Słówka. Zbiór wierszy i piosenek/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Słówka
Podtytuł Zbiór wierszy i piosenek
Wydawca Księgarnia Polska B. Połonieckiego
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
BOY



SŁÓWKA

ZBIÓR WIERSZY I PIOSENEK









LWÓW 1913



NAKŁADEM KSIĘGARNI POLSKIEJ B. POŁO-

NIECKIEGO - WARSZAWA: E. WENDE I SP.
ODBITO W DRUKARNI NARODOWEJ W KRAKOWIE




SŁÓWKA.

Gdy coś mnie nadto wzruszy
Lub serce mi podrażni,
Chowam się aż po uszy
Do swojej wyobraźni.

Tam, o każdziutkiej porze,
Schronienie mam zaciszne,
Gdzie myśl wyprawiać może
Przeróżne rzeczy śmiszne.

Miast czerpać próżną chwałę
W tem, że jak z książki gada,
W głupiutkie słówka małe
Calutka się rozpada.

Te słówka mi uciechy
Sprawiają nieraz mnóstwo,
Lubię ich puste śmiechy
I ducha ich ubóstwo.

Jak błazenkowie mali
Słówko się z słówkiem cacka,
To jęzor mu wywali,
To szczypnie je znienacka.

Jedno przez drugie hasa
Wydając kwik wesoły,
Niby dzieciaków masa
Gdy wyrwie się ze szkoły.

Jednemu w tej pogoni
Pąsem nabiegną lice,
Gdy żywszy ruch odsłoni
Młodziutkich płci różnice;

Inne troszeczkę z boku
Przystanie gdzieś nieśmiele
I stoi z mgiełką w oku
Jak zadumane ciele;

Te dwa w pustocie nowej
Objęły się przyjemnie
I same w rym gotowy
Splatają się bezemnie;

Ja patrzę na niewinne
Figielki miłych dziatek
I wolę niźli inne
Ten mały, własny światek...



O BARDZO NIEGRZECZNEJ LITERATURZE POLSKIEJ I JEJ STRAPIONEJ CIOTCE.

J.E. Prof. Dr Hr. St. Tarnowskiemu poświęcam.




I.

Pełna gracyi, zacna, słodka,
Żyła sobie stara ciotka.
Bez zbytków, lecz i bez braku,
Miała swój domek na Szlaku.
Oprócz cnót rozlicznych wieńca
Hodowała też siostrzeńca.
Brzydki chłopiec z krzywą buzią
Zwał się — dajmy na to — Józio.
Ciotka była panną czystą,
A Józio był modernistą.
(Modernista — znaczy chłopak,
Co wszystko robi na opak;
Każdego się głupstwa czepi,
A zawsze chce wiedzieć lepiej).
Z tym smarkaczem ciotka stara
Miała strapień co niemiara.
Zawsze jej czemś umiał dopiec.
Taki był już brzydki chłopiec.

Próżno ciotka mu wymienia
Albo Lucka, albo Henia,
Co ich przykład wszystkim świeci
Jako grzecznych dobrych dzieci;
On rozeprze się wygodnie,
Obie ręce włoży w spodnie,
Śmieje się i kiwa głową
Jakby mówił: gadaj zdrowo!

II.

To rzecz nie do uwierzenia
Co on ma za przywidzenia!
Czasem coś bez sensu maże
I mówi że to witraże.
To znów wieczór biega nago
I rozbija wszystkich lagą.
Ciotka krzyczy: Joseph! arrête![1]
A on: Ciociu to kabaret!
Wszystkie meble w domu psuje,
Mówi, że sztukę stosuje.
Wszędzie wlezie, wszędzie dotrze,
Deprawuje dzieci młodsze.
To rzecz w Polsce niesłychana:
Nie chcą wierzyć już w bociana!
— Ciociu, jestem rotomanka!
„Któż cię tak nauczył?!” — Józio
Mówi z rozpaloną buzią.

„A ja — szepleni Ludwiczka —
Jestem święta pla-samiczka”.
Chociaż zwykle dobra, słodka,
Zawyła ze zgrozy ciotka,
Raziła ją nakształt gromu
Taka hańba w polskim domu!

III.

Czasem dobra ciotka woła:
„Usiądźcie dzieci dokoła,
Powiem wam o dawnych dziejach,
O hetmanach, kaznodziejach,
Potem każde z was wymieni,
Którego najwyżej ceni”.
A Józio ze śmiechu kona
I krzyczy: Ciociu! Kambrona![2]

IV.

Czasem, a najczęściej w poście,
Przychodzą do ciotki goście
„Józiu, przywitaj się z Panem!
Co ty tam za parawanem?!
Wyłaź stamtąd puść Haneczkę
I powiedz gościom bajeczkę”.
Wylazł Józio, głową kiwa
I w te słowa się odzywa:

Bajeczka pana Jachowicza.
Staś na sukni zrobił plamę,
Oblał bowiem ponczem mamę;
A widząc ją w srogim gniewie,
Jak przepraszać, sam już nie wie.
Plama głupstwo, mama doda,
Ale ponczu, ponczu szkoda!

Skończył Józio, gość się śmieje,
A ciotkę wnet krew zaleje;
Biedaczka dostała mdłości
I ze wstydu i ze złości.
Tak ten niegodziwy chłopiec
Zawsze ciotce umiał dopiec.

V.

Tak się trapi dobra ciotka,
Pełna gracyi, zacna, słodka,
Lecz największą ma subjekcyę
Gdy rozpocznie z Józiem lekcyę.
Dojdźże ładu z taką głową:
Zawsze ma ostatnie słowo!
Ciotka prawi o Trzech Psalmach:
Józio o „tańczących palmach”;
Ciotka mu o apostołach,
On jej o spermatozoach[3];
Ciotka uczy kto był Gallus,
On poprawia: Ciociu, „Phallus[4]!”
Ciotka znów z innego wątku
Baje o świata początku,

Józio się ząb za ząb kłóci,
Że świat cały powstał z CHUCI[5].
(Mruknie ciotka w pasyi szewskiej:
Wciąż ten łajdak Przybyszewski!)
Ciotka znów o ideałach —
Józio: ciociu, co to wałach[6]?
Taką ciotka ma subjekcyę,
Gdy rozpocznie z Józiem lekcyę.

VI.

Kiedy wieczór już zapada,
Ciotka do snu się układa:
Józiu! zostaw ten rozporek
I chodź odmówić paciorek.
Niech Józio przy łóżku klęknie
I powtarza głośno, pięknie:
„Boziu, usłysz głos chłopczyny,
Odpuść synów naszych winy!
Polska cię na pomoc woła!
Niech tradycyi i Kościoła
Pozostanie sługą wierną!
Erotyzmem, ni moderną
Niech się naród ten nie spodli!”
Teraz Józio się pomodli,
Za mamusię, za tatusia,
Potem grzecznie się wysiusia
I spokojnie, cicho zaśnie.
Brzydki chłopak mruknął: „Właśnie!”
Pisane w r. 1907.



ACH! CO ZA PRZEŚLICZNE ABECADŁO!



(Fragment zamierzonego dzieła).




B, b.

Barbara się bawiła z Bernardynem bardzo,
Lecz że taką zabawą zacni ludzie gardzą,
Teraz każde z osobna winy swoje maże,
Bernardyn beczy Bogu, a bęben Barbarze.

C, c.

Certował się conocy z Cecylią Celestyn
Z ilu dań ma się składać ich miłosny festyn;
Dziś błąd swój po niewczasie pojmować zaczyna
Cesia, całując chłodne ciało Celestyna.

D, d.

Długą dyskusyę z durniem dorzeczna Dorota
Wiodła, co jest ważniejsze, czy miłość czy cnota;
Tymczasem się zciemniło: gdy weszli rodzice,
W dłoniach durnia dostrzegli Dorotę dziewicę.

E, e.

Excytowała Edzia eteryczna Emma
Iż przewrotnej miłości chce poznać dilemma[7];
Póty się naprzykrzała, aż wreszcie, znudzony,
Edward ewakuował Emmy edredony[8].



DZIADZIO.


Raz maleńka Fryderyka
Miała dziadzię tabetyka[9].
A że stąpał dość niezdarnie,
Dziecię pusty śmiech ogarnie.
„Przestań — rzecze jej na to staruszek łagodnie —
I ja biegałem niegdyś żwawo i swobodnie,
A że mi dziś chodzenie idzie jak po grudzie,
To dlatego, żem w pracy żył ciężkiej i trudzie”.
Dobre dziecię, zawstydzone,
Poszło płakać aż na stronę;
Odtąd zawsze w czci głębokiej
Podpierało starca kroki.

Pamiętajcie, drogie dziatki,
Nie żartować z ojca, matki,
Bo paraliż postępowy
Najzacniejsze trafia głowy.



STEFANIA.

Powieść psychologiczna z kajetu pensyonarki.


Kto poznał panią Stefanią
Ten wolał od innych pań ją.

Coś w niej już takiego było
Że popatrzyć na nią miło.

Oczy miała jak bławatki
I na sobie ładne szmatki.

Chociaż to rzecz dosyć trudna
Zawsze była bardzo schludna.

Aż mówił każdy przechodzień:
„Ta się musi kąpać codzień”.

Choć męża miała filistra[10]
W innych rzeczach była bystra.

Jeździła aż do Abacyi[11]
Po temat do konwersacyi.

Prócz tego natura szczodra
Dała jej b. ładne biodra.

Raz ją poznał jeden malarz
Który często pijał alasz[12].

Jak ją zobaczył na fiksie[13]
Zaraz w niej zakochał w mig się.

Miała w uszach wielki topaz
I była wycięta po pas.

Przedtem widział różne panie
Ale zawsze bardzo tanie.

I do swego interesu
Miały dosyć podłe dessous[14].

Strasznie się zapalił do niej
Wszędzie za Stefanią goni.

Miał kolorową koszulę
I przemawiał bardzo czule.

Żeby dała mu natchnienie
Ale ona mówi że nie.

Że umi kochać bez granic
Ale to tyż było na nic.

Potem jej mówił na raucie[15]:
„Dałbym życie żebym miał cię„.

Jak zobaczył, że nie sposób
Poszedł znów do tamtych osób.

Ale już zaraz za bramą
Mówił że to nie to samo.

Takiej dostał dziwnej manii
Że chciał tylko od Stefanii.

Bo to zawsze jest najgłupsze
Kiedy się kto przy czem uprze.

Mówili mu przyjaciele
Czemu jesteś takie ciele.

Z kobietami trzeba twardo
A nie cackać się z pulardą[16].

Więc jej zaczął szarpać suknie
A ta jak na niego fuknie.

Wtedy całkiem stracił humor
I upijał się na umor.

Potem do Stefanii lubej
List napisał dosyć gruby.

Że to będzie znakomicie
Jak sobie odbierze życie.

A ona myślała chytrze
Toby było nienajbrzydsze.

Lecz jak przyszło co do czego
Jakoś nic nie było z tego.

Potem znowu za lat kilka
Przyszła na nią taka chwilka.

I myślała czy to warto
Było być taką upartą.

Lecz tymczasem mu wychłódło
Bo już była stare pudło.

Tak to ludzie trwonią lata
Że nie są jak brat dla brata.

Z tem największy jest ambaras
Żeby dwoje chciało naraz.



ERNESTYNKA.

Powieść obyczajowa z kajetu tejże pensyonarki.


Druga znów była dziewczynka
A zwała się Ernestynka.
Jeden miała smutek wielki
Bo ojciec robił serdelki.
A przeciwnie zato ona
Była bardzo wykształcona.
Wciąż czytała co się zmieści
Śliczne francuskie powieści.
Mówili o niej Bógwico
Że jest tylko pół-dziewicą.
Nie każda jest taka święta
Żeby zaraz mieć bliźnięta.
Raz ją ojciec przez to złapał
Bo jej narzeczony chrapał.
Straszny krzyk się zrobił w domu
Że tak czynią pokryjomu.
Każdy wrzeszczał o czym innym
Jak zwykle w domu rodzinnym.
Ojciec najgorsze wyrazy
Powtarzał po kilka razy.

Ona płakała cichutko
Bo ją przytem kopnął w udko.
A potem jeszcze jej ostro
Zakazał bawić się z siostrą.
Że się taka sama świnka
Zrobi jak ta Ernestynka.
Z książkami tyż była heca
Wszystkie powrzucał do pieca.
Choć sam nie wiedział dlaczego
Co ma jedno do drugiego.
Wkońcu ustały te krzyki
Poszedł rano do fabryki.
Na co człowiek się naraża
Kiedy ojca ma masarza.



FRANIO.

Powieść dydaktyczna.


Franio był to chłopiec mały
Ale był bardzo nieśmiały.
Lubił widzieć u siostrzyczki
Kiedy zdejmuje spódniczki.
Zaraz robił się niebieski
I w oczach miał rzewne łezki.
Aż mówiła dobra niania:
„Żeby szlak nie trafił Frania”.
Albo się w kąpieli śmiała:
„Tobie by się żona zdała”.
A on patrzył przestraszony
Bo nie był uświadomiony.
Naradził się Tato z Mamą
I Babunia tyż to samo.
Że to już ostatnia pora
Zawieźć Frania do doktora.
Doktór zaraz wziął trzy ruble
I kazał go moczyć w kuble.

Powiedział że to dziedziczne
Cierpienie psycho-fizyczne.
I że mu to przejdzie z wiekiem
Jak będzie dużym człowiekiem.

Złe sobie daje świadectwo
Gdy kto wyszydza kalectwo.



Z NASTROJÓW WIOSENNYCH.




Niemasz nic milszego ponad
Ciągnący żeński pensyonat.

Sunie sznurkiem przez plantacye
W ciszy, zwolna, uroczyście —
Zielono, pachną akacye,
Słońce gzi się poprzez liście — —

Ciągnie podwójny sznureczek
Takich przemiłych owieczek.

Cieplutko, wiosna, południe,
Ławeczka, próżniactwo boskie,
Myśli rozigrane cudnie
W jakieś koziołki szelmoskie — —

Idą: duża, mniejsza, mała,
Kobiecości gama cała.


Ptaszek ćwierka gdzieś tam z góry
Swoich liryk „pierwszą seryę”,
Zapoznanych serc tortury
I celibatu mizerye — —

Pod kapotką granatową
Rysuje się to i owo.

„W rytm melodyi jakiejś sennej
„Kołyszą się stare drzewa,
„Płynie falą dech wiosenny,
„W sercu puka coś, coś śpiewa — —

Ta mała mogłaby troszkę
Obciągnąć sobie pończoszkę...

Jakiś czar nieznany jeszcze
Jakieś czucie wiotkie, śliczne —
Jakieś dziwne w piersiach dreszcze
Pan i pani-teistyczne — —
............

Czy to nie znaczy przypadkiem
Że czas mi już zostać dziadkiem...?



NASZYM HYMENOGRAFOMANOM.




Literacki nasz ogródek
Pachnie wśród księgarskich półek
Wonią mirtów, niezabudek
I przeróżnych innych ziółek.

Te inspekta czyste, ładne,
Co od rosy lśnią porannej,
To królestwo samowładne
Legendarnej polskiej panny.

Dla Niej, dla tej jasnej wróżki
Nasi geniusze się trudzą,
Aby mogła do poduszki
Ubrać się w poezyę cudzą.

Przez Nią, za Nią, dla Niej, od Niej
Wszystko bierze swój początek,
Od HYMENU jej „pochodni”
Natchnień się rozpala wątek.

W prochu wielbi nasza małość
Dziewiczości Arcy-statut:
Panieńskiego... wdzięczku całość
To najwyższy Stwórcy atut!

Póki tej ozdoby swojej
Nie uroni dumna Polka,
Póty małe czółko stroi
Wszechpotęgi aureolka;

Tłumów, co jej żebrzą łaski,
Brzmi w powiastkach naszych lament,
Tak czarowne rzuca blaski
Anatomii cenny dyament;

Gdzie otworzyć, tam się miele
Jedną życia wciąż zawiłość:
Jak i kiedy polskie ciele
Swojskiej gęsi zyska miłość...

Musisz poznać naszej „Czystej”
Papę, mamę, cały dom jej,
W końcu służyć do asysty
Przy niewinnej tej sodomii.

Lecz gdy klejnot swój postrada,
Pożegnajmy się z nią smutni;
Ach, po trzykroć takiej biada,
Zmarła już dla polskiej lutni!

Wszystko pierzchło, wszystko znikło
Jakby trumnę już zabito:
Idzie życia ścieżką zwykłą
Już w kompletnem incognito.

Co wyrośnie z małej gąski,
Która z tak krzykliwą pychą
Wpływa w życia strumyk wązki,
O tem w naszych księgach cicho;

Nasi piewcy idealni
Ignorują światek ciasny,
Co się kręci wśród sypialni
Czasem cudzej, czasem własnej;

Gdy już hukną wielkim głosem:
„Zdrowie zacnej młodej pary!”
Któżby się tam troszczył losem
Krajowej Madame Bovary...

Rzucona z takim hałasem
Jak tam plącze się zagadka?...
Jakieś echa tylko czasem
Nas dochodzą: żona... matka...

Aż po lat przydługiej seryi
Znowu ją sadowią na tron,
Gdzie ozdobą jest galeryi
Legendarnych polskich matron.

Pisane w r. 1908.


LITANIA KU CZCI P. T. MATRONY KRAKOWSKIEJ.




Inwokacya:
Dostojna Pani! Sporo lat już mija, jak słucham potulnie i cierpliwie
potoków Twej wymowy; racz więc przymknąć teraz na chwilę
Twe słodkie usteczka i pozwól mi przemówić, a postaram się —
w przeciwieństwie do Ciebie, Pani — być zwięzłym i treściwym.

O ty, polskiej ziemi chwało,
Ty postaci wpół-monarsza,
Ty czcigodna, nazbyt mało
Opiewana, „damo starsza”;

Ty, co z głębin swej kanapy
Wychylając kibić tłustą,
Brzydkie swe nadstawiasz łapy
Przerażonym naszym ustom;

Ty, co z dostojeństwem w twarzy
Dźwigasz swe potworne kłęby,
O których lustmörder[17] marzy,
Szczerząc zakrwawione zęby;

I ty, uroczysta klempo[18]
W twojej wiecznej sukni bordo,
Z twoją beznadziejnie tępą
— Powiedzmy otwarcie — mordą;

Ty, orędowniczko dzielna
Uciśnionej polskiej nacyi,
Arcykapłanko naczelna
Naszej starobabokracyi;

Ty, co w „Piątki” lub „Soboty”
Polskich dusz sprawujesz rządy,
Starodawne wskrzeszasz cnoty,
A druzgocesz „nowe prądy”;

Co na fiksach i na rautach
I na dobroczynnej sesyi
Pytlujesz o pruskich gwałtach,
O „modernie” i „secesyi”;

Ty, co wszelkich zadań bytu
W mig rozcinasz każdy problem,
Gdy człek myśli, jakimby tu
Zamknąć babie gębę skoblem;

Ty, strącona z Łysej góry
W salonu fałszywy „ampir”[19].
Gdzie nas bierzesz na tortury
I krew nudą ssiesz jak wampir;

Ty, co głupoty powagą
Najmądrzejszych wodzisz za łby;
Ty! którą po śniegu nago
Człowiek bez litości gnałby;

Ty, elokwencyi patoko,
Coś jest wiecznych sporów źródłem,
Czy cię nazwać starą kwoką,
Czy też raczej starem pudłem;

Ty, co gorzko winisz męża
O prozaizm i codzienność,
Gdy twa energia zwycięża
Nazbyt rzadko jego senność;

I ty, której czujność tępi
Młodych wzruszeń powab czysty,
A co w Tomaszu á Kempi
Dawnych gachów chowasz listy;

Ty, co zdarłszy z siebie płótna
Oglądasz się w lustrze całą
I wzdychasz, ropucho smutna:
„On tak lubił moje ciało...”

Ty, obrazie wiedźmy starej,
Wydarty ze sztychów Goyi —
Powiedz mi: przez jakie czary
Jęczymy w niewoli twojej?

Z jakim czartowskim blekotem
Omamienie na nas padło,
Że czynimy czci przedmiotem
Szpetność, głupotę i sadło?

Przez jakie dziwne kuriosum
Tłuszcz bierzemy za charakter,
Puste gadulstwo za rozum,
A za obraz cnót klimakter??

Za co stwór podeszły wiekiem,
Co kobietą być już przestał,
A nigdy nie był człowiekiem,
Windujemy na piedestał???!

Próżne gniewy, próżne męztwo,
Nie nadeszła chwila jeszcze —
Nazbyt silnie czarnoksięstwo
Ściska nas w potworne kleszcze;

Coraz ciaśniej, coraz duszniej,
Coraz bardziej smutni, słabi
W takt kręcimy się posłuszni,
Jak nam zagra chochoł babi;

I tylko w tęsknocie żyjem
Czy nie wstanie jaki Wandal,
Co przepędzi babę kijem
I zakończy raz ten skandal!...

Pisane w r. 1908.


PIEŚŃ O MOWIE NASZEJ.




Rzecz aż nazbyt oczywista,
Że jest piękną polska mowa:
Jędrna, pachnąca, soczysta,
Melodyjna, kolorowa,

Bohaterska, gromowładna,
Czysta niby błękit nieba,
Mądra, zacna, miła, ładna, —
Ale czasem przyznać trzeba,

Że ten język najobfitszy
W poetyczne różne kwiatki,
W uczuć sferze pospolitszej
Zdradza dziwne niedostatki;

Że w podniebnej wysokości
Nazbyt górnie toczy skrzydła,
A nas, ludzi z krwi i kości,
Poniewiera gorzej bydła.

To, co ziemię w raj nam zmienia,
Życia cały wdzięk stanowi,
Na to — niema wyrażenia,
O tem — w Polsce się nie mówi!

Pytam tu obecne Panie
By od grubszych zacząć braków:
Jak mam nazwać „obcowanie”
Dwojga różnej płci Polaków?

Czy „dusz bratnich pokrewieństwem”?
Czy „tarzaniem się w rozpuście”?
„Serc komunią” — czy też świństwem,
Lub czem innem w takim guście?

„Cudzołożyć”? „Jawnogrzeszyć”? — —
(Dalej już położę kreski,
Resztą może was ucieszyć
Józef Albin Herbaczewski).

Choć poezyi święci wiosnę
Wieszczów naszych dzielna trójka,
Polskie słownictwo miłosne
Przypomina Xiędza Wujka!

Dowody najoczywistsze
Znajdziesz choćby w takiem głupstwie,
Że polskiego słowa mistrze
Śnią o „ruji” i „porubstwie”!!

W archaicznym tym zamęcie
Jak ma kwitnąć szczęścia era?
Gdzie zatraca się pojęcie
Tam i sama rzecz umiera!

Ludziom trzeba tak niewiele
By na ziemi niebo stworzyć,
Lecz wykrztusić jak: aniele,
Ja chcę z tobą — — cudzołożyć!!?

Jak wyszeptać do dziewczęcia:
Chcę „pozbawić cię dziewictwa”,
Nie obawiaj się „poczęcia”,
Kpij sobie z ja-wno-grze-szni-ctwa!

Jak kusić głosem zdradzieckim,
Wabić słodkich zaklęć gamą?
Każdy wyraz pachnie dzieckiem,
Każde słowo drze się: mamo!

Nazbyt trudno w tym dyalekcie
Romansowe snuć intrygi:
Polak cnotę ma w respekcie
Lub „tentuje” ją — na migi!

Stąd, gdy w Polsce do kolacyi
„Płcie odmienne” siądą społem,
Główna cząstka konwersacyi
Zwykła toczyć się — pod stołem.

Niech upadnie ci serweta —
Człowiek oczom swym nie wierzy:
Gdzie mężczyzna? Gdzie kobieta?
Która noga gdzie należy?

Pantofelków, butów gęstwa
Fantastycznie poplątana
Stacza walki pełne męztwa:
Istny Grünwald Mistrza Jana!

Tak pod stołem wieczór cały
Gimnastyczne trwa ćwiczenie,
A przy stole — komunały
O Żeromskim lub Ibsenie...

Lecz najcięższą budzi troskę,
Że marnieje lud nasz chwacki,
Że już cichą, polską wioskę
Skaził żargon literacki;

Na wieś gdy się człek dobędzie,
Chcąc odetchnąć życiem zdrowszem,
Słyszy: „Kaśka, jagze bendzie
Względem tego co i owszem...”

..............
..............

Widzę tu zebraną tłumnie
Kapłanów sztuki elitę,
Co swe kudły wznoszą dumnie
Ponad rzeszę pospolite.

Wy! „świetlanych duchów związek”,
Wy! „idei stróże czystej”,
Wasz to jest psi obowiązek
Kształcić język ten ojczysty!

Skończcie wasze komedyje,
Schowajcie pawie ogony,
Żyjcie — czem każdy z nas żyje,
Idźcie — — kochać... za miliony!

Dość nastrojów waszych, dranie!
Uczcie mówić waszych braci:
To jest wasze powołanie!
Od tego was naród płaci!

Język naszym skarbem świętym
Nie igraszką obojętną;
Nie krwią, ale atramentem
Bije dzisiaj ludów tętno;

Musi naprzód iść z żywemi
A nie tępić życia zaród,
Soków pełnię czerpać z ziemi:
Jaki język — taki naród!!!
Pisane w r. 1907.



LIST OTWARTY KOBIETY POLSKIEJ

Pod adresem „Zielonego Balonika”.



Do twych licznych wieńców chwały,
Mój czcigodny kabarecie,
Pozwól dzisiaj listek mały
Dorzucić polskiej kobiecie.

Usłysz od niej prawdy słowo,
Moja kliczko „pięknych duchów”,
Żeś edycyą luksusową
Typowych polskich eunuchów.

Gdy obalasz dawne style,
Nowe wieścisz schrypłym głosem,
Czyś pomyślał choć przez chwilę
Nad nieszczęsnym moim losem?

Aby w tajnie mego serca
Zajrzeć, coś uczynił, powiedz?
Nieodrodny spadkobierca
Starego gbura z Nagłowic!
..............

Sto lat w lirycznej niewoli
Jęczymy: u nóg koturny,
Czoło w świętej aureoli,
Na głowie popiołów urny,

Spojrzenie czyste a tkliwe,
Na piersiach cnoty puklerze:
Sto lat czekamy cierpliwe
Kto nas z tych strojów rozbierze.

Gdy rozeszła się wieść głucha
Jakiejś nowej ewangelii,
Jasny płomień w sercach bucha:
Precz z Kordyanem, w kąt Anhelli;

Jakiś nowy dreszcz nas wzrusza,
Droga życia każda chwila,
Laura szuka kapelusza,
Weneda sukienki lila,

Aldona tłucze się w wieżę
Wołając: proszę otworzyć!
Grażyna zrzuca pancerze
Lecz nie zdążyła nic włożyć —

Do Telimeny Zosieczka
Ukrywszy w dłoniach oblicze
Szepce wstydliwe: Cioteczka,
Naucz mnie tańczyć macziczę!

Pokazując zgrabne nóżki
Pani Aniela Beniowska
Przykleja zalotne muszki
Koło zadartego noska —

Każda woła: nie chcę dziecka!
Szepcą nawet starsze panie,
Że Marynia Połaniecka
Przyspieszyła rozwiązanie!!

Wszędzie nową czuć herezyą —
W całym stawku płytko-grząskim,
Gdzie obowiązek poezyą,
A poezya obowiązkiem,

Wszystko czeka z utęsknieniem
Skąd zaświta nowa era:
Wreszcie słyszym z serca drżeniem,
Że — — kabaret się otwiera!

..............

Jakiż zawód! To zebranie
Poczciwych sarmackich gburów,
Mordobicie, wódkochlanie,
Kurdesze pijackich chórów,

Łby dymiące, sprośne fraszki,
Ryki bezmyślnych toastów —


To wasze górne igraszki,
Nieodrodne plemię Piastów?

Któż z was pojmie i wyśpiewa
Dziewiczego ciała zapach,
Jak z melancholii omdlewa
W waszych grubych polskich łapach!

Kto się umie drażnić mową
Szumu jedwabnych falbanek? —
Co wam o to! gadaj zdrowo!
Byle w komplecie był „wianek”!

Kto z piersi naszej westchnienia
Nieznacznym dobędzie gestem?
Kto uprzedzi głos sumienia
Opadłych sukien szelestem?

Kto z was pieszczotą zuchwałą
Zbudzi sen zaklętych dziewic?
Niech wystąpi! zaraz! śmiało!
Gdzież jest ten z bajki królewic?
..............
..............
Niż waszych słuchać hałasów,
„Nowej kultury” rycerze,
Wolę czekać lepszych czasów
W skromnej, polskiej... garsonierze!
Pisane w r. 1906.



REPLIKA KOBIETY POLSKIEJ,



(autorki listu otwartego) na odpowiedź młodzieńca polskiego[20].


Nie tobie, mój Sowizdrzale,
Złotowłosy piękny paziu,
Nie tobie, mój słodki Aziu,
Taka przystała odpowiedź
Na tęsknoty me i żale,
Na mojego serca spowiedź!
Ty niewdzięczny, ty niepomny,
Ty, pieszczony jak Żuanek,
Mentor panieneczki skromnej,
Półdziewicy półkochanek,
Ty, bawidełko mężatek,
Feblik matek, wdów gagatek,
Spowiednik arystokratek,
Ty, co piłeś do przesytu
Zmysłów mych najskrytsze dreszcze,
Coś dziś cały ciepły jeszcze

Od puchu mojej pościeli,
Ty — mi mówisz o kądzieli!
Więc ty, mimo twego sprytu,
Nie poznałeś mnie na tyle,
Że dla ciebie dokumentem
Są Marynie i Maryle?
Że dla ciebie pismem świętem
Są Aniele i Anielki
I ten ckliwy produkt wszelki
Waszej wytrzebionej „jaźni”
Waszej smutnej wyobraźni!?

Więc te cuda polskich dziewic,
Swojskiej cnotki miły zapach,
Te gosposie i te Zosie,
Które sobie przy bigosie
Fantazyował pan Mickiewicz,
Aby znaleźć w nich pociechę
Po swoich miłosnych klapach,
Czyjejż są tęsknoty echem?
Czyjeż ideały godne?
A te, w czułym atramencie
Urodzone nimfy wodne
Pana Słowackiego Jula,
O którego... mankamencie
Wie dzisiaj każda smarkula,
I który mu wypomina
Nawet Świderska Alina!!
A ten... trzeci wasz poeta...

No, ten... hrabia... z dużym nosem,
Któremu każda kobieta
Co ją ujrzał bez bielizny,
Była symbolem Ojczyzny
A łóżko ofiarnym stosem!
(Tak w męczeństwa aureoli
Z każdą popływał w gondoli,
Potem — ona poszła z dzieckiem
A on rozmawiał z Czarnieckim).
Powiedz, proszę, z jakiej racyi
Ja mam brać odpowiedzialność
Wylęgłych w imaginacyi
Rozmaitych takich panów!
Więc te przeróżne perwersye
Lechickich erotomanów
Polskie matki, polskie żony,
Te Grażyny i Aldony
Ty chcesz uważać za wersyę
Autentyczną kobiecości?
..............
To się można wściec ze złości!!

Zostaw całą tę bibułę,
Złotowłosy paziu słodki,
Zostaw te androny czułe,
Wielkich duchów małe plotki!
Wierz mi, wszyscy ci poeci
To są duże, stare dzieci,

I najgłupsza panna z pensyi
Nie ma tak śmiesznych pretensyi.
Że ktoś stworzył „Tadeusza”,
Winszuję mu sercem całem,
Lecz czyż każdego geniusza
Mam nagradzać własnem ciałem?
Płacić dług społeczeństwa
Ceną mojego panieństwa?
Zapytajcie się Maryli:
Opowie wam każdej chwili,
Czuje w kościach do tej pory
Te filareckie amory
I ten poetycki kierat
W jaki wprzągł ją pan literat!
W niewinności szukał chluby,
Mleczkiem pijał zdrowie „lubej”,
Ballad płodził całe łokcie,
Z sercem czystszem niż paznokcie
Mierzył, zbrojny w pancerz wiary,
Siłę (męzką!) na zamiary!
Takie ma kobieta szanse,
Gdy się z wieszczem wda w romanse:
A niech która się odważy
Zerwać nici tych szantaży,
Śluza przekleństw się otwiera:
„Puchu marny” et cetera!

..............

Pójdź, mój paziu, chwile płyną,
Nie dla nas ta gra słów pusta,
Gdy pić zechcesz życia wino,
Zawsze znajdziesz moje usta.
Choć pod oknem trubadury
Giną w lirycznej agonii,
Drwij z całej literatury,
Oknem właź bez ceremonii!



JAK WYGLĄDA NIEDZIELA

OGLĄDANA PRZEZ OKULARY JANA LEMAŃSKIEGO.


By uniknąć ambarasu
Wzięto Rok za miarę czasu.

Dzielą go (bardzo wygodnie)
Na miesiące i tygodnie.

Tydzień znów z grubsza podzielę
Na zwykłe dni i Niedzielę.

Do pracy są zwykłe dzionki,
A Niedziela dla małżonki.

W ten dzień, by największa ciura
Wyzwolona jest od biura.

Każdy ze swoją niewiastą
Rad wybiera się za miasto.

Podaj ramię magnifice
I jazda z nią na ulicę.


Oczywista, że i dziatki
Spieszą obok swego tatki.

Przodem Maryjka, a za nią
Klementynka, Brzuś i Franio.

W ciągu miłej tej podróży
Człowiek trochę się zakurzy.

Szkoda nowej sukni w groszki:
Szukaj mężusiu dorożki.

Każda, jak to zwykle w święta,
Odpowiada ci: zajęta.

Żona ci wypruwa flaki:
„Bo ty zawsze jesteś taki”.

Ożywiona tą gawędką
Droga mija dosyć prędko.

Szczęściem wzbiera miejskie łono
Gdy trawkę widzi zieloną.

Już was tylko przestrzeń krótka
Oddziela od piwogródka.

Ale, kto ma liczną dziatwę,
Nic mu w życiu nie jest łatwe.


Franio się przestraszył gęsi,
A Maryjka woła „ęsi”.

Brzusiowi pot spływa z czoła
I co gorsza nic nie woła.

Wszystko mija, więc szczęśliwie
Siedzicie wreszcie przy piwie.

Miło słyszeć jest Trawiatę
W wykonaniu firmy „Pathé”.

Kiedy człowiek sobie podje,
Dziwnie tkliw jest na melodye.

Ogryzając z kurcząt kości
Nucisz „za zdrowie miłości...”

Ociężałym nieco krokiem
Wracasz do dom późnym zmrokiem.

Teraz wielka pantomina:
Do snu kładzie się rodzina.

Najpierw Maryjka, a za nią
Klementynka, Brzuś i Franio.

Patrzysz łakomie, jak żona
Rozdziewa pierś i ramiona.


Słońce, wieś, Trawiata, piwo,
Myśli płyną ci leniwo.

A finał exkursyi całej:
Nowy bąk za trzy kwartały.



NOWA WIARA.




Zewsząd chóry brzmią radosne:
Ma cel wreszcie egzystencya!
Cel, co wskrzesi rajską wiosnę,
A tym celem — Abstynencya.

Nazbyt długo ludzkość biedna
Ścigała marę zwodniczą,
Gdy jest droga tylko jedna
Zgodna z wiedzą przyrodniczą.

Już rozpadły się w kawały
Dawne majaki mistyczne —
Nowe mamy ideały:
Higieniczno-statystyczne.

Zamiast błądzić w ciemnym mroku
Ludzkich instynktów wyzwoleń,
Jedno trzeba mieć na oku:
Zdrowotność” setnych pokoleń.


Chyba waryat jeszcze szuka
Gdzie drga silnych wzruszeń tętno,
Gdy dziś kreśli nam nauka
Szczęścia ludzkości „przeciętną”.

Czegóż więcej — każdy przyzna —
Możesz żądać, dobry człeku,
Patrząc jak się ta „krzywizna”
Dumnie wznosi — w przyszłym wieku.

Już obliczył nam dokładnie
Akademii „były docent”
Ile za lat tysiąc spadnie
Śmiertelności średni procent.

Trzymaj zatem na obróży
Namiętności twoje szpetne:
Będzie prawnuk twój żył dłużej
O dwa zera i trzy setne.

Witajmy więc ludzkość czystą!
Zewsząd pieją już Hosanna
Na wyścigi z onanistą
Histeryczna stara panna;

Lada kiep, co od kolebki
Ani pije ani... pali,
Afiszuje swoje klepki
Wprawdzie cztery — lecz ze stali.


W bohaterstwa nowe szranki
Wlecze młodzian puste łóżko:
Żyj lat dziesięć bez kochanki,
Obwołają cię Kościuszką.

I w małżeństwie bez ekscesów!
Kontrolują serca bicie,
Czy pamiętasz wśród karesów,
Że masz stworzyć nowe życie;

Troska sen im z oczu płoszy:
Wielki problem w głowach świeci,
Jak przy „minimum” rozkoszy
Maxymalnie” płodzić dzieci.

Odmawiajcie, abstynenci,
Higieniczny wasz różaniec,
Niech się mały światek kręci
W ten świętego Wita taniec;

Pijcie wodę w cnem skupieniu,
Ale mnie przechodzi mrowie,
Że gdzieś, w trzeciem pokoleniu,
Znajdzie się ta woda — w głowie.
Pisane w r. 1907.



KRAKOWSKI JUBILEUSZ.




Nie wiem, który to nasz przodek,
W przydługi ponoś karnawał,
Gdy wyczerpał wszelki środek
Skąd wziąć jaki świeży kawał,

Wraz, po formy dążąc nowe,
Chwycił kpiarstwa kaduceusz,
Skrobnął się nim mocno w głowę
I wymyślił — jubileusz.

Przyjęła się ta zabawa,
Jako że w niej leży sposób,
Co każdemu daje prawa
Kpić z najszanowniejszych osób;

Lecz, że wszystko mija w świecie,
(Niech go jasny piorun trzaśnie!)
I zdarzyć się może przecie
Że tradycya ta wygaśnie,


Podam tu więc przepis cały,
By wszedł do krakowskich kronik,
Na ten jubel tak wspaniały,
Jak „rękawka” lub „lajkonik”.

Bierze się do tego celu
Tęgiego, starego pryka;
Sadza się go na fotelu
I siarczyście go się tyka.

Odmiany wszak prawa znacie,
Trudności nie będzie zatem;
Więc: jubilat, jubilacie,
Jubilata, z jubilatem...

Publiczności zastęp liczny
Hurmem obsiada galeryą,
A cały ten obchód śliczny
Sam pacyent bierze na seryo.

Wstaje rzędem czek niektóry,
Kogo tam zaswędzi ozór,
I wygłasza srogie bzdury
W uroczysty dmąc je pozór.

Brzmi powaga w każdem słowie,
Choć od śmiechu drgają rzęsy:
O, bo myśmy tu w Krakowie
Wszystko straszne sans rire pince'y[21].


Reszta słucha, oczy mruży,
Kpiąc potrosze sobie z pryka
I z tego, który bajdurzy,
I z tego, który to łyka.

„Z uwielbienia pełnem łonem
„Stawam tu, czcigodny panie,
„Z sercem...te...tak przepełnionem...
„Że mi ledwo tchu już stanie.

„Twe zasługi są tak duże,
„Żeby trzeba, jakem szczery,
„Ryć...te...spiżem...na marmurze...
(Po cichu: cztery litery).

„Twoje słowa mądre, wieszcze,
„Żyć w narodzie będą święcie,
„I prawnuki nasze jeszcze,
„Mieć je będą...(cicho: w pięcie).

„Więc, gdy zasług jubilata
„Żaden czasu grom nie zetrze,
„Niech nam jeszcze długie lata...
(Po cichu: psuje powietrze...)

Coś tam jeszcze mówca bąka,
Orkiestra kropi fanfarę,
A jubilat głośno siąka,
Łez rozkoszy roniąc parę.


Magnificus się podnosi:
(Przypadkowo ginekolog)
I znów z innej beczki głosi
Lapidarny swój nekrolog.

Myśli wątku nie rozprasza,
Ale skupia w treść ogólną:
„Panie... ten... ojczyzna nasza...
„Jest nam wszystkim... matką wspólną...

„Ona poi nas swem mlekiem
„I karmi niby dziecinę,
„Zanim stanie się człowiekiem...
„Przez swą... panie... pępowinę...

„Znak to nizkiej, podłej duszy
„Narodowym to występkiem,
„Gdy kto związki — panie — skruszy
„Z tym matczynym... panie... pępkiem...

„I choć wrogie siły czasem
„Sznur pępkowy... panie... przedrą...
(Cóż u djabła z tym kutasem!
Jak powiada stary Fredro...)

Et caetera, et caetera,
Jeden gada, drugi gada,
„...Praca żmudna, ciężka, szczera...”
(Sam jubilat odpowiada)


I tak dalej, i tak dalej,
Coraz cieplej, coraz parniej,
Wkońcu obiad w dużej sali,
Barszczyk, łosoś, comber sarni,

Znów podają „jubilata”
W różnych sosach na patelni,
Znów się każdy głąb z nim brata,
Kpiąc zeń coraz to bezczelniej,

Aż wreszcie, dobrze gdzieś rano,
Gdy wyssą wszystkie likwory,
I każdy pałę zawianą,
A brzuch ma od śmiechu chory,

Pacyenta odwożą do dom,
Gdzie w pierzynie ciepłej legnie,
Nim ku nowym takim godom
Znowu latek dziesięć zbiegnie;

A ci szelmy Krakowianie
Dale sobie łamią głowy,
Komu by tu wyrżnąć — panie —
Kawał „jubileuszowy”.



Z PODRÓŻY LUCYANA RYDLA NA WSCHÓD.


GRÓB AGAMEMNONA.

Niech fantastycznie lutnia nastrojona
Wtóruje pieśni tragicznej i smutnej,
Bo — Rydel wstąpił w grób Agamemnona
I pysk rozpuścił w sposób tak okrutny,
Że rozbudzone nawpół trupy z cicha
Szepcą do siebie: cóż tam znów, u licha?!

„O, cichym jestem jak wy, o Atrydzi,
— Bełkoce Rydel z zapienioną twarzą —
„Ani mnie kiedy moja małość wstydzi,
„Ani się myśli tak jak orły ważą — —
(Tu wydał cichy jęk grobowiec niemy
Jakby chciał mówić: ach, wiemy to, wiemy!)

„Z tej ziemi, którą boski Homer śpiewał,
Niechaj przeszłości szepcą do mnie głosy
Ludu, co także „pod spód nic nie wdziewał
I także „chodził z gołą głową, bosy”;
Niech mówi do mnie duch helleńskich braci,
Co także, jak ja, nie nosili g . . .

„I gdy tak błądzę po Hellady błoniach,
Dziwne mam wizye przed duszy oczyma:
W tej chwili dają do kolacyi w Toniach,
Wszyscy zasiedli — tylko mnie tam niema...
Na stole kluski... i jajka sadzone...
A dzieci mówią „pod Twoją Obronę...”

„I wraz otrząsłem się z pogańskich baśni,
Ukląkłem cicho i złożyłem ręce —
I zaraz w sercu stało mi się jaśniej
I dziękowałem Najświętszej Panience,
Za to, że swoich łask mi wciąż użycza
I mnie wysłała tu — nie Cięglewicza...[22]



O TEM CO W POLSZCZE DZIEYOPIS MIEĆ WINIEN.





(Dowiedzieliśmy się z komunikatu krakowskiej Akademii Umiejętności, iż ta, ku wielkiemu swemu żalowi, nie mogła przyznać nagrody imienia Barczewskiego za rok bieżący prof. Aszkenazemu, a to dla jego brzydkiego wyznania, przeciw któremu zastrzegają się wyraźnie statuta fundacyi. Nie wszystkim znane jest jednak wiekopomne a skrzydlate słowo prof. Aszkenazego, zrodzone w następstwie tego wyroku. Mianowicie, skrzywdzony autor „Łukasińskiego”, w chwili pierwszego rozgoryczenia, miał się wyrazić do jednego z najpoważniejszych członków instytucyi, prof. Mor..skiego, że, wobec tego, Akademia powinna oglądać nie książki kandydatów, ale... zupełnie, ale to zupełnie co innego...
Jędrne to oświadczenie uczonego historyka natchnęło nas do zamknięcia niniejszego zdarzenia w ramy znanej fraszki naszego znakomitego protoplasty, Jana z Czarnolasu).

Sądziła Akademia dorocznym zwyczaiem,
Kto się w piorze nalepiey odznaczył przed kraiem.
O praemium się zabiegał, bez boskiey obrazy,
Tomkowic z Sodalicyi y pan Aszkenazy.
W długie się Akademia spory nie wdawała,
Ieno im obu z sobą do łaźniey kazała;
Iako, że tam rozsądzać będzie komisyia,
Kto ma lepsze kondycye y nagroda czyia.


Męże co nayuczeńsze zasiadły do stoła,
A ci dway, z szat rozdziani (iako rzec?) do goła.
Pogląda Akademia kędy trza, a ono
Barzo nierowno obie skryby podzielono.
Tomkowic stawa śmiele, bo ma rzecz w porządku:
Zasię, tamten żydowin skrył się w ciemnym kątku.
„Wżdy, — rzeknie prezes — sądząc pomyśleniem zdrowem,
Iakoż mu dawać praemium z defektem takowem?”
Zaczem wszystkie iurory dały głos iednaki,
Że on dzieyopis cale ma poważne braki.
Pokraśniał aż Tomkowic, chlubnie odznaczony,
Zmówił krótki paciorek y wdział kalesony.
Aszkenazy zmarkotniał: łza mu w oku błyska;
Trudno: co raz człek stracił, tego nie odzyska.
Nie mył się biedny długo y iechał tem chutniey:
Nie każdy w Polszcze weźmie po Bekwarku lutniey.



„TRUDNO INACZEJ...”

Impressya poświęcona autorce powieści
pod takimże tytułem, pannie Al. Św.




Urodziłam się z ojca i matki
W cichej sypialni,
Fakt, jak państwo widzicie, nie rzadki —
Trudno banalniej...

Jak odbywa się to przejście łzawe
Każdy odgadnie
Pan Żeromski opisał tę sprawę
Bardzo dokładnie.

Zrazu jęłam oddychać forsownie
Mą piersią własną
Choć zdziwiona byłam niewymownie
Skąd jest tak jasno...?

Jakaś pani wołała na drugą:
Dawajże sznurka!
Oglądała mnie potem dość długo
I rzekła: córka.


Miałam cienkie rączyny i nóżki
Ciałko różowe
Zawinięto mnie mocno w pieluszki
Po samą głowę.

Co chwileczkę potrzeba je było
Zmieniać na inne
Ale znowu to samo robiło
Dziecię niewinne.

Wyciągałam rączęta do góry
Gdy chciałam piersi —
(Dawniej ludzie mniej mieli kultury,
Lecz byli szczersi)

Rosłam sobie powoli i skromnie
Po centimetrze
Psułam wszystko co było koło mnie —
Nawet powietrze...

Darłam się jak licho opętane —
Oto i wszystko:
Ktoby myślał, że kiedyś zostanę
Taką artystką...



LIST PRYWATNY DO KORNELA MAKUSZYŃSKIEGO

nakłaniający go do spożycia wieczerzy u Żorża.


Zatem namawiasz mnie, miły Kornelu,
Ażeby kropnąć felieton dla „Słowa”?
Czemu nie? owszem, drogi przyjacielu,
Zbyt jest zaszczytną dla mnie ta namowa,
Bym się nie skusił zasiąść z Jaśnie Państwem,
Pomiędzy jednem a drugiem pijaństwem.

Temat? ach, temat...! ty, mistrzu mój łysy,
Coś włosy stracił w pielgrzyma włóczędze,
Coś na nos swój wściubiał za wszelkie kulisy
I z wszech stron ziemską penetrował nędzę,
Ty wiesz, że w tem jest felietonu sztuka,
Że pióro samo, kędy chce, go szuka.

Połykać chciwie życia chleb powszedni,
Sok wszystek wyssać by z najlichszych zdarzeń,
Krwią własną w nektar go zaczynić przedni,
Wzmocnić zaprawą z własnych snów i marzeń,
I, w kunszt zmieniwszy, wydać drugą stroną,
Wołając: życia chcecie? oto ono...!


Myśli zmęczone rozpuścić samopas,
Niech senne błądzą w ulicznym rozgwarze,
Niech w każdym szyneczku przystaną na popas,
Pomarzą tęsknie w każdym lupanarze,
I niech wędrówki swojej znaczą szlaki
W atramentowe kreśląc się zygzaki...

Toć już szczęśliwie mija drugi tydzień,
Jak pilnie badam tętno tej stolicy:
Ptaszki śpiewają nam swoje dobrydzień
Gdy nas przed Żorżem ujrzą na ulicy,
Słoneczko wita swym pierwszym promykiem,
Na który w odzew bucham szczęścia rykiem...

Drugi już tydzień pędzę w tym przybytku,
Gdzie nafta mieni się w wino szampańskie,
Literat biedny, przywykam do zbytku
Dzieląc bratersko te igraszki pańskie;
Cud kanaeński witam duszą całą,
Myśląc pobożnie: ach, byle tak trwało!...

Ach, gdybyż w słowach móc oddać zupełnie
To, co w pijackim łbie gzi się cichutko!
Gdybyż pochwycić tej radości pełnię
Co świat obrębia tęczową obwódką,
I myśl uskrzydla tak, aż zacznie, bosa,
Pląsać „po desce” krokiem Dyonizosa[23]...


Och, gdybyż zakląć te, co w nas są wtedy,
Nieopisane uśmiechy dziecięce,
Te zadumania godne ksiąg Rigwedy[24],
Spojrzenia obce pożądania męce,
Co rozpinają ponad płcie odmienne
Jakiejś czystości girlandy promienne...

Gdybyż wyśpiewać móc ten dziw po dziwie!
Te zasłuchania nad wieczności tonią,
Gdy rzempolony „Walc nocy” fałszywie,
Brzmi nam zaświatów kosmiczną harmonią
I stapia z naszem się jestestwem całem
Bijąc w strop szklanny potężnym chorałem...

Ach, gdybyż oddać te świty przecudne
Walczące z jaśnią rozet elektrycznych,
Gdy światło z światłem igra dziwne, złudne,
Sączy się zwolna w strumieniach mistycznych,
Albo wałęsa się w promykach mdławych
Śmiech płosząc nagle z twarzy zielonkawych...

A więc te piękne, jasne, lwowskie noce
Zbyt krótkie w życiu, niech ożyją w pieśni;
Niech czar ich wdziękiem rytmów zamigoce
W słów szumie niech się bodaj ucieleśni,
I niech na chwalę brzmi owej świątyni
W której się takie dobre rzeczy czyni...


I chcę tam z tobą jeszcze iść, Kornelu,
Jeszcze raz z Wami snuć zabawę w szczęście,
Tam nam przystało wytrwać, przyjacielu,
Z rzeczywistością zmagać się na pięście,
Tam pójdźmy razem na gwiazd naszych połów,
Aż nas prześwietlą w dwu ziemskich aniołów!

Lwów, 6 maja 1912.



GDY SIĘ CZŁOWIEK ROBI STARSZY...




Gdy się człowiek robi starszy
Wszystko w nim po trochu parszy-
wieje;
Ceni sobie spokój miły
I czeka, aż całkiem wyły-
sieje.

Wówczas przychodzą nań żale,
Szczęścia swego liczy zale-
głości,
I, mimo tak smutne znamię,
Strasznie go chwytają namię-
tności...

Z desperacyą patrzy czarną
Na swe lata młode zmarno-
wane,
W wspomnień aureolę boską
Pręży myśli swoje rozko-
chane...


Z żalem rozważa w swej nędzy
Każde nicniebyłomiędzy-
nami,
Każdy niedopity puhar
Każdy flirt młodzieńczy z kuchar-
kami...

Wspomni, z jakąś wielką gidyą
Swe gruchania, ach, jak idyo-
tyczne,
I czuje w grzbiecie wzdłuż szelek
Jakieś dziwne prądy elek-
tryczne...

Jakąś gęś, z którą do rana
Szukali na mapie Ana-
tolii,
Jakiś powrót łódką z Bielana
Jakiś wieczór pełen melan-
cholii...

Gdybyż, ach, snów wskrzesła mara,
Dziergana w rozkoszy ara-
beski,
Gdybyż bodaj raz, ach, gdyby
Sycić swą CHUĆ[25], jak sam Przyby-
szewski!...


I wdecha zwiędłe zapachy
Nad swych marzeń trumną nachy-
lony,
I w letnią noc, w smutku szale,
Łzami skrapia własne kale-
sony...



SPLEEN.



Smutek w sercu mojem mieszka
I tak gryzie mnie jak weszka.
Gryzie duszę moją biedną
O co? to już wszystko jedno.
Przyczyn jest ogromnie wiele
Na duszy jak i na ciele.
Coraz rzadziej mi się zdarzy
Bym uśmichął się na twarzy,
Ciągle myślę aż do skutku
O moim dotkliwym smutku.
O, jak mnie to czasem nudzi
Patrzyć na cierpienia ludzi.
Czasem się nieszczęście stało
Że dzieciątko robi biało.
Ja się na to krzywię troszki
I daję skuteczne proszki
Po których mówię że ono
Będzie robiło zielono.
Jeszcze bardziej bez nadziei
Pędzę życie przy kolei.

Z tą koleją bywa różnie:
Czasem komuś członki urznie,
To znów dadzą znać o zmierzchu
Że ktoś flaki ma na wierzchu;
Wielka bywa rozmaitość
Rzeczy, które budzą litość.
Ja się znowu troszkę krzywię,
Jadę na lokomotywie,
To znów, naśladując giezmę
Skaczę sobie w lot na brezmę,
Myślę często tylko przytem
Żeby już być emerytem.
Innych zmartwień też jest sporo:
Lewą nogę rok mam chorą
Choć czyniłem to i owo
Żeby ona była zdrową.
Ale najcięższa choroba
Jest dla mnie ......
...........[26]



POCHWAŁA WIEKU DOJRZAŁEGO.



Marzę często o tym wieku
Gdy Zwierzę ginie w człowieku;
Gdy już żadna z ziemskich chuci[27]
Władzy ducha nie ukróci.
Jak to musi być przyjemnie!
Nic po za mną, wszystko we mnie:
Zmysłów swoich gęstą pianę
Zbierasz sobie jak śmietanę,
I rzucasz (czy to nie prościej?)
Na ekran Nieskończoności.
Oczyszczony duch ulata
W harmonijne kręgi świata,
Dokoła człowiek spogląda
Nic nie pragnie, nic nie żąda,
W ciągłej extazie na jawie
Żyje się za bezcen prawie.
A czas! tu dopiero zyski:
Żaden ciała popęd nizki
Roboczego dnia nie kurczy,
Nie zawadza w pracy twórczej;

Z pokoju, mocą tajemną,
Nie wygania cię w noc ciemną;
Gdzież tam! z niebiańskim spokojem
Siedzisz przy biureczku swojem,
Huczy, dymi samowarek,
Ty równiutko, jak zegarek,
Zawsze z jednaką ochotą
Nizasz myśli nitkę złotą,
Uprawiasz swój interesik
Pogodnie jak drugi Esik.
Od czasu ducha narodzin
Dzień podwoił liczbę godzin!
A cóż dopiero w podróży!
Żadna chwila się nie dłuży;
Ląd, czy morze, ty bez przerwy
Zawsze masz spokojne nerwy;
Nie zachodzisz nigdy w głowę
Jak blizko miasto portowe;
Nie stajesz calutki w ponsie
Przy podejrzanym anonsie;
Bez żadnej myśli ubocznej,
Jak prosty świadek naoczny
Badasz sobie obce kraje,
Zwyczaje i obyczaje,
Oglądasz domy, ulice,
Zwiedzasz śliczne okolice,
Bez kłopotów, bez przykrości,
Bez dwuznacznych znajomości:

Nie zrozumie ta dzicz młoda
Co to za wściekła wygoda.
Cóż to za przesąd, zaiste,
Ba, urągowisko czyste,
Ta niby prawda utarta
Że tylko młodość coś warta.
Przypomnij sobie człowieku
I czem ty byłeś w tym wieku?
Ot, pędziwiatr, dureń młody,
Ślepe narzędzie przyrody,
Wszędzie gotowe potrosze
Wściubić te swoje trzy grosze:
W szaleństwie gorszy od źwirząt
Wprost już nie człowiek, lecz przyrząd!
I co taki wie o świecie,
O życiu, czy o kobiecie?
Czy w tym pustym łbie się mieści
Co znaczy powab niewieści?
Ta harmonia niesłychana,
Poto od Boga jej dana,
By iść przez świat niby święta,
Uwielbiana i nietknięta,
Obca wszelkim ziemskim szałom
Wieść ludzkość ku ideałom!
Czy taki młokos to czuje,
Czy zrozumie, uszanuje?
On, co żyje jedną chętką:
Dużo, bylejak i prędko.

Inna rzecz, gdy już w nas cudnie
Nieczystość wszelka wychłódnie.
Wówczas, ach, wówczas dopiero,
Wraz z tą najpiękniejszą erą,
— Wielu z panów mi to przyzna —
Żyć rozpoczyna mężczyzna:
Gdy z płci swojej niewolnika
Zmienia się w pana, w zwierzchnika;
Gdy wolny od grubszych robót
DUCH zażywa pełni swobód.
Czy zrozumie młoda głowa
Co to naprzykład rozmowa?
Gdy dwie płcie, zgoła odmienne,
Wymieniają myśli cenne;
Słowo z słowem igra, skrzy się,
Fruwa jak piłka w tenisie,
Czasem leciutko dotyka
Misternego dwuznacznika,
To paradoxem się mieni,
To liczko wstydem spłomieni;
Któż mistrzem w takiej rozmowie?
Tylko dojrzali panowie.
A młody? głupie to, płoche,
Tylko pobrudzi pończochę,
Bąka coś, pożal się Boże,
To znów kwaśny, nie w humorze,
Jedna myśl go ściga wszędzie:
Będzie... z tego, czy nie będzie.

Nigdym pojąć nie był w stanie,
Jak to może bawić Panie.
Słowem, nie przesadzę wcale:
W podróży, czy w kryminale,
Przy pracy, czy przy zabawie,
W każdej sytuacyi prawie,
Czy przy politycznej misyi,
Czy w teatralnej komisyi,
Wiek dojrzały ma, bez blagi,
Tak oczywiste przewagi,
Że życzę wam, bracia mili,
Byście go rychło dożyli.



ZDARZENIE PRAWDZIWE.



Siedząc żałośnie nad bakiem
Dumałem o życiu takiem:
Żeby to tak było można
By każda chęć płocha, zdrożna
Była odemnie odległa,
By myśl moja zawsze biegła
Ku zacności, ku dobremu
I służyła tylko jemu.
I wciążbym się doskonalił
Tak żeby mnie każdy chwalił.
Ale, jak to zwykle bywa,
Że krótka trwa chęć poczciwa,
Jakoś mi to potem przeszło
I co gorsza się obeszło.



W KARLSBADZIE.



Marzyło mi się we śnie
Że byłem ptaszkiem małym:
Wstawałem bardzo wcześnie
Zarówno z dzionkiem białym;

W czyściutkim, jasnym zdroju
Pluskałem dzióbek potem
I w adamowym stroju
Grzałem się w słonku złotem.

Robaczków drobnych kilka
To było me śniadanko,
A potem — szczęścia chwilka
Z samiczką, mą kochanką.

I żyłem rad ogromnie
Wśród lubych tych igraszek,
I każdy mówił o mnie:
Cóż to za miły ptaszek!


Tak mi się w nocy śniło
Nim sen mi umknął z powiem,
I bardzo mi niemiło
Zbudzić się jako człowiek...

* * *

Jeszcze na dworze szaro
A już, jak dobra wróżka,
Dziewczę niemiecką gwarą
Za łeb mnie ciągnie z łóżka.

„Herr Doktor! schon ist sechse”
Mówi ściągając koce,
„Hol' Teuf'l dich, alte Hexe”,
Z wdzięcznością jej mamrocę.

O, biedne moje kości,
Zgiąć was się próżno silę
O, biedna ty ludzkości,
I za cóż cierpisz tyle!

Gdzieżeś jest, gdzie niebogo,
Młodości ma kochana,
Gdym władał każdą nogą
Już od samego rana!

Gdym stąpał lewą, prawą,
I myślał w mym obłędzie,

Że to me święte prawo,
Że to tak zawsze będzie!

* * *

Słoneczko pierwsze cienie
Ledwie na ziemi kładzie,
A ja już me cierpienie
Wlokę po promenadzie.

Cóż tu za masa ludzi!
Cóż za zgiełk! Boże święty!
Jak tu się nikt nie nudzi,
Jak każdy jest zajęty!

Mężczyźni w sile wieku
Z minami tęgich zuchów:
Ach, pociesz się, człowieku,
Patrząc na tylu druhów!

Ten, ów na lasce wsparty
Każdy przy swoim kubku —
I kroczą w ciżbie zwartej
Pół..... przy pół.....

Jak wszystkim jedno w głowie
Jedną myśl każden pieści:
I niechże mi kto powie,
Że życiu braknie treści!


Jak tutaj się ocenia,
Jak tu się staje jasne,
Że celem wszech-stworzenia
Jest chronić zdrowie własne!

I z łezką rzewną w oku
Pokornie staję w rzędzie
Ślubując, iż co roku
Odtąd tak zawsze będzie...

* * *

O, czysty, jasny zdroju,
Łagodnie alkaliczny,
O, źródło ty pokoju,
Nektarze ty mistyczny,

O boski darze nieba,
Co wabisz nas rokrocznie,
Ileż nabłądzić trzeba
Nim się przy tobie spocznie!

Kto w tobie usta zmacza
Ten czuje w tym momencie
Jak mu się przeinacza
Wszech-ziemskich spraw objęcie.

Wraz w piersi jego wzbiera
Zaświatów jakieś tchnienie
I życia rytm zamiera
Na jedno oka mgnienie.


Kształt blizki w dal ucieka,
Kolorów tęcze bledną,
Opuszcza duch człowieka
Ziemi skorupę biedną.

Na mgławej płynąc fali
W obrazy senne patrzy,
Co gdzieś się topią w dali
W cień jakiś, coraz bladszy...

Tak w Mühlbruńskich zbroi
Wmięszany w ciżbę gwarną
Zgłębiam tajń duszy mojej
Wieczności tchem ciężarną;

I choć dzieweczka młoda
Dłoń mi podsuwa z kubkiem,
Dziwno mi, że ta woda
Mocno smakuje trupkiem...


W Karlsbadzie, we wrześniu 1911 r.



POLAŁY SIĘ ŁZY ME CZYSTE, RZĘSISTE...



Chce mi się pisać wiersze
Jak psipsi dziecku chce się;
Słóweczko rzucam pierwsze,
Może mi coś przyniesie.

Może i inne, liczne,
Popłyną za niem ciurkiem,
Floresy kreśląc śliczne
Pod skrzętnem mojem piórkiem.

Może wytrysną ze mnie
W obrazków dziwnych rządek,
Po którebym daremnie
Wysłał mój rozsądek.

Zawszeć to duszy zdrowiej —
I, choć nań szemrzą różni,
Lżej iść jest pielgrzymowi
Gdy w drodze się wypróżni...


Ach, tak, pielgrzymem jestem
Depcącym po asfalcie,
Co utrudzonym gestem
Kuli się w swojem palcie;

Wśród ulic pokręcenia
Błądzę po mieście obcem,
Brnę poprzez mgły wspomnienia,
Gdym żył tu młodym chłopcem.

Błądzę wśród mar tysiąca
Co pędem mkną i giną,
Jak filma nietrzęsąca
W Elektro-bio-kino...

Patrzę w niknące szlaki,
Uśmiecham się do środka,
A każdy uśmiech taki
To jakby jedna zwrotka.

Patrzę w mych lat dojrzałych,
W „przeszłość spowitą mgłami”
I z oczu posmutniałych
Ach, psipsi robię łzami...


W Paryżu, w marcu 1912 r.



SPOWIEDŹ POETY.



Kiedy za oknem śnieg pruszy
Lub szemrzą jesienne deszcze,
Naówczas w głąb własnej duszy
Chmurni wpatrują się wieszcze.

Myśl ich szybuje skrzydlata
Hen, nad wszechbytu gdzieś progiem,
A duch wyniosły się brata
Z sobą jedynie i z Bogiem.

Rozwiej się jakaś otwiera
Nad niebios błękity szersza —
A skutek: u Gebethnera[28]
Po kop. pięćdziesiąt od wiersza.

I mnie, choć biorę mniej słono,
Zdarza się w nocy czy za dnia,
Że lica żarem mi spłoną
Gdy duch sam siebie zapładnia;


Że lecę w nieziemskie kraje
Ze skrzydeł dwojgiem u ramion,
I, krótko mówiąc, doznaję
Natchnienia klasycznych znamion.

Lecz, ach, gdy pruję powietrze
W sferyczną wsłuchany ciszę,
I duch mój zwolna na wietrze
Nad jaźnią mą się kołysze,

Gdy spojrzę z kresów wieczności
Na moją nędzę przyziemną,
Gorzki żal w piersi mej gości
I w oczach od łez mi ciemno.

Im bliżej mi już do granic
Przelotnej ziemskiej pielgrzymki,
Tym bardziej w sercu mam za nic
Te moje mizerne rymki.

Młodości rozmach bezczelny
W chłodną rozwagę się zmienia
I w duszy, przedtem tak dzielnej,
Lęgną się hydry zwątpienia.

Myśli w pytajnik się pletą
I w głowie zamęt mi czynią,
Czy jestem bożym poetą,
Czy tylko zwyczajną świnią...?


Czy jestem tańczącym faunem
Na gaju świętego zrębie,
Czy tylko cyrkowym klaunem
Co sam się pierze po gębie...?

Czym owoc duszy mej rodził
W żywota pobożnych mękach,
Czym tylko figlarnie chodził
Po jasnym świecie na rękach...?

Czy, jak mi radził pan Galle,
Byłem jak Bajron[29] i Dante[30]
Czy tylko w pustoty szale
Składałem śpiwki galante...?

I duch mój sztywne ramiona
Pręży w mrok szary i mglisty
I w piersiach łka coś i kona
I chwytam za papier czysty.

Po głowie mi się coś roi,
W sercu coś kwili, coś gęga,
I śnię już w tęsknocie mojej
Ze się coś „seryo” wylęga.

Ale napróżno się silę,
Czas trawię na wzlotów próbę,
Na papier płyną co chwilę
Słowa niechlujne i grube.


Wdzięczą się do mnie tak świeże
Jak piersi młodych dziewczątek
I chęć obłędna mnie bierze
W mych natchnień wcielić je wątek.

Szeregiem mienią się długim
Niby błyszczące klejnoty,
I chciałbym, jedno po drugiem,
Na łańcuch nizać je złoty.

Kuszą mnie czarem niezdrowym:
Im które z nich jest plugawsze,
Tem bardziej w kształcie spiżowym
Chciałbym je zakuć na zawsze.

I patrzę na swoje płody,
I żądzą przewrotną płonę,
I ryczę jak Orang młody
Gdy gwałci polską matronę.

Próżno się kajam i bronię
Dręczony pokus torturą,
Próżno w dróg mlecznych ogonie
Oczyścić chciałbym me pióro,

Archanioł, co z mieczem stoi
Przy świętej poezyi chramie[31]
Nie wpuszcza piosenki mojej
I mówi: pudziesz, ty chamie!


I tak się tułam po świecie,
I żal i smutek mnie dławią,
Żem jest jak nieślubne dziecię,
Z którem się grzeczne nie bawią.

Trudno, choć dola ma twarda,
W bezsilnej miotać się złości:
Zostaje dumna pogarda,
Lub apel do potomności;

A jeślim gwary ojczystej
Choć jeden zbogacił klawisz
Ty mnie od hańby wieczystej
O mowo polska wybawisz.





PIOSENKI

„ZIELONEGO BALONIKA“



KILKA SŁÓW O PIOSENCE.

„Sokrates, warum treibst du keine Musik?...”[32]
(Nietzsche: Geburt der Tragödie)[33].




Było to w Paryżu; któregoś wieczora wałęsałem się wzdłuż bulwarów, gdy nagle zbudził mnie z zamyślenia głos przeraźliwie donośny a zachrypły, który śpiewał, a raczej mówiąc ściślej, darł się co następuje:

Moi j'aime
La femme
A la folie...[34]


Zdumiony tem niespodziewanym publicznem wyznaniem zwróciłem głowę i ujrzałem następujący obraz: mały sklepik, o ścianach pokrytych od podłogi do sufitu edycyami piosenek, zaś na środku olbrzymi gramofon, z którego mosiężnej gardzieli wychodziły chrypliwe, a bezprzykładnie namiętne dźwięki słyszane przed chwilą. Naokoło tłum ludzi, mężczyzn i kobiet, przeważnie ubogo lub skromnie odzianych i powtarzających półgłosem za tym idealnie cierpliwym i niezmęczonym nauczycielem kuplet piosenki. Za chwilę fala ludzka wydobyła się na ulicę, nucąc już płynnie:

Moi j'aime
La femme
A la folie...


a wraz nowy tłum przechodniów opanował sklepik. W ten sposób „piosenka dnia” znajduje się w przeciągu kilku godzin na ustach wszystkich, aby nazajutrz ustąpić miejsca innej i zginąć w niepamięci.
I nigdy tak wyraźnie jak wówczas nie odczułem, czym jest we Francyi piosenka: jedną z elementarnych potrzeb egzystencyi, artykułem spożywczym tak ważnym i niezbędnym jak wino i mąka. To tło trzeba czuć, aby zrozumieć ów genre[35] literacki, który wykwitł z wrodzonej potrzeby odczuwania nietylko gwałtownych wzruszeń, nietylko wielkich smutków i radości, ale wprost najpowszedniejszych zjawisk życia codziennego w rytm piosenki.
Stworzenie temu kultowi piosenki trwałej świątyni, a zarazem rynku zbytu było dziełem głośnego Salisa, twórcy Chat noir’u[36]. Salis[37], przy całej „bohemie” obdarzony wielką praktycznością i niepospolitym talentem organizacyjnym, przeczuł kopalnię złota w tych fajerwerkach dowcipu i szalonych pomysłów, spalanych codziennie z wielkopańską rozrzutnością wśród koleżeńskich zebrań malarskich pracowni i knajp literackich. Rezultat przeszedł najświetniejsze oczekiwania — i dla niego samego i dla nowego genre’u literatury. Z otwarciem tego krateru z żywiołową siłą wybuchnęły talenty zdumiewająco silne i różnorodne. Sentymentalna, urocza piosenka Delmet'a[38], szerokie, dramatyczne akcenta „Tyrteusza Montmartre'u” Marcela Legay[39] — obok krwawych strof Bruanta[40], w których migota błysk noża apasza, obok niezmordowanego wabienia samiczki u Gabryela Montoyi[41], werwy satyrycznej Ferny'ego[42] i tylu, tylu innych. Każdy z tych twórców-śpiewaków stwarza swój własny, odrębny rodzaj i każdy jest w nim do dziś dnia nieprześcignionym mistrzem. Z czasem wybuch ten uspokaja się nieco i piosenka płynie spokojniejszem, uregulowanem łożyskiem. Szalone improwizacye ustępują miejsca doskonałej literackiej fakturze; znika coraz bardziej rodzaj macabre (Jehan Rictus[43]), a dominuje natomiast chanson d’ actualité[44], będąca najczęściej chanson rosse[45] (Fursy[46], Bonnaud[47], Numa Blés[48], Hyspa[49] i inni). Jest to śpiewana migawkowa kronika bieżącego życia od najdrobniejszych wydarzeń miejscowych aż do największych faktów politycznych, traktowanych co najmniej równie lekko. Ot, bierze się trochę życia na słomkę i wydmuchuje bańki okrągłe, błyszczące i niknące w chwilę po urodzeniu.
Rozumie się samo przez się, że stałym, niejako oficyalnym przedmiotem nieskończonych konceptów i zabawy jest przedewszystkiem pomazaniec narodu, prezydent Republiki. Można by mieć wrażenie, że każdorazowy prezydent tak długo zasiada na swojem quasi[50] królewskiem krześle, dopóki piosenka nie wyciśnie z jego osoby i sytuacyi całej możebnej sumy humoru i komizmu: poczem siłą rzeczy naród musi przystąpić do wyboru nowej głowy. Wraz ze swoim naczelnikiem dzieli ten los każdorazowy rząd, bez względu na jego wartość i istotę. I zaprawdę, niebezpiecznym jest objawem dla osobistości politycznej, jeżeli nazwisko jej nie defiluje stale w szarżach paryskich kabaretów. Nie z byle kogo Paryż śmiać się raczy i nie lada znaczenia i popularności trzeba, aby na to wyróżnienie zasłużyć. I nie jest to bynajmniej satyra polityczna, wynikła z bólu, z siły przekonania; jest to raczej owa blague[51] w najlepszem paryskiem znaczeniu: obracanie w świetle dowcipu wszystkiemi powierzchniami danego przedmiotu, aby zamigotał całym snopem iskierek wesołości.
A zresztą zdaje się, że te zakłady, w których co wieczora ośmiesza się dobrodusznie a dotkliwie oficyalnych reprezentantów narodu, zdobyły sobie już stanowisko wprost jako instytucye użyteczności publicznej. Jako dowód może świadczyć, że jeżeli jakiś utalentowany piosenkarz engueule le gouvernement[52] przez szereg lat i czyni to ze znacznem powodzeniem, to zostaje nagrodzonym przez ten sam gouvernement palmami akademickimi (mało zresztą szanowanemi na estradzie kabaretowej); jeżeli zaś ataki jego odznaczają się szczególniejszą werwą i dowcipem, to może marzyć i o czerwonej wstążeczce legii honorowej. Być może, że jest w tem traktowaniu rzeczy i głębszy podkład; że piosenka jest tą klapą bezpieczeństwa, którą niewinnie wyładowuje się stale wszelkie niezadowolenie, nie grożąc niebezpiecznem nagromadzeniem. Kto się śmieje, ten nie jest groźny; podejrzani są tylko ci ludzie, którzy się nigdy nie śmieją.
Będąc przed laty po raz pierwszy w Paryżu, zakochałem się od pierwszej chwili w paryskiej piosence, szukałem jej wszędzie, refeny jej dźwięczały mi bezustanku w uszach. Kiedy po latach kilku znowu danem mi było usłyszeć starą, a tak nieskończenie wesołą, klasyczną nutę Chat noir’u:

Un jeune homm’ venait de se pendre
Dans la forêt de Saint Germain[53]

czułem, że jak Sienkiewiczowskiemu Latarnikowi (jeżeli wolno się tak wyrazić) łzy napływają mi do oczu. Miłość ta byłaby najpewniej zeszła ze mną do grobu bez konsekwencyi, gdyby nie powstanie „Zielonego Balonika”, które wydobyło z każdego z nas jakieś ziarenko wesołości, drzemiące przeważnie dość głęboko wobec niewesoło usposabiających warunków naszego życia.

Pisane w r. 1907.

W ścisłem przyjacielskiem kółku, bez myśli o prasie drukarskiej, rodziły się te piosenki, przeznaczone na zabawę jednego wieczoru. Dziś, kiedy, po kilku latach, przeglądam je przed powtórnem oddaniem do druku, spostrzegam, iż wiele z nich już trąci myszką, wiele, kreślonych na kolanie, razi dotkliwie swem niedbalstwem moje klasyczne zamiłowania; niechaj jednak znajdą się tu razem jako historyczny dokument owego przelotnego okresu, w którym niewinna wesołość i pustota stukały nieśmiało i boczną furteczką do wrót „pałaców sterczących dumnie“ naszej bardzo dostojnej pani Literatury.


WIERSZ INAUGURACYJNY NA OTWARCIE PIĄTEGO SEZONU „ZIELONEGO BALONIKA”.



Już się piąta zima znaczy,
Jak w tych starych murów cieniu,
Walczym, z odwagą rozpaczy,
Przeciw mózgów rozmiękczeniu.
 
Walczym mężnie, lecz bez wiary
Przeciw tej krakowskiej hydrze,
Patrząc, rychło-li ofiary
I z naszego grona wydrze.
 
Przeżyliśmy tu, w tej sali,
Pięć lat naszych młodych rojeń
Tutaj życieśmy czerpali
Z tak zwanej czary upojeń.
 
Weszliśmy w te ciche bramy
W naszych lat młodzieńczych wiośnie
Niewinni jak dziecię mamy
Gdy pierś jej tuli radośnie.


Weszliśmy w serc naszych bieli
Do tej komnaty zdradzieckiej
Czyści, niby po kąpieli
Szambelan[54] doktor Lubecki.

Weszliśmy pełni zapału
Że zmienimy świata kolej,
Że stworzymy, choć pomału,
Polskę co ma we łbie olej...
 
Nie broniąc się przed męczeństwem
Nieśliśmy siły najlepsze;
W pogoni za człowieczeństwem
Bywaliśmy jako wieprze...
 
By zdobyć pogląd niezłomny
Na cnotę i na występek,
W grzechów kałuży ogromnej
Nurzaliśmy się po pępek.
 
Dzisiaj, gdy pierwsza siwizna
Bieli naszą skroń znużoną,
Patrzymy, żali Ojczyzna
Przyjęła ofiarę oną...?
 
Czy który z nas, choć w mogile, (łezka)
Tej pociechy kiedy zazna,
By nas naród wspomniał mile
Niby król swojego błazna...?

Lecz dalej! cobądź nas spotka,
Cobądź przypadnie nam w zysku,
Czy trudów nagroda słodka,
Czy tylko sińce na pysku;
 
Czyli pierzchną mroków cienie,
Czy się los zawistny uprze,
By następne pokolenie
Było w Polsce jeszcze głupsze,
 
Czyli czeka nas podzięka,
Czy też obrzucą nas błotem,
Niech płynie nowa piosenka,
Niech się pluska w winie złotem,
 
Niechaj śwista, niechaj warczy,
Niby bąk podcięty batem,
Zanim przyjdzie uwiąd starczy
Jeszcze się pobawmy światem!
 
A kiedyś, przyszłość odpowi,
Gdy nowych dni wejdą brzaski,
Kto lepiej służył krajowi,
Luto- czy też Siero-sławski!

Pisane w r. 1909.



NOWA PIEŚŃ O RYDZU
CZYLI JAK JAN MICHALIK ZOSTAŁ MECENASEM SZTUKI
CZYLI NIEZBADANE SĄ DROGI OPATRZNOŚCI.

Nuta: Zdarzyło się raz Jadwidze,
Poszła do lasu na rydze...


Miał se Michalik cukiernię,
Kupczył w niej trzeźwo i wiernie,
Kawusia, ciastka i pączki
Zapłata z rączki do rączki.
Kredytu śmiertelny był on wróg
Toteż mu za to poszczęścił Bóg,
Że serce dla golców miał z głazu
Nie zrobił benkełe ni razu.

Każdy stan swoje ma smutki:
Więc też w czas niezmiernie krótki
W ów lokal znany z trzeźwości
Dziwnych sprowadził czart gości.
W pobliżu świątynia stała sztuk,
Stamtąd się zakradł najpierwszy wróg,
Malarze lokal obsiedli
Iżby w nim pili i jedli.

Dziwi się wszystko w tej budzie
Cóż tu się schodzą za ludzie!

Chłop w chłopa dziki, kosmaty,
A portki na nim na raty.
„Hej chłopak, wiśniówki dawać w cwał!“
Wygolił dwanaście tak jak stał,
I mówi: ciasteczka i trunek
Wpiszesz pan na mój rachunek.

Przez dwa tygodnie już codzień
Jadł i pił obcy przychodzień,
Wreszcie Michalik nieśmiało
Należność podaje całą.
Czterdzieści sześć koron! ech, to nic,
Dodaj pan te cztery, masz tu szkic,
Przylepisz go pan do ściany
Będziesz miał lokal ubrany.

Cóż było począć z tym drabem?
Więc po wzdraganiu dość słabem
Zrozumiał biedny gospodarz
Co to jest popyt i podaż.
I od tej chwili codziennie już
Lała się wóda z ogromnych kruż[55],
Michalik patrzy i patrzy
A mur ma coraz pstrokatszy.

Co potem jeszcze się działo
Gadać by trzeba niemało,
Dość że ta buda od dawna
Już w całej Polsce jest sławna.

Wszystko oglądać ją pędzi w skok
Do Michalika na five-o-clock[56]:
Kołtun z prowincji czy z miasta
Z otwartą gębą żre ciasta.

Spróbuj zaglądnąć w zapusty
Do Michalika o szóstej:
Kogóż tam niema! sam powidz
Nawet Rachela z Bronowic[57]!
Oj pa-, oj pa- nie Michalik
A gdzież tyż tu jest jaki katolik?
Karmcież mi dobrze go proszę,
By się nie skurczył potrosze...

W końcu Michalik na seryo
Zaczął brać swoją galeryą
Uderzyło mu do głowy
Że taki sklep ma morowy.
Hej, panie Mączyński[58], panie Frycz[59],
Bierzcie co chcecie, nie szczędźcie nic,
Urządźcie pieknie mi sale
Niech się przed światem pochwalę.

Chwycili pędzle, ołówki,
Poszli po rozum do główki
I mówią: cztery tysiączki
Bulić tu z rączki do rączki.
Oj Mi-, oj Mi-, Oj Mi- chalik,
Powiedz mi, chłopie, czyś ty się wścik?

Strasznie zmieniły się czasy,
Płać złotem za te figlasy.

Nie mamy w Polsce monarchy,
Same w niej golce lub parchy:
Michalik został nam jeden,
By sztuki stworzyć w niej Eden.

Oj ry-, oj ry-, oj ry- cerzu nasz
Sztandarów świętych ty trzymaj straż
Będziem cię doić jak brata
Byleś nam długie żył lata.




bis z chórem



CO MOWILI W KOŚCIELE U KAPUCYNÓW. PIEŚŃ DZIADKOWA.





\relative c' {\clef treble
\key f \major
\time 3/4
\tempo \markup { \small \medium \italic "Bardzo powolne tempo mazura" }
c8[ f] f8 f4. |
e8 d c2 |
e8 f g4 g8 e |
g8 a f2 |
\autoBeamOff
a4 g16[ e] f[ a] c8*2\fermata |
\autoBeamOn
bes8 a g\noBeam g4. |
\autoBeamOff
a4 g16[ e] f[ a] c4\fermata |
\autoBeamOn
bes8 a g\noBeam g4. |
c,8 bes'4 g8 a\noBeam a16 f |
g16 c, g' c, g' c, g' a f4 |
f2 \bar "|."
}




Posłuchajcie ludkowie,
Co wam dziadek opowie:
Niech nastawi każdy ucha,
Bo to mądra jest psiajucha
Z niejednej flaszki pijał.

Wiecie wy, chamskie gnaty,
Z kiem ja jezdem żeniaty?
W kościele moja babina
Baczy by każda hrabina
Miała do mszy stołeczek.

Przy tej duchownej pieczy
Słyszy też różne rzeczy,
Co tam sobie parle franse
Wygadują za romanse
Okrutne wszeteczeństwa.

W przedostatnią niedzielę
W kapuceńskim kościele,

Mówiła mi moja starka,
Straśna beła tam pogwarka
O jakimsiś baloniku.

Rzecze pani nieftóra:
To Sodoma, Gomóra;
Niewidziane rzeczy w świecie,
Co oni w tym taburecie
Tfu! nikiej zwykłe świnie.

Schodzom się do piwnice,
Zapalone trzy świce,
Drzwi nie wprzódzi się otwiera,
Aż fto imie Lucypera
Po trzy razy zawoła.

Kompanija wesoła
Ozbira się do goła,
Potem jakieś śtuczne tańce
Wyprawiają te pohańce,
Wstyd wymówić: jakieś macice.

Wszystko se tak używa
Choć niejedna już siwa;
Niejedna — boskie skaranie —
W odmienionym chodzi stanie,
A i tak se folguje.


Z harakiem stoi balia,
Pije cała kanalia,
Od rzeźbiarza do maljarza
Każdy pysk do balii wraża
I bez pamięci chłepce.

Beł tam młody chłopczyna,
Zwą go jakoś..., Stasina:
Jak nie weźmie płakać, prosić,
Ze pić nie fce, że ma dosyć:
Przemocą w gardło leją.

Jensza bestya — tak gruba —
Straśnie sprośna choroba:
Do syćkiego ten ci pirszy,
Wszeteczne im składa wirsze
Na to rajskie wesele.

W wielkiej on ci tam chwale
Gra na klawicymbale,
Wszystkie głosem mu wtórują,
Po brzuchu go przyklepują
Niby że pirsza świnia.

Jenszy na łbie ma kłaki
Jak u jakiej pokraki —
Ponoś jaże jest ze Żmudzi:
Co ten gębą napaskudzi,
To ratuj Chryste Panie!


Mówią o nim dochtory,
Że na rozum jest chory:
Bo do kobit tak się bierze,
Zamiast użyć jak należy
Ino gada plugastwa.

Jenszy znów do krotofil:
Wołajom go Teofil;
Żółtą brode se fryzuje,
Szpetne figle pokazuje,
Baby skrzeczą z radości.

Że jest chłop jak się patrzy,
Niejedna się zapatrzy:
Potem dziwią się ludziska
Choć nie krewny, zasie z pyska
Wykapany Teofil.

Jak się syto napiją,
Dość se gębów pobiją,
Potem liga wszystko społem,
Fto na stole, fto pod stołem,
Gorzej niśli źwirzęta.

Taką mają zabawe
Te odmieńce plugawe,
Co się same — Panie święty —
Przezywają dekadenty,
Po polsku: takie syny!


Tak gadali w niedzielę
W kapuceńskim kościele:
Nie strzymałek ciekawości,
Przywlekłek tu stare kości,
Niech się dziaduś napatrzy...

Pisane w r. 1906.



POCHWAŁA OJCOSTWA.



Pieśń napisana na uczczenie radosnego zdarzenia w rodzinie dyrektora „Zielonego Balonika“, a poprzedzona dwiema strofkami treści ogólno filozoficznej.


Nuta: Danse du ventre.




\relative c' {\clef treble
\key f \minor
\time 2/4
\autoBeamOff
f8 g as4^\marcato |
g8 g f c |
f g as4 |
g f |
f8 g as4 |
g8 g f c |
f g as4^\marcato |
g f |
\stemUp as8 bes c4^\marcato |
\stemDown des8 c bes as |
\stemUp g as bes4^\marcato |
c8 bes as g |
f g as4^\marcato |
g8 g f c |
f g as4^\marcato |
g^\marcato f^\marcato \bar "|."
}




Życie ludzkie na pozór
to zwykły kawał,
Lecz on nie jest tak prosty
jakby się zdawał,
Ledwie się wyznasz na niem
Jużeś jest starym draniem:
Kiedyś taki rozumny
Właźże do trumny...

Jednakowo dla wszystkich
świat ten się kręci,
W mózgu zasad przybywa
a w żyłach rtęci...

Reumatyzmy już łupią
Coraz bardziej jest głupio
Czują już nasze kości
Przedsmak wieczności...

Z czemże staniesz przed Stwórcą,
miły Stasinku,
Gdy napełnisz niebiosa
zapachem kminku?
Tam już kończy się blaga
Rozbiorą cię do naga
Nikt się tam nie przestraszy
Białych kamaszy[60]...

Na początek sprobujesz
łgać na potęgę;
Wówczas Pan Bóg otworzy
ogromną księgę:
Stanisław Sierosławski[61]
ODKRYCIA, WYNALAZKI
I kobiece ramoty
Każdej soboty...

I Stwórca wyda wyrok
zwięźle i krótko:
Mój Stasinku, właściwie
to jest malutko,
Za to żeś żył tak marnie
Będziesz cierpiał męczarnie,

Robił numer niedzielny
W prasie piekielnej.

Rozpłacze się Stasinek
jak małe dziecię,
Zacznie bąkać coś z cicha
o kabarecie…
Na to przyskoczą djabły
I po twarzy wybladłej
Lizać go zaczną, przytem
Głaszcząc kopytem…

Jeden ciągnie za nogę,
drugi za ucho,
Wówczas widząc Stasinek,
że już z nim krucho,
Krzyknie głosem straszliwym:
„Byłem ojcem szczęśliwym!
„Sił przelałem ostatek
„W siedmioro dziatek!

„Jedni czynią swe dzieła
farbą na płótnie,
„Inni się nad marmurem
pocą okrutnie,
„Lub gdy żądza ich zbierze
„Smarują na papierze
„Aby krew swych męczarni
„Sprzedać w księgarni!

„Laury takie nie skuszą
duszy mej hardej,
„Nie mam dla tych igraszek
nic prócz pogardy,
„Ja, z przeproszeniem waszem,
„Byłem nowym Fidyaszem,
„Rzeźbiłem żywe ludzie
„W niemałym trudzie!

„Właśnie kwili w kolebce
siódma dziecina,
„Poprzysiągłem nie spocząć
niżej tuzina,
„Niestety, śmierć zdradziecka
„Przerwała wyrób dziecka
„Wydarła mnie, zbyt skora,
„Służbie Amora!”

Jeden okrzyk podziwu
w krąg się rozlegnie,
By oglądać herosa
niebo się zbiegnie,
I w wielkiej chwale siędzie
I dumne jego lędźwie
Sławić będą hen z góry
Anielskie chóry.

I w wielkiej chwale siędzie
I płodne jego lędźwie
Sławić będą hen z góry
Anielskie chóry!!

Pisane w r. 1908.



OPOWIEŚĆ DZIADKOWA O ZAGINIONEJ HRABINIE.





\relative c' {\clef treble
\key c \minor
\time 4/4
\tempo \markup { \medium \small \italic "Andante" }
g8 c4 d8 es16 es4.. |
f8 es d c d16 d4..\fermata |
g,8 c4 d8 es16 es4.. |
\break
f8 es d c d16 d4..\fermata |
d4 d8 d d4. b8 |
c c bes c d4 g, |
\tempo \markup { \medium \small \italic "molto rall." }
es'4. d16 c d8 c4.\fermata \bar "|."
}
[62]




Straśna okropność w Warszawie się stała,
Jak opisuje nasza prasa cała,
Zjadły hrabinę jakieś ludożerce,
Srogie morderce.

Coś upatrzyły sobie te bandyty
Do nieszczęśliwej bezbronnej kobity,
Nic jej nie pomógł bilet pirszej klasy:
Okropne czasy!

Wlazła ci za nią jedna z drugą świnia,
Jak zacznie kurzyć paskudne Wirdżinia,
Za małą chwilę wszytko w kupie spało,
Tak ci śmierdziało!

Dalejże zbóje do onej niebogi,
Bidną hrabinę wywlekli za nogi,
Nos jej skrwawili, podbili jej oka,
Płynie posoka.

Wnet ułatwiwszy sprawę bez hałasu,
Tak po kamieniach wlekły ją do lasu,
Ledwie że czasem który okiem łypie,
Czy jeszcze zipie…

Potem te zbóje znalazły się brzyćko,
Ściągnęły ci z niej do koszuli syćko,
I nie baczęcy na płacze i jęki,
Wzięni na męki.

Takie historye pisały gazety —
Myślałek sobie: szkoda ci kobiety;
Naraz się wielga oschodzi nowina,
Że jest hrabina!

Wszystko się pyta, jak beło w tym lesie?
Beło — nie beło, nikt dziś nie dowie się;
Bo swojej krzywdy ta kobita święta
Nic nie pamięta.

Dyabeł nie dońdzie jak ta sprawa ma się;
Może i prawda co pisało w „Czasie”,
Że to pewnikiem beł socyalistyczny
Gwałt polityczny…

Pisane w r. 1907.



PIEŚŃ O NASZYCH STOLICACH I JAK JE OPATRZNOŚĆ OBDZIELIŁA.





\relative c'' {\clef treble
\key e \minor
\time 2/4
\autoBeamOff
\stemUp
r4 r16 b16 b b |
b8. b16 b b b b |
\stemDown c4 \stemUp b16 b b b |
g8 g16 g a8 a16 a |
fis4~ fis16 b b b |
b8. b16 b b b b |
\stemDown d4~ d16 c c c |
\stemUp b8 b16 b a8 a16 a |
g4~ g16 b b b |
fis8. fis16 g g fis e |
fis4~ fis16 b b b |
g8. g16 a a g a |
b4~ b16 gis gis gis |
\key e \major
\time 4/4
gis4. gis8 gis gis gis gis |
\stemDown b2~ b8 \stemUp gis gis gis |
gis4 gis8 gis \stemDown b4 \stemUp a8 gis |
fis2~ fis8 \stemDown b b b |
\key e \minor
\time 2/4
\stemUp b8. b16 b b b b |
\stemDown c4~ c16 b b b |
\stemUp g8. g16 b b b b |
e,4 r4 \bar "|."
}
[63]




„Wszystko nam dałeś, co dać mogłeś, Panie”,
Powiedział niegdyś pewien wielki kpiarz;
A jednak dzisiaj to figlarne zdanie
Powtórzyć musi, kto kraj poznał nasz;
Bo choć poszarpał los polską ziemicę
Lecz wnet się do nas uśmiechnął przez łzy:

Wszak każda nacya jedną ma stolicę,
A my szczęśliwcy mamy ich aż trzy!



bis



Kraków, Warszawa i nasz Lwów prastary,
Ten benjaminek wszystkich polskich serc
Naszego ducha wszak to trzy filary,
Naszej kultury tyleż dzielnych twierdz.
Lecz nie dość jeszcze — cóż powiecie na to?
Całemu światu kładąc nas na wzór,
Extra stolicę dał nam Bóg na lato
„Uroczą perłę zakopiańskich gór”.

Wnet sprawiedliwość boska dobrze znana
Hojne swe dary równo dzieli nam:
Nam da Feld-mana, Warszawie Rajch-mana,
Hösick na przemian mieszka tu i tam.
...............[64]
................

Słyną Warszawy „mistyczne wieczory”
I ich subtelny nastrojowy cień;
Lecz mistyczniejsze Kraków ma wybory,
Gdzie głosy zmarłych słychać w biały dzień.
I Lwów ma swoje igraszki natury —
O czarnoksięstwo zakrawa ten gest:
Bierze się kawał zwykłej, mocnej rury
Eccola! dmuchnąć i prezydent jest!

W Warszawie zbytek, szampańskie kolacye,
Płyną rubelki — skąd? gdzie? ani wiesz;

Lwów ma na tydzień jedną defraudacyę,
Coś więc gotówki liźnie czasem też.
Za to krakowskie mury osławione!
Ilu mieszkańców, tyle w portkach dziur:
U nas się mówi: „pożycz mi koronę”,
Tak jak gdzie indziej mówi się: Bonjour!

Dzięki tej stolic mnogości Ojczyzna
Ma aż trzy rynki na talentów zbyt,
Niejeden z państwa może w duchu przyzna,
Że to ułatwia nam walkę o byt;
Gdzieindziej, kto się na życia krawędzi
Raz jeden potknie — oho! bywaj zdrów!
U nas, choć w jednej stolicy coś zwędzi,
Założyć pismo może w drugiej znów.

Szeroko sięga sława naszych stolic
I cudzoziemców zwabia do nas kwiat;
Płyną podróżni z najdalszych okolic,
Pod polskim niebem każdy spocznie rad.
W niewieściem gronie, wśród miłej zabawy,
Jeśli zapytasz: skąd panienka jest?
Z wszelką pewnością jedna jest z Opawy,
Druga z Czerniowiec lub aus Budapest!

Pisane w r. 1907.



ZUR HEBUNG DES FREMDENVERKEHR’S

(Pieśń poświęcona krajowemu Tow. Turystycznemu).



\relative c'' {\clef treble
\key g \major
\time 2/4
\autoBeamOff
d8 d d c |
\stemUp b a b \stemNeutral c |
d4.-> c8 |
\stemUp b4 g8 r8 |
\stemNeutral d' d d c |
\stemUp b a b c |
\stemNeutral d4.-> c8 |
\stemUp b4 g8 r8 |
g g g g |
g d d d |
\stemNeutral g4 b4 |
d4.-> r8 |
c c c c |
b b b b |
a4 d g, r \bar "|." }




Pewien gość przejezdny, tęskniąc za niewiastą,
Wyszedł szukać przygód w Krakowie na miasto,
Gościu, gościu miły, gościu, gościu nasz,
Zdaje mi się, że ty coś źle w głowie masz.

Nakłada cylinder i cudne lakierki,
W grubym pularesie szeleszczą papierki,
Stanął przed źwierciadłem, by poprawić strój:
Drżyjcie Krakowianki, wychodzi na bój!

Elastycznym krokiem obchodzi plantacye,
Patrzy komu by tu postawić kolacyę:
Wyszło wprawdzie z krzaków panienek ze sto,
Lecz zdawały mu się nie dość comme il faut[65].

Nieco już nerwowy przebiega ulice
Coś, gdzieś, kiedyś słyszał o cygarfabryce
Zatem w tamtę stronę szybko zwraca chód,
Patrzy: dobra nasza, jest towaru w bród.

Zajął pod latarnią dogodną pozycyę,
Zwraca do dziewczęcia grzeczną propozycyę,
Lecz nim jeszcze zdążył w rozmowę się wdać,
Tak ci go „zwołała“ że psia jego mać!...

Zwabił do cukierni wreszcie dwie kobietki,
Pannę Salczę z Ryfczą, polskie midinetki;
Zjadły czekoladę, po sześć ciastek tyż
Cóż, kiedy tapen ja, aber sztyken nysz!

Ulice już puste, więc z resztką nadziei,
Pospiesza co żywo na dworzec kolei.
Może tam przynajmniej będzie jakiś ruch:
Cholera nie miasto, powiada nasz zuch;

Podsuwa się chyłkiem do jakiejś kobity,
Wtem go łapie za kark dama świętej Zyty
Rozjuszonym głosem krzyczy prosto w twarz:
Katolickich dziewcząt tknąć się ani waż!

Dobryś, mówi sobie, djabli wzięli randkę,
Gdzież ja o tej porze znajdę protestantkę?
Lecz umykać trzeba, to niezbity fakt,
Pójdę do teatru na ostatni akt.

Gość nasz, który zwiedzał cudzoziemskie kraje,
Widywał w teatrach lekkie obyczaje,
Zatem zakupiwszy cukrów cały stos
Śmiało za kulisy idzie wściubić nos.

Rozpoczyna zlekka wstępną galanteryą,
Dama robi na to minę bardzo seryo,
Płomień oburzenia bije jej do lic:
U nas, proszę pana, małżeństwo lub nic!

Wypadł gość z teatru, trzęsąc się jak w febrze,
Pędzi do hotelu, o rachunek żebrze;
Aż do Oderbergu łamała go złość:
Tak z Krakowa zniknął jeden dobry gość!!

Pisane w r. 1907.



DZIEŃ P. ESIKA W OSTENDZIE


(na podstawie korespondencyi do „Kuryera Warszawskiego” i na wszelką odpowiedzialność autora tychże korespondencyi skreślony i pod muzykę podłożony).


Motto: Des Lebens ungemischte Freude
War doch einem Irdischen zutheil.




\relative c' {\clef treble
\key d \major
\time 6/8
\autoBeamOff
r4 r8 fis fis fis \bar "||"
\repeat volta 19
 { 
fis4^\accent fis8 fis fis fis |
fis4^\accent fis8 fis fis fis |
fis4^\accent fis8 fis fis fis |
g4.^\accent g8 g g |
g4^\accent g8 g g g |
g4^\accent g8 g g g |
g4^\accent g8 g fis e |
 }
\alternative {
 { d4. fis8 fis fis \bar "||" } { g4. g8 fis e |
d'4. r4 r8 \bar "." } 
}
}
[66]




Gdy skwar dopieka
Biednego człeka,
Pot po nim ścieka,
Topnieje już,
Gdzież Esik będzie,
Godniej zasiędzie,
Jak nie w Ostendzie,
Królowej mórz…

Uroczy pobyt,
Tłum pięknych kobit,
Wkoło dobrobyt,
Wszystko aż lśni,

Rozkosz przenika
Ciało Esika,
Nóżkami fika,
Ze szczęścia drży.

Pierwsze śniadanko:
Kawusia z pianką,
Przegryza grzanką
I pędzi w cwał
Prosto na plażę,
Gdzie w słońca żarze
Błyszczą miraże
Kobiecych ciał.

Strojna dziewczyna
Kibić przegina,
LUXUS-kabina
Rozkoszą tchnie,
Ruchem pantery
Zrzuca jaegery
I gdzie hetery
Tam Esik mknie.

Barwne półświatki,
Pulchne mężatki,
Obcisłe gatki
Śmieją się doń,
Esik się nurza,
Szczypie w odnóża,

To znów jak burza
Wciąga je w toń.

Lecz dość na dziś z tem,
Na piasku czystym
Jeszcze „mój system”
Przez minut sześć,
Potem swobodnie
Nakłada spodnie
I nim ochłodnie
Pędzi coś zjeść.

Ostryga tłusta
Wpada mu w usta,
Potem langusta,
Potem chablis:
Otwiera paszczę,
Językiem mlaszcze,
W brzuszek się głaszcze
I dalej ji.

Znikł potraw szereg,
Mały szlumerek,
Potem spacerek
Przez pyszną sień,
Przybił do portu
W cieniach abortu
Co tu komfortu:
Uroczy dzień!

Wychodzi letki
Z cichej klozetki
Znów na kobietki
Popatrzeć rad,
Z tłumem się miesza
Gdzie strojna rzesza
Gwarnie pospiesza —
Pięknym jest świat!

Koncert w kurhausie
Esik zdrzymał się,
Budzi go w pauzie
Oklasków szum,
Potem nos wetka
Kędy ruletka
Stara kokietka
Przywabia tłum,

Złoto się toczy,
Wszystko się tłoczy,
Wyłażą oczy,
W piersiach brak tchu —
Lecz Esik nie gra
Bo niechże przegra,
Dałaby świekra
Ruletkę mu!

Tak niespożycie
To szczęścia dzicię

Studyuje życie
I jego brud,
Gdy wtem latarnie
Gasną i gwarnie
Wszystko się garnie
Do tinglu wrót.

Włazi i Esik
W ten interesik,
Figlarny biesik
Jakiś go prze,
Umoczyć usta
Tam gdzie rozpusta,
Najskrrrrrytsze gusta
Zgadywać śmie.

Sala stłoczona,
Dyszące łona,
Nagie ramiona
Wśród fraków tła;
Tańczą skłębieni
W ciasnej przestrzeni,
Szampan się pieni,
Muzyka gra.

Dwa biusty śnieżne
Trą się lubieżne,
To znów rozbieżne
Prężą się wstecz —

Płoną oblicza,
Idzie maczicza,
Zabawa bycza,
Baeczna — prosz paa — rzecz.

Trzęsie się buda,
Pęka obłuda:
Cóż to za uda!
Esik aż drży;
Pyta nieśmiele:
Ma toute belle
Rajskie wesele
Quel est votre prix?

Spojrzy dziewczyna:
Zamożna mina,
Duża łysina
I nóżki w ix,
„Bez długich krzyków
Dla starych pryków
Dziesięć ludwików
C’est mon prix fixe”.

Nie głupi Esik,
Swój pularesik
Zapina gdziesik,
Ochłonął w mig,
Płaci co żywo
Za małe piwo,

Z miną złośliwą
Za drzwiami znikł.

Wśród nocy chłodnej
Po plaży modnej
Idzie pogodny
Wolny od burz,
Jeszcze dwie gruszki
Zjadł do poduszki,
Wyciągnął nóżki
I chrapie już!...



PIEŚŃ O STU KORONACH.





\relative c'' {\clef treble
\key g \major
\time 6/8
\autoBeamOff
\repeat volta 2 {
b8 b c d4. |
a8 b c b4. |
g8 a \stemUp b \stemNeutral a4 g8 |
fis4 e8 fis4 d8 |
b' b c d4. |
a8 b c b4 b8 |
a a a a4 d8 |
fis4 e8 d4 r8 |
}
b4 b8 b4 b8 |
c b c d4 r8 |
b b b b4 d8 |
a4 a8 a4 r8 |
b4 b8 b4 b8 |
c b c d4. |
b8 b b b4 a8 |
g4 r8 r4 r8 \bar "."
}
[67]




Któż za młodości płochych lat
Nie lubił grywać w bakarata?
Gdy ostatniego wezmą blata
Ponuro się przedstawia świat.
Właśnie pociągnąć passę masz,
A tu pytają: gdzie pieniądze?
Tak smutnie po ulicach błądzę,
Gdy wtem znajomą widzę twarz!
Przyjacielu, powiadam mu,
Potrzebuję gwałtem koron stu,
Jak tylko trochę odegram się,
Z wdzięcznością oddam je.

Cynicznie tylko rozśmiał się,
Popatrzył na mnie jak na bzika,
W bocznej ulicy szybko znika
I gdzież ja teraz pójdę, gdzie?

Za chwilę szabes, pierwszy zmrok,
Drobnych w kieszeni ani troszkę:
Mniejsza z tem, wołam na dorożkę
Na Kaźmierz każę pędzić w skok.
Panie Gajer, mówię bez tchu,
Potrzebuję gwałtem koron stu,
Jak tylko trochę odegram się
Z procentem oddam je.

Popatrzył na mnie bestya żyd:
Jakie sto? niechże pan ochłodnie;
Jak pan ma sprzedać stare spodnie,
Bierz pan trzy reńskie i sy git.
Przeklęte bydlę, jeszcze drwi!
Rozpaczą nawpół obłąkany
Pędzę do mojej ukochanej,
Z bijącem sercem wchodzę w drzwi:
Ukochana, przybiegłem tu,
Potrzebuję gwałtem koron stu,
Jak tylko trochę odegram się
Z wdzięcznością oddam je.

Najdroższy, w tobie szczęście me,
— Powiada słodka ta istota —
Chciałabym mieć kopalnię złota,
Każde życzenie spełnić twe,
Lecz koron sto... w tak krótki czas…
Próżno się biedna myśl wytęża...

Ach, wiem już, wiem, poproszę męża,
Właśnie pieniądze ma jak raz!
Drogi mężu, powiada mu,
Potrzebuję zaraz koron stu,
Przyszedł rachunek za suknie dwie
Więc coś à conto dać chcę.

Takie głosy słyszę przez drzwi,
Naraz zmięszany mąż wypada —
Obie ręce szeroko rozkłada
I na szyję rzuca się mi.
Powiada tak, ściskając mnie:
Przyjacielu, wiesz, jak cię lubię —
Zgrałem się wczoraj do nitki w klubie,
A żonie boję przyznać się;
Wybaw mnie z sytuacji tej
I koron sto pożyczyć chciej,
Jak tylko trochę odegram się,
Z wdzięcznością oddam je.

Patrzę na niego błędny wpół...
To jakiś istny dom waryatów?
I potykając się wśród gratów
Szybko po schodach zbiegam w dół.
Och, rozpacz mnie ogarnia już —
Noc już zapada, czas ucieka:
Niezapłacony fiakier czeka,
O szóstkę wypadł z pyskiem stroż!

Przyjacielu, powiadam mu,
Idę właśnie szukać koron stu,
Jak tylko znajdę pieniądze te
Dam ci szóstki aż dwie.

Fiakrowi robiąc pański gest
W krąg objechałem całe miasto;
Dawałem procent dwieście za sto,
Wszędzie mi mówią: zastaw jest?
Moi państwo, przyszedłem tu,
Potrzebuję na fiakra koron DWU,
Jak tylko trochę odegram się
Z wdzięcznością oddam je!



OPOWIEŚĆ DZIADKOWA O CUDACH JASNOGÓRSKICH.



Melodya jak na str. 112



\relative c' {\clef treble
\key c \minor
\time 4/4
\tempo \markup { \medium \small \italic "Andante" }
g8 c4 d8 es16 es4.. |
f8 es d c d16 d4..\fermata |
g,8 c4 d8 es16 es4.. |
\break
f8 es d c d16 d4..\fermata |
d4 d8 d d4. b8 |
c c bes c d4 g, |
\tempo \markup { \medium \small \italic "molto rall." }
es'4. d16 c d8 c4.\fermata \bar "|."
}
[68][69]




Niekze to syćkie pierony zatrzasnom:
Wybrał się dziadek aż pod Góre Jasnom,
Myślał że grosik uzbira, tymczasem
Wrócił ciupasem.

Tego widoku dożył dziadek stary
W całem klasztorze nic jeno dziandary,
Sytkie osoby duchowne a święte
Pod klucz zamkniente.

Dziwne tu rzeczy bajom sobie ludy,
Że się tam działy straśne jakieś cudy:
Niby że ojce porobieły świeństwa
Gwoli męczeństwa.

................
................
................
........

Żył jeden z drugim piknie bez turbacyi,
Świątek czy piątek, przy godny kolacyi,
Bluźnił Imieniu Tego, co go stworzył
I cudzołożył.

Jeden nagorszy — patrzcie wymyśnika!
Chował pod sobą w sofie nieboszczyka,
Że jak bez tego na ty sofie grzeszy
To go nie cieszy.

Przeor też, mówiom, jucha jest morowa,
Ponoś co tydzień ziżdżał do Krakowa,
Jako że tu miał śtyry konkubiny
Same hrabiny.

Co jaki grosik na tacke się wśliźnie,
To go dzieliły ojce po starszyźnie,
A zaś do śkarbca każdy za swe grzychy
Miał dwa wytrychy.

Jak przyszło Xiędzu dla dobra klasztoru
Zatłamsić kogo, to mu bez jankoru
Póki ta zipie, własną dłonią leje
Świente oleje.

Codziennie rano, nabożnym zwyczajem,
Spowiadały się ojcaszki nawzajem
By chtóry trafił jak przyńdzie potrzeba
Prosto do nieba.

Różnie dopuszcza Bóg w mądrości swojej,
Ale to jakoś bardzo nie przystoi
Iżby siedziały w takiem świentem gronie
Same Pochronie.

Mnie złość już bierze, chociek dziadek świecki,
Cóż ta dopiro w grobie Xiądz Kordecki:
Musi go skręca od straśnej tertury
Zadkiem do góry.

Kogo Bóg kocha, tego i doświadcza,
Więc choć zgrzyszyła ręka świętokradcza
Módlmy się, bracia, by nasz zakon miły
Znów porósł w siły.

Iżby zapomniał Bóg o swy boleści
Trza mszów zakupić dziennie choć z czterdzieści:
Niech więc na tacke co ta chtóry może
Rzuci w klasztorze.



PIOSENKA SENTYMENTALNA, KTOREJ JEDNAK NIE TRZEBA BRAĆ ZANADTO SERYO.





\relative c'' {\clef treble
\key c \major
\time 6/8
\autoBeamOff
\tempo \markup { \medium \small \italic "Andantino" }
g4 g a8 b8 |
c4 d8 c b a |
g4 g8 f g a |
e4 e8 d c d |
e4. d |
r4 e8 g a \stemUp b |
\stemNeutral c4 b8 d c a |
g4 g8 f c'\fermata f, |
e4 e8 d a'\fermata f |
e4. d |
c4 e8 fis g a |
b4 b8 c a d |
b4 g8 a g e |
d4 d8 e fis b |
a4. g |
r4 g8 g a b |
c 4 c8 d c a |
g4 g8 f c'\fermata f, |
e4 e8 d a'\fermata f |
e4.( d) |
c4 r8 r4 r8 \bar "." }




Do   *   *   *

Czy pamiętasz jeszcze te wiośniane dni
Pierwszego twych zmysłów dziewczęcych rozkwitu?
Może o nich czasem serce twoje śni,
Kto wie, może we śnie omdlewa z zachwytu?
A gdy cię owładnie wspomnień tęsknych szał,
Może czasem marzysz o cichej sielance,
Gdym z ust wpół-dziecięcych pierwszy uścisk brał
W jakiejś ogrodowej ustronnej altance...

Może czasem wspomnisz słodkie chwile, gdym
Uczył pierwszych pieszczot twe nieśmiałe rączki,

Kiedym się upijał pierwszym dreszczem twym,
Młodziutkiego ciała gdym rozwijał pączki...
Dziś ty w pełnej krasie, jak dojrzały kłos,
Innym dajesz szczęście na twej piersi białej,
(Kłos niema piersi? to nic nie szkodzi, proszę nie przeszkadzać!)
Mnie w inne ramiona rzucił dobry los,
Dziś u moich kolan igra synek mały...

Gdy to dziecko dojdzie już chłopięcych lat,
Kiedy na nie przyjdzie czas wiosennych rojeń,
Wówczas twej piękności nawpół zwiędły kwiat
Dyszeć będzie czarem ostatnich upojeń;
Ocal biedne dziecię od miłosnych mąk
Niech je twoja dobroć do siebie przygarnie,
Niechaj pierwszą słodycz weźmie z twoich rąk,
Niech nie zna, co pragnień młodzieńczych męczarnie.

Niechaj na nie spłynie dawna tkliwość twa,
Ono da ci w zamian pieszczot swych pierwiosnki,
Chciej być tem dla niego, czem dla ciebie ja —
Niech się ozwie echo dawnej, cudnej piosnki...



JOIE DE VIVRE



pieśń ku pokrzepieniu serc.




\relative c'' {\clef treble
\key d \major
\time 3/4
\autoBeamOff
\partial 8*3
a8 a a |
a a a a a a |
b4 a8 a d b |
a a b ais b g |
fis4. a8 a a |
a a a a c b |
a4 g8 g fis e |
fis g gis a b a |
<d d,>4 r8 fis, fis gis |
a a a a a a |
a4 gis8 gis b d |
d cis bis cis fis, gis |
a4 r8 a a a |
a a a a c b |
a4 g8 g fis e |
fis g gis a \stemUp b a |
\stemDown d4 r8 \bar "|."
}




Wszystko dziś biada: „lepiej wcale nie żyć”
I pessymizmu słychać zewsząd jęk:
A jednak, państwo, zechciejcie mi wierzyć
Życie jest piękne, życie ma swój wdzięk;
Umieć je cenić, to pierwsza zaleta
Nie żądać więcej, niż nam może dać:
Wówczas, braciszku, jak mówi poeta,
Garściami rozkosz zewsząd będziesz brać!

Choć wszystko wezmą ci losy przeciwne
Pociechę pewną zesłał dobry Bóg:
To — że tak powiem — szczęście negatywne
Tego nie wydrze ci najsroższy wróg;

Gdyś tego szczęścia przeniknął sekreta,
Pogodny idziesz wśród gromów i burz:
Gdzie nogą stąpisz — jak mówi poeta —
Wszędzie ci życie kwitnie wieńcem z róż!

Wszędzie radości znajdziesz nowe źródło
I do rozpuku śmiejesz się raz w raz;
Patrzysz, jak grzebią jakieś stare pudło,
Pomyślisz sobie: na mnie jeszcze czas!
Przystaniesz sobie za trumienką z boku,
Posłuchasz śpiewu i żałobnych mów,
Dziewczątko małe uszczypniesz gdzieś w tłoku
Już się oddawna tak nie czułeś... zdrów.

Wyjdziesz na miasto dla użycia ruchu,
Zdaleka widzisz jakieś twarze dwie:
To Rydel komuś wierci dziurę w brzuchu,
Pomyślisz sobie: dobrze, że nie mnie!
Nie długo szukasz za nową podnietą —
Na „Warszawskiego” do kawiarni idź:
Przeczytasz sobie Hösicka felieton
No i sam powiedz: czy nie warto żyć?

W zimowy wieczór spieszysz do teatru
W fotelik miękki rozkosznie się wtul:
Ciepło, zacisznie, ni śniegu ni wiatru,
Tragedyi sobie wysłuchasz jak król!
Z piątego aktu prosto na kolacyę,
W gazetce znowu jest nowinek dość:

Tu masz bankructwo, tam znów licytacyę,
Z trzeciego piętra zleciał jakiś gość!

Tak sobie chodzisz wesoły jak ptaszek,
Radosną wszędzie życia widzisz twarz;
Wreszcie znużony i syt już igraszek
Wracasz do domu: własny kluczyk masz;
Słychać szmer jakiś: zaglądasz przez szparkę:
I jak tu człowiek się nie cieszyć ma — ?
Tam ktoś... ten... tego... właśnie twą kucharkę
Pomyślisz sobie: dobrze że nie ja!

Śmiejesz się błogo przed zamknięciem powiek
I dziękczynienia czynisz korny gest —
Byle chciał tylko, znajdzie szczęście człowiek,
Niema co mówić: dobrze jest jak jest!
Więc choć świat biada: „lepiej wcale nie żyć”
I pessymizmu słychać zewsząd jęk,
Najmilsi bracia, zechciejcie mi wierzyć,
Życie jest piękne, życie ma swój wdzięk!!



GŁOS ROZJEMCZY W SPRAWIE PANA WILHELMA FELDMANA CONTRA ROSNER, ŻUŁAWSKI, TETMAJER ETC. ETC





\relative c'' {\clef treble
\key b \minor
\time 2/4
\autoBeamOff
\tempo \markup { \medium \small \italic "Andante" }
\stemUp r4 b8 b |
\stemDown e4. d8 |
cis e a a |
d, d d4\fermata |
\time 3/4
g8 a b4. g8 |
b4. a8 g fis
\time 2/4
b a g fis
\time 3/4
e b e4. d8 |
cis cis16[ e] \stemUp b2\fermata \bar "|."
}




Skonfiskowane.

..................


Pełna wrzasku ziemia polska
Oj oj oj
Pełna wrzasku ziemia polska
Od Czikago do Tobolska
Oj oj oj

Za cóż nas tak karzesz Panie,
Oj oj oj
Za cóż nas tak karzesz Panie,
Przez rok słyszym o Feldmanie
Oj oj oj

Rosner pierwszy śmignął batem
Oj oj oj

Rosner pierwszy śmignął batem
Chociaż tylko jest hofratem
Oj oj oj

Wykazał — herezya czysta!
Oj oj oj
Wykazał — herezya czysta! —
Że Feldman — żaden Monista
Oj oj oj

Mówił, że u niego we łbie
Oj oj oj
Mówił, że u niego we łbie
Nie Olbrzymy ale — kiełbie
Oj oj oj

„Jak pan szmi? Gewałt! Rabacya!
Oj oj oj
„Jak pan szmi? Gewałt! Rabacya!
„To jest prosta denuncyacja!
Oj oj oj

My z Wyspiańskim to dwa braczie
Oj oj oj
„My z Wyspiańskim to dwa braczie,
Zrozumiano? ti... hofraczie!
Oj oj oj

Krzyknął Jerzy w wielkiej furyi
Oj oj oj

Krzyknął Jerzy w wielkiej furyi
Niby poseł z piątej kuryi
Oj oj oj

Ja ci, p . . . . u, skórę zedrę
Oj oj oj
Ja ci, p . . . . u, skórę zedrę
Z Wyspiańskiego robisz Fredrę
Oj oj oj

Uczysz naród, że Słowacki
Oj oj oj
Uczysz naród, że Słowacki
Bez podpisu jest pod placki
Oj oj oj

„ — Pilnuj pan swoje papiery
Oj oj oj
„ — Pilnuj pan swoje papiery
„Pan piszesz — same premiery!
Oj oj oj

Zabrał głos pan Kaźmierz Przerwa
Oj oj oj
Zabrał głos pan Kaźmierz Przerwa
I przemówił jak Minerwa:
Oj oj oj

„Bardzo przykry to wypadek
Oj oj oj

Bardzo przykry to wypadek
Trącać kogoś nogą w plecy
Oj oj oj

„Jeszcze przykrzej, oczywiście
Oj oj oj
Jeszcze przykrzej, oczywiście,
Czynić to w otwartym liście
Oj oj oj

„Lecz gdy mi tak popadł w ręce
Oj oj oj
Lecz gdy mi tak popadł w ręce;
To już chyba się poświęcę
Oj oj oj

„Powiedz, ojczyzno, quousque[70]
Oj oj oj
Powiedz, ojczyzno, quousque
Będziemy cierpieć tę pl . . . . . ...?”
Oj oj oj

Wnet znaleźli się obrońce
Oj oj oj
Wnet znaleźli się obrońce
Trudno — Feldman ma dwa końce
Oj oj oj

Mówią przeto: wszystko racya
Oj oj oj

Mówią przeto: wszystko racya
Ale gdzież asymilacya — ?
Oj oj oj

Wszak to dla nas (sam pan powiedz)
Oj oj oj
Wszak to dla nas (sam pan powiedz)
Drugi Berek Joselowic!
Oj oj oj

Ach! potnijcież go na ćwierci,
Oj oj oj
Ach! potnijcież go na ćwierci,
Życzę mu walecznej śmierci
Oj oj oj

W bohaterstwa świetnej gloryi
Oj oj oj
W bohaterstwa świetnej gloryi
Niech już przejdzie do historyi
Oj oj oj

Może kiedyś w tej stolicy
Oj oj oj
Może kiedyś w tej stolicy
Też doczeka się ulicy
Oj oj oj

Będziem jeździć do hetery
Oj oj oj
Będziem jeździć do hetery — (pst! fiakier!)
Feldmana, czterdzieści cztery
Oj oj oj!

Pisane w r. 1909.



KILKA SŁÓW W OBRONIE ŚWIĘTOŚCI MAŁŻEŃSTWA.



Melodya jak na str. 107.




\relative c' {\clef treble
\key f \minor
\time 2/4
\autoBeamOff
f8 g as4^\marcato |
g8 g f c |
f g as4 |
g f |
f8 g as4 |
g8 g f c |
f g as4^\marcato |
g f |
\stemUp as8 bes c4^\marcato |
\stemDown des8 c bes as |
\stemUp g as bes4^\marcato |
c8 bes as g |
f g as4^\marcato |
g8 g f c |
f g as4^\marcato |
g^\marcato f^\marcato \bar "|."
}
[71]




Dziwny jakiś w pojęciach
szerzy się zamęt,
Czy małżeństwo to kpiny
czy też sakrament?
Jakaś zaraza padła
Na wszystkie nasze stadła,
Zamiast siedzieć spokojnie
Wszystko dziś w wojnie.

Dawniej, kto się raz złączył
w bożym przybytku,
Wiedział że ma do śmierci
trwać w swem korytku,
Rozumiał, że ten związek
To twardy obowiązek,
Dwie dusze w jednym ciele
Flaki w niedzielę.

Co Bóg komu przeznaczył
brano w pokorze,

Nikt nie robił grymasów
że tak nie może.
Cel przyświecał im wzniosły,
Dziatki ku górze rosły
No i tak się tam żyło
Jakoś to było.

Jakież dziś społeczeństwa
przyszłość ma szanse,
Skoro ludzie z małżeństwa
czynią romanse?
Dziś czy prosty, czy krzywy
Każdy chce być... szczęśliwy!
A to czysta wariacya
Ta demokracya!

Wszędzie dziś do narzekań
widać tendencyę,
Wszędzie skargi na mężów
imp... ertynencyę,
Trudno, mój miły Boże!
Każdy robi co może:
Wszakże nie jest nikt z panów
Pułkiem ułanów…

Ówdzie znów mąż stroskany
krzyczy: o rety!
Jakto, ja mam żyć z gęsią
zamiast kobiety?

Są i takie wypadki
Fakt znów nie jest tak rzadki,
Spojrzyj pan po tej rzeszy
To cię pocieszy.

Tam znów młode dziewczątko
wprost od ołtarzy,
Staje w progu sypialni
z powagą w twarzy,
Zapowiada ci ostro,
Że chce być tylko siostrą...
(Moja miła pieszczotko,
Bądźże choć ciotką!)

Wszystko dziś rozwodami
sobie urąga
Separacyą od stołu
no i szezlonga:
Łączą się parki lube
Z sobą niby na próbę,
Nim nie znajdzie się czego
Przyzwoitszego...

Gdy więc takie dziś macie
kapryśne gusty,
Nie mięszajcież kościoła
do tej rozpusty,

Kto ma interes pilny
Niech bierze ślub cywilny
Skojarzy młodą parę
Prezydent Sare.

Pisane w r. 1909.



PIOSENKA W STYLU KLASYCZNYM[72].





\relative c'' {\clef treble
\key f \major
\time 2/4
\autoBeamOff
r16 c d c d c bes a |
c4.\fermata r8 |
\stemUp r16 a bes a bes a g f |
a\fermata r c,8 d f |
a4 g |
r16 bes c bes c bes a g |
\stemDown  bes4.\fermata r8 |
\stemUp r16 a bes a bes a g f |
\stemDown a4.\fermata r8 |
\stemUp r8 c, d a' |
g4 f \bar "|."
}
[73]




Gdy twej miłości kwiat już zwiądł,
Nim w kraj daleki pójdę stąd,
O mój ANIELE,
W rozstania smutnej chwili tej
Wysłuchać mojej prośby chciej:
To tak niewiele!

Sentymentalnych zaklęć słów
Nie lękaj się usłyszeć znów,
Ani rozpaczy,
Nie będę budził dawnych mar:
Wszak musiał prysnąć szczęścia czar
Tak, lub inaczej...

Na wieki pomnieć będę ten
O twej miłości cudny sen,
Upojeń tyle,
Lecz nim me serce strącisz w grrrrrrrób —
Ach, pozwól zostać u twych stóp
Jeszcze choć chwilę!

Nim pójdę cicho i bez skarg,
Zcałować pozwól z twoich warg
Ten wdzięk dziewczęcy —
Niech twoich ust niestarty ślad
Na ustach mych uniosę w świat,
Nie pragnę więcej...

W twych sukniach pozwól twarz mi skryć
I choć przez chwilę jeszcze żyć
Szczęścia wspomnieniem,
Gdy pieszczot mych palący szał
Twych zmysłów szukał, aż się stał — —
Wspólnem westchnieniem...

Twą głowę pochyl na mą skroń
I włosów twych drażniąca woń
Niech mnie upoi:
Po raz ostatni jeszcze niech
Usłyszę spazmatyczny śmiech
Rozkoszy twojej...

Wysłuchaj zatem prośby mej,
Wszak trudno chyba żądać mniej,
Bardziej nieśmiało,
Niech dawnych wzruszeń słodka moc
Odżyje choć na jedną noc,
Wszak to tak mało...



ZIELONY BALONIK — MUZEUM NARODOWEMU.



hołd jubileuszowy, połączony z ukonstytuowaniem
sal Jana Michalika jako XXII-ej filii tegoż Muzeum.


Nuta: La Mattchiche



Dość było w Polsce gratów
Od antenatów,
Lecz się walały w kątku
Tak bez porządku —
Ażeśmy zbrzydli Bogu
Bez katalogu,
Więc zesłał nową erę
Dał nam Koperę.

Dyrektor nie dla formy
Wszczyna reformy,
Sprężysty chociaż słodki
Zmienia gablotki,
Heblują się deszczułki
Na nowe półki,
W wielki dzwon bije ON
Sztuce polskiej wznosi tron.

Najwięcej pożarł cyfer
Sam kaloryfer

Pozycja też nie cienka
Schludna łazienka;
Jest wszystko od A do Zet:
Angielski klozet;
Są także z ludzkiej łaski,
Jakieś obrazki.

Są skarby w tej kolekcyi
Na wszystkie gusta:
Jest urna aż z elekcyi
Króla Augusta;
Choć inni znawcy sądzą
(Może i błądzą)
Że ją miał Leszek biały,
Kiedy był mały.

Są różne fotografie
I etnografie,
Kamienie co przetrwały
Z lat dawnej chwały;
Są bijące zegary,
Cenne puhary,
Co kto ma niechaj da
Niech skarbnica rośnie ta.

















Z demonstracyami i projekcyami świetlnemi.



Śpiewajmy więc Te Deum:
Mamy Muzeum,
Co już ćwierć wieku całe
Porasta w chwałę;

Dziś doszło do zenitu
Swojego bytu:
Dalej więc, wznieśmy krzyk
Na zdrowie mu — A...a psik!

Słowiański świat
Dziś krzyczy mu: wiwat!
Niech nam sto lat
Do grata zbiera grat!

Więc schodzą bratnie nacye
Się na kolacyę:
Jedzą pieczeń cielęcą,
Dzień wielki święcą;
Muzyka rżnie od ucha
Z Wesołej wdówki,
Radcy pchają do brzucha
I kropią mówki.

Potem wydaje festyn
Czynciel Celestyn
Na wiekopomnym dachu
Swojego gmachu,
A w końcu Jan Michalik
Wyprawia balik:
Swoich sal wręcza klucz
Łzy mu słodkie ciekną z ócz.

— Ten pokój pan opustosz:
Tu będzie kustosz;

Tam w sieni będzie stało
Dwóch woźnych z pałą;
Trochę się to zagraci,
Czechów się sprosi,
Potem Szukiewicz Maciej
Odczyt wygłosi.

Więc wznieśmy krzyk:
Niech żyje Michalik!
Handelek znikł,
A filia wstaje w mig...

Po filii filia rośnie
Jak długi Kraków:
Witają je radośnie
Serca Polaków:
Aż ta stolica cała
Wreszcie się stała
Z rozkwitem nowej ery
Filią Kopery.

Przechodniów już nie straszy
Policyant groźny,
Stolicy strzeże naszej
Uprzejmy woźny:
Prezydent abdykuje,
Rządy sprawuje
Przebrany Pagaczewski
W mundur niebieski.

I – Boże daj,
Przemieni cały kraj
W antyków raj
Jemu w to tylko graj!

Więc pierś okrzykiem wzbiera:
Wiwat Kopera!
Niech długo nam gromadzi,
Spisuje, ładzi,
Skupuje, segreguje,
Kataloguje,
A gdy kto, za lat sto,
Znów odwiedzi cudo to:

Dyrektor z twarzą słodką
Prowadzi gości
Gdzie wiszą za gablotką
Malarzy kości;
Ostatnie to zabytki
Tej rasy brzydkiej
Z głodu zdechł — trudno, ech!
Taki widać miał już pech!









Z demonstracyami i projekcyami
świetlnemi
! ! sensacyjne ! !



Śpiewajmy więc Te Deum:
Mamy Muzeum!
Niech znów przez wieki całe
Porasta w chwałę;

Obrazów zakupami
Niech się nie splami,
A dojdzie do zenitu
Swego rozkwitu!

I cały świat
Wykrzyknie mu: wiwat!
Niech setki lat
Do grata zbiera grat!

Pisane w r. 1909.



MISTRZOWI STYCE,



autorowi projektu napełnienia kra-
kowskiego Rondla swoją panoramą.

Nuta: Siedziała na lipie.



Zobaczył pan Styka
Jak raz mały kondel
Podniósł zadnią łapkę
I spaskudził Rondel
Oj dana!

I przyszła Mistrzowi
Do głowy myśl słodka:
A gdyby to samo
Zrobić ode środka...
Oj dana — ?

Że ludzie ofiarni
Są w tych czasach rzadcy,
Więc mu deputacyę
Ślą dziękczynną radcy,
Oj dana!

Jeśli zatem fama
Publiczna nie kłamie

Będziem mieli w Rondlu
Grunwald w panoramie
Oj dana!

Tak to z małych przyczyn
Skutki są ogromne:
Z niepozornej psiny
Dzieło wiekopomne
Oj dana!

Lecz w czem niezbadane
Losów tajemnice:
Nie wie nikt o piesku
A każdy o Styce
Oj dana!

Pisane w r. 1909.



POBUDKA

śpiewana przez banderyę krakowską w czasie
pochodu jubileuszowego w Wiedniu (1908).

Nuta: Bartoszu, Bartoszu!



Wojciechu, Wojciechu,
Nie traćta animuszu,
Nie traćta animuszu,

Straśnie wam do twarzy
W Sobieskich kontuszu


bis


Uziębło, Uziębło,
Lecz znowu się przygrzeje,
Lecz znowu się przygrzeje,

Narodzie kochany
Jeszcze miej nadzieję.


bis


Turcyja, z Austryją
Znowu się za łby wodzą,
Znowu się za łby wodzą,

Jeszcze polskie szable
Na coś się przygodzą


bis


Pod Wiedeń, pod Wiedeń,
Droga przez Bronowice,

Droga przez Bronowice,

Włodek już maluje
Kosy i szablice.


bis


Pan Rydel, pan Rydel,
Na odsiecz jedzie z Toni
Na odsiecz jedzie z Toni

Sam ma w swojej gębie
Siłę trzystu koni.


bis


Na Turka, na Turka,
Rukuje pułk trzynasty,
Rukuje pułk trzynasty:

Siadaj na koń Wojtek,
Poprowadzisz nas ty!


bis


Pod Wiedniem, batalia,
Powtórzy się ta sama
Powtórzy się ta sama:

Czy ten czy ten wygra
Będzie panorama!


bis


PIOSENKA WZRUSZAJĄCA.





\relative c'' {\clef treble
\key c \major
\time 6/8
\autoBeamOff
\partial 8
g8 |
\stemDown c b a b a \stemNeutral e |
g4.( g8) r e |
a g f g f c |
e4( e8) g f e |
g4.( g8) r g |
d' c b c g e |
e4. d8 r d |
a' gis a d c \stemDown as |
\stemNeutral c4 g8 c, d e g4.( g8) r r \bar "||"
\tempo \markup { \small \medium "Przy ostatniej zwrotce" }
c4 \stemDown g8 \stemNeutral c, d e |
g4( g8) g g8. c16 |
c4.( c8) r r \bar "||"
}




Choć twej młodości jasny płomień
Iskrami bucha oszołomień
O Piękna ma,
Nie kusi mnie twych wdzięków wiosna
Kiedy promienna i radosna
Ku życiu drga...
[74]


Spoglądam z dala obojętny,
Jak w żądzy szczęścia zbyt namiętnej
Zatracasz gust —
I patrzę z leniwym uśmiechem
Jak poisz się wciąż nowym grzechem
Wciąż z innych ust...

Lecz kiedy ujrzę w twojej twarzy
Cierpienie, co się w oczach żarzy
Posępną skrą —
Gdy w smutku widzę cię żałobie,
Ach, wówczas muszę być przy tobie
Czuć mękę twą...

Ty mnie nie kochasz, ni ja ciebie,
A jednak tulę cię do siebie
Nie mówiąc nic —
I piję smutek twój, dziewczyno,
I piję twoje łzy, co płyną
Z pobladłych lic...

Czy to jest przyjaźń idealna,
Czy też perwersya sexualna? —
Obłędne sny — ?
Ach, nie wiem, co się ze mną stało,
Lecz chciałbym pić przez WIECZNOŚĆ całą
Twe drogie łzy,
Twe drogie łzy...



PIEŚŃ O DOMU MALARSKIM.

Przeznaczona na uroczyste przedstawienie na rzecz
budowy domu uczniów Szkoły sztuk pięknych i lekko-
myślnie odrzucona przez komitet tejże uroczystości.

Melodya jak na str. 107.




\relative c' {\clef treble
\key f \minor
\time 2/4
\autoBeamOff
f8 g as4^\marcato |
g8 g f c |
f g as4 |
g f |
f8 g as4 |
g8 g f c |
f g as4^\marcato |
g f |
\stemUp as8 bes c4^\marcato |
\stemDown des8 c bes as |
\stemUp g as bes4^\marcato |
c8 bes as g |
f g as4^\marcato |
g8 g f c |
f g as4^\marcato |
g^\marcato f^\marcato \bar "|."
}
[75]




Nie masz nic w świecie ponad
życie domowe,
Uczciwe a szczęśliwe,
tanie a zdrowe,
Któż nie wzdycha za sielskim
Domkiem swym rodzicielskim,
Choć zeń zwykle miał w zysku
Sińce na pysku...

Każdy stroi swój domek
w gloryę prześliczną,
Miłością go otacza
choć platoniczną;
Nawet przy szklance wódki,
Społeczeństwa wyrzutki
Śnią o własnym domeczku
W ciepłym szyneczku.

Wszystkim młodość się święci
jasna i czysta,

Czemuż tułać się musi
biedny artysta?
Gdy nasz Kraków niepomny
Swojej rzeszy bezdomnej,
Tulą sztuki plastyczne
Domy — — publiczne....

Teraz wszystko, jak słychać,
już się odmieni,
Stanie klasztor malarski
w przyszłej jesieni;
Każdy będzie miał celkę,
Sztalugi i modelkę,
Ciepły kocyk na łóżku,
Wodę w dzbanuszku...

Kwitnie życie rodzinne
już od poranka,
Wszystko dają na krydę,
istna sielanka;
Wszystko w domu ma malarz:
Ratafię, starkę, alasz,
Więc Piątek czy Niedziela
Spity jak bela.

Ani sposób na studya
wygnać go w pole:
„W domku ciepło i sucho,
już ja tam wolę!”

Nabrał w domu ochoty
Do uczciwej roboty,
Przepisuje na czysto
Został djurnistą.

I tak życie domowe
płynie bez chmurki,
Cieszą się także wasze
żony i córki;
Zamiast spieszyć w tym celu
Z artystą do hotelu,
Chronią się, pełne sromu,
W malarskim domu...

Spieszcie więc, Krakowianie,
z ofiarną dłonią,
Niech i biedni malarze
głowę gdzieś skłonią:
Wszakże i tak z tej braci
Czynszu żaden nie płaci,
Zbędziecie się tej kliki
Kamieniczniki!!

Pisane w r. 1908.



PROROCTWO KRÓLOWEJ JADWIGI.



(Ze śpiewów historycznych).



1 Melodya.


\relative c' {
\clef treble
\key c \minor
\time 2/4
\stemUp c8 c4 d8 |
es16 d16 c8 es16 d16 c8 | f8 f4 g8 |
as16 g16 f8 as16 g16 f8 | g8 c4^\marcato as8 | g8 c4^\marcato as8 | g8. f16 es8 f8 |
g4. r8 | c,8 c4 d8 | es16 d16 c8 es16 d16 c8 | f8 f4 g8 |
as16 g16 f8 as16 g16 f8 | g8 c4^\marcato as8 | g8 c4^\marcato as8 | g8. f16 es8 d8 | c8 c'4.\noBeam \bar "|." }
[76]




Melodya.[77]


\relative c'' {
\clef treble
\once \override Staff.TimeSignature #'transparent = ##t 
\key es \major
\time 2/4
bes8 \stemDown bes4^\marcato g8 |
\stemNeutral as4 g4 | f8 f4^\marcato e8 | g4 f4 | bes8 b4^\marcato c8 | d4 c |
bes8 b4^\marcato c8 | d4 c | \stemDown bes8 bes4^\marcato g8 | \stemUp as4 g | f8 f4 e8 | g4 f |
bes8 bes4^\marcato as8 | g4 f | es16 es8. g4 | d g \bar "|." }
[78]




Trio.


\relative c'' {
\clef treble
\once \override Staff.TimeSignature #'transparent = ##t 
\key es \major
\time 2/4
\stemUp bes8  bes4 c8 |
bes8 [g8 f8 es8] | \stemDown es'8 es4 c8 | es4. r8 |
\stemUp bes8 bes4 c8 | bes8 [g8 f8 es8] | g8 f4 g8 | f4. r8 |
bes8 bes4 c8 | bes8 [g8 f8 es8] | \stemDown es'8 es4 c8 | es8 [c8 bes8 as8] |
g8 [bes8 c8 bes8 ] | \stemUp g4 f4 | bes8 [as8 g8 f8] | es2 \bar "|."
}
[79]


(1 melodya).

Zaledwie czas świtania
Po zamku już ugania
Jagiełło,
Skirgiełło,
(Skąd im się to wzięło?)
— Krzyżackiej dość intrygi!
Król woła do Jadwigi:
Jadwisia,
Daj pysia,
Wielka wojna dzisia!

(2 melodya).

Rzecze w te słowa
Słodka królowa:
Mój miły Władku,
Masz wbród dostatku,
Pocóż ci djabli
Nadstawiać szabli,
Jeszcze, broń Boże,
Kto w łeb dać może.

(1 melodya).

Ofuknie ją Jagiełło:
Ja wiekopomne dzieło
Sposobię,
I zrobię,
Wyperswaduj sobie!

Zrozumże, moja śliczna,
Że misya historyczna
To karta
Niestarta,
Paru guzów warta!

(Trio).

Chytrze Królowa
Śmieje się w głos:
„Różne siurpryzy chowa
Kapryśny los..
Ja już od urodzenia
Mam dar jasnowidzenia
I do społecznych kwestyi mam bajeczny nos...

„Dwie silne pięści
Pan Bóg ci dał,
Niech ci się, Władku, szczęści
Na polach chwał...
Dziś górą ciężka łapa,
Lecz kiedyś straszna klapa,
Ach, kiedyś lada chłystek będzie z nas się śmiał.

(2 melodya).

„Już światło bucha,
Nowego ducha
Świta zaranie,
Nic nie zostanie

Z militaryzmu
Oprócz komizmu,
A z tej wielkości
Spróchniałe kości...

„Inne ja wolę
Działania pole,
Inna potęga
Wieczności sięga
I nie wygasa —
A nią jest PRASA!
Bez jej ochrony
Chwieją się trony...”

(1 melodya).

Nie słucha — dosiadł konia,
W Grunwaldzkie pędzi błonia
Na znoje
I boje,
Tępić wrogi swoje...
Ona nie bita w ciemię,
Zakłada Akademie,
Stypendya,
Kompendya,
Różne inne endya.

(2 melodya).

Powstają bursy,
Przeróżne kursy,

Literaturę
Dźwiga się w górę;
Goły poeta
Dostał kotleta,
Piszą chłopczyki
Panegiryki...

Skryby zgłodniałe
Pieją jej chwałę,
Przy kuflu piwa
Krzyczą: Evviva!
„Cóż to za dama!”
Huczy reklama,
Na święty zydel
Sadza ją Rydel...

(1 melodya).

O wielka ty królowo,
Prorocze Twoje słowo
Z niemałą
Twą chwalą
Faktem dziś się stało;
Bo nikt w dzisiejszym czasie
Bez stosuneczków w prasie
— To, panie,
Gadanie —
Świętym nie zostanie...

Pisane w r. 1907.



DOBRA MAMA.





\relative c'' {\clef treble
\key c \major
\time 6/8
\autoBeamOff
\tempo \markup { \medium \small "Allegro" }
\partial 8*3
\repeat volta 2 {
c8 b c |
d4 c8 b4 a8 |
g4 g8 a4 a8 |
g4 c8 b4. |
c4. c8 b c |
d4 c8 b4 a8 |
g4 g8 a4 a8 |
g4 c8 b4. |
c4 e,8 e s e |
f4 f8 f e f |
g4 g8 c4 g8 |
f4 e8 e4. |
d4 e8 e d e |
f4 f8 f e f |
g4 g8 a4 a8 |
g4 c8 b4. |
c4.
}
{ r4 r8 | c4 \mark \markup { \italic \small "pour finir" } r8 r4 r8 \bar "|."}
}
[80]




Kiedy nadchodzi wieczór już
Mówi mama kochana:
„Śpij ma dziecino, oczki zmruż,
Śpij smaczno aż do rana.
Sukieneczki złóż
Na krzesełku tuż
I wdziej koszulkę nocną;
Już na ciebie czas
Więc ostatni raz
Uściskaj mamę mocno.

„Dobranoc, kotku, bywaj zdrów,
Nie płacz mi, że jest ciemno
Paciorek jeszcze ładnie zmów,
Powtarzaj razem ze mną:
Aniele stróżu mój,
Ty ciągle przy mnie stój
Jak we dnie tak i w nocy —

I w przygodzie złej
Ty koło mnie chciej
Być zawsze ku pomocy”.

Zaledwie mama przeszła próg,
Już jej dziewczynce grzecznej
Z radosnym śmiechem legł u nóg
Braciszek jej (cioteczny);
Ręce chłopcu drżą
Tuli siostrę swą
I gryzie w same uszko;
To zuchwały smyk:
Tak jak zawsze zwykł
Schowany był pod łóżko!

Za chwilę już dzieciaki dwa
W pieszczotach słodkich toną,
Niewinny uścisk długo trwa
Oczęta żarem płoną;
Coś skrzypnęło... ach!
Co za straszny strach,
Serduszko bije mocno;
Już się robi świt —
Adasiu... mnie wstyd...
Oddaj koszulkę nocną...

Różane ciałko drży jak liść —
...Adasiu, tak nie można...

Ja muszę przecież za mąż iść
Ja muszę być ostrożna!
Przecie dobrze wiesz,
Żebym chciała też,
Oddałabym ci wszystko...
Ale potem cóż...?
Chyba umrzeć już —
Albo... zostać... artystką...

Niedługo słychać ranny gwar
Dzieweczka śpi już sama;
Kneipowskiej kawki niosąc war
W drzwi wchodzi dobra mama.
Wlepia tkliwy wzrok:
Dziś szesnasty rok
Zaczyna drogie dziecię!
„Co by tu...? ach, wiem!
Waniliowy krem:
Nic tak nie lubi w świecie...”



PIEŚŃ O LWOWSKIM RAFAELU,



zasłyszana na Łyczakowie.

Nuta pieśni narodowej: Jedna baba drugiej babie
Ho, ho, ho!



Do batiarki w Łyczakowi
Ho, ho, ho,
Przyszedł batiar i tak powi
Ho, ho, ho,
Podźże panna, dziś Niedziela,
Ho, ho, ho,
Pokażę ci Rafaela
Ho, ho, ho!

Krótko trwała ta pogwarka,
Ho, ho, ho,
Nie w ciemię bita batiarka,
Ho, ho, ho,
Nie będzie ze mną nic z tego,
Ho, ho, ho,
Schowaj go dla Ciuchcińskiego,
Ho, ho ho!

Ale batiar nic nie pyta
Ho, ho, ho,

Ino krzepko panne chyta
Ho, ho, ho,
I nim minęła Niedziela
Ho, ho, ho,
Zobaczyła Rafaela
Ho, ho, ho!

Pisane w r. 1907.



HISTORYA „PRAWICY NARODOWEJ”



od Bolesława Chrobrego aż do jej wskrzeszenia w Roku Pańskim 1907.



\relative c' {\clef treble
\key f \major
\time 3/4
\autoBeamOff
\partial 4
f8 g \bar "||"
\mark \markup { \musicglyph #"scripts.segno" } 
a4 a8 a a a |
c4 c f,8 f |
g4 g8 c c c |
a4( a8) r f g |
a4 a8 a a a |
c4 c f,8 f |
g4 g8 c bes g |
f4( f8) r f f |
d'4 d8 d d d |
c4 c c8 c |
b4 g8 g a b |
c4\fermata( c8) r f, g |
a4 a8 a a a |
c4( c8) f, f f |
g4. g8 c c |
a4( a8) r f g |
a4 a8 a a a |
c4( c8) f, f f |
g4. c8 bes g |
f2 f8 g \mark \markup { \musicglyph #"scripts.segno" } \bar "|."
}




Król Bolesław, to rycerz był mężny
W kołach przyjaciół Chrobrym zwan,
W swojej łapie miecz dzierżył potężny
I puszczał wrogów w krwawy tan;
Co wieczora, w zamkowej świetlicy
Leżąc w łóżku zwykł grubo się śmiać: Ho, ho, ho,

Póki jeszcze trzymam miecz w prawicy
Możecie dzieci zdrowo spać!


bis

Jadwisieńka kochała Wilhelma
Ale w narodzie powstał krzyk:
Co? królem naszym Niemiec szelma?
Wszak lepszy już litewski dzik!

Choć łzy gorzkie zraszają jej lice,
Lecz odważnie podaje swą dłoń:
Przyjm, ojczyzno, tę czystą prawicę,
Idź, mój wianku, polskiej ziemi broń!

I nasz naród, przy pomocy nieba
W potędze kilka wieków trwał;
Gdzie go tylko nie było potrzeba,
Wszędzie się polski husarz pchał;
Z czasem osłabł już zapał szlachcica,
Coraz rzadszym bywał szabli błysk:
Narodowa wciąż biła prawica
Ale tylko biła chłopa w pysk!

W końcu nawet już niebu to zbrzydło,
Już nas Opatrzność miała dość;
I rzekł Pan Bóg: wytracę to bydło
Bo już patrzeć na nich bierze złość —
Przyszedł Prusak... Moskal... Targowica...
Na Ojczyznę przyszły czasy złe...
Była wprawdzie narodowa prawica
Lecz się znalazła bardzo pfe...

Za tę wielką, bardzo wielką winę
Okrutnie nas pokarał Bóg,
Bo wnet wiarę, WŁASNOŚĆ i rodzinę
Wewnętrzny zaczął szarpać wróg;
Lecz wstał rycerz w papierowej zbroicy
I odwalać jął z grobowca głaz:

Wstań narodzie, użyj swej prawicy,
Trzecie dzwonienie... ostatni czas!!

Więc wróciły dawnej mocy chwile
I husarz polski odżył już:
Miast miecza dzierży wyborczą sztampilę
W ręku kataster martwych dusz;
I świadomy swojej szczytnej misyi
Tak pokrzepia swą słabnącą brać:
Póki jeszcze ja zasiadam w komisyi
Możecie dzieci zdrowo spać!

Dalej sypać podatek narodowy,
Zewsząd pieniądze płyną wbród:
Póki w kasie mamy grosz gotowy,
Póty z szlachtą polską polski lud;
Niech się święci „Narodowa Prawica”
Odrodzenia niech nam snuje nić:
Niechaj nie wie co daje lewica,
A będzie długo w chwale żyć!

Pisane w r. 1907.



GŁOS DZIADKOWY O RESTAURACYI KOŚCIOŁA PARAFIALNEGO W... PORĘCINIE.



Nuta jak na str. 112.




\relative c' {\clef treble
\key c \minor
\time 4/4
\tempo \markup { \medium \small \italic "Andante" }
g8 c4 d8 es16 es4.. |
f8 es d c d16 d4..\fermata |
g,8 c4 d8 es16 es4.. |
\break
f8 es d c d16 d4..\fermata |
d4 d8 d d4. b8 |
c c bes c d4 g, |
\tempo \markup { \medium \small \italic "molto rall." }
es'4. d16 c d8 c4.\fermata \bar "|."
}
[81][82]



Niekze se spocznie na kwile dziadzina,
Toli wędruje jaze ze Poręcina,
A razem z dziadkiem beło mnogo luda
Uźreć te cuda —

Chodziły wieści po najdalsze strony,
Że w onem mieńscu straśne farmazony
Ozgościły się w djabelskiej kompanii
W księżej plebanii.

Mówiom że jakiś, Boże odpuść, malarz
Co na piechote tam po prośbie zalazł
Teraz se żyje niby brat ze bratem
Z Xiędzem Prałatem!

Cała plebania wysługuje mu sie
Na poświęcanym jada se obrusie
Miódmałmazyję znoszą temu lichu
W świentym kielichu.

Zakradło się to na probostwo chyłkiem,
Na mróz świciło napół gołym tyłkiem,
Teraz se każe najcieńsze atłasy
Szyć na portasy.

Sypia se co noc w jegomości łóżku
Księżą kucharkę głaska se po brzuszku
Sam mu co rano, Święci wiekuiści,
Xiądz buty czyści!

Ale największe to zgorszenie czyni
Że nie przepuścił i pańskiej świątyni
I kościół, co się cudami rozsławił,
Straśnie splugawił

Kędy janioły wprzód zdobiły ściane
Teraz kapłony wiszą podskubane
A tam gdzie beły świente męczenniczki
Tłuste jendyczki

W ołtarzu widny Boga Ojca profil:
Brodę ma ryżą niby nasz Teofil;
Za złego łotra wisi w Męce Boskiej
Konrad Rakowski

Potem z Krakowa zjeżdża konwisya
Napycha brzuchy, aż im się odbija
I prawią Xiędzu różne dziwne baśnie
Pokiel nie zaśnie.

W bidnego Xsiędza konwisyja wpiera
Że to najnowszy styl Ojca Drobnera
Co w Rzymie zrobił (taka jucha chytra)
Świętego Pitra!

Lecz już się skończy ta obraza boża,
Bo dziadek póńdzie aż do konsystorza,
I gwałt podniesie taki, że biskupa
Ozboli głowa...

Pisane w r. 1908.



KUPLET POSŁA BATTAGLII.


(Z szopki "Zielonego Balonika" na r. 1907.)


Nuta: Niemasz nad żołnierza
Szczęśliwszego człeka



Niemasz nad Battaglię
Szczęśliwszego człeka,
W przyszłym gabinecie
Nie minie go teka;
Zapracował na nią
To rzecz oczywista,
Ochrypł od gadania
Teraz ino śwista!

Żadnych politycznych
Nie zna on przesądów,
Każda partya dobra
Byle dojść do rządów!
Z jednemi tachluje,
Od drugich skorzista,
Dalej masziruje
Ino sobie śwista!

Na każdego sposób
Jest u tego ćwika:
Na proboszcza miodek,
Szampan na stańczyka;
A dla wszechpolaków
Baczewskiego czysta:
Tak on agituje
Ino sobie śwista!

Machnie w parlamencie
Trzy interpelacye,
Potem w Mulę Rużu
Smacznie ji kolacyę!
Tam biedny minister
Wije się jak glista:
On tańczy macziczę
Ino sobie śwista!

Dziś krajową w Brodach
Wystawę otwiera,
Nazajutrz już w Wiedniu
Gnębi Koliszera;
Poznań-Lwów-Petersburg,
To jazda siarczysta:
Tak se wojażuje
Ino para śwista!

Choćby się ministra
Rangi nie dosłużył

Co wypił, to wypił
Co użył, to użył!
Więc się nie turbuje:
Co tam djabłów trzysta!
Dalej se posłuje
Ino sobie śwista!



Z NIEWYDANEJ „SZOPKI KRAKOWSKIEJ” NA ROK 1908.

STUDENT I STUDENTKA Z „ETHOSU”.

Nuta: „Traviata”. Więc pijmy, więc pijmy na chwałę miłości...


RAZEM:
Pracujmy, pracujmy, dla szczęścia ludzkości,
By w ducha regjony ją wznieść;
Śpiewajmy, śpiewajmy, na chwałę czystości,
W niej życia nowego jest treść!

Pracujmy z całych sił,
Wspierając się nawzajem,
A świat się stanie rajem,
Jak na początku był!

STUDENTKA:
Precz grzeszne o ciało doczesne staranie,
Wpatrzeni w wschodzących blask zórz
Nie znamy co kąpiel, co mycie, co pranie,
Tym czyściej zabłyśnie wdzięk dusz!

Niech zniknie przesąd czczy,
Co chłopiec, co dziewczyna,
Gdy skryje peleryna,
Różnice naszych płci…

STUDENT:
Precz wszelkie nieczyste, przelotne miłostki,
I myśli ustrzeżmy się złej:
Kto w zmysłów kałuży się zmacza po kostki,
Ten cały utonie już w niej!

A choć nam czasem brak
Tego co jest w kobiecie,
Radzimy sobie przecie,
Niech nikt nie pyta jak…

STUDENTKA:
A gdy się połączym małżeńskiem ogniwem,
I przyjdzie w łożnicy nam ledz,
Spłodzimy dzieciątko w skupieniu cnotliwem,
Rozpusty potrafim się strzedz!

Niech brudnych wzruszeń szał
Nie skazi pra-czystości
Bytu, co się z nicości
Człowiekiem właśnie stał!

RAZEM:
Więc piejmy, więc piejmy: precz z wszelkim ekscesem!
I śmiało pospieszmy na bój,
Niech krążą, niech krążą, puhary z Ceresem,
W nich życia nowego jest zdrój!


KMIOTEK Z BRONOWIC

śpiewa w tym samym przedmiocie co następuje:

Nuta: „Umarł Maciek, umarł”.



Umarł Maciek, umarł, i już się nie rucha,
Choćby go najtęższa wabiła dziewucha,
On nie wyda z siebie głosu,
Bo chłop przystał do Hetosu!
Oj, ta dana dana, oj ta dana da.

Dawniej, kiedy dziwka była grzechu warta,
Choćbyś jej ta zrobił jakiego bękarta,
Poszła se z nim ka przed siebie
I nie było dziury w niebie!
Oj, ta dana, itd.

A choć żałośliwe bywały momenty,
Zwyczajnie dziewczyńskie sprzykrzone lamenty,
Toś jej pedział: Nie płacz płaksa,
To od swego, nie od Saksa!
Oj, ta dana, itd.

Czisiaj w tym Hetosie paskudne kaliki,
Dziwki jak wymokłe, chłopy jak patyki,
Wciąż rajcują hokus-pokus,
Jak się wyzbyć ziemskich pokus.
Oj, ta dana, itd.

Cóż też na was, dziwki, za cholera padła?
Idźże jedna z drugą zaźryj do zwierciadła,
Nie wiem, czy złakomi kto się,
Cheba tylko w tym Hetosie...
Oj ta dana itd.



OPOWIEŚĆ DZIADKOWA O CUDACH RAPPERSWYLSKICH.

(Napisał Boy & Taper).

Nuta jak na str. 102.




\relative c' {\clef treble
\key f \major
\time 3/4
\tempo \markup { \small \medium \italic "Bardzo powolne tempo mazura" }
c8[ f] f8 f4. |
e8 d c2 |
e8 f g4 g8 e |
g8 a f2 |
\autoBeamOff
a4 g16[ e] f[ a] c8*2\fermata |
\autoBeamOn
bes8 a g\noBeam g4. |
\autoBeamOff
a4 g16[ e] f[ a] c4\fermata |
\autoBeamOn
bes8 a g\noBeam g4. |
c,8 bes'4 g8 a\noBeam a16 f |
g16 c, g' c, g' c, g' a f4 |
f2 \bar "|."
}
[83]




Posłuchajcie ludkowie
Co wam dziadek opowie
Niech odpocznie sobie kwila;
Wędruje jaz z Raperswila
Straśne cuda tam widział.

Siedzi tam, moiściewy,
Jenszy dziaduś poczciwy,
Na ślusarce się rozumi
Róźne śpasy kleić umi:
Zrobili go Koperą.

Jeżdżą ludzie z niebliska
Do onego zamczyska;
Same godne cudzoziemce
Jangliki, Turki i Niemce:
Syćko gęby otwiera.

Jest tam kijek Kościuszki,
Króla Piasta garnuszki,

I fajeczka Kopernika,
Z której se pan kustosz pyka
jak jest w dobrym humorze.

Suwarowa nahajka,
I Kolumba dwa jajka[84],
Kierezyja[85] wenecjańska
I dziewica orlijańska:
Syćko wisi se społem.

Jest też lanszaft[86] galanty:
Tycyjany, Rembranty[87]
Sam pan kustosz je malował,
Fatygi se nie żałował:
Syćko la tej ojczyzny,

Zazdrościł jeden drugi
Takiej wielgiej zasługi;
Zrobiły się straśne chryje:
Dawajcież tu konwisyje
Niech jak beło uświadczy.

Więc w zamczysko obronne
Jadą... głowy koronne,
Lament robią żałośliwy,
Ze w tej Polsce nieszczęśliwej
Jaje mędrsze od kury.

Co tu długo pyskować?
Starszych trzeba szanować;
Więc orzekły pany sędzie,
Że jak beło tak i będzie
La dobrego przykładu.



POŻEGNANIE.




\relative c' {\clef treble
\key c \major
\time 3/4
\autoBeamOff
r4 e8 g e g |
e4 e8 fis g a |
b b e, g e g |
e4 e8 fis g a |
b r c g f! e |
e4 d8 cis d f |
a( a) d, cis d f |
a4 d,8 cis d dis |
e r e g e g |
e4 e8 fis g a |
b( b) e, g e g |
e4 e8 fis g a |
b r c g f! e |
e4 d8 cis d f! |
a a d, cis d f! |
a4 d,8 cis d e |
c4 r2 \bar "|."
}




Skąd tu temat wziąć do nowej piosenki?
Skłopotany wzrok wodzę tu i tam;
Wtem zapachną mi bzów rozwite pęki
Gdzieś z ogródka hen: i już temat mam.
Niech dziś refren mój wiosna sama nuci,
Niech rozprószy smęt mych jesiennych lat,
Niech młodości mej tętno mi przywróci,
Niech mi od niej w krąg się rozciepli świat.

Dość już piosnce mej jałowych konceptów,
Wspólnych naszych głupstw zbrzydł mi pusty gwar,
Niech dziś nuta jej drży od cichych szeptów,
W rytmach jej niech gra pocałunków żar.
Cóż mi wreszcie są wasze wielkie sprawy,
Obmierzył mi na szczęt własnych słówek spryt:
Dałem może wam parę chwil zabawy,
Wy nawzajem mnie, więc jesteśmy quitte.

Tych niewiele dni, które mi zostały
Zanim zacznie świat czcić mój siwy włos,
Wolę klecić już wdzięcznie madrygały,
W służbie pięknych dam stroić lutni głos;
A gdy z czasem, ach, zwykła rzeczy kolej,
Przyjdzie na mnie to, co się musi stać,
Choć z kretesem już będę vieux rammolli
W nowej piosence tej mniej to będzie znać...[88]




ODSIECZ WIEDNIA

CZYLI
TUALETKA KRÓLOWEJ MARYSIEŃKI

SCENARYUSZ POPULARNEJ SZTUKI
Z HISTORYI POLSKIEJ, W I AKCIE.





Henrykowi Sienkiewiczowi
Scena przedstawia jednę z komnat królowej Maryi Kazimiery. Jestto duża sala, cała zawalona tureckimi makatami, złotogłowiami, kindżałami, buńczukami etc., których król Jan całe fury znosi do domu z każdej wyprawy, w przekonaniu, iż uszczęśliwia tem swoją najukochańszą Marysieńkę. W rezultacie pokój wygląda trochę na namiot wielkiego wezyra, trochę na wystawę sklepu Dra Niecia i Ski; w niczym zaś nie przypomina buduaru ładnej kobiety. Jest duszny, ciemny i ponury. Królowa Marysieńka cierpi nad tym, ale Jaś robi to z tak poczciwego serca, taki jest dumny i kontent z siebie po każdym świeżym transporcie, że byłoby okrucieństwem rozwiewać jego iluzye. Dziś pokój ten jest jeszcze mniej wesoły, niż kiedykolwiek. Przez okna nawpół przysłonięte ciężkiemi oponami widać kawałek nieba szary i smutny; po szybach bębni monotonnie deszcz jesienny. I królowa Marysieńka jest dziś smutna — smutna, znudzona i coś jeszcze. Jestto ten stan duszy, który dzisiejsza subtelna psychologia określa nazwą zdenerwowania. Co rok, kiedy nadchodzą te szare dni jesiennej słoty, ogarnia Marysieńkę ciężkie zniechęcenie na myśl, że całe jej życie ma upłynąć w tym strasznym kraju, tak obcym i dzikim. Jakkolwiek jej mała główka nie jest wolna od ambicyi, to jednak chwilami królowa ma uczucie, że lepiej byłoby jej żyć w ukochanym Paryżu, choćby jako najbiedniejszej dziewczynie zmuszonej własnemi dziesięcioma palcami — jeżeli się można tak wyrazić — zarabiać na chleb dla siebie i swego kochanka, niż tutaj być królową Polski, żoną bohatera i mieć szansę przejścia do historyi ludów słowiańskich. W dodatku zdarzyło się królowej Marysieńce wczoraj fatalne nieszczęście. Pewien sprzęt tualetowy, drogi sercu każdej prawdziwej kobiety (choćby nawet kobieta ta zasiadała na starożytnym tronie królowej Rzepichy), sprzęt ten uległ przez nieostrożność pokojówki stłuczeniu. O tem żeby podobnie egzotyczny mebel można było w końcu siedemnastego stulecia nabyć w granicach Rzeczypospolitej — ani mowy. Trzeba będzie sprowadzać go przez poselstwo francuskie, co przy tych jesiennych roztopach potrwa Bóg wie jak długo. Gdybyż to było we Francyi! W jednej chwili znalazłoby się dziesięciu kawalerów-rycerzy, którzy nie zsiadając z konia dzień i noc pędziliby na wyścigi, aby usłużyć swojej królowej! Ale tu! w tym dzikim kraju! Jak tu nawet wspomnieć o podobnej „materyi“ tym podgolonym wąsaczom? Zaraz by się to zaczęło puszyć i parskać na sejmach o zniewagę klejnotu szlacheckiego! To drobne na pozór zdarzenie przepełniło miarę goryczy w sercu królowej Marysieńki. Nigdy nie poczuła się w Polsce tak obcą, tak osamotnioną jak dzisiaj. W tym niepozornym meblu tualetowym — który, jak mówi poeta, ile trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto go stracił — w tym mebelku zogniskowała się w tej chwili i usymbolizowała (mówiąc znowu stylem znacznie późniejszym) cała tęsknota za słoneczną Francyą, za jej dworem świetnym i wykwintnym, za rycerstwem tak pełnem męskości, a przytem tak rozumiejącem i odczuwającem kobietę aż do najbardziej codziennych i napozór pospolitych drobiazgów.

Pozostała jeszcze jedna słaba nadzieja. Sprawczyni tego nieszczęścia, pokojówka królowej, Anusia, ładna i niegłupia dziewczyna, z własnego pomysłu postanowiła oblecieć co najznakomitsze panie krakowskie i próbować, czy nie udałoby się gdzie pożyczyć owego skromnego sprzętu, który obecnie zajmuje wszystkie myśli Królowej Polskej. Marysieńka oczekuje z niecierpliwością jej powrotu, aby zaś skrócić wlokące się godziny, dzwoni i wzywa swej lektorki.
Biblioteka królowej Marysieńki nie jest zbyt bogatą, ani zbyt urozmaiconą. Królowa nie jest modernistką; przeciwnie ma wielką nieufność do współczesnej literatury. Za nic w świecie nie wzięłaby do rąk chorobliwych elukubracyi[89] takiego Corneille’a[90], a nie mówiąc już o rozczochranej poezyi modnego Racine’a[91]. Całą lekturę królowej stanowi kilkanaście tomów starej galanteryi francuskiej, przedewszystkiem zaś ukochany Brantôme, którego Vies des dames galantes[92] są dla Marysieńki ewangelią wszelkiej ludzkiej mądrości.
Królowa Marysieńka, leniwa jak kotka, nie czytuje zwykle sama, ale każe głośno czytać swoim dworkom, z których jedna właśnie z pełnym czci ukłonem wchodzi do pokoju. Jestto najmłodsza córka słynnego zbarażczyka, panna Jadwiga Skrzetuska, śliczna na polski sposób dziewczyna o niewinnym i niezbyt rozbudzonym wyrazie niebieskich oczu, i o pysznych blond włosach, spadających ciężkim warkoczem na krzyże. Ma niezwykle piękny, słodki dźwięk głosu i jest ulubioną lektorką królowej.
Te godziny czytania stanowią ciężką troskę i niepokój miniaturowej duszyczki panny Jadwigi Skrzetuskiej. Przychodzi czytać jej rzeczy, od których, choć je tylko nawpół rozumie, włosy powstają jej na głowie; w tych zaś, których nie rozumie zupełnie, dusza jej i ciało przeczuwają jeszcze bardziej niepokojące tajemnice. Chwilami nie może doczytać zdania, bo głos załamuje się jej nagle ze wstydu czy wzruszenia: czasem — mówiąc po Sienkiewiczowsku — krew napływa dziewczynie do twarzy tak prędką falą, iż czuje w skroniach uderzenia własnego pulsu. Pomimo to, za nic nie odważyłaby się prosić królowej o zwolnienie od czytania; zbyt kocha ją i uwielbia, aby miała jej zrobić tę przykrość. Przytem — rzecz trudna do wytłómaczenia i która chyba tylko interwencyą złego ducha dałaby się objaśnić — ilekroć upłyną dwa lub trzy dni, a królowa nie wezwie swojej Jagusi do czytania, pannie Skrzetuskiej godziny wydają się dziwnie długie i doznaje uczucia, jakby jakiejś nieokreślonej tęsknoty i żalu. Aby uspokoić swoje strapione sumienie, obmyśliła sobie panna Jadwiga taki sposób: oto stara się czytać samym tylko głosem, zaś w myśli nieustannie odmawia w kółko Zdrowaś Marya, Dziesięcioro przykazań i Wierzę. Niekiedy — nie zawsze, niestety — dzięki temu sposobowi, udaje się jej zupełnie nie rozumieć i prawie nie słyszeć słów czytanych. Za to wieczorem, kiedy już odmówi pacierz i spocznie pierwszym półsnem zmorzona, wówczas biedna panna Jagusia w swojem panieńskiem łóżeczku zupełnie jest bezbronna wobec oblegających ją dziwnych rozmarzeń, niewiadomo skąd spływających drobniutkich a delikatnych pieszczot, słodkich i drażniących szeptów, brzmiących jej bezustannie w uszach, a będących echem czytanych mechanicznie ustami wyrazów.
Królowa Marysieńka zbyt jest sprytną i wrażliwą, aby miała nie widzieć tych opressyi biednej Mademoiselle Jagusi — lecz rzecz dziwna, to właśnie sprawia jej jakąś oryginalną, a bardzo mocną przyjemność. Dzięki pośrednictwu panny Jadwigi odnajduje Marysieńka w swoim ukochanym, lecz nazbyt już często odczytywanym Brantômie, źródło nieznanych przedtem wzruszeń. Zdaje się, że te grube i dosadne słowa starego pisarza, któremi jednak naiwna zmysłowość umie się wypowiadać aż do najsubtelniejszych jej odcieni, nabierają jakiegoś nowego i szczególnego wdzięku, kiedy przechodzą przez niewinne usta tej polskiej dziewczyny; te opowiadania rubaszne a wytworne, cyniczne a tkliwe, odsłaniają królowej Marysieńce jakieś nowe i drażniące uroki, kiedy ich słucha recytowanych miarowym głosikiem i bardzo niedoskonałym akcentem francuskim panny Jagusi. Królowa lubi śledzić ten rumieniec, wykwitający raz po raz na licach panienki (w twoje ręce, Henryczku!), lubi przyglądać się spod zmrużonych powiek, jak tak zwana pierś dziewicza faluje przyspieszonym od tłumionej emocyi oddechem. Zresztą, królowa Marysieńka nie analizuje głębiej swoich uczuć; gdyby była bardziej literacko wykształconą, wiedziałaby, że to, czego w tej chwili doznaje, jest znaną perwersyą, właściwą zboczeniu umysłowemu, zwanemu dekadentyzmem lub schyłkowością. Ze względu na zbliżający się koniec wieku siedemnastego, dałby się może ten objaw podciągnąć także pod kategoryę fin-de-siècle’izmu[93].
Dzisiaj królowa Marysieńka rozpoczyna lekturę z podwójnem zainteresowaniem. Marzeniem jej jest oddawna, aby za jej panowania nieśmiertelna książka Brantôma przetłómaczoną została na język polski; pragnęłaby zostawić tę pamiątkę po sobie temu bądź co bądź oryginalnemu narodowi, z którego dziejami przypadek, ucieleśniony w okazałe kształty Jasia, połączył jej losy. Zdaje się królowej Marysieńce, że łatwiej będzie słabej kobiecie rządzić tym dzikim krajem, jeżeli choć cząstka gallijskiej kultury erotycznej przeniknie do wnętrza twardych i okrągłych sarmackich czerepów. Królowa wyrażała niejednokrotnie głośno to życzenie i oto dziś właśnie imć pan Górka, dworzanin Jej Królewskiej Mości, jak fama głosi, ojczystą mową tak wiązaną, jak i niewiązaną z niepospolitym kunsztem władający, złożył w dani u jej stóp królewskich rękopis, zawierający tłómaczenie kilku rozdziałów ulubionej książki.
— Na czem stanęłyśmy ostatnim razem, ma petite Żagussia?
Panna Skrzetuska zarumieniła się jak wiśnia i odparła drobnym niewinnym głosikiem:
— Najjaśniejsza pani, zaczęłyśmy czytać dyskurs czwarty, zaintytułowany: „Sur aulcunes dames vieilles, qui aiment autant à faire l’amour que les jeunes”.
Królowa zamyśliła się chwilę, wsłuchana w melodyę tych naiwnych wyrazów, brzmiącą jakby odcieniem delikatnej melancholii, westchnęła cichutko i rzekła:
— Dobrze. Przeczytaj mi teraz, Jagusiu, jak ten rozdział przełożył na wasz język imć pan Górka.
Panna Skrzetuska wzięła do rąk rękopis, z ponsowej zrobiła się karmazynowa, ale mężnie zaczęła czytać: Rozmyślanie piąte: „O poniektórych matroniech obstarnich, które porubstwem[94] plugawią się rade porówni z młódkami.
Marysieńka z krzykiem przyłożyła rączki do uszu: Dosyć, przez miłość Boga! Quelle horreur! Quelle langue execrable! Mais c’est une brute que ce Gorka! Assez! Żagussia, dosyć!
Królowa rzuciła się zniechęcona na turecką sofę. Czuła, że w tej chwili coś się w niej przełamuje. Prysło ostatnie złudzenie, aby kiedyś mogła zżyć się i zbliżyć z tem dzikiem plemieniem, którego rządy Opatrzność złożyła w jej ręce. Na zawsze miała pozostać dla tych ludzi obca i niezrozumiana, tak jak oni dla niej również obcy i nienawistni. Korona wydała jej się dziwnie ciężką!...
Było jednak widocznie przeznaczone, aby nieszczęsna Pani tego dnia wypiła do dna swój kielich goryczy, gdyż w tejże chwili wbiegła do pokoju zdyszana Anusia i papląc niemiłosiernie poczęła opowiadać swoje peregrynacye:
Najjaśniejsza Pani, ledwo tchu złapać mogę, obleciałam pół Krakowa i wszystko napróżno. Najpierw pobiegłam do Jaśnie Oświeconej Księżnej Gryzeldy Wiśniowieckiej, matki nieboszczyka króla, alem się też wybrała! Wyłożyłam jej o co chodzi, a ta jak nie wypadnie na mnie z pyskiem, to niczem ksiądz Skarga. Wszystko Bóg odjął temu nieszczęsnemu narodowi (powiada), wszystkiemi klęskami go doświadczył (powiada), ale (powiada) jedno mu jeszcze zostawił, to jest wstyd (powiada) i obyczajność. Póki te żywią (powiada), jest jeszcze nadzieja lepszej przyszłości. Dopiero kiedy z cudzoziemskich krajów (prawi) pod pozorem ochędóstwa wkradną się do Polski te wszeteczne i bezbożne praktyki, to będzie znakiem, iż Pan w swoim gniewie postanowił zgubić do szczętu ten obłąkany naród. Nie wierzę (powiada), iżby tak zbezczeszczone wnętrzności niewieście mogły urodzić dobrego Polaka, prawego syna Ojczyzny. W końcu kazała oznajmić Najjaśniejszej Pani, iż przez cześć dla Majestatu będzie się starała puścić w niepamięć tę niebaczną prośbę, ale błaga Ją na wszystko, aby się opatrzyła i nie zapomniała, co jest winna sobie i swojemu narodowi. Księżna się popłakała, tak ją ruszyła własna elokwencya, a ja pobiegłam do Jaśnie Wielmożnej Hetmanowej polnej Barbary Wołodyjowskiej mieszkającej tuż wpodle. Luba kobiecinka, choć do rany przyłożyć. Niebożątko nie mogło ani w ząb wyrozumieć, o co chodzi; jako żywo o czemś podobnem jeszcze nie słyszało. Dopieroż to zaczęło oczka szeroko otwierać, a rączętami plaskać, a wstydać, a chichotać, a zasłaniać, a wypytywać. Trzy razy musiałam jej powtarzać, zaczem uwierzyła. Nie byłaby mnie i do godziny wypuściła, ale szczęściem nadszedł pan Hetman polny, tedy poskoczyła ku niemu i poczęła swojemu Michałkowi o onych zamorskich cudach opowiadać. Potem byłam jeszcze u kilku innych pań, alem już nie wdawała się w długie dyskursy, tylko dla pośpiechu kazałam oznajmiać, że Jej Wysokość Królowa Polska i Wielka Księżna Litewska prosi o pożyczenie tego interesu co pani wie, bo nasz się potłukł, to mnie za niespełna rozumu poczytali i pod kurek chcieli prowadzić, a potem...
Królowa przerwała, zniecierpliwiona tą paplaniną:
— A u pani kanclerzyny Ketlingowej byłaś? Przecież to pierwsza elegantka w stolicy?
— Byłam, i owszem, i po długich certacyach mi wyznała, że w sekrecie przed swym spowiednikiem używa srebrnej salaterki i radzi Jej Królewskiej Mości zrobić to samo.
W tej chwili kiedy Anusia kończyła swoje opowiadanie, a królowa blizka omdlenia po raz wtóry osunęła się na sofę, weszło do pokoju dwóch hajduków, niosąc starannie opakowany i ciężki widocznie przedmiot, a za nimi rękodajny królowej, który oznajmił: „Od jego świątobliwości nuncyusza papieskiego“. Królowa zdziwiona niepomiernie, albowiem o przybyciu nuncyusza do Krakowa nic jeszcze na dworze nie było wiadomo, poskoczyła żywo i nie bacząc na Majestat, własnemi poświęcanemi rękami poczęła otwierać paczkę. Któż opisze zdumienie królowej na widok, jaki się jej oczom przedstawił. Był to ni mniej ni więcej tylko ten właśnie mebelek, który od dwóch dni stanowił przedmiot wszystkich jej pragnień i marzeń. Ba, i jaki jeszcze do tego! Był to ciężki masywny sprzęt, cały wykuty w srebrze, o szerokim brzegu pokrytym wokół rzeźbą roboty tak przedziwnej, iż wyszła chyba z pod ręki samego przesławnego Benwenuta[95]. Było tam po jednej stronie wyobrażone narodzenie z piany morskiej bogini pogańskiej zwanej Afrodytą[96], po drugiej zaś wywczasy starożytnej pani Ledy[97] z ptakiem łabędzim, obie zaś sceny tak misternie były przedstawione, iż Marysieńka swych dostojnych oczu oderwać nie mogła, bo jak żyje, czegoś tak pięknego widzieć nie raczyła. Wewnętrzna powierzchnia naczynia cała była wyzłacana, zaś na samym dnie, znowuż w srebrze wykute, błyszczały białe lilie Burbonów[98]. Ten widok dopełnił miary wzruszeń dnia dzisiejszego. Łzy puściły się z oczu nieszczęśliwej królowej. „O moja Francyo!” — wołała, na przemian śmiejąc się i płacząc (zupełnie jak w powieściach). — „o moja ojczyzno ukochana, czyż nigdy cię nie zobaczę, czyż nigdy nie wrócą szczęśliwe dni mojego dzieciństwa?”
Spłaciwszy temi słowami dług podnioślejszym uczuciom, królowa oddała się cała pospolitej ciekawości. Skąd ten dar wspaniały, a tak w porę, jakby za pomocą czarów, przybywający? Któż jest ów śmiertelnik — pytała znowu z patosem właściwym monarchom — który ośmiela się w swą dozgonną dłużniczkę przemieniać królowę Polski?
Rzecz wyjaśniła się częściowo przy pomocy Anusi. Mocno zmięszana dziewczyna wyznała, że kiedy wracała do domu, natknęła się na jakiegoś Pana pięknie i bogato przybranego, który na próżno usiłował porozumieć się w mieście za pomocą francuzkiego szwargotu. Dopomogła mu w tym kłopocie, on zaś zaprosił ją do swej gospody, aby tam jej swoją wdzięczność wyrazić. Dowiedziawszy się, iż jest w służbie u Jej Królewskiej Wysokości, począł ją wypytywać bardzo szczegółowo a zręcznie o różne sprawy dotyczące królowej, tak iż ani się spostrzegła, kiedy o wszystkich tego dnia przygodach i o kłopocie Jej Królewskiej Mości wygadała. Ten pan (bardzo grzeczny i ludzki) śmiał się do rozpuku i wydawał się bardzo kontent i nikt inny, tylko on musiał to śliczne cacko przysłać...
— Dobrze, moje dziecko, ale tu oznajmiali przecież, że to od Jego Świątobliwości nuncyusza papieskiego. Czy nie powiadał ci ów pan kim jest, może jaki dworzanin Jego Świątobliwości?
— I owszem, pytałam go się, z kim miałam przyjemność, ale tylko śmiał się, poklepał mnie po plecach i powiedział, że każdy jak umie na życie pracuje i że żadna praca nie hańbi...
Tak skończyła się relacya Anusi. Na szczęście królowa była zbyt zaabsorbowaną, aby mogła zwrócić uwagę na pewne, może nie dość jasne szczegóły tego opowiadania.
Ów tajemniczy nieznajomy, z którym Anusia miała przyjemność i który tak dziwnym przypadkiem wszedł w posiadanie sekretu korony polskiej, był to nie kto inny, jak sama Jego Świątobliwość nuncyusz papieski we własnej osobie. Jakoż w godzinę później, wezwany przez umyślnego na szczególną audyencyę przed oblicze królowej, która pała chęcią wyjaśnienia tego niezwykłego zdarzenia, zjawia się na pokojach Jej Królewskiej Mości.
Nuncyusz nosi nazwisko duc’a de Perier-Jouet z przydomkiem Brut i należy poniekąd do królewskiego domu Francyi, będąc jednym z licznych naturalnych wnuków Henryka IV[99]. Książę przechodził w życiu banalnie interesujące koleje powieściowego bohatera. Przeznaczony przez Mazarina[100] do stanu duchownego i prawie przemocą na księdza wyświęcony, uciekł za granicę, bawił przez jakiś czas w Anglii, gdzie od szeregu lat naturalizowała się starsza hugonocka linja książąt Perier-Jouet, przybrawszy przydomek Extra Dry, następnie tułał się po dworach zagranicznych, zarabiając na swoją garderobę wtajemniczaniem niemieckich księżniczek we francuskie kunszta miłosne. Powróciwszy do Francyi wdał się zbyt gorliwie w intrygi dworskie, wskutek czego popadł szybko w ponowną niełaskę i przeszedł do służby papieskiej, przyjęty tam z otwartemi rękami. Obecnie wysłany został do Polski ze specyalną misją. Chodzi o to, aby jako Francuz, człowiek wielkiego rodu, zręczny i światowy, zyskał wpływ na Maryę Kazimierę, która nie cieszy się u Papieża opinją zbyt mocnej głowy i w ten sposób przeciwważył zabiegi dworu wersalskiego w kwestyi polityki austriacko-tureckiej Jana III, a właściwie wszechwładnej Marysieńki. Zrozumiałą jest zatem rzeczą, jak skwapliwie Jego Świątobliwość pochwyciła dziś sposobność oddania królowej tak ważnej przysługi i uzyskania na początek jej względów. Prześliczny mebelek, za cenę którego Jego Świątobliwość już w godzinę po przybyciu do Krakowa zdołała uzyskać szczególną i pod tak pomyślnemi auspicyami zapowiadającą się audyencyę, ma również swoją historyę. Jest to dar, który babka księcia, panna de Barsac czy też de Haut-Sauternes otrzymała od swego królewskiego kochanka przez wdzięczność, iż nie zważając na swój stan panieński obdarzyła go dorodnym synem. Sprzęt ten towarzyszy wszędzie Jego Świątobliwości jako droga pamiątka rodzinna; a zresztą któż zdoła przewidzieć, co i kiedy w podróży przydać się może?
Duc de Perier-Jouet, który wchodzi w tej chwili do komnaty, liczy około 40-stu dobrze zużytkowanych wiosen. Jest co się nazywa pięknym i świetnym mężczyzną; zwłaszcza w półcieniu, jaki tu panuje, a który przysłania jego cokolwiek zmęczoną cerę, przedstawia się doskonale. Ma coś niemile chłodnego w oczach, potrafi jednak być w potrzebie pierwszorzędnym charmeurem[101]. Jest ubrany po świecku, całkiem czarno i bardzo wykwintnie. Książę oryentuje się w ludziach i sytuacyach szybko i bystro, jednak bez żadnego zamiłowania do dociekań psychologicznych i wyłącznie pod kątem widzenia własnych interesów, wskutek czego sąd Jego Świątobliwości wypada zwykle dość brutalnie. I tutaj, po kilku minutach rozmowy, nie dając się oślepić temu subtelnemu wdziękowi, którym owiana jest postać królowej Marysieńki, sklasyfikował ją na swój użytek jako gąskę zmanierowaną i mocno trącącą prowincyą.
Tem bardziej rozwija Jego Świątobliwość swój aparat koncertowych środków wytrawnego zdobywcy kobiet. Przychodzi mu to tem łatwiej, iż ma za sprzymierzeńców całą tęsknotę królowej za krajem, jej radość, iż słyszy dźwięk mowy rodzinnej, przedewszystkiem zaś urok swojego pochodzenia. Autentyczna krew Burbonów, płynąca w żyłach księcia, wywiera nieodparte i fascynujące działanie na panią Janową Sobieską z domu d’Arquien. Pod chłodnem i spokojnem spojrzeniem tego królewskiego bastarda słynna w Polsce z arogancyi Marysieńka czuje się dziwnie malutką i nieśmiałą, a jej własny majestat wydaje się jej czemś bardzo operetkowem. Myśl, że kilka kropel tej krwi szlachetnej mogłoby się w jakikolwiek sposób dostać do jej organizmu, przejmuje królowę emocyą tak silną, iż mimowoli poczyna drżeć pocichutku na całem ciele. Wzruszenie to ogarnia ją z taką gwałtownością, że gdyby Jego Świątobliwość okazała w tej chwili mniej uszanowania a więcej przedsiębiorczości, Marysieńka, zazwyczaj tak ostrożna, byłaby gotowa poddać się choćby natychmiast tej operacyi, chociaż Jaś w każdej chwili może wejść do pokoju. Jeszcze nie zdążyła sobie królowa uświadomić uczuć jakie ją poruszają, a już mała jej główka instynktownie pracuje nad stworzeniem dogodniejszej i bardziej zgodnej z jej stanowiskiem sposobności.
Nie jest to rzeczą łatwą, gdyż król Jan, pozatem tak dobroduszny i pełen ufności, na jednym punkcie jest nieubłagany. Ma on paniczny strach przed zetknięciem się Marysieńki z czemkolwiek, co przypomina jej umiłowaną Francyę. Instynktem zakochanego odczuwa grożące mu z tej strony ciągłe i jedynie prawdziwe niebezpieczeństwo; myśl, że Marysieńka mogłaby go kiedyś porzucić aby wrócić do ojczyzny, jest prawdziwą zmorą tego nigdy nienasyconego kochanka swojej żony. Zresztą poczciwy pogromca Turków nazbyt dobrze pamięta, ile w swym namiocie obozowym przecierpiał przez te chwile, w których ta obawa na długie miesiące stawała się rzeczywistością.
Królowa zna doskonale tę idée fixe[102] swojego męża i wie, że widywanie nuncyusza poza najoficyalniejszymi stosunkami będzie wprost niemożliwością. Jako jedyny sposób poczyna niewyraźnie majaczyć w jej główce: wyprawić Jasia w podróż. Ale gdzie?
W tej chwili książę, jakby odgadując myśli królowej, począł mówić jak o rzeczy najnaturalniejszej, że zapewne król wybierze się w tym czasie do Wiednia, że zapowiada się tam właśnie wielki zjazd monarchów celem obrony chrześcijaństwa, że jest to idealna sposobność do zaopatrzenia się we wszelakie biżuterye, gdyż Wielki Wezyr prowadzi ze sobą 300 żon pokrytych od stóp do głów drogiemi kamieniami. Nuncyusz wspomniał mimochodem, że w razie pomyślnego wyniku całej akcyi, wyniesienie Polski do godności cesarstwa byłoby dla Ojca Świętego drobnostką, że on sam najchętniej pojechałby do Wiednia, ale sprawy kościelne zatrzymują go na dłuższy czas w Polsce itd.
Królowa słuchała księcia bijąc się z myślami. Słowa nuncyusza, szczególniej te, które niewypowiedziane ustami czytała w jego oczach, otwierały przed nią niespodziane a czarowne horyzonty. Z drugiej strony, nakłanianie króla do wyprawy wiedeńskiej byłoby zdradą całej dotychczasowej polityki Marysieńki, której najwyższą nagrodą miało być w jej marzeniach otworzenie niemiłosiernie dotąd przed nią zamkniętych salonów wersalskich. Królowa zamyśliła się głęboko.
Zresztą Jego Świątobliwość nie kładł bynajmniej na punkt ten nacisku, przeciwnie, robił wrażenie człowieka, który, daleki w tej chwili od wszelkich politycznych kombinacyi, oddaje się urokowi sam na sam z piękną kobietą. Rozmowa stawała się coraz bardziej poufną, coraz mniej głośną, aż wreszcie — Marysieńce serce na chwilę prawie ustało bić z dumy i wzruszenia — wnuk wielkiego Henryka znalazł się u jej kształtnych wprawdzie, lecz nie wyposażonych zbyt świetną genealogją kolan.
W tej chwili drzwi otworzyły się z trzaskiem i okazała postać obrońcy chrześcijaństwa ukazała się na progu. Na widok nieznanego mężczyzny we francuskim ubraniu u kolan królowej, Jan III. osłupiał. Pełna i krwista twarz jego poczerwieniała jeszcze bardziej, oddech stał się szybki i ciężki, a ręka, zupełnie jak u zwykłego sejmowego szlachcica, poczęła macać się bezwiednie po boku szukając karabeli[103].
Królowa zdrętwiała z przerażenia. Przykuta do miejsca, martwym wzrokiem patrzyła przed siebie nie mogąc znaleźć żadnego słowa ani gestu stojącego na wysokości położenia. Natomiast nuncyusz papieski, nie wychodząc ani na chwilę ze zwykłego spokoju, pochylił się jeszcze głębiej do kolan królowej i obejmując jej drobne nóżki nieco wyżej niżby na kornego suplikanta przystało, wzruszonym głosem zawołał:
— Królowo, ratuj Wiedeń!...
Ta chwila wytchnienia wystarczała Marysieńce, aby zapanować nad sytuacją. Majestatycznym ruchem wyciągnęła rękę w kierunku Jana III. wskazując, iż tam prośby skierować należy.
A Jego Świątobliwość w jednej chwili znalazła się u kolan królewskich, wołając z coraz większem wzruszeniem:
— Królu, ratuj Wiedeń!
Tymczasem król Jan uspokoił się nieco, a nawet zawstydził swego uniesienia, widząc wysokiego dostojnika kościelnego u swoich kolan. Słowa nuncyusza poruszyły go do głębi. Wyprawa wiedeńska była jego cichem i głęboko ukrywanem z obawy przed Marysieńką marzeniem. Kolosalne wizye przyszłych zwycięstw i tryumfów przesunęły się nagle jak żywe przed okiem bohatera, podczas gdy drugie spoglądało nieśmiało i pytająco na żonę.
A twarz królowej Marysieńki okryła się jakąś nieziemską powagą i dziwny spokój i majestat brzmiał w jej głosie, kiedy, podniósłszy oczy do góry, rzekła:
Jasiu, ratuj chrześcijaństwo...
..................
I Jaś uratował chrześcijaństwo...

Pisane w r. 1908.




DZIWNA PRZYGODA

RODZINY POŁANIECKICH.



Noc karnawałowa w zacnym polskim domu. Z przyległego salonu dochodzą dźwięki walca, głos wodzireja ryczący egzotyczne nazwy figur kotylionowych, szelest sukien falujących w tańcu i t. d. Siedziałem, wpół drzemiąc, w wygodnym fotelu; w tem coś mignęło, zaszumiało tuż koło mnie i jakaś zapóźniona para przemknęła jak wicher, wywracając w pędzie, o zgrozo, butelkę doskonałego starego koniaku, którą zarezerwowałem do prywatnego użytku. Szacowny napój począł spływać powoli, oblewając strumieniem wspaniałą Prachtausgabe[104], leżącą jak przystało majestatycznie na stole polskiego domu. Spojrzałem: była to „Rodzina Połanieckich” — Patrzałem z melancholią na grube welinowe karty, ociekające złotawym płynem, gdy nagle zdało mi się, iż słyszę najwyraźniej jakieś szmery, jakgdyby głosów wychodzących z kartek książki:
................
— Panie Stachu!
— Co, panno Maryniu?
— Coś panu chciałam powiedzieć… W jednej chwili tak mi się strasznie w głowie zakręciło…
— Dziwna rzecz, bo mnie także… To pewno z tańca.
— Panie Stachu…
— Co panno Maryniu…
— Kiedy się wstydzę…
— Nie wierzę, żeby panna Marynia mogła coś takiego pomyśleć, czegoby się musiała wstydzić…
— Pan Stach taki dobry, że tak o mnie myśli… ale ja nie jestem taka… tak gdzieś głęboko, głęboko, to ja jestem bardzo zepsuta…
— Moja dziecino droga…
— Panie Stachu… ja chciałabym za mąż iść…
— Pójdzie pani, panno Maryniu…
— Ale ja chcę zaraz…
— Moja złota panno Maryniu, i ja także chciałbym, tak chciałbym, żeby pani znów wróciła ze mną do swego ukochanego Krzemienia…
— E, głupstwo Krzemień… nudna dziura… to nie dla tego… Aj, strach jak mi się w głowie kręci… Panie Stachu —
— Co, panno Maryniu?
..............
............?
— A bo czemu mnie pan Stach nigdy nie przytuli, nie popieści…
— Moja droga panno Maryniu… moja, bardzo moja… moja głowa najdroższa…
— Ale nie tak, panie Stachu, tak mocno, mocno, nie tak jak porządną kobietę, tak inaczej jakoś… ja sama nie wiem jak…
— Nie można, panno Maryniu… służba boża…
— A, prawda… służba boża…
..............
..............
— Oh, oh, oh, oh, (szlochanie).
— Maryniu, dziecko, co ci jest, dzie-dziecinko mo-moja. (Jakoś mi staremu język się plącze. I w głowie mi się czegoś nagle kręci. Pewnie będzie burza).
— Oh, oh, oh, panie profesorze, panie Waskowski, ja jestem taka nieszczęśliwa (szlochanie).
— Cóż to pannie Maryni jest? Niechże się przytuli do swojego starego profesora. O tak, jeszcze bliżej…
— Oh, oh, oh, panie profesorze, Stach mnie nie kocha…
— Co też Marynia za głupstwa plecie? Stach Maryni nie kocha? On, najmłodszy z Aryów?!
— A nie kocha…
— Co w tej głowie dzisiaj… Kto by nie kochał mojej dzieciny złotej?
— A Stach nie kocha (oh, oh, oh). Zresztą za co by mnie kochał…
— Iii! grzech takie rzeczy mówić! Za co? Oj ty, ty, ty. Za co? A za te oczka śliczne, a za to pysio różowe, a za ten karczek... a za te piersiątka... za te bioderka... za te nóżki małe... a za te łydeczki... ti, ti, ti... ty Aryjko mała, ty szelmutko jedna... a jak się to stroi, jakie to koronki, jakie hafciki... jakie majteczki... Ty, ty, ty kokotko mała...
— Panie profesorze, co pan robi... zobaczy kto... tak mi się strasznie w głowie kręci...
— Będzie burza...
..............
..............
— Panie Stachu!
— Co, Lituś?
— Tak mi jakoś dziwnie w główce...
— Chodź kociaku na kolana...
— A będzie pan Stach pieścił kociaka...
— Będę, Lituś.
— Tak dobrze u pana Stacha! Tak przyjemnie! To podwiązka. Panie Stachu, co pan robi... Nie można... nie można... panie Stachu... Panie Stachu! a jak ja powiem cioci Maryni, to co będzie? ...Ha, ha, ha!... jaką pan Stach ma teraz niemądrą minę! A nieprawda, bo nic nie powiem, bo pana Stacha kocham i panu Stachowi wszystko wolno... I mnie tyż wszystko wolno, bo ja młodo umrę. Tak mi się w głowie kręci, jak wtedy na imieninach, jak piłam szampan... Panie Stachu, tak dziwnie... tak przyjemnie... pan taki strasznie kochany... co pan robi... Panie Stachuuuu...
..............
..............
— Bukacki! słuchajno, co to jest?... co się tu dzieje? czy mnie się kręci w głowie czy co, ale tu tak jakoś dziwnie...
— Nie przeszkadzaj im Pławisiu, chodź na miasto... Pojedziemy... wiesz staruszku... tam...
— Nie, nogi mi się czegoś plączą...
— No to zagrajmy w pikietę.
— Ale z rubikonem.
— Z rubikonem, staruszku, z rubikonem.
..............
..............
Szepty i szmery ucichły. Widocznie Rodzina Połanieckich podeschnąwszy trochę odzyskała równowagę duchową zachwianą na chwilę zetknięciem się z kilkoma kroplami starego koniaku. Podniosłem się z fotela i uczułem, że mnie samemu nogi się cokolwiek plączą...


Pisane w r. 1907.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Joseph! arrête! (franc.) — Józefie! przestań!
  2. Przypis własny Wikiźródeł Kambrona — czyli: Pierre Cambronne.
  3. Przypis własny Wikiźródeł spermatozoon (z gr.) — plemnik.
  4. Przypis własny Wikiźródeł phallus (łac., z gr.) — fallus, członek w erekcji.
  5. Przypis własny Wikiźródeł chuć — silny popęd płciowy.
  6. Przypis własny Wikiźródeł wałach — wykastrowany ogier.
  7. Przypis własny Wikiźródeł dilemma (łac., z gr.) — sytuacja wymagająca trudnego wyboru.
  8. Przypis własny Wikiźródeł edredon — gatunek kaczki ceniony ze względu na miękki puch; tutaj: pościel z tego puchu.
  9. Przypis własny Wikiźródeł tabetyk — chory na tabes, czyli wiąd rdzenia nerwowego, postać kiły układu nerwowego.
  10. Przypis własny Wikiźródeł filister — materialista bez wyższych aspiracji, pozbawiony oryginalności lub wrażliwości estetycznej.
  11. Przypis własny Wikiźródeł Abacja — miasto w północno-zachodniej części dzisiejszej Chorwacji.
  12. Przypis własny Wikiźródeł alasz — słodki likier kminkowy z dodatkiem gorzkich migdałów, korzenia dzięgla, anyżu i skórki pomarańczy.
  13. Przypis własny Wikiźródeł fiks (z franc. jour fixe — stały dzień) — dzień przeznaczony na przyjmowanie gości, przyjęcia towarzyskie.
  14. Przypis własny Wikiźródeł dessous (z franc. pod spodem) — bielizna damska.
  15. Przypis własny Wikiźródeł raut — przyjęcie bez tańców.
  16. Przypis własny Wikiźródeł pularda (z franc. poularde) — młoda kura, celowo tuczona dla delikatnego i kruchego mięsa; tutaj: niedojrzała kobieta.
  17. Przypis własny Wikiźródeł Lustmörder (niem.) — zabójca na tle seksualnym.
  18. Przypis własny Wikiźródeł klempa — dawna pisownia słowa: klępa; pogard. kobieta otyła, niechlujna.
  19. Przypis własny Wikiźródeł ampir, empire (z franc.) — późna odmiana klasycyzmu w sztuce; styl cesarstwa.
  20. Odpowiedź młodzieńca polskiego na „List otwarty” pióra A. Nowaczyńskiego zamieszczona jest w jego „Figlikach sowizdrzalskich”.
  21. Przypis własny Wikiźródeł pince-sans-rire (fr.) — szyderca.
  22. Przypis własny Wikiźródeł Edmund Cięglewicz (1862-1928) — dziennikarz krakowski, tłumacz autorów starożytnych, turysta i taternik.
  23. Przypis własny Wikiźródeł Dionizos - grecki bóg wina i winnej latorośli
  24. Przypis własny Wikiźródeł Rigweda - jeden ze zbiorów świętych ksiąg hinduizmu
  25. Przypis własny Wikiźródeł chuć — silny popęd płciowy.
  26. Dokończenie tego wiersza dla szczególnych przyczyn nie mogło być zamieszczone; życzliwy czytelnik znajdzie je w pośmiertnem wydaniu pism poety, którego terminu nie możemy na razie oznaczyć.
    (Przyp. wydawcy).
  27. Przypis własny Wikiźródeł chuć — silny popęd płciowy.
  28. Przypis własny Wikiźródeł Gebethner — polski księgarz i wydawca
  29. Przypis własny Wikiźródeł George Gordon Byron — jeden z największych poetów i dramaturgów angielskich.
  30. Przypis własny Wikiźródeł Dante Alighieri — włoski poeta, filozof i polityk.
  31. Przypis własny Wikiźródeł Chram (ros.) — śwątynia.
  32. Przypis własny Wikiźródeł Sokrates, warum treibst du keine Musik? (niem.) — Sokratesie, dlaczego nie uprawiasz muzyki?
  33. Przypis własny Wikiźródeł Nietzsche: Geburt der Tragödie (niem.) — Narodziny Tragedii, tytuł dzieła F. Nietzschego
  34. Przypis własny Wikiźródeł Moi j'aime la femme a la folie... (franc.) — Kocham tę kobietę do szaleństwa...
  35. Przypis własny Wikiźródeł genre (franc.) — gatunek
  36. Przypis własny Wikiźródeł Chat noir (franc.) — „Czarny kot”, francuski kabaret funkcjonujący w latach 1881-1897
  37. Przypis własny Wikiźródeł Radolphe Salis — twórca i właściciel kabaretu Chat noir
  38. Przypis własny Wikiźródeł Paul Julien Delmet — francuski kompozytor i piosenkarz.
  39. Przypis własny Wikiźródeł Marcel Legay — francuski muzyk i piosenkarz.
  40. Przypis własny Wikiźródeł Aristide Bruant — francuski pisarz i piosenkarz.
  41. Przypis własny Wikiźródeł Gabriel Montoya — jeden z artystów kabaretu Chat noir.
  42. Przypis własny Wikiźródeł Jacques Ferny — jeden z artystów piszących i wykonujących piosenki w kabaretach Paryża w końcu XIX wieku.
  43. Przypis własny Wikiźródeł Jehan Rictus właśc. Gabriel Randon — poeta fr., twórca poematów stylizowanych na mowę paryskiej ulicy.
  44. Przypis własny Wikiźródeł chanson d' actualité (franc.) — piosenka na tematy aktualne.
  45. Przypis własny Wikiźródeł chanson rosse (franc.) — piosenka satyryczna, uszczypliwa, złośliwa.
  46. Przypis własny Wikiźródeł Henry Fursi — piosenkarz fr., przejął kabaret Chat noir po śmierci założyciela.
  47. Przypis własny Wikiźródeł Dominique Bonnaud — poeta i piosenkarz fr., jeden z twórców repertuaru kabaretów Montmartre'u.
  48. Przypis własny Wikiźródeł Numa Blès — piosenkarz fr., jeden z twórców repertuaru kabaretów Montmartre'u.
  49. Przypis własny Wikiźródeł Vincent Hyspa — aktor filmowy i piosenkarz francuski.
  50. Przypis własny Wikiźródeł quasi (franc.) — prawie.
  51. Przypis własny Wikiźródeł blague (franc.) — żart, dowcip
  52. Przypis własny Wikiźródeł engueule le gouvernement (franc.) — obrzuca wyzwiskami rząd
  53. Przypis własny Wikiźródeł Un jeune homm’... (franc.) — Pewien młody człowiek właśnie się powiesił w lesie Saint Germain; początek jednej z najbardziej znanych piosenek z kabaretu „Chat noir”, autorstwa Maurice'a Mac-Nab.
  54. Przypis własny Wikiźródeł Szambelan (fr. chambellan) – początkowo wysoko usytuowany urzędnik na dworze francuskim, następnie pozycja ta przyjęła się również na wielu innych dworach europejskich.
  55. Przypis własny Wikiźródeł kruża — rodzaj dzbana, naczynie z szyjką, uchwytem i rozszerzonym wlewem.
  56. Przypis własny Wikiźródeł five-o-clock (ang.) — piąta godzina; przyjęcie popołudniowe.
  57. Przypis własny Wikiźródeł Rachela z Bronowic — postać występująca w dramacie Wesele, której pierwowzorem była Józefa Singer.
  58. Przypis własny Wikiźródeł Franciszek Mączyński — polski architekt tworzący m.in. w stylu secesji, konserwator zabytków.
  59. Przypis własny Wikiźródeł Karol Frycz — polski malarz, scenograf i reżyser teatralny.
  60. Przypis własny Wikiźródeł kamasze – obuwie męskie skórzane, sznurowane z cholewką za kostkę.
  61. Przypis własny Wikiźródeł Stanisław Sierosławski — konferansjer biorący czynny udział w kabarecie Zielony balonik
  62. Przypis własny Wikiźródeł W notacji poprawiony został błąd w druku, zamieszczono prawdopodobną wersję. Ostatnia nuta każdego z czterech pierwszych taktów w druku miała tylko jedną kropkę (przez co metrycznie jej długość nie wypełniała całego taktu). Drugą możliwością, prócz zapisanej, jest ta, że układ ostatnich dwóch nut w każdym z tych czterech taktów to ósemka i ćwierćnuta z kropką.
  63. Przypis własny Wikiźródeł W notacji poprawione zostały błędy w druku:
    W takcie 1. oryginalnie zamiast pauzy szesnastkowej jest w druku pauza ósemkowa.
    W takcie 16. oryginalnie zamiast ćwierćnuty na raz była ćwierćnuta z kropką.
    Takty 14. i 18., które zdają się być swoimi odpowiednikami (przy bisie), oba są niepełne metrycznie: pierwszy w oryginale jest na 7/8 (przy metrum 4/4), drugi na 7/16 (przy metrum 2/4), co wskazywać by mogło na zamierzenie autora. Przy próbie dopasowania obu fragmentów do metrum napotyka się przeszkodę związaną z brakiem schematu, w jaki można by potraktować któryś z niepełnych taktów i jego wzorem go uzupełnić. Możliwe wersje uwzględniają układy:
    1. ćwierćnuta z kropką i 5 ósemek (odpowiednik ósemki z kropką i 5 szesnastek w metrum 2/4)
    2. półnuta i 4 ósemki (dla 2/4: ćwierćnuta i 4 szesnastki).
    Tutaj użyto wersji pierwszej.
  64. Parę strofek o nazbyt zwietrzałej aktualności opuszczono.
  65. Przypis własny Wikiźródeł comme il faut (fr.) — jak trzeba, jak należy.
  66. Przypis własny Wikiźródeł W takcie 9. pierwsza wartość w oryginalne była ćwierćnutą bez kropki; w tej wersji dopełniono ją do ćwierćnuty z kropką dla zachowania metrum.
  67. Przypis własny Wikiźródeł W takcie 8. poprawiono pierwszą wartość na ćwierćnutę zamiast ćwierćnuty z kropką (dla zachowania metrum).
  68. Przypis własny Wikiźródeł W notacji poprawiony został błąd w druku, zamieszczono prawdopodobną wersję. Ostatnia nuta każdego z czterech pierwszych taktów w druku miała tylko jedną kropkę (przez co metrycznie jej długość nie wypełniała całego taktu). Drugą możliwością, prócz zapisanej, jest ta, że układ ostatnich dwóch nut w każdym z tych czterech taktów to ósemka i ćwierćnuta z kropką.
  69. Przypis własny Wikiźródeł Nut w skanie tej strony nie ma; dołączone zostały ze str. 112 przez zespół Wikiźródeł.
  70. Przypis własny Wikiźródeł quousque (łac.) — do kiedy, dokąd.
  71. Przypis własny Wikiźródeł Nut w skanie tej strony nie ma; dołączone zostały ze str. 107 przez zespół Wikiźródeł.
  72. z zachowaniem uświęconej terminologii.
  73. Przypis własny Wikiźródeł Oryginalnie znajduje się błąd metryczny: 9. takt składa się z ćwierćnuty (z fermatą), pauzy ósemkowej i trzech ósemek, przez co jest na 3/4 (która to zmiana nie jest oznaczona, tak samo jak powrót do metrum 2/4 w następnym takcie), stąd można wnioskować, że miały być to pierwotnie dwa takty. Tak też zostało poprawione przy użyciu schematu widocznego w poprzednich fragmentach.
  74. Autor uczuł potrzebę wzbogacenia pisowni polskiej nowym znakiem, który pozwala sobie nazwać terminem perskie oko. Znak ten pisarski, którego brak dawał się dotychczas dotkliwie uczuć, zwłaszcza w poezyi lirycznej, powinien stać się wkrótce równie niezbędnym jak dwukropek, myślnik, wykrzyknik itd.
  75. Przypis własny Wikiźródeł Nut w skanie tej strony nie ma; dołączone zostały ze str. 107 przez zespół Wikiźródeł.
  76. Przypis własny Wikiźródeł W notacji poprawiony został błąd w druku, zamieszczono prawdopodobną wersję. W oryginale takt 16. zawierał ósemkę i ćwierćnutę.
  77. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; nie odbiła się cyfra 2.
  78. Przypis własny Wikiźródeł W notacji poprawiony został błąd w druku, zamieszczono prawdopodobną wersję. W oryginale takt 15. zawierał szesnastkę, szesnastkę z kropką i ćwierćnutę.
  79. Przypis własny Wikiźródeł W notacji poprawiony został błąd w druku, zamieszczono prawdopodobną wersję. W oryginale takt 4. zawierał półnutę i pauzę ósemkową.
  80. Przypis własny Wikiźródeł W oryginale znajduje się błąd w druku; ostatni takt oznaczony pour finir podzielony został przez zespół Wikiźródeł na dwa i dodano pauzę dla zachowania metryczności.
  81. Przypis własny Wikiźródeł W notacji poprawiony został błąd w druku, zamieszczono prawdopodobną wersję. Ostatnia nuta każdego z czterech pierwszych taktów w druku miała tylko jedną kropkę (przez co metrycznie jej długość nie wypełniała całego taktu). Drugą możliwością, prócz zapisanej, jest ta, że układ ostatnich dwóch nut w każdym z tych czterech taktów to ósemka i ćwierćnuta z kropką.
  82. Przypis własny Wikiźródeł Nut w skanie tej strony nie ma; dołączone zostały ze str. 112 przez zespół Wikiźródeł.
  83. Przypis własny Wikiźródeł Nut w skanie tej strony nie ma; dołączone zostały ze str. 102 przez zespół Wikiźródeł.
  84. Przypis własny Wikiźródeł Kolumba dwa jajkaKrzysztof Kolumb miał rzekomo rozwiązać zagadkę, jak ustawić jajko w pionie, nad którym to zadaniem zastanawiało się wielu. Kolumb postawił je na sztorc rozbijając lekko skorupkę. Sformułowanie używane jako określenie prostego rozwiązania trudnego z pozoru zadania.
  85. Przypis własny Wikiźródeł kierezyja, kierezja — bogato wyszywana sukmana krakowska.
  86. Przypis własny Wikiźródeł lanszaft, landszaft (z niem. Landschaft) — daw. obraz przedstawiający krajobraz; także: żart., pogard. o obrazie o słabych walorach artystycznych.
  87. Przypis własny Wikiźródeł Tycjany, Rembranty — Tycjan, właśc. Tiziano Vecelli (ok. 1490-1576) — włoski malarz renesansowy; Rembrandt Harmenszoon van Rijn (1606-1669) — holenderski malarz barokowy; uważani za jednych z najwybitniejszych malarzy swoich epok.
  88. Melodye zamieszczone w tym zbiorku zaczerpnięte są bądź z naszych popularnych, bądź też z paryskich motywów.
  89. Przypis własny Wikiźródeł elukbracja (od fr. élucubration — wypociny) — utwór literacki ułożony z wysiłkiem, bez inwencji.
  90. Przypis własny Wikiźródeł Pierre Corneille — francuski dramaturg, ojciec klasycystycznej tragedii.
  91. Przypis własny Wikiźródeł Jean-Baptiste Racine — francuski dramaturg, główny przedstawiciel późnobarokowego klasycyzmu.
  92. Przypis własny Wikiźródeł Vies des dames galantes, czyli Żywoty pań swawolnych.
  93. Przypis własny Wikiźródeł Fin de siècle — francuskie określenie „końca wieku“ lub „końca pewnej ery“.
  94. Przypis własny Wikiźródeł porubstwo — rozwiązłość seksualna.
  95. Przypis własny Wikiźródeł Benvenuto Cellini (1500-1571) — wybitny rzeźbiarz florencki, autor m.in. Perseusza z głową Meduzy.
  96. Przypis własny Wikiźródeł Afrodyta — grecka bogini miłości, piękna, kwiatów, pożądania i płodności.
  97. Przypis własny Wikiźródeł Leda — w mitologii greckiej królewna etolska, królowa Sparty. Urodziła Dzeusowi, który obcował z nią pod postacią łabędzia, Polideukesa (Polluksa) i Hellenę.
  98. Przypis własny Wikiźródeł Burbonowie — dynastia królów francuskich i hiszpańskich
  99. Przypis własny Wikiźródeł Henryk IV Burbon — król Nawarry i Francji, pierwszy z dynastii Burbonów, najmłodszej gałęzi Kapetyngów.
  100. Przypis własny Wikiźródeł Jules Mazarin — francuski kardynał, od 1642 pierwszy minister Francji.
  101. Przypis własny Wikiźródeł charmeur (fr.) — uwodziciel.
  102. Przypis własny Wikiźródeł idée fixe (franc.) — obsesja
  103. Przypis własny Wikiźródeł karabela — lekka i często ozdobna szabla szlachty polskiej.
  104. Przypis własny Wikiźródeł Prachtausgabe (niem.) — luksusowe wydanie; książka w pięknej oprawie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.