[37]RZECZ O POEZJI
Jeśli nie można patrzeć obojętną twarzą,
Czy płakać? łez już niema i więcej nie parzą,
Nie rozczulę westchnieniem i jękiem nie zbudzę, —
Już westchnienia są obce i łzy wszystkie cudze.
Pierś tłumi łoskot serca, ból usta zaciska,
W otchłanie oddalenia spada ziemia bliska,
I tylko oczy, błędną skierowane władzą,
Spojrzą nagle — i sekret spojrzeniem wydadzą.
I znowu nagim wargom, głodnym od milczenia,
Pragnę słowa zarzucić, jak płaszcze z płomienia!
O! serce już omdlewa i duszę zachwyca,
Czy przyjdziesz, jako złodziej, czy jak błyskawica,
Czy podasz usta wdzięczne, czyli w dzień spotkania
Śmiertelną dłoń mordercy do ucałowania ----?
Ty władzą nierozumną wypadasz z ukrycia
I rządzisz naszą śmiercią w samem sercu życia,
Jak na skałę rzucone ziarenko gorczycy,
Wyrastasz nad głowami drzewem tajemnicy!
Przypłyń żywiołem groźnym i jasną łagodą,
Daj nam języki ognia, ocuć żywą wodą,
Przybądź do domów ludzkich, otwartych naściężaj
I wysokim urokiem czaruj i zwyciężaj,
[38]
Podszepnij słowa klęski, do triumfu namów,
Poezjo, niespodziana, jak wybuch wulkanów!
Szukałem cię w niebiosach zimnych i otchłannych,
Na miesiącach wieczornych po gwiazdach zarannych,
W szumie drzewnym na wietrze, w modrowodej toni,
W skupisku czarnomiejskiem, w okrutnej symfonji
Skrzypiących wozów wojny po miedzy bezkresnej
I w zadumie milczącej i w ciszy bolesnej...
Byłaś w czerwcu w soczystej migotliwej trawie,
W morzu niebnem witałaś krzyczące żórawie,
Dzwoniącą słonecznicę jarem bezobłocznym
Pędziłaś nad jeziora srebliwem urocznem,
Górnym deszczem po skalnej dźwięczało przełęczy,
Zaręczonej z barwami dwuobręczą tęczy,
Wiewem-śpiewem, zapachem przez ziemię szczęśliwą
Wyciśnięte ustami spijałaś wiośniwo,
Żeby czarem pijaństwa w kielichy dni przelać
Ciemne wino, tłoczone przez rozumną czeladź!
Gdy lasy dni szumiące w pniach drżenie przenikło,
Weszłaś w dom pracą żmudną, znojem, sprawą zwykłą,
Krzątaniem, siejbą, żniwem i gradem i młócką,
I zdobyczą i klęską i znów nędzą ludzką,
Litosnem pocieszeniem, darem miłosiernym,
Najdrobniejszą radością pod niebem bezmiernem!
Patrzałaś na porytą w glebie rowów matnię,
[39]
Na złamane przy drodze kolisko armatnie,
Na gruzy miast, na wioski spalone pożogą
I na usta nieżywe, uśmiechnięte błogo
Do ciebie, ach, — do ciebie, — więcej do nikogo...
Widziałaś, jasnowidna, doczesne a wieczne
Przeorania gromadne i wiosny społeczne,
Bujne pędy, zbroczone liściem krwawem, rdzawem,
Jak wrzos września, jak zwiędłe sitowie nad stawem,
Gdy w górze syczał ogień, gdy spadał z pośpiechem,
Gdy huknął pod bugajem echem i wyśmiechem,
Kiedy trzasnął drzazgami w krążeniu zawrotnem,
Przyszło tobie umierać na polu samotnem...
Czerpałaś rozpacz wiedzy po stokroć okrutnej,
Od wszystkich smutków świata jeszcze bardziej smutnej,
Bardziej grzesznej, niżeli wszystkiej ziemi grzechy,
Lecz pełnej przebaczenia, jak pierwsze uśmiechy...
Naumiało cię życie nędzy nielitosnej,
Beznadziei ostatniej i zimy bezwiosnej,
Klątwami, łzami, gniewem w słodkich rymów państwie
Groziło ci po nocach w samotnem wygnaństwie!
Opiła woń fjołków godziną wieczorną
Nad ścierwem ziemi wiała tęsknotą upiorną...
Łamałaś krzykiem wieczór w oczach pełnych zgrozy,
Cięłaś cichcem łańcuchy, szarpałaś powrozy,
Biłaś burzą w brzeg ziemi, biczem ognia smagan,
[40]
I obłąkał mi serce natchnienia huragan,
Ażebym był pod mocą szczęsną twego ducha,
Jako motyl, ukryty pod liściem łopucha.
Już mi dzisiaj dzień każdy i każda noc w głębi
Ciebie, najsłabsza siło, sercu dziewosłębi,
Już mnie twoje spojrzenie najsmutniej pociesza,
I morze łez rozdziela, jak laska Mojżesza.
Uderz mnie burzą ognia i oddechem spopiel!
Niźli miałbym przez myszy być zżarty, jak Popiel.
A jeśli sercem życia jestem tobie winny,
Te puste słowa rozwiej jak piasek pustynny,
Lecz, jeśli twoja złuda najczarowniej błądzi, —
Rzucę ciebie pod nogi życiu, które rządzi, —
Lecz, jeśli masz zatruty kwiat słowa na wardze, —
Poezjo! ja twojemi śpiewami już gardzę!...
|