojcowie. Ale przy tej burzycielskiej ich pracy wyschły ożywcze źródła nadziei i rezygnacyi. Zamiast tej chimery, poświęconej na ofiarę, postawiono ślepe i głuche siły przyrody, nieubłagane dla słabych i nie znające litości.
Pomimo całego swego postępu, filozofia nie była w stanie dotychczas dać masom żadnego ideału, któryby potrafił je oczarować. Ale, potrzebując bądź co bądź złudzeń, dają one instynktowo ucho, jak owady dążące do światła, słowom demagogów, którzy ideały te przynoszą. W ewolucyi narodów wielkim czynnikiem były zawsze złudzenia, nie zaś rzeczywistość. A potęgę socyalizmu w czasach obecnych stanowi to właśnie, iż jest on jedyną istniejącą illuzyą. Pomimo wszystkich wywodów naukowych, socyalizm nie przestaje rosnąć w siłę, a główna jego moc polega na tem, iż bronią go umysły, które do tego stopnia zapoznają stosunki realne, że mają odwagę zuchwale obiecywać człowiekowi szczęście. Na gruzach przeszłości panują dziś niepodzielnie złudzenia społeczne i do nich należy przyszłość. Masy nigdy nie łaknęły prawdy, odwracając się od rzeczywistości, skoro tylko nie przypadała im do gustu i ubóstwiając zwodnicze złudzenia. Kto umie tłum omamić, staje się jego panem; kto zaś usiłuje go rozczarować, będzie zawsze jego ofiarą.




§. 3. Doświadczenie.

Doświadczenie stanowi prawie jedyny skuteczny sposób, za pomocą którego można trwale zaszczepić w duszy mas jakąś prawdę lub rozwiać złudzenia zbyt niebezpieczne. Aby jednak cel ten osiągnąć, doświadczenie musi często się powtarzać i trwać bardzo długo.
Doświadczenie jednego pokolenia zazwyczaj przemija bez skutku dla następnych i dlatego to powoływanie się na fakta historyczne jako dowody, tak małą w tym wypadku odgrywa rolę. Te ostatnie są użyteczne o tyle tylko, o ile dowodzą, że nauka, płynąca z doświadczenia, powinna się powtarzać przez długie wieki, ażeby módz wywrzeć pewien wpływ i zachwiać choćby jednem złudzeniem, głęboko wszczepionem w duszę mas.
Wiek bieżący oraz ubiegły będą z pewnością przytaczane przez historyków przyszłości, jako era ciekawych doświadczeń, żadne bowiem stulecie nie miało ich tyle.
Największem z owych doświadczeń była rewolucya francuska. Ażeby dojść do tej prawdy, iż niepodobna przerobić społeczeństwa z gruntu wedle wskazówek czystego rozumu, trzeba było wymordować wiele milionów ludzi i wstrząsnąć całą Europą na przeciąg dwudziestu lat. Ażeby dowieść Francuzom eksperymentalnie, że cesarstwo jest zabawką kosztowną, potrzeba było w ciągu pół wieku dwóch rujnujących doświadczeń, które, pomimo swej jasności, zdają się nie być dostatecznie przekonywającemi. A jednak pierwsze cesarstwo kosztowało trzy miliony ludzi i inwazyę wojsk sprzymierzonych, drugie pozbawiło nas części Francyi i zmusiło do utrzymania wojsk stałych. Trzeciego omal że nie spróbowano przed niedawnym czasem, a od prób takich nie jesteśmy zabezpieczeni bynajmniej i na przyszłość. Ażeby wpoić w cały naród przekonanie, że olbrzymia armia niemiecka nie jest, jak to twierdzono lat temu trzydzieści, czemś w rodzaju nieszkodliwej gwardyi narodowej[3], potrzeba było straszliwej wojny, która nas kosztowała tak drogo.
Ażeby przyjść do przekonania, że protekcyonizm rujnuje narody, potrzeba będzie znowu conajmniej lat dwudziestu zgubnych doświadczeń. Przykładów podobnych moglibyśmy przytoczyć bez liku.




§. 4. Rozum.

Wyliczając czynniki, zdolne oddziaływać na duszę mas, możnaby rozum pominąć całkowicie, gdyby nie potrzeba było wskazać na czysto negatywną wartość jego wpływu.
Wykazaliśmy już, że tłumy nie poddają się argumentacyi i rozumieją tylko bardzo prymitywne skojarzenia pojęć. To też ludzie, umiejący przemawiać do tłumu, odwołują się zawsze do jego uczuć, nie zaś do rozsądku. Prawa logiki nie oddziaływają na tłum bynajmniej.[4] Ażeby go przekonać, trzeba przedewszystkiem zdać sobie dobrze sprawę z uczuć, które tłum ożywiają, udawać, że się je podziela, następnie próbować je zmienić, wywołując za pomocą prymitywnych skojarzeń pewne wyobrażenia, z łatwością pociągające za sobą inne, w razie potrzeby powtarzać to postępowanie, a zwłaszcza potrafić w każdej chwili odgadnąć uczucia, przenikające tłum. Ta konieczność bezustannej zmiany sposobu przemawiania, stosownie do chwilowego nastroju tłumu, uniemożliwia wszelkie przemowy wystudyowane i przygotowane. W tych ostatnich bowiem mówca rozwija swoją myśl, nie zaś idzie za myślą słuchaczów i już to samo sprowadza wpływ jego do zera.
Umysły logiczne, dające się przekonać tylko za pomocą łańcucha argumentów ściśle ze sobą spojonych, zazwyczaj uciekają się do tego samego sposobu argumentowania, gdy przemawiają do tłumów, dziwiąc się przytem, iż dowody ich nie osiągają skutku. „Zwykłe matematyczne wnioski, oparte na sylogizmie, to jest na skojarzeniu tożsamości, pisze autor pewnego traktatu logiki, — są konieczne . . . Nawet ciało nieorganiczne, gdyby było zdolne iść za temi skojarzeniami tożsamości, musiałoby koniecznie na wnioski owe się zgodzić“. Bezwątpienia; ale tłum jest również niezdolny iść za niemi, jak ciało nieorganiczne, ani nawet nie jest w stanie ich pojąć. Spróbujmy za pomocą rozumowania przekonywać umysły pierwotne, dzikich albo dzieci, naprzykład, a ocenimy łatwo niewielką wartość, jaką posiada ten sposób argumentowania.
Nie potrzeba zresztą mieć do czynienia z człowiekiem pierwotnym, ażeby przekonać się o zupełnej bezsilności rozumowania w walce z uczuciami. Przypomnijmy sobie tylko wytrzymałość, jaką okazały w przeciągu długich wieków przesądy religijne, sprzeczne z najelementarniejszemi prawami logiki. Przez dwa tysiące lat najgenialniejsze umysły musiały chylić kark pod ich jarzmo i zaledwie w czasach najnowszych można było poddać krytyce ich wiarogodność. Wieki średnie i epoka renesansu liczyły wielu ludzi światłych, nie było jednak wśród nich ani jednego, któryby drogą rozumowania poznał naiwność tych zabobonów i choć cokolwiek zwątpił o prawdziwości sztuk dyabelskich albo o konieczności palenia czarownic na stosie.
Czy należy żałować, że masy nie poddają się nigdy kierownictwu rozumu! Nie odważyłbym się tego twierdzić, gdyż rozumowi ludzkiemu nie udałoby się z pewnością poprowadzić ludzkości ku zdobyczom cywilizacyjnym z tą śmiałością i z tym zapałem, z jakim dokonały tego urojenia. Wytwory nieświadomości, pod której jesteśmy władzą, urojenia te niewątpliwie były potrzebnemi. Każda rasa w swej konstytucyi umysłowej zawiera prawa swych przeznaczeń i rzeczą jest możliwą, że w swych impulsach, z pozoru bardzo nierozumnych, nieubłagany instynkt każe jej tym prawom ulegać. Zdaje się niekiedy, jak gdyby narody były pod władzą tajemniczych sił, analogicznych do tych, mocą działania których żołądź przeobraża się w dąb, a kometa postępuje po swojej orbicie.
Jakkolwiek mało możemy o siłach tych wiedzieć, w każdym razie rozwiązania owej zagadki szukać należy w ogólnym biegu ewolucyi narodów, nie zaś w pojedynczych faktach, które niekiedy zdają się być tej ewolucyi początkiem. Gdybyśmy poprzestali na rozważaniu tylko owych pojedynczych faktów, cały bieg historyi byłby zdany na los najbardziej nieprawdopodobnych wypadków. Nie bylibyśmy zatem w stanie zrozumieć, w jaki sposób skromny cieśla z Galilei mógł stać się Bogiem wszechmocnym, w imię którego powstała wspaniała cywilizacya; pojąć, w jaki sposób nieliczna garść Arabów, opuściwszy swe pustynie, mogła zawojować największą część starożytnego świata grecko-rzymskiego i stworzyć państwo większe od monarchii Aleksandra; zrozumieć, nakoniec, w jaki sposób w zgrzybiałej i hierarchicznej Europie nieznany porucznik artyleryi potrafił dojść do władzy nad tylu narodami i królami.
Pozostawmy więc rozum myślicielom i nie żądajmy od niego zbytniego udziału w rządach nad ludźmi. Nie przy pomocy bowiem rozumu, a po największej części wbrew niemu, powstały uczucia takie, jak: honor, abnegacya, wiara, miłość sławy i ojczyzny, które były dotychczas najgłówniejszemi sprężynami cywilizacyi.







  1. W „Psychologii rozwoju narodów“ obszernie zastanawiałem się nad różnicą między ideałem demokratycznym romańskim a anglosaskim. Dzięki swym podróżom Bourget całkiem niezależnie odemnie doszedł w jednem z swych ostatnich dzieł p. t. „Outre-mer“ do wniosków prawie identycznych z moimi.
  2. Daniel Lesueur.
  3. Opinia tłumu utworzyła się w tym wypadku drogą owych pierwotnych skojarzeń rzeczy zupełnie niepodobnych, których mechanizm wyłożyłem w rozdziałach poprzedzających. Ponieważ naszej gwardyi narodowej, złożonej ze spokojnych episyerów bez wszelkiej dyscypliny, nie można było brać na seryo, przeto i wszystko, co nosiło analogiczną nazwę, budziło takie same wyobrażenie i uważane było za również nieszkodliwe. Błędne zapatrywanie tłumów, jak to zresztą często bywa z poglądami mas, dzielili ich przywódcy. W mowie, wygłoszonej 31. grudnia 1867 r. w Izbie deputowanych, wydrukowanej w jednem z ostatnich dzieł E. Olliviera, męża stanu, który również bardzo często szedł za głosem tłumu, nigdy go nie wyprzedzając, Thiers kilkakrotnie powtarzał, że Prusy poza armią czynną, mniej więcej równą co do liczby naszej, posiadają tylko gwardyę narodową, analogiczną do francuskiej, a zatem bez znaczenia. Twierdzenie to również trafne, jak przewidywania tego męża stanu co do przyszłości kolei żelaznych.
  4. Moje pierwsze obserwacye, odnoszące się do sztuki oddziaływania na tłumy i do miernego w niej znaczenia praw logiki, sięgają epoki oblężenia Paryża a mianowicie dnia, gdy widziałem, jak prowadzono do Luwru gdzie zasiadał wówczas rząd, marszałka V., którego rozhukany tłum miał rzekomo złapać na gorącym uczynku zdejmowania planów fortyfikacyi Paryża dla Prusaków. Członek rządu, G. P., słynny mówca, wyszedł, ażeby przemówić do tłumu, domagającego się natychmiastowego rozstrzelania winowajcy. Oczekiwałem, że mówca wykaże bezzasadność oskarżenia, dowodząc, że marszałek był właśnie jednym z twórców tych fortyfikacyi, których plany zresztą sprzedawane były we wszystkich księgarniach. Ku wielkiemu memu zdziwieniu — jako że byłem wówczas bardzo młody — przemówienie okazało się zgoła innem. „Sprawiedliwość będzie wymierzoną — zawołał mówca, zbliżając się ku pojmanemu — i to sprawiedliwość bez litości. Pozostawcie rządowi obrony narodowej dalsze śledztwo, a tymczasem uwięzimy oskarżonego.“ Uspokojony tem pozornem zadośćuczynieniem tłum rozszedł się natychmiast, a w kwadrans niespełna marszałek mógł już podążyć do swego mieszkania. Zostałby on z pewnością rozszarpanym, gdyby mówca zwrócił się do rozszalałego tłumu z logicznem rozumowaniem, które moja młodość uważała za jedynie przekonywające.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gustave Le Bon i tłumacza: Zygmunt Poznański.