[1]
Staruszek w progu stał z twarzą wesołą, wybierając się w drogę; węzełki jedne brał na plecy, inne pozostawiał następcy, oglądał się w koło, jakby wszystko chciał dobrze rozpatrzeć i nie zapomnieć o niczem. Poprawił pasa, pogładził brodę, kij wziął w rękę.
— Opuszczacie nas? — zapytałem.
— Odchodzę — rzekł z uśmiechem — ani ja po was, ani wy po mnie płakać nie będziecie,będziecie. Wszak prawda? Witaliście mnie nadziejami, żegnacie zniechęceni i rozczarowani. Stare to dzieje... Któż wam dogodzi?!
Poruszył ramionami...
— Trzysta sześćdziesiąt pięć dni przeżyć z wami — mówił dalej — pod gradem pocisków, wyrzutów, narzekań... wielkie to brzemię, i spoczynek w gmachu dziejów, gdzie mam już gotowy ciepły kątek, bardzo mi się uśmiecha!...
— Przyznaj jednak — przerwałem — że z wielu względów wyrzuty ci czynione zupełnie są usprawiedliwione.
[2] Stary się rozśmiał.
— Poczekaj — odparł poważnie — poczekaj z sądem lat dziesiątek lub więcej. Przekonasz się wówczas, jak lekkomyślnie, pod wrażeniem chwilowem, wyrokujecie o życiu i o mnie... Właśnie to, co wy mi wyrzucacie, stanie się w przyszłości chlubą moją, to, co wam się wydaje złem, uznacie dobrodziejstwem, a to, czegoście pragnęli i z czegoście się cieszyli, pokaże się klęską... Bądźcie pewni, że żaden z moich następców nie przyniesie wam tego pieczonego gołąbka, którego u każdego nowoprzybywającego wypatrujecie w sakwach... Drogi żywota wiodą przez wydmy i przepaście, ale innych nie ma. Wszystko zdobywać trzeba pracą i płacić ofiarami...
— Przyznasz jednakże — ośmieliłem się wtrącić — że to, coście wy przynieśli nam...
Staruszek wziął się w boki.
— Bądź pewnym — rzekł — że nic nie mam na sumieniu... Przyszłość mnie oczyści i uniewinni. Przechodzicie wprawdzie drogi [3]krzemieniste i rozbite, ale innych nie ma do góry... a do góry iść trzeba, kto nie chce na wieki zasnąć w ciemnościach. Bądźcie pewni, że gdy zło zwycięży chwilowo, to tylko aby tryumf dobra i prawdy był tem zupełniejszym.
— Przesilenie to moralne i... ekonomiczne — odezwałem się z dziecinną i śmieszną poufałością.
— Jakie przesilenie? — zapytał. — Przesilenia te trwają od początku świata i będą się ciągnąć aż do jego końca. Gdzie nie ma przesileń, nie ma życia, ani ruchu...
Położył rękę na drzwiach, spoglądając na mnie z politowaniem.
— Bądźcie zdrowi — rzekł — mój następca puka już do drzwi wesół i wy gotujecie się go witać okrzykiem radości.... Tyleż tylko wzajemnego z siebie zaspokojenia...
Raz jeszcze ramionami poruszył, sakwy z rupieciami zarzucił na plecy i zniknął...
J. I. Kraszewski.