<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Quo vadis |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1896 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Chodząc po ogródku, Viniciusz opowiadał jej w krótkich, wyrwanych z głębi serca słowach to, co przed chwilą wyznał Apostołom: więc niepokój swej duszy, zmiany, jakie w nim zaszły, i wreszcie tę niezmierną tęsknotę, która przesłoniła mu życie od czasu, jak opuścił mieszkanie Myriam. Przyznał się Lygii, że chciał o niej zapomnieć, ale nie mógł. Myślał o niej po całych dniach i nocach. Przypominał mu ją ów krzyżyk, związany z gałązek bukszpanu, który mu zostawiła, a który umieścił w lararium i mimowoli czcił, jak coś boskiego. I tęsknił coraz mocniej, bo kochanie było od niego silniejsze i już u Aulusów objęło całkiem jego duszę... Innym przędą nić życia Parki, a jemu przędła ją miłość, tęsknota i smutek. Złe były jego postępki, ale płynęły z miłości. Kochał ją u Aulusów i na Palatynie, i gdy ją widział na Ostrianum, słuchającą słów Piotra, i gdy szedł ją porywać z Krotonem, i gdy czuwała przy jego łożu, i gdy go opuściła. Przyszedł oto Chilo, który odkrył jej mieszkanie i radził ją porwać, ale on wolał ukarać Chilona i pójść do Apostołów prosić o prawdę i o nią... I niech będzie błogosławiona ta chwila, w której taka myśl przyszła mu do głowy, bo oto jest przy niej, a wszakże już ona nie będzie więcej uciekała przed nim, tak jak ostatnim razem uciekła z mieszkania Myriam?
— Ja nie przed tobą uciekłam — rzekła Lygia.
— Więc czemuś to uczyniła?
A ona podniosła na niego swe oczy koloru irysów, poczem, schyliwszy zawstydzoną głowę, odrzekła:
— Ty wiesz...
Viniciusz umilkł na chwilę z nadmiaru szczęścia, poczem znów jął mówić, jak powoli otwierały mu się oczy, że ona jest całkiem różna od Rzymianek i chyba do jednej Pomponii podobna. Nie umiał jej zresztą dobrze wypowiedzieć, albowiem sam nie zdawał sobie sprawy z tego, co czuł, że w niej przychodzi na świat jakaś zupełnie inna piękność, której dotąd na świecie nie bywało, a która nietylko jest posągiem, ale i duszą. Powiedział jej natomiast to, co napełniło ją radością, że ją pokochał nawet za to, iż uciekała przed nim i że będzie mu świętą przy ognisku.
Poczem, chwyciwszy jej rękę, nie mógł więcej mówić, patrzył tylko na nią z zachwytem, jak na odzyskane szczęście życia i powtarzał jej imię, jakby chcąc się upewnić, że ją odnalazł i że jest przy niej:
— O Lygio! o Lygio!...
Wreszcie jął ją rozpytywać, co się działo w jej duszy, a ona przyznała mu się, że go pokochała jeszcze w domu Aulusów, i że gdyby ją był odprowadził do nich z Palatynu, byłaby wyznała im swoją miłość i starała się przebłagać ich gniew na niego.
— Ja ci przysięgam, — rzekł Viniciusz — że mnie w myśli nawet nie postało odbierać cię Aulusom. Petroniusz powie ci kiedyś, żem już wówczas mówił mu, że cię kocham i że pragnę cię zaślubić. Powiedziałem mu: niech omaści drzwi moje wilczym tłuszczem i niech zasiądzie przy mojem ognisku! Ale on mnie wyśmiał i podał Cezarowi myśl, by cię zażądał jako zakładniczki i oddał mnie. Ileż razy przeklinałem go w moim żalu, ale może to pomyślny los tak zrządził, bo inaczejbym nie poznał chrześcijan i nie zrozumiał ciebie...
— Wierz mi, Marku, — odrzekła Lygia — że to Chrystus umyślnie prowadził cię ku sobie.
Viniciusz podniósł głowę z pewnem zdziwieniem.
— Prawda! — odpowiedział z żywością — wszystko składało się tak dziwnie, żem, szukając ciebie, spotkał się z chrześcijanami... W Ostrianum ze zdumieniem słuchałem Apostoła, bom takich rzeczy nigdy nie słyszał. To tyś modliła się za mnie.
— Tak! — odpowiedziała Lygia.
Przeszli koło letnika, pokrytego gęstwą bluszczu, i zbliżyli się do miejsca, w którem Ursus, zdławiwszy Krotona, rzucił się na Viniciusza.
— Tu, — rzekł młody człowiek — gdyby nie ty, byłbym zginął.
— Nie przypominaj! — odpowiedziała Lygia — i nie pamiętaj tego Ursusowi.
— Mógłżebym mścić się nad nim za to, że cię bronił? Gdyby był niewolnikiem, zaraz darowałbym mu wolność.
— Gdyby był niewolnikiem, Aulusowie dawnoby go wyzwolili.
— Pamiętasz, — rzekł Viniciusz — żem cię chciał wrócić Aulusom? aleś ty mi odrzekła, że Cezar mógłby się o tem dowiedzieć i mścić się nad nimi. Patrz-że: teraz będziesz ich mogła widywać, ilekroć zechcesz.
— Dlaczego, Marku?
— Mówię: „teraz“, a myślę, że będziesz ich mogła widywać bezpiecznie wówczas, gdy będziesz moja. Tak!... Bo gdyby Cezar, dowiedziawszy się o tem, zapytał, com uczynił z zakładniczką, którą mi powierzył, rzeknę: zaślubiłem ją i do Aulusów chodzi z mojej woli. On długo w Antium nie zabawi, bo mu się chce do Achai, a choćby i zabawił, nie potrzebuję widywać go codziennie. Gdy Paweł z Tarsu nauczy mnie waszej Prawdy, zaraz chrzest przyjmę i wrócę tu, odzyskam przyjaźń Aulusów, którzy w tych dniach wracają do miasta, i nie będzie już przeszkód, a wówczas zabiorę cię i posadzę przy mojem ognisku. O carissima! carissima!
To rzekłszy, wyciągnął ręce, jakby niebo biorąc na świadka swej miłości, a Lygia, podniósłszy na niego świetliste oczy, rzekła:
— I wówczas powiem: „gdzie ty Kajus, tam i ja Kaja“.
— Nie, Lygio! — zawołał Viniciusz — przysięgam ci, że nigdy żadna kobieta nie była tak czczona w domu męża, jak ty będziesz w moim.
Przez chwilę szli w milczeniu, nie mogąc objąć piersiami szczęścia, rozkochani w sobie, podobni do dwojga bóstw i tak piękni, jakby ich wraz z kwiatami wydała na świat wiosna.
Stanęli wreszcie pod cyprysem, rosnącym blizko wejścia do izby. Lygia oparła się o jego pień, Viniciusz zaś znów począł prosić drgającym głosem:
— Każ Ursusowi pójść do domu Aulusów, zabrać twoje sprzęty i zabawki dziecinne i przenieść do mnie.
A ona, spłonąwszy jak róża lub jak jutrzenka, odrzekła:
— Zwyczaj każe inaczej...
— Ja wiem. Zanosi je zwykle pronuba [1] dopiero za oblubienicą, ale uczyń to dla mnie. Ja zabiorę je do mojej willi w Antium i będą mi cię przypominały.
Tu złożył ręce i jął powtarzać, jak dziecko, które prosi:
— Pomponia wróci w tych dniach, więc uczyń to, diva, uczyń, carissima moja!
— Niech Pomponia zrobi, jak zechce — odrzekła Lygia, płonąc na wspomnienie „pronuby“ jeszcze silniej.
I znów umilkli, gdyż miłość poczęła im tamować dech w piersiach. Lygia stała oparta plecami o cyprys, z twarzą bielejącą w cieniu nakształt kwiatu, ze spuszczonemi oczyma i falującą żywiej piersią, a Viniciusz mienił się na twarzy i bladł. W ciszy południowej słyszeli bicie własnych serc i w upojeniu wzajemnym ów cyprys, krzewy mirtowe i bluszcze letnika zmieniały im się w ogród miłości.
Lecz Myriam ukazała się we drzwiach i zaprosiła ich na południowy posiłek. Zasiedli wówczas wśród Apostołów, ci zaś patrzyli na nich z uciechą, jako na młode pokolenie, które po ich śmierci miało zachować i siać dalej ziarno nowej nauki. Piotr łamał i błogosławił chleb; na wszystkich twarzach był spokój i jakieś ogromne szczęście zdawało się przepełniać całą tę izbę.
— Patrz-że, — rzekł wreszcie Paweł, zwracając się do Viniciusza — zaliśmy nieprzyjaciółmi życia i radości?
Ów zaś odpowiedział:
— Wiem, jako jest, bom nigdy nie był tak szczęśliwy, jak między wami.