Quo vadis/Tom II/Rozdział 10

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Quo vadis
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1896
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.

Petroniusz odszedł do domu, wzruszając ramionami i niezadowolony mocno. Spostrzegł teraz i on, że przestali się z Viniciuszem rozumieć i że dusze ich rozbiegły się zupełnie. Niegdyś Petroniusz miał nad młodym żołnierzem ogromny wpływ. Był mu we wszystkiem wzorem i często kilka ironicznych słów z jego strony wystarczało, by Viniciusza od czegoś powstrzymać lub do czegoś popchnąć. Obecnie nie zostało z tego nic, tak dalece, że Petroniusz nie próbował nawet dawnych sposobów, czując, że jego dowcip i ironia ześlizną się bez żadnego skutku po nowych pokładach, jakie na duszę Viniciusza nałożyła miłość i zetknięcie się z niepojętym światem chrześcijańskim. Doświadczony sceptyk rozumiał, że stracił klucz do tej duszy. Przejmowało go też to niezadowoleniem, a nawet i obawą, którą spotęgowały jeszcze wypadki tej nocy. „Jeśli to ze strony Augusty nie przemijające zachcenie, trwalsza żądza — myślał Petroniusz — to będzie jedno z dwojga: albo Viniciusz jej się nie oprze, i może być przez lada wypadek zgubiony, albo, co dziś do niego podobne, oprze się i w takim razie będzie zgubiony napewno, a z nim mogę być i ja, choćby dlatego, że jestem jego krewnym, i że Augusta, objąwszy niechęcią całą rodzinę, przerzuci wagę swego wpływu na stronę Tigellina...“ I tak, i tak było źle. Petroniusz był człowiekiem odważnym i śmierci się nie bał, ale, nie spodziewając się od niej niczego, nie chciał jej wywoływać. Po długim namyśle postanowił wreszcie, że najlepiej i najbezpieczniej będzie wyprawić Viniciusza z Rzymu w podróż. Ach! gdyby mógł dać mu w dodatku na drogę Lygię, byłby to z radością uczynił. Lecz i tak spodziewał się, że nie będzie mu go zbyt trudno namówić. Wówczas rozpuściłby na Palatynie wieść o chorobie Viniciusza, i odsunąłby niebezpieczeństwo zarówno od niego, jak i od siebie. Augusta ostatecznie nie wiedziała, czy była przez Viniciusza poznana; mogła przypuszczać, że nie, więc jej miłość własna dotychczas niezbyt ucierpiała. Inaczej mogło być jednak w przyszłości i należało temu zapobiedz. Petroniusz chciał przedewszystkiem wygrać na czasie, rozumiał bowiem, że, skoro raz Cezar ruszy do Achai, wówczas Tigellinus, który się na niczem z zakresu sztuki nie rozumiał, zejdzie na drugi plan i straci swój wpływ. W Grecyi Petroniusz pewien był zwycięstwa nad wszystkimi współzawodnikami.
Tymczasem postanowił czuwać nad Viniciuszem i zachęcać go do podróży. Przez kilkanaście dni rozmyślał nawet nad tem, że, gdyby wyrobił u Cezara edykt, wypędzający chrześcijan z Rzymu, to Lygia opuściłaby go razem z innymi wyznawcami Chrystusa, a za nią i Viniciusz. Wówczas nie potrzebaby go namawiać. Sama zaś rzecz była możliwa. Wszakże nie tak dawno jeszcze, gdy Żydzi wszczęli rozruchy z nienawiści do chrześcijan, Klaudyusz Cezar, nie umiejąc odróżnić jednych od drugich, wypędził Żydów. Czemuby zatem Nero nie miał wypędzić chrześcijan? W Rzymie byłoby przestronniej. Petroniusz po owej „pływającej uczcie“ widywał codziennie Nerona i na Palatynie i w innych domach. Podsunąć mu podobną myśl było łatwo, bo Cezar nie opierał się nigdy namowom, przynoszącym komuś zgubę lub szkodę. Po dojrzałem zastanowieniu, Petroniusz ułożył sobie cały plan. Oto wyprawi u siebie ucztę i na niej skłoni Cezara do wydania edyktu. Miał nawet niepłonną nadzieję, że Cezar jemu powierzy wykonanie. Wówczas wyprawiłby Lygię, ze wszelkimi należnymi kochance Viniciusza względami, naprzykład do Bajów, i niechby się tam kochali i bawili w chrześcijaństwo, ileby im się podobało.
Tymczasem odwiedzał Viniciusza często, raz dlatego, że, przy całym swym rzymskim egoizmie, nie mógł się pozbyć przywiązania do niego, a powtóre, by namawiać go do podróży. Viniciusz udawał chorego i nie pokazywał się na Palatynie, gdzie codzień powstawały inne zamiary. Pewnego dnia wreszcie Petroniusz usłyszał z własnych ust Cezara, że wybiera się stanowczo za trzy dni do Antium, i zaraz nazajutrz poszedł zawiadomić o tem Viniciusza.
Lecz ów pokazał mu listę osób, zaproszonych do Antium, którą rano przyniósł mu wyzwoleniec Cezara.
— Jest na niej moje nazwisko — rzekł — jest i twoje. Wróciwszy, zastaniesz taką samą u siebie.
— Gdyby mnie nie było między zaproszonymi — odpowiedział Petroniusz — toby znaczyło, że trzeba umrzeć, nie spodziewam się zaś, by to nastąpiło przed podróżą do Achai. Będę tam Neronowi zbyt potrzebny.
Poczem, przejrzawszy listę, rzekł:
— Ledwośmy przybyli do Rzymu, trzeba znów opuścić dom i wlec się do Antium. Ale trzeba! bo to nietylko zaproszenie, to zarazem rozkaz.
— A gdyby kto nie posłuchał?
— Dostałby innego rodzaju wezwanie: by się wybrał w znacznie dłuższą podróż, w taką, z której się nie wraca. Co za szkoda, żeś nie posłuchał mojej rady i nie wyjechał, póki był czas. Teraz, musisz do Antium.
— Teraz muszę do Antium... Patrz-że, w jakich my czasach żyjemy i jakimi podłymi jesteśmy niewolnikami?
— Czyś to dziś dopiero spostrzegł?
— Nie. Ale widzisz, tyś mi dowodził, że nauka chrześcijańska jest nieprzyjaciółką życia, bo nakłada na nie więzy. A czyż mogą być twardsze, niż te, które nosimy? Tyś mówił: Grecya stworzyła mądrość i piękność, a Rzym moc. Gdzież nasza moc?
— Zawołaj sobie Chilona. Nie mam dziś żadnej ochoty do filozofowania. Na Herkulesa! nie ja stworzyłem te czasy i nie ja za nie odpowiadam. Mówmy o Antium. Wiedz, że czeka cię tam wielkie niebezpieczeństwo i że lepiejby może było dla ciebie zmierzyć się z tym Ursusem, który zdławił Krotona, niż tam jechać, a jednak nie możesz nie jechać.
Viniciusz skinął niedbale dłonią i rzekł:
— Niebezpieczeństwo! My wszyscy brodzimy w mroku śmierci i co chwila jakaś głowa zanurza się w ów mrok.
— Czy mam ci wyliczać wszystkich, którzy mieli trochę rozumu i dlatego mimo czasów Tyberyusza, Kaliguli, Klaudyusza i Nerona dożyli ośmdziesięciu lub dziewięćdziesięciu lat? Niech ci za przykład posłuży choćby tylko taki Domiciusz Afer. Ten zestarzał się spokojnie, choć całe życie był złodziejem i łotrem.
— Może dlatego! może właśnie dlatego! — odpowiedział Viniciusz.
Poczem jął przeglądać listę i rzekł:
— Tigellinus, Vatiniusz, Sekstus Afrykanus, Aquilinus Regulus, Suiliusz Nerulinus, Eprius Marcellus, i tak dalej! co za zbiór hołoty i łotrów!.. I powiedzieć, że to rządzi światem!.. Czy nie lepiejby im przystało obwozić jakieś egipskie, albo syryjskie bóstwo po miasteczkach, brząkać w sistry i zarabiać na chleb wróżbiarstwem, albo skokami?..
— Lub pokazywać uczone małpy, rachujące psy, albo osła dmuchającego we flet — dodał Petroniusz — wszystko to prawda, ale mówmy o czemś ważniejszem. Zbierz uwagę i słuchaj mnie: opowiadałem na Palatynie, żeś chory, i nie możesz opuszczać domu, tymczasem nazwisko twoje znajduje się jednak na liście, co dowodzi, że ktoś nie uwierzył moim opowiadaniom i postarał się o to umyślnie. Neronowi nic na tem nie zależało, albowiem jesteś dla niego żołnierzem, z którym co najwyżej można gadać o gonitwach w cyrku, i który o poezyi i muzyce niema pojęcia. Otóż o umieszczenie twego nazwiska postarała się chyba Poppea, a to znaczy, że jej żądza ku tobie nie była przemijającem zachceniem, i że pragnie cię zdobyć.
— Odważna z niej Augusta!
— Odważna zaiste, bo może się zgubić bez ratunku. A niechby Wenus natchnęła ją jak najprędzej inną miłością, ale póki chce jej się ciebie, musisz zachować jak największe ostrożności. Miedzianobrodemu ona już poczyna powszednieć, woli już dziś Rubrię lub Pitagorasa, lecz przez samą miłość własną wywarłby na was najstraszniejszą zemstę.
— W gaju nie wiedziałem, że to ona do mnie mówiła, ale przecieżeś podsłuchiwał i wiesz, co jej odpowiedziałem: że kocham inną i że jej nie chcę.
— A ja cię zaklinam na wszystkich bogów podziemnych, nie trać tej resztki rozumu, którą ci jeszcze chrześcijanie zostawili. Jak można się wahać, mając wybór między zgubą prawdopodobną a pewną? Zali nie mówiłem ci już, że, gdybyś zranił miłość własną Augusty, nie byłoby dla ciebie ratunku? Na Hades! jeśli ci życie zbrzydło, to lepiej sobie zaraz żyły otwórz lub rzuć się na miecz, bo gdy obrazisz Poppeę, może cię spotkać śmierć mniej lekka. Niegdyś przyjemniej było z tobą mówić! O co właściwie ci chodzi? Czy cię ubędzie? czy ci to przeszkodzi kochać twoją Lygię? Pamiętaj przytem, że Poppea widziała ją w Palatynie i że nietrudno jej się będzie domyśleć, dla kogo odrzucasz tak wysokie łaski. A wówczas wydobędzie ją, choćby z pod ziemi. Zgubisz nietylko siebie, ale i Lygię, rozumiesz?
Viniciusz słuchał, jakby myśląc o czem innem, i wreszcie rzekł:
— Ja muszę ją widzieć.
— Kogo? Lygię?
— Lygię.
— Wiesz, gdzie ona jest?
— Nie.
— Więc zaczniesz znów szukać jej po starych cmentarzach i na Zatybrzu?
— Nie wiem, ale muszę ją widzieć.
— Dobrze. Jakkolwiek jest chrześcijanką, może się okaże, iż jest rozsądniejsza od ciebie, a okaże się to z pewnością, jeśli nie chce twojej zguby.
Viniciusz ruszył ramionami.
— Wyratowała mnie z rąk Ursusa.
— W takim razie śpiesz się, bo Miedzianobrody nie będzie zwlekał z wyjazdem. Wyroki śmierci może wydawać i z Antium.
Lecz Viniciusz nie słuchał. Zajmowała go tylko jedna myśl: zobaczenia się z Lygią, więc począł rozmyślać nad sposobami.
Tymczasem zdarzyła się okoliczność, która mogła usunąć wszystkie trudności. Oto nazajutrz przyszedł niespodzianie do niego Chilo.
Przyszedł nędzny i obdarty, z oznakami głodu w twarzy i w podartym łachmanie, służba jednak, która miała dawniej rozkaz puszczania go o każdej porze dnia i nocy, nie śmiała go wstrzymywać, tak że wszedł prosto do atrium i, stanąwszy przed Viniciuszem, rzekł:
— Niech ci bogowie dadzą nieśmiertelność i podzielą się z tobą władzą nad światem.
Viniciusz w pierwszej chwili miał ochotę kazać wyrzucić go za drzwi. Lecz przyszła mu myśl, że może Grek wie coś o Lygii, i ciekawość przemogła obrzydzenie.
— To ty? — spytał. — Co się z tobą dzieje?
— Źle, synu Jowisza — odpowiedział Chilon. — Prawdziwa cnota, to towar, o który nikt dziś nie zapyta, i prawdziwy mędrzec musi być rad i z tego, jeśli raz na pięć dni ma za co kupić baranią głowę u rzeźnika, którą ogryza na poddaszu, popijając łzami. Ach, panie! Wszystko, coś mi dał, wydałem na księgi u Atractusa, a potem okradziono mnie, zniszczono; niewolnica, która miała spisywać moją naukę, uciekła, zabrawszy resztę tego, czem twoja wspaniałomyślność mnie obdarzyła. Nędzarz jestem, alem pomyślał sobie: do kogóż mam się udać, jeśli nie do ciebie, Serapisie, którego kocham, ubóstwiam i za którego narażałem życie moje!
— Po coś przyszedł i co przynosisz?
— Po pomoc, Baalu, a przynoszę ci moją nędzę, moje łzy, moją miłość i wreszcie wiadomości, które przez miłość dla ciebie zebrałem. Pamiętasz, panie, com ci w swoim czasie mówił, że odstąpiłem niewolnicy boskiego Petroniusza jedną nitkę z przepaski Wenery w Pafos?.. Dowiadywałem się teraz, czy jej to pomogło, i ty, synu Słońca, który wiesz, co się w tamtym domu dzieje, wiesz także, czem jest tam Eunice. Mam jeszcze taką jedną nitkę. Zachowałem ją dla ciebie, panie.
Tu przerwał spostrzegłszy gniew, zbierający się w brwiach Viniciusza, i, chcąc uprzedzić wybuch, rzekł prędko:
— Wiem, gdzie mieszka boska Lygia, wskażę ci, panie, dom i zaułek...
Viniciusz potłumił wzruszenie, jakiem przejęła go ta wiadomość, i rzekł:
— Gdzie ona jest?
— U Linnusa, starszego kapłana chrześcijan. Ona tam jest wraz z Ursusem, a ten po dawnemu chodzi do młynarza, który zwie się tak, jak twój dyspensator, panie. Demas... Tak, Demas!.. Ursus pracuje nocami, więc, otoczywszy dom w nocy, nie znajdzie się go... Linnus jest stary... a w domu, prócz niego, są tylko jeszcze starsze dwie niewiasty.
— Skąd to wszystko wiesz?
— Pamiętasz, panie, że chrześcijanie mieli mnie w swym ręku i oszczędzili. Glaukus myli się wprawdzie, mniemając, żem ja przyczyną jego nieszczęść, ale uwierzył w to nieborak i wierzy dotąd, a jednak, oszczędzili mnie! Więc nie dziw się, panie, że wdzięczność napełniła mi serce. Jam człowiek z dawnych, lepszych czasów. Zatem myślałem: mam-że zaniechać moich przyjaciół i dobroczyńców? Zali nie byłoby zatwardziałością nie zapytać o nich, nie wywiedzieć się, co się z nimi dzieje, jak im służy zdrowie i gdzie mieszkają? Na Pessinuncką Cybelę! Nie ja jestem do tego zdolny. Wstrzymywała mnie z początku obawa, żeby źle nie zrozumieli mych zamiarów. Ale miłość, jaką do nich miałem, okazała się większą od obawy, a zwłaszcza dodała mi otuchy ta łatwość, z jaką oni przebaczają wszelkie krzywdy. Przedewszystkiem jednak myślałem o tobie, panie. Ostatnia nasza wyprawa zakończyła się porażką, a czyż taki syn Fortuny może pogodzić się z tą myślą? Więc przygotowałem ci zwycięstwo. Dom stoi osobno. Możesz go kazać otoczyć niewolnikom tak, że i mysz się nie wyśliźnie. O panie, panie! od ciebie zależy tylko, by jeszcze dzisiejszej nocy ta wielkoduszna królewna znalazła się w domu twoim. Ale jeśli się to stanie, pomyśl, że przyczynił się do tego bardzo biedny i zgłodniały syn mojego ojca.
Viniciuszowi krew napłynęła do głowy. Pokusa raz jeszcze wstrząsnęła całem jego jestestwem. Tak jest! to był sposób, i tym razem sposób pewny. Gdy raz będzie miał Lygię u siebie, któż zdoła mu ją odjąć? Gdy raz uczyni Lygię swoją kochanką, cóż jej pozostanie innego, jak zostać nią nazawsze? I niech zginą wszelkie nauki. Co dla niego będą znaczyli wówczas chrześcijanie, razem z ich miłosierdziem i posępną wiarą? Zali nie czas otrząsnąć się z tego wszystkiego? zali nie czas rozpocząć żyć, jak wszyscy żyją? Co następnie uczyni Lygia, jak pogodzi swój los z nauką, którą wyznaje, to również rzecz mniejsza. To są rzeczy bez wagi! Przedewszystkiem będzie jego, i to dziś jeszcze. A i to pytanie, czy się w jej duszy ostoi owa nauka, wobec tego nowego dla niej świata, wobec rozkoszy i uniesień, którym musi się poddać? A stać się to może jeszcze dziś. Dość zatrzymać Chilona i wydać o zmroku rozkazy. I potem radość bez końca! „Czem było moje życie? — myślał Viniciusz — cierpieniem, niezaspokojoną żądzą i zadawaniem sobie ciągłych pytań bez odpowiedzi“. W ten sposób przetnie i skończy się wszystko. Przypomniał sobie wprawdzie, że przyrzekł jej, iż nie wzniesie na nią ręki. Ale na cóż przysięgał? Nie na bogów, bo w nich już nie wierzył, nie na Chrystusa, bo w niego jeszcze nie wierzył. Zresztą, jeśli będzie się czuła pokrzywdzona, zaślubi ją i w ten sposób wynagrodzi jej krzywdę. Tak! do tego czuje się zobowiązanym, bo przecież zawdzięcza jej życie. Tu przypomniał mu się ów dzień, w którym wraz z Krotonem wpadł do jej schronienia; przypomniał sobie wzniesioną nad sobą pięść Ursusa i wszystko, co nastąpiło potem. Ujrzał ją znów schyloną nad jego łożem, przebraną w strój niewolnicy, piękną, jak bóstwo, dobroczynną i uwielbioną. Oczy jego mimowoli przeniosły się na lararium i na ów krzyżyk, który zostawiła mu, odchodząc. Zali jej za to wszystko zapłaci nowym zamachem? zali będzie ją ciągał za włosy do cubikulum, jak niewolnicę? I jakże potrafi to uczynić, skoro nietylko jej pożąda, ale ją kocha, a kocha za to właśnie, że jest taką, jak jest? I nagle uczuł, że niedość mu ją mieć w domu, niedość chwycić przemocą w ramiona, i że jego miłość chce już czegoś więcej, to jest: jej zgody, jej kochania i jej duszy. Błogosławiony ten dach, jeśli ona wejdzie pod niego dobrowolnie, błogosławiona chwila, błogosławiony dzień, błogosławione życie. Wówczas szczęście obojga będzie jako morze nieprzebrane, i jako słońce. Ale porwać ją przemocą, byłoby to zabić na wieki takie szczęście, a zarazem zniszczyć, splugawić i zohydzić to, co jest najdroższe i jedynie ukochane w życiu.
Zgroza przejęła go teraz na samą myśl o tem. Spojrzał na Chilona, który, wpatrując się w niego, zasunął rękę pod łachman i drapał się niespokojnie, poczem przejęło go niewypowiedziane obrzydzenie i chęć zdeptania tego dawnego pomocnika, tak, jak depce się plugawe robactwo lub jadowitego węża. Po chwili wiedział już, co ma uczynić. Lecz, nie znając w niczem miary, a idąc za popędem swej srogiej rzymskiej natury, zwrócił się do Chilona i rzekł:
— Nie uczynię tego, co mi radzisz, byś jednak nie odszedł bez nagrody, na jaką zasługujesz, każę ci dać trzysta rózeg w domowem ergastulum.
Chilo zbladł. W pięknej twarzy Viniciusza tyle było zimnej zawziętości, iż ani chwili nie mógł się łudzić nadzieją, by obiecana zapłata była tylko okrutnym żartem.
Więc rzucił się w jednej chwili na kolana i zgiąwszy się, począł jęczyć przerywanym głosem:
— Jakto, królu perski? za co?.. Piramido łaski! kolosie miłosierdzia! za co?.. Jam stary, głodny, nędzny... Służyłem ci... Tak-że się odwdzięczasz?..
— Jak ty chrześcijanom — odparł Viniciusz.
I zawołał dyspensatora.
Lecz Chilo skoczył do jego nóg i, objąwszy je konwulsyjnie, wołał jeszcze, z twarzą pokrytą śmiertelną bladością:
— Panie, panie!.. Jam stary! pięćdziesiąt, nie trzysta... Pięćdziesiąt dosyć!.. Sto, nie trzysta!.. Litości! litości!
Viniciusz odtrącił go nogą i wydał rozkaz. W mgnieniu oka za dyspensatorem wbiegło dwóch silnych Kwadów, którzy, porwawszy Chilona za resztki włosów, okręcili mu głowę jego własnym łachmanem i powlekli go do ergastulum.
— W imię Chrystusa!.. — zawołał Grek we drzwiach do korytarza.
Viniciusz został sam. Wydany rozkaz podniecił go i ożywił. Tymczasem starał się zebrać rozpierzchłe myśli, i przyprowadzić je do ładu. Czuł wielką ulgę i zwycięstwo, jakie nad sobą odniósł, napełniało go otuchą. Zdawało mu się, że uczynił jakiś wielki krok ku Lygii, i że powinna go spotkać za to jakaś nagroda. W pierwszej chwili nie przyszło mu nawet na myśl, jak ciężkiej dopuścił się niesprawiedliwości względem Chilona, i że kazał go smagać za to samo, za co przedtem nagradzał. Nadto był jeszcze Rzymianinem, by go miał boleć cudzy ból i by miał zaprzątać swą uwagę jednym nędznym Grekiem. Gdyby nawet był pomyślał o tem, sądziłby, iż postąpił słusznie, rozkazawszy ukarać nikczemnika. Lecz on myślał o Lygii i mówił jej: nie zapłacę ci złem za dobre, a gdy się kiedyś dowiesz, jak postąpiłem z tym, który chciał mnie namówić do podniesienia na ciebie ręki, będziesz mi za to wdzięczna. Tu jednak zastanowił się, czy Lygia pochwaliłaby jego postępek z Chilonem? Wszakże nauka, którą ona wyznaje, każe przebaczać; wszak chrześcijanie przebaczyli nędznikowi, chociaż większe mieli do zemsty powody. Wówczas dopiero ozwał mu się w duszy krzyk: „w imię Chrystusa!“ Przypomniał sobie, że podobnym okrzykiem Chilo wykupił się z rąk Lyga, i postanowił darować mu resztę kary.
W tym celu miał właśnie zawołać dyspensatora, gdy ten sam stanął przed nim i rzekł:
— Panie, ów starzec omdlał, a może i umarł. Czy mam kazać go ćwiczyć dalej?
— Ocucić go i stawić przede mną.
Rządca atrium znikł za zasłoną, lecz cucenie nie musiało iść łatwo, albowiem Viniciusz czekał jeszcze czas długi, i poczynał się już niecierpliwić, gdy wreszcie niewolnicy wprowadzili Chilona i na znak dany sami cofnęli się natychmiast.
Chilo blady był, jak płótno, i wzdłuż nóg jego spływały na mozaikę atrium nitki krwi. Był jednak przytomny i, padłszy na kolana, począł mówić z wyciągniętemi rękoma:
— Dzięki ci, panie! Jesteś miłosierny i wielki.
— Psie — rzekł Viniciusz — wiedz, żem ci przebaczył dla tego Chrystusa, któremu i sam życie zawdzięczam.
— Będę służył, panie, Jemu i tobie.
— Milcz i słuchaj. Wstań! Pójdziesz ze mną i pokażesz mi dom, w którym mieszka Lygia.
Chilo zerwał się, lecz zaledwie stanął na nogach, pobladł jeszcze śmiertelniej i rzekł mdlejącym głosem:
— Panie, jam naprawdę głodny... Pójdę, panie, pójdę! lecz nie mam sił... Każ mi dać choć resztki z misy twego psa, a pójdę!..
Viniciusz kazał mu dać jeść, sztukę złota i płaszcz. Lecz Chilo, którego osłabiły razy i głód, nie mógł iść nawet po posiłku, choć strach podnosił mu włosy na głowie, by Viniciusz nie wziął jego osłabienia za opór i nie kazał go smagać na nowo.
— Niech jeno wino mnie rozgrzeje — powtarzał, szczękając zębami — będę mógł iść zaraz, choćby do Wielkiej Grecyi.
Jakoż po pewnym czasie odzyskał trochę sił i wyszli. Droga była długa, Linnus bowiem mieszkał, jak większa część chrześcijan, na Zatybrzu, niedaleko od domu Myriam. Chilo pokazał wreszcie Viniciuszowi osobny mały domek, otoczony murem, pokrytym całkiem przez bluszcze, i rzekł:
— To tu, panie.
— Dobrze — rzekł Viniciusz — idź teraz precz, ale pierwej posłuchaj, co ci powiem: zapomnij, żeś mi służył; zapomnij, gdzie mieszka Myriam, Piotr i Glaukus; zapomnij również o tym domu i o wszystkich chrześcijanach. Przyjdziesz każdego miesiąca do mego domu, gdzie Demas wyzwoleniec będzie ci wypłacał po dwie sztuki złota. Lecz gdybyś dalej szpiegował chrześcijan, każę cię zaćwiczyć lub oddam w ręce prefekta miasta.
Chilo skłonił się i rzekł:
— Zapomnę.
Lecz gdy Viniciusz znikł na zakręcie uliczki, wyciągnął za nim ręce i, grożąc pięściami, zawołał:
— Na Ate i na Furye! nie zapomnę!
Poczem znów osłabł.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.