[287]
RANKIEM W MORSKIEM OKU.
Zaperliły się fale. Lekki dym oparów
Stopniał w słonecznym ogniu — w górze, hen! daleko
Kaskada, rozbryzgana w srebrnosine mleko
Żywym oparem czarny osłoniła parów.
Coraz to głębsze cienie spływają z wiszarów
I po krysztalnej toni plamami się wleką,
Drży powietrze przegrzane zawczesną dnia spieką
I, błękitem nasiąkłe, zmienia, zmienia dzicz w kraj czarów.
Niezmącony spokój... Rzekłbyś — nad ogromem,
Przemienionym w bajeczne, mistyczne zacisze,
Nieskończoność na skrzydle zwisła nieruchomem
I do serc wsącza słodkie zapomnień haszysze.
I oto już się nie jest prochem i atomem,
Lecz duchem nieśmiertelnym... Płynę w blask i ciszę.