[133]
Z zielonym żukiem na odwianym płatku
Róża, kosmata od rosy,
Purpurowieje w niebiosy.
Twój ogród płonie w zieleni dostatku,
Nie ja — lecz sen mój i głód
Kołaczą do twoich wrót.
Dłoń, której wzywasz, otwiera ci wrota.
Oto — pierś moja i lice, —
Idź za mną w moją świetlicę!
W świetlicy — wiosna i blask i spiekota, —
Ja — zciszę wrzenie mej krwi,
Ty — zamkniesz okna i drzwi.
Zamknąłem okna i drzwi w białym murze.
Czemuż twarz twoja pobladła?
Nie patrz w głąb swego zwierciadła.
Tam — za oknami jest — ogród i róże,
Nie mogę przypomnieć już,
Ile zakląłem tych róż?
Radbyś mi róże dać w winie i w chlebie,
Róże się cisną do gardła!
Matka mi wczoraj umarła...
[134]
Nie wiem, czy wolno całować mi ciebie?...
O śmierci rzucam ci wieść,
A ty mnie odstąp lub pieść!...
Otworzę okna, drzwi w słońce otworzę,
Rozwidnię ściany i sprzęty,
Rozbudzę ogród, snem zdjęty!
Ku ogrodowi przydźwignę twe łoże,
Pieszczotą zmącę ci krew,
Wsłuchany w ogrodu śpiew!