Quo vadis/Tom II/Rozdział 2

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Quo vadis
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1896
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II.

Lecz począł się również obawiać, by jakaś niewczesna pomoc z zewnątrz nie zburzyła mu radości. Chilo mógł dać znać o jego zniknięciu prefektowi miasta lub wyzwoleńcom w domu — a w takim razie wtargnięcie wigilów było prawdopodobne. Przez głowę przeleciała mu wprawdzie myśl, że wówczas mógłby kazać pochwycić Lygię i zamknąć ją w swoim domu, lecz czuł, że tego uczynić nie powinien — i nie zdoła. Był człowiekiem samowolnym, zuchwałym i dość zepsutym, a w potrzebie nieubłaganym, nie był jednakże ni Tigellinem, ni Neronem. Życie wojskowe pozostawiło mu pewne poczucie sprawiedliwości, wiary i tyle sumienia, iż rozumiał, że taki postępek byłby czemś potwornie podłem. Byłby może wreszcie zdolny dopuścić się go w napadzie złości i w pełni sił, ale w tej chwili był zarazem rozczulony i chory, więc chodziło mu o to tylko, by nikt nie stanął między nim a Lygią.
Zauważył zaś ze ździwieniem, że od chwili, gdy Lygia stanęła po jego stronie, ani ona sama, ani Kryspus nie żądają od niego żadnych zapewnień, tak jak gdyby byli pewni, że w razie potrzeby obroni ich jakaś moc nadprzyrodzona. Viniciusz, w którego głowie — od czasu jak słyszał w Ostrianum naukę i opowiadanie Apostoła — poczęła się plątać i zacierać różnica między rzeczami możliwemi a niemożliwemi, nie był także zbyt daleki od przypuszczenia, że takby być mogło. Jednakże, biorąc rzeczy trzeźwiej, sam przypomniał im, co mówił o Greku, i znów zażądał, by sprowadzono mu Chilona.
Kryspus zgodził się na to i postanowiono wysłać Ursusa. Viniciusz, który w ostatnich dniach przed Ostrianum często, lubo bez skutku, wysyłał był niewolników swych do Chilona, wskazał Lygowi dokładnie jego mieszkanie, poczem, skreśliwszy kilka słów na tabliczce, rzekł zwróciwszy się do Kryspa:
— Daję tabliczkę, gdyż to jest człowiek podejrzliwy i chytry, który często, wzywany przeze mnie, kazał odpowiadać ludziom moim, że niema go w domu, czynił to zaś zawsze, gdy, nie mając dla mnie dobrych nowin, obawiał się mojego gniewu.
— Bylem go znalazł, to go przyprowadzę, czy będzie chciał, czy nie — odpowiedział Ursus.
Poczem, wziąwszy płaszcz, wyszedł śpiesznie.
Odnaleść kogoś w Rzymie nie było łatwo, nawet przy najlepszych wskazówkach, ale Ursusowi pomagał w takich razach instynkt człowieka leśnego, a zarazem i wielka znajomość miasta, tak, że po niejakim czasie znalazł się w mieszkaniu Chilona.
Nie poznał go jednak. Poprzednio widział go tylko raz w życiu i do tego w nocy. Wreszcie tamten wyniosły i pewny siebie starzec, który go namawiał do zamordowania Glauka, tak był niepodobny do tego zgiętego we dwoje ze strachu Greka, że nikt nie mógł przypuścić, iż obaj stanowią jedną osobę. Chilo też, pomiarkowawszy, że Ursus patrzy na niego, jak na człowieka zupełnie obcego, ochłonął z pierwszego przerażenia. Widok tabliczki z pismem Viniciusza uspokoił go jeszcze bardziej. Nie groziło mu przynajmniej podejrzenie, że wprowadził go umyślnie w zasadzkę. Pomyślał przytem, że chrześcijanie nie zabili Viniciusza widocznie dlatego, że nie ośmielili się podnieść ręki na osobę tak znakomitą.
— A zatem Viniciusz osłoni i mnie w potrzebie, — rzekł sobie w duchu — albowiem nie wzywa mnie przecie po to, by mnie dać zabić.
Nabrawszy więc nieco ducha, spytał:
— Dobry człowieku, zali przyjaciel mój, szlachetny Viniciusz, nie przysłał po mnie lektyki? — nogi mam popuchnięte i iść tak daleko nie mogę.
— Nie — odrzekł Ursus — pójdziemy piechotą.
— A jeśli odmówię?
— Nie czyń tego, gdyż pójść musisz.
— I pójdę, ale z własnej chęci. Inaczej niktby mnie nie zmusił, albowiem jestem człowiekiem wolnym i przyjacielem prefekta miasta. Jako mędrzec, posiadam również sposoby na przemoc — i umiem zamieniać ludzi w drzewa i zwierzęta. Ale pójdę — pójdę! Wdzieję tylko płaszcz jeszcze nieco cieplejszy i kaptur, aby mnie nie poznali niewolnicy tej dzielnicy, — inaczej bowiem zatrzymywaliby nas ustawicznie, aby całować moje ręce.
To rzekłszy, nawdział inny płaszcz, na głowę zaś spuścił gallicki obszerny kaptur, z obawy, by Ursus nie przypomniał sobie jego rysów, gdy wyjdą na większe światło.
— Gdzie mnie prowadzisz? — spytał po drodze Ursusa.
— Na Zatybrze.
— Niedawno jestem w Rzymie i nigdy tam nie byłem, ale i tam żyją zapewne ludzie, którzy kochają cnotę.
Ale Ursus, który był człowiekiem naiwnym i który słyszał Viniciusza, mówiącego, iż Grek był z nim na cmentarzu Ostrianum, a potem widział, gdy wchodzili z Krotonem do domu, w którym mieszkała Lygia, zatrzymał się na chwilę i rzekł:
— Nie kłam, stary człowieku, albowiem dziś byłeś z Viniciuszem na Ostrianum i pod naszą bramą.
— Ach — rzekł Chilo. — Więc to wasz dom stoi na Zatybrzu? Od niedawna jestem w Rzymie i nie wiem dobrze, jak się zwą różne dzielnice. Tak jest, przyjacielu! Byłem pod waszą bramą i zaklinałem pod nią w imię cnoty Viniciusza, by nie wchodził. Byłem i w Ostrianum, a wiesz dlaczego? Oto od pewnego czasu pracuję nad nawróceniem Viniciusza i chciałem, aby posłuchał najstarszego z apostołów. Niech światło przeniknie do jego duszy i do twojej! Wszakże jesteś chrześcijaninem i wszak pragniesz, aby prawda zapanowała nad fałszem?
— Tak jest — odrzekł z pokorą Ursus.
Chilonowi wróciła zupełnie odwaga.
— Viniciusz jest to pan możny — rzekł — i przyjaciel Cezara. Często on jeszcze słucha podszeptów złego ducha, ale gdyby choć włos spadł z jego głowy, Cezar pomściłby się na wszystkich chrześcijanach.
— Nas większa moc strzeże.
— Słusznie! słusznie! ale co zamierzacie uczynić z Viniciuszem? — spytał z nowym niepokojem Chilon.
— Nie wiem. Chrystus nakazuje miłosierdzie.
— Toś wyśmienicie powiedział. Pamiętaj o tem zawsze, inaczej będziesz się skwarzył w piekle, jak kiszka na patelni.
Ursus westchnął. Chilo zaś pomyślał, że z tym straszliwym w chwili pierwszego porywu człowiekiem zrobiłby zawsze, coby chciał.
Więc pragnąc wiedzieć, jak rzeczy odbyły się przy porywaniu Lygii, pytał dalej głosem surowego sędziego:
— Jak postąpiliście z Krotonem? Mów i nie zmyślaj.
Ursus westchnął po raz drugi:
— Powie ci to Viniciusz.
— To się znaczy, że pchnąłeś go nożem lub zabiłeś pałką?
— Byłem bezbronny.
Grek nie mógł jednak oprzeć się podziwowi nad nadludzką siłą barbarzyńcy.
— Niech cię Pluto!.. To jest, chciałem powiedzieć: niech ci Chrystus przebaczy!
Czas jakiś szli w milczeniu, poczem Chilo rzekł:
— Nie ja cię zdradzę, ale strzeż się wigilów.
— Ja boję się Chrystusa, nie wigilów.
— I to słusznie. Niemasz cięższej winy nad zabójstwo. Będę się za ciebie modlił, ale nie wiem, czy nawet moja modlitwa co wskóra — chyba, że uczynisz ślub, iż nigdy w życiu nikogo nie tkniesz palcem.
— Ja i tak nie zabijałem rozmyślnie — odpowiedział Ursus.
Chilo jednak, który pragnął się na wszelki przypadek zabezpieczyć, nie przestawał obrzydzać w dalszym ciągu zabójstwa Ursusowi i zachęcać go do wykonania ślubu. Wypytywał też i o Viniciusza, lecz Lyg odpowiadał na jego pytania niechętnie, powtarzając, że z ust samego Viniciusza usłyszy to, co usłyszeć powinien. Rozmawiając w ten sposób, przebyli wreszcie daleką drogę, dzielącą mieszkanie Greka od Zatybrza, i znaleźli się przed domem. Serce Chilona poczęło znów bić niespokojnie. Ze strachu wydało mu się, że Ursus poczyna spoglądać na niego jakimś łakomym wzrokiem. „Mała mi pociecha — mówił sobie — jeśli mnie zabije niechcący, i wolałbym w każdym razie, aby go ruszył paraliż — a razem z nim i wszystkich Lygów, co daj Zeusie, jeśli potrafisz“. Tak rozmyślając zatulał się coraz mocniej w swoją gallicką gunię, powtarzając, iż boi się chłodu. Wreszcie, gdy, przebywszy sień i pierwsze podwórze, znaleźli się w korytarzu, prowadzącym do ogródka domku, zatrzymał się nagle i rzekł:
— Pozwól mi tchu nabrać, inaczej bowiem nie będę mógł rozmówić się z Viniciuszem i udzielić mu rad zbawiennych.
To rzekłszy, stanął — gdyż, jakkolwiek powtarzał sobie, że żadne niebezpieczeństwo mu nie grozi, jednakże na myśl, że stanie wśród tych tajemniczych ludzi, których widział w Ostrianum, nogi trzęsły się nieco pod nim.
Tymczasem z domku poczęły dochodzić uszu jego śpiewy.
— Co to jest? — pytał.
— Mówisz, żeś chrześcijaninem, a nie wiesz, że między nami jest zwyczaj po każdym posiłku wielbić Zbawiciela naszego śpiewaniem — odpowiedział Ursus. — Myriam z synem musiała już wrócić — a może i Apostoł jest z nimi, codziennie bowiem nawiedza wdowę i Kryspa.
— Prowadź mnie wprost do Viniciusza.
— Viniciusz jest w tej izbie, gdzie i wszyscy, bo ta jedna jest większa, a zresztą same ciemne cubikula, do których tylko spać chodzimy. Wejdźmy już — tam odpoczniesz.
I weszli. W izbie było ciemnawo, wieczór był chmurny, zimowy, a płomień kilku kaganków niezupełnie rozpraszał mrok. — Viniciusz raczej domyślił się, niż rozeznał, w zakapturzonym człowieku Chilona, ten zaś, ujrzawszy łoże w rogu izby i na niem Viniciusza, ruszył, nie patrząc na innych, wprost ku niemu — jakby w przekonaniu, że przy nim będzie mu najbezpieczniej.
— O panie! czemuś nie słuchał moich rad! — zawołał, składając ręce.
— Milcz — rzekł Viniciusz — i słuchaj!
Tu począł patrzeć bystro w oczy Chilona i mówić zwolna, a dobitnie, jakby chciał, by każde jego słowo zrozumiane było jako rozkaz i zastało raz na zawsze w Chilonowej pamięci:
— Kroto rzucił się na mnie, by mnie zamordować i ograbić — rozumiesz! Wówczas zabiłem go, ci zaś ludzie opatrzyli rany, jakie otrzymałem w walce z nim.
Chilo odrazu zrozumiał, że, jeśli Viniciusz tak mówi, to chyba na mocy jakiegoś układu z chrześcijanami, a w takim razie chce, by mu wierzono. Poznał też to z jego twarzy, więc w jednej chwili, nie okazawszy ni powątpiewania, ni zdziwienia, podniósł oczy w górę i zawołał:
— Łotr to był wierutny, panie! Wszakżem cię ostrzegał, byś mu nie ufał. Wszystkie moje nauki obijały się o jego głowę, jak groch o ścianę. W całym Hadesie niema dla niego mąk dostatecznych. Bo kto nie może być uczciwym człowiekiem, ten poniekąd musi być łotrem; komuż zaś trudniej zostać uczciwym, niż łotrowi? Ale żeby napadać na swego dobroczyńcę i pana tak wspaniałomyślnego... O bogowie!...
Tu jednak wspomniał, że w czasie drogi przedstawiał się Ursusowi jako chrześcijanin — i umilkł.
Viniciusz rzekł:
— Gdyby nie „sica“, którą miałem ze sobą, byłby mnie zabił.
— Błogosławię tę chwilę, w której doradziłem ci wziąć choć nóż.
Lecz Viniciusz zwrócił na Greka badawcze spojrzenie i spytał:
— Coś czynił dziś?
— Jakto? Czym ci, panie, nie powiedział, żem czynił śluby za twoje zdrowie?
— I nic więcej?
— I wybierałem się właśnie odwiedzić cię, gdy tamten dobry człowiek nadszedł i powiedział mi, że mnie wzywasz.
— Oto jest tabliczka. Pójdziesz z nią do mego domu, odnajdziesz mego wyzwoleńca i oddasz mu ją. Napisano jest na niej, żem wyjechał do Benewentu. — Powiesz Demasowi od siebie, żem to uczynił dziś rano, wezwany pilnym listem przez Petroniusza.
Tu powtórzył z naciskiem:
— Wyjechałem do Benewentu — rozumiesz!
— Wyjechałeś, panie! Rano żegnałem cię przecie przy Porta Capena — i od czasu twego wyjazdu taka ogarnia mnie tęsknota, że jeśli twa wspaniałomyślność jej nie utuli, zakwilę się na śmierć, jak nieszczęsna żona Zethosa [1] z żalu po Itylu.
Viniciusz, lubo chory i nawykły do giętkości Greka, nie mógł jednak wstrzymać uśmiechu. Rad był przytem, że Chilo w lot go zrozumiał, więc rzekł:
— Zatem dopiszę, by ci łzy obtarto. Daj mi kaganek.
Chilo, uspokojony już zupełnie, wstał i, uczyniwszy kilka kroków w stronę kominka, zdjął jeden z palących się na murku kaganków.
Lecz, gdy kaptur zesunął się przy tej czynności z jego głowy i światło padło wprost na jego twarz, Glaukus zerwał się z ławy i, zbliżywszy się szybko, stanął przed nim.
— Nie poznajesz mnie, Cephasie? — spytał.
I w głosie jego było coś tak strasznego, że dreszcz przebiegł wszystkich obecnych.
Chilo podniósł kaganek i upuścił go prawie w tej chwili na ziemię — poczem zgiął się we dwoje i począł jęczyć:
— Nie jestem... nie jestem!.. litości!
Glaukus zaś zwrócił się w stronę wieczerzających i rzekł:
— Oto jest człowiek, który zaprzedał i zgubił mnie i rodzinę moją!..
Historya jego była znaną i wszystkim chrześcijanom, i Viniciuszowi, który dlatego tylko nie domyślił się, kim jest ów Glaukus, że, mdlejąc ustawicznie z bólu przy opatrunku, nazwiska jego nie słyszał. Lecz dla Ursusa krótka ta chwila, w połączeniu ze słowami Glauka, była jakby błyskawicą w ciemności. Rozpoznawszy Chilona, jednym skokiem znalazł się przy nim, chwycił go za ramiona i, wygiąwszy je w tył, zawołał:
— On to namówił mnie, bym zamordował Glauka!
— Litości! — jęczał Chilo — oddam wam... Panie! — zawołał, zwracając głowę do Viniciusza — ratuj mnie! tobiem zaufał, wstaw się za mną... Twój list... odniosę. Panie! panie!..
Lecz Viniciusz, który najobojętniej ze wszystkich patrzył na to, co zaszło, raz dlatego, że wszystkie sprawy Greka były mu znane, a powtóre, że serce jego nie znało, co to litość, rzekł:
— Zakopcie go w ogrodzie: list poniesie kto inny.
Chilonowi wydało się, że słowa te są ostatecznym wyrokiem. Kości jego poczęły trzeszczeć w strasznych rękach Ursusa, oczy zachodziły łzami z bólu.
— Na waszego Boga! litości! — wołał — jestem chrześcijaninem!.. Pax vobiscum! jestem chrześcijaninem, a jeśli mi nie wierzycie, ochrzcijcie mnie jeszcze raz, jeszcze dwa, jeszcze dziesięć razy! Glauku, to pomyłka! Pozwólcie mi mówić! uczyńcie mnie niewolnikiem... Nie zabijajcie mnie! litości!...
I głos jego, dławiony bólem, słabł coraz bardziej, gdy wtem za stołem podniósł się Apostoł Piotr; przez chwilę chwiał swą białą głową, zniżając ją ku piersiom, i oczy miał zamknięte, ale następnie otworzył je i rzekł wśród ciszy:
— A oto powiedział nam Zbawiciel: „Jeśliby twój brat zgrzeszył przeciw tobie, strofuj go; a jeśliby żałował, odpuść mu. A jeśliby siedmkroć na dzień zgrzeszył przeciw tobie i siedmkroć nawrócił się k'tobie mówiąc: Żal ci mi! odpuść mu!“
Poczem zapadła cisza jeszcze większa.
Glaukus stał długi czas z twarzą nakrytą dłońmi, wreszcie odjął je i rzekł:
— Cephasie, niech ci tak Bóg odpuści krzywdy moje, jako ja ci je w imię Chrystusa odpuszczam.
A Ursus, uwolniwszy ramiona Greka, dodał zaraz:
— Niech mi tak Zbawiciel będzie miłościwy, jako i ja ci odpuszczam.
Ow upadł na ziemię i, wsparty na niej rękoma, kręcił głową, jak zwierz, schwytany w sidła, rozglądając się naokół i czekając, skąd śmierć przyjdzie. Oczom i uszom jeszcze nie wierzył, i nie śmiał spodziewać się przebaczenia.
Lecz zwolna wracała mu przytomność, tylko zsiniałe wargi trzęsły mu się jeszcze z przerażenia. Tymczasem Apostoł rzekł:
— Odejdź w spokoju!
Chilo powstał, lecz nie mógł jeszcze przemówić. Mimowoli zbliżył się do łoża Viniciusza, jakby jeszcze szukając u niego opieki, albowiem nie miał dotąd czasu pomyśleć, że ów, jakkolwiek korzystał z jego usług i był poniekąd jego wspólnikiem, potępił go, gdy tymczasem ci właśnie, przeciw którym służył, przebaczyli. Myśl ta miała mu przyjść później. Obecnie we wzroku jego widać było tylko zdumienie i niedowierzanie. Jakkolwiek zmiarkował już, że mu przebaczono, chciał jednak jak najprędzej wynieść głowę z pośród tych niepojętych ludzi, których dobroć przerażała go prawie równie, jak przerażałoby okrucieństwo. Zdawało mu się, że, gdyby dłużej został, zaszłoby znowu coś niespodzianego, więc, stanąwszy nad Viniciuszem, począł mówić przerywanym głosem:
— Daj, panie, list! daj list!
I, porwawszy tabliczkę, którą mu podał Viniciusz, wybił jeden pokłon chrześcijanom, drugi choremu i chyłkiem, sunąc przy samej ścianie, wypadł za drzwi.
W ogródku, gdy ogarnęła go ciemność, strach jeżył mu znów włosy na głowie, był bowiem pewny, że Ursus wypadnie za nim i zabije go wśród nocy. Byłby uciekał ze wszystkich sił, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa, po chwili zaś uczyniły się zupełnie bezwładne, albowiem Ursus istotnie stanął przy nim.
Chilo upadł twarzą na ziemię i począł jęczyć:
— Urbanie... w imię Chrystusa...
Lecz Urban rzekł:
— Nie bój się. Apostoł kazał mi wywieść cię za bramę, abyś nie zabłądził w ciemności, a jeślić sił brak, to odprowadzę cię do domu.
Chilo podniósł twarz.
— Co mówisz? co?.. Nie zabijesz mnie?
— Nie! nie zabiję cię, a jeślim chwycił cię zbyt silnie i nadwyrężył ci kości, to mi odpuść.
— Pomóż mi wstać — rzekł Grek. — Nie zabijesz mnie? co? Wyprowadź mnie na ulicę, dalej sam pójdę.
Ursus podniósł go z ziemi, jak piórko, i postawił na nogach, potem zaś prowadził przez ciemne przejście na drugie podwórze, z którego wychodziło się do sieni i na ulicę. W korytarzu Chilo powtarzał znów w duszy: „już po mnie“, i dopiero gdy znaleźli się na ulicy, ochłonął i rzekł:
— Dalej sam pójdę.
— Pokój niech będzie z tobą.
— I z tobą! i z tobą!.. Daj mi odetchnąć.
I po odejściu Ursusa odetchnął całą piersią. Rękoma macnął się po pasie i biodrach, jakby chcąc się przekonać, że żyje, i ruszył śpiesznym krokiem przed siebie.
Lecz, uszedłszy kilkadziesiąt kroków, stanął i rzekł:
— Czemu jednak oni mnie nie zabili?
I pomimo, iż już z Euriciuszem rozmawiał o nauce chrześcijańskiej, pomimo rozmowy nad rzeką z Urbanem i pomimo wszystkiego, co słyszał na Ostrianum, nie umiał znaleść na to pytanie odpowiedzi.












  1. Aedon, zamieniona w słowika.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.