Schadzka ziemiańska

<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Zbylitowski
Tytuł Schadzka ziemiańska
Pochodzenie Niektóre poezye Andrzeja i Piotra Zbylitowskich
Wydawca Biblioteka Polska
Data wyd. 1860
Druk czcionkami „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii



SCHADZKA
ZIEMIAŃSKA
PIOTRA ZBYLITOWSKIEGO
ZE ZBYLITOWIC.
(Pierwszy raz wydana r. 1605 w Krakowie.)

NAJPRZEDNIEJSZEJ I NAJCHWALEBNIEJSZEJ CNOCIE,
TRZEŹWOŚCI ŚWIĘTEJ,
PIOTR ZBYLITOWSKI
Towarzysz wieczny.

Śpiewaj zemną ucieszna oblubieńco moja,
Zacznę piosnkę, jako jest wielka sława twoja.
Jako wspaniałe imie, i ozdobne dzieło,
Kto się w tobie zakocha, bardzo mu to miło.
Tobie niechaj ta praca będzie przypisana,
Mierności, cnoto święta, cnoto ulubiona.
Cnoto przednia trzeźwości, któraś nad cnotami
Pierwszy plac otrzymała swemi przymiotami.
Źrzódło wszystkich spraw dobrych, i pożytków trwałych,
Matko wszelkiej mądrości, i godności całych.
Ciebie sławić, trzeźwości, pióro usiłuje,
Bo cię nad wszystkie rzeczy serce me miłuje.
Z tobą jakom się zbracił, już cię nie przestanę,
Aż przed Bogiem na sądzie z tobą społem stanę.
Ty o mnie pókim jest żyw na świecie masz radzić,
Ty mnie masz nad obłoki wyższej zaprowadzić.


Ziemianin.

Służba sąsiedzie miły, służba i drugi raz,
Kiedy przedemną drzwi swych przecię nie zawierasz.
Nie tegom, nie miej za złe, o tobie rozumiał,
Żebyś mnie z taką chęcią do domu przyjąć miał.
Bo mi cię (powiem prawdę) inaczej udano,
A prawie za rzecz pewną o tem powiedano,
Żebyś miał być odludkiem a gardzić sąsiady,
Ludzi się strzedz, i chronić wszelakiej biesiady.
Jeden za pewną twierdzi, że mu cię zaprzano,
A drugi, że go gwałtem i puścić nie chciano.
Jednemuś snać powiedział: brałem dziś seropy,
A on usłyszawszy to do kuchnie w te tropy.
Co ty prawi gotujesz kucharzu dla pana?
Kucharz powie: Jest szołdra i sztuka barana.
Ba, toć temu potrawki, co lekarstwo bierze:
Wieręś się to omyłił, mój miły doktorze.
Kucharz tę rzecz zrozumiał, rzecze: Miły panie,
Zawszeć go tak każdy gość w chorobie zastanie.
Wczoraj dobrych pachołków dwa kotcze tu było,
Skoro je oknem ujrzał, wnet mu się zecknieło.
I pocznie głosem jęczeć, na głowę styskować,
Bardzo się prawi źle mam, co prędzej je zbywać.
Więc im ani gorzałki skleńce nie przyniosą,
Ani ku obiadowi najmniej nie poproszą.
Oni niewiem jeśli się tego domyślili,
Owa porwawszy się wnet prędko pojechali.

Nasz miły pan wstał z łóżka i wyźrzy za nimi,
Jedźcie dalej kozielcy, nie rad siadam z wami.
Słyszałem i co więcej o tobie od ludzi,
Mamlić prawdę powiedzieć, każdy z ciebie szydzi.
Jeden mi to powiedał, że obyczaj ten masz,
O mierności ustawnie gościom przepowiedasz,
Jako to cnota wielka, a pijaństwo wada,
Prawie za nic nie stoi pijanego rada.
Nuż stroje, ochędóstwa i ludzkie ozdoby,
Których my zażywamy różnemi sposoby,
Jako kogo stać może, to ty wszystko winisz,
A często z uprzykrzeniem gościowi to czynisz.
I tenże mi powiedał: o tem wszystko baje,
A ludzkim obyczajom teraźniejszym łaje.
Więc o temże, o temże, a nie każe nalać,
Choćby miała z godzinę próżna skleńca postać.
I tak prędko od siebie każdego wyżenie,
Wierę go ten drugi raz bardzo rad obminie.
A mój miły sąsiedzie, cości się to dzieje,
Prawie się o te rzeczy każdy z ciebie śmieje.
Tyż to w Polsce sam masz być obyczajów takich,
Których ludzie nie przyjmą i nie znoszą, jakich
Cudzoziemcy tam kędyś tylko zażywają,
I prawa nasze groźne o to ustawają.
Ale u nas inaczej, wolno to każdemu,
Swojem czynić jako się upodoba komu.
Coś ci po tych wymyślech, z ludźmi ty przestawaj,
A każdemu w domu swym chętnie chleba dawaj.
Cóż ci to ma zawadzić choć sobie podpijesz,
Albo i krotochwile z gościem swym zażyjesz.
Wino dowcip zaostrza, posiela człowieka,
Żołądkowi potrzebne, i przyczynia wieka.
Frasunek, myśli próżne wybija nam z głowy,
Czemu żaden nie sprosta wymownemi słowy.
Dni wesołych matką jest, dobrą myśl sprawuje,
Winem głowa zagrzana kłopotu nie czuje.
Nuży skępstwo przemierzłe, łakomstwo przeklęte,
Od człowieka chciwego wnet winem odjęte.
Skoro skąpca podpoisz, wnet się hojnym stanie,
Nie trzeba chłopcu pytać: każesz przynieść panie?

Ale sam poskakując po wesołym gmachu,
Każdego upomina: bądź wesół mój brachu.
Jeszcze coś więcej powiem, serca nas nabawi,
I z najwiętszego tchórza wnet rycerza sprawi.
Potrzeźwiu nie ukąsi, takich bywa sieła,
A skoro go podpoisz, wnet mu sława miła.
Wnet on na harc wyjeżdża, nie mów do trzeciego,
A przedtemeś nie widział broni u trzeźwiego.
Za trzeźwia nie rozziewi prawie drugi gęby,
Byś mu rozdzierał przez gwałt zobustronne zęby;
Skoro sobie podpije, jako dyskuruje,
A w rzeczy pospolitej zły rząd upatruje.
Jako rozum wnet znaczny jego przy biesiedzie,
A trzeźwy jako niemy siedział przy obiedzie.
Bywa taki potrzeźwiu nieużyty drugi,
Że i najmniejszą rzeczą nie zarzuci sługi.
Skoro sobie podpije, bierz kto w Boga wierzy,
Żadnemu nie odmówi do czego przymierzy.
Nietylko z stajnie rozdał jezne, i woźniki,
Ale i po folwarkach chude robotniki.
Szaty, futra, które go wiele kosztowały,
U dobrych się pachołków wszystkie pozostały.
Nuż o owych co dzierżysz, co zaloty stroją
Jeśli trzeźwi te rzeczy lepiej odprawują?
Wierę lepiej podpiwszy, wnet w taneczek kroczy,
Wnet galardę, umieli, lub drobuszki skoczy.
Dostaje mu zmyślnego do zalotów słowa,
Bije czołem, a przecię nieboli go głowa.
A potrzeźwiu zdaleka tylko się jej kłaniał,
A kiedy miał co przerzec, wstydem twarz zasłaniał.
A ty przecie tak bardzo ganisz pijanego,
A we wszystkiem nad niego przekładasz trzeźwiego.
Ato widzisz pijany ma też zalecenie,
Przeczże takie od ciebie cierpi obwinienie?
Nuż stroje, ochędóstwa, które mają naszy,
Które ludziom przyniosły polerowne czasy,
Dla czego im tak bardzo łajesz na przemiany,
Prawie wszystkie od ciebie odnoszą przygany.
A ja zasię tak baczę, że te nasze lata,
Lepiej wierę zażyją wesołego świata.

W budowniejszem mieszkaniu teraz każdy siedzi,
W ozdobniejszem odzieniu teraz każdy chodzi.
Do stołu lepiej siędzie, i za potrawami
Przystojnemi, do tego trunkami dobremi.
Na co iż zbiór swój wszystek własny obracamy,
Wierę nad swą przystojność nic nie wykraczamy.
Aza naszy przodkowie lepiej więc działali,
Co swe własne pieniądze w ziemię zakopali?
Nie zażywszy swej prace, zajrzeli drugiemu,
Potem nie powiedziawszy i potomstwu swemu.
Na toć wszystkie rzeczy są od Boga stworzone,
Aby były od ludzi zawsze używane.
Jeśli na cudny obraz farby przyprawiony
Radzi patrzym, na którym człowiek malowany
W szacie dobrej wyrażon, i w dostatku złota:
Zaż nie więcej żywemu takowa robota
I ochędóstwo służy? Wierę kogo stanie,
Niech się stroi jako chce, nad pomiarkowanie.
Azaż nie miło pojźrzeć na ozdobne stroje,
Dziwnym kształtem robione, jak jego, tak moje.
Jako rzecz jest ucieszna, oczom nienasyta,
Rota konna tych czasów, jako znakomita.
Jeśliś bywał kiedy się żołnierz popisuje,
Jako tam każdy rotmistrz rotę ukazuje,
Jako nawet towarzysz poczet swój wywodzi,
Jako każdy ozdobnie na swym koniu siedzi.
Ten od złota, od srebra, od drogich kamieni,
Rzędy lśnące przypina do siodeł u koni.
Buńczuki białe widać, na tym lampart drogi,
Ten w nasuwni jedwabnej, na tym telej drogi,
A na drugim delura cudnie haftowana,
Pod nogą pałasz świetny, szabla odlewana.
Nuż u panów, u paniąt, jakie barwy teraz.
Dziś kosztowna, a potem kosztowniejsza co raz.
U tego w axamicie, u tego w hatłasie,
Będzie pewnie na przez rok w drogim altębasie.
Futra kunie, ba wierę i rysie barwiane,
Na lato zaś ozdobne poszewki wełniane.
A nietylko u panów, ale i ziemianie
Dosyć z siebie działają na małe imienie.

Do dziesiąci pachołków ujrzysz u drugiego,
W hatłasie, w jadamaszku, jako u którego.
Stosujże one czasy, jeśli tak bywało,
Jeśli tak ochędożnie co żywo chadzało.
Wspomnij i sam, jeśliś miał kiedy barwę taką
Czasów swoich u pana, a syn twój ma jaką.
A cóż pierwej wysłużył dworzanin u pana?
Długo się dosługował szarego żupana,
Albo też skóry łosiej, i tę więc chowano
Do skarbu na drugi raz, skoro przyjechano.
Przetoż niewiem dla czego naszym czasom łajesz,
Wierę (ale mi odpuść) nie wiesz sam co bajesz.
Trzecią rzecz ci wywiodę której się też chronisz,
A na ludzką nienawiść prawie dużo gonisz.
Szkoda dziś prawi z ludźmi, szkoda często bywać,
Szkoda wierę i gości w domu swoim miewać.
A dla czegoż? podobno że cię upojono,
Albo że cię tam kędyś nie uszanowano.
Czyli cię chciwość z laty obłudna ujęła,
I tak cię zachowania ludzkiego zbawieła.
Jeśli to z skępstwa czynisz, a zbytniej chciwości,
A dla marnego grosza opuszczasz ludzkości,
I tracisz zachowanie u ludzi poczciwych,
A przychodzisz na szacunk ludzi niecierpliwych,
Nadto czasu potrzeby nie masz przyjaciela,
Którego widzę trudno wywieść ci już z wiela, —
Obaczże się co czynisz, uważywszy rzeczy,
Którą z nich mieć potrzeba w najpilniejszej pieczy.
Bowiem kto z ludźmi umie, pomoże wszystkiego,
Nie żałuje, podpije, czyni dla każdego.
Takiemu nie tak srogie przypadki bywają,
A frasunki nie tak go z nich więc uciskają.
Bo jeśli go fortuna przeciwna w czem ruszy,
Przecię on w zachowaniu ludzkiem sobie tuszy.
Przetoż sąsiedzie miły, dobre zachowanie,
Miłość ludzka lepsza jest, nad drogie kamienie.
Tedy dawny mój druhu nie bierz przed się tego,
Przebywania tak bardzo nie chroń się ludzkiego.
Nie mogąć wszyscy ludzie być jednakiej głowy,
Jednakich obyczajów, jednakiej wymowy.

Więc dobry z dobremiby już nie miał przebywać,
Tak dobrego jak złego z domu swego zbywać,
I tak sam w sobie siedzieć zamknąwszy się w domu,
A prawie już na świecie nie ufać nikomu,
Wieręćby to przykra rzecz bacznemu człowieku,
Jabym sobie tem ujął wiele swego wieku.
Zwierzę do zwierza idzie, ptak do ptaka leci,
Chociaż też bywa czasem z nim pospołu w sieci.
A ludzie by się już tak zaniedbywać mieli,
Tedyby pustelnicy prawie wszyscy beli.
Zkądże wiadomość rzeczy? zkądże obyczaje?
Zkądże przestroga wszelka? cóż nam rozum daje?
Zkądże związki przyjaźni? zkąd i zachowania?
Wszystko nam to przychodzi z ludźmi przebywania.


Gospodarz.

Przyjacielu mój dawny, bardzom ci rad w domu,
Niezmyślonie, wierzże mi, tobie jeśli komu.
Bodaj u mnie takowi zawsze przebywali,
Coby o ważnych rzeczach zemną rozmawiali.
Jednak mamli prawdę rzec, wielceć się dziwuję,
Znając twój dobry rozum, bardzo cię żałuję;
Żałuję cię, iżeś się udał za zbytkami,
Dziwujęć się, iże ty swojemi darami,
Któreć Bóg dał, nie możesz dosiądz tak srogiego
Błędu czasów dzisiejszych, błędu tak wielkiego.
O złe czasy, przeklęte, co i rozumowi
Własne oczy bierzecie, że i on zbytkowi
Służyć musi, i bronić ozdobnemi słowy,
I przystojnem nazywać, co jest fałsz gotowy.
Przyjacielu mój dawny, gdyż ci też smakują
Zbytki ludzkie, i rozum szlachetnyć nicują,
I ty z niemądrym gminem toż o mnie rozumiesz,
Abym źle o tym dzierżał, widzę, mówić umiesz;
Ale jako o skałę strzały wyrzucone,
Nazad okrom jej szkody prędko obrócone,

Tak wszystkie wasze mowy, i wasze wyroki,
Nie uszkodzą cnoty mej, stać będzie na wieki.
Powiem ja swym porządkiem i ukażęć snadnie,
W rzeczach słusznych dowód mi snadny wnet przypadnie.
Miara we wszystkich rzeczach cnota najzacniejsza,
Trzeźwość cnota nad cnoty pewnie najprzedniejsza.
Bo z tej, jako z pałacu, wszystkie insze cnoty,
Najprzedniejsze godności, idą swemi wroty,
Których ludzie do zacnych spraw swych używają,
Z których ludzie cnotliwi pociechę miewają.
Wszystkie rzeczy na świecie dobrze uczynione,
Trzeźwią głową przez chyby były stanowione.
Każda rzecz pospolita za trzeźwiego pana,
Porządną i szczęśliwą zawsze była miana.
Trzeźwy sędzia w dekrecie nigdy nie pobłądzi,
Zwłaszcza kiedy przystojnie wedle prawa sądzi.
Póki świat nie znał co jest opilstwo przeklęte,
Póty były u ludzi święte cnoty wzięte.
Tu mi stańcie świadkami zacni monarchowie,
Tu stańcie wielcy ludzie, i możni królowie,
Coście świętą tak trzeźwość bardzo miłowali,
Żeście na samej wodzie tylko przestawali.
Tu stańcie, a zeznajcie jak się wam darzyło,
A jako w każdej sprawie waszej szczęście było.
Zeznajcie co ma trzeźwa przed pijaną głową,
A jako ją przechodzi zawsze radą zdrową.
Tu zeznajcie jakoście godnie panowali,
A jakoście granice swoje rozszerzali.
Jakoście lud rządzili zwierzony od Boga,
A jako w waszem państwie nie bywała trwoga.
Cokolwiek bowiem weźmie przed się trzeźwa głowa,
Łacno wszystkiemu zdoła, o tem pewna mowa.
A nuż zdrowie szlachetne a nad wszystko droższe,
Mierność święta sprawuje dobrze warowniejsze.
Własnego dobra twego łacne zatrzymanie,
Nabytego przystojne także używanie.
Ale opilstwo brzydkie, brzydkie ach niestety,
Jakie nieznośne rodzi ustawnie kłopoty,
Że cokolwiek na świecie złego między stany,
Rzadko kiedy inaczej, zbroił to pijany.

Kogo kiedy pijaństwo złego nie domieści?
Kto się kiedy pijany schronić może złości?
Pijaństwo sprosność taka, że nad sprosnościami
Górny plac otrzymało, nad wszemi złościami.
Choćby żadnej nie miało do siebie przysady,
Choćby przy niem nie było żadnej inszej wady,
Tylko że z przyrodzeniem nigdy się nie zgodzi,
A z rozumem pospołu nie rado też chodzi.
Ale inszych przymiotów szkodliwych jest wiele,
Czego pijany każdy doznawa w swem ciele.
Nietylko zdrowie psuje i wieku ukraca,
Ale i wszystkie rzeczy swe wniwecz obraca.
Tu ze wszydem pijani wszyscy mi zeznajcie,
Jaki owoc pijaństwa swego zawsze macie.
Jeden poczciwej sławy mogąc swej przymnożyć,
W opętanem opilstwie wiek swój woli przeżyć,
I znaczne majętności z przodków zostawione,
Dla marnego opilstwa wniwecz obrócone.
Tu stańcie zawstydzeni coście swego zbyli,
Dla brzydkiego opilstwa nędze ucierpieli.
Tu rzewno upłakana wdowo z sierotami,
Tu stań, któraś strapiona nędzą, kłopotami.
Już dobry mąż dał gardło, majętność przepiwszy,
A ciebie nieszczęśliwa w nędzy zostawiwszy.
Nie wiesz co dalej czynić, czem wychować dziatki,
Które stoją przy tobie w koło smętnej matki.
Podrastają, do szkoły niemasz czem nakładać,
Musisz je nieszczęśliwa lada jako rozdać.
W zacnym domu ziemiańskim chudziątka zrodzone,
Przecię muszą psom parzyć; dowcipki wrodzone
Wniwecz się ich obrócą, nie mając ćwiczenia;
Niemasz o czem do dworu, bo niemasz uczenia.
Potem jedni w woźnice, drudzy w mastalerze
Obrócą się chudziątka, albo gdzie w kucharze.
Z których mogli być ludzie, by był wychowanie
Ojciec niebaczny im dał, miał o nich staranie.
Bodaj ty był źle zginął, niźli pojął żonę,
Niźliś dziateczki spłodził, zasmucieł rodzinę.
Nuż wy smutni rodzicy, i wy tu zeznajcie,
Na przeklęte pijaństwo wszyscy narzekajcie.

Przez które wam poginie synaczków tak wiele,
Więcej dobrze niż w bitwie, mogę to rzec śmiele.
Ten w karczmie marnie zabit przy kuflu pijany,
Ten szkaradnie przy kuflu odniósł przez twarz rany.
Ten złomił szyję z konia pijany biegając,
A ten rękę utracieł drugich wyzywając.
Tego brzydka gorzałka zaraz umorzyła,
Temu od niej wątroba do kęsa zgorzała.
Ten dla swego opilstwa cierpi niedostatki,
Na swem zdrowiu rozliczne i srogie przypadki.
Ten ożarty zwadził się i zabił drugiego.
O co pewnie nie ujdzie kłopotu wielkiego.
Jeszcze i wy zeznajcie, którzy sługi macie,
Jaka wada pijaństwo, bo to dobrze znacie.
Co ma trzeźwy pachołek więc nad pijanego,
A jako on pilniejszy zawsze dobra twego.
Jaką trzeźwy posługę wyrządzić ci może,
A pijany coć się zda posłużyć nieboże?
Do czego nim obrócisz, wszędyć z nim niesporo,
Ty wiesz kuchnio, stodoło, albo i komoro.
Jeśli go na targ poślesz, nic ci tam nie sprawi,
I owszem cię kłopotu jakiego nabawi.
Alboć pieniądze zgubi, co za żyto zliczył,
Albo za nie jak za swe będzie się z kim raczył.
Czasem mu w karczmie kijem lada kto dobije,
Bo mu i baba zdoła, kiedy się opije.
A ty się za to wstydaj, dochodź krzywdy jego,
Nie dla niego, ale wżdy i dla uczciwego.
Każeszli mu też jakiej pilnować roboty,
I tam czyste obaczysz wnet jego przymioty.
Ożarszy się, to będzie wszystko chłopom łajał,
Albo im lada o czem bez przestanku bajał.
A chłopi nic nie robią, tylko próżno stoją,
Jego śmiesznej postawie wszyscy się dziwują.
Jeśli go też gdzie weźmiesz z sobą na biesiadę,
To się naprzód opije, i zaczyna zwadę.
I potem cię zawiedzie, że musisz dla niego
Za łby chodzić, nie wiedząc przyczyny dla czego.
A coś owo powiedał, że w niektóre rzeczy
Pijany lepiej trafi, to bardzo nie grzeczy.

Nie wierz temu, bo zmysły im są najtrzeźwiejsze,
Do wszystkiego bywają dobrze sposobniejsze.
Ale kiedy je para gwałtowna zaleci,
Stają się rozumowi nieposłuszne dzieci,
I tak już po swej myśli człowiekiem władają,
Rozumowi do rządu miejsca nie dawają.
Kogo rozum nie rządzi, pewny tam błąd będzie,
Przez rozumu, nie dobry obaczysz rząd wszędzie.
Wspominałeś jeszcze coś, zda mi się skąpego
Przeciw sługom przez miary, pana niebacznego.
Pod pijanym wieczorem iż on sługom daje,
A wszystko w czem się kocha u niego za jaje.
I tego ja nie chwalę, co więc pijanego
Pana rad o co prosi, bo się tem do niego
W rozumienie niedobre zarazem podawa,
Z tej przyczyny najpierwej: że mu nie dostawa
Czegoś do godnych zasług, i tak wątpi o tem,
Aby miał mieć nagrodę posług swych na potem.
Ale taką wysługę obrywczą zowiemy,
A jako spora bywa, o tem dobrze wiemy.
Lepiej że pan po trzeźwu, uważywszy moję
Życzną i godną służbę, mnie otworzy swoję
Szczodrobliwość, a z samej szczerej płaci chęci,
Kiedy jest przy rozumie, przy dobrej pamięci.
Bo w ów czas nie pan daje, ale mocne wino,
Którem go na tę hojność właśnie podsycono.
Otóż masz, wywiodłem ci jaka to zaraza
Pijaństwo nieszlachetne, dobrych spraw przekaza.
Postąpię z tobą dalej, w czemeś mnie obwinił,
Spodziewam się, żeć i w tem będę dosyć czynił.
Niesłusznie, tak powiedasz, strojom daję winę,
A ja zaś tak powiadam: mam słuszną przyczynę.
Każdy zbytek nie może być inaczej zwany,
Jedno szkodliwą wadą, nie ujdzie przygany.
A te stroje wystawne są zbytkiem takowym,
Że ten zbytek nad insze nie jest też brachowym.
Naprzód z pychy pochodzą, ta je urodziła,
Bo ona tak na świecie jak żywo chodziła.
Z pychy jeszcze powtórzę: bo jeden drugiemu
Przeciwi się, na przepych czyniąc wszystko jemu.

A obiema te zbytki choć bardzo smakują,
Jako im są szkodliwe, wnetże to poczują.
Obadwa zbyli wiosek, już hultajską chodzą,
A zacnym przyjaciołom wstyd i żałość rodzą.
Ale to nic, pocznę ja dalszemi wywody,
Jakie te nasze stroje przynoszą nam szkody.
Dokąd ucieszna Polska nie była tak strojna,
Dokąd w takie wystawy nie była dostojna,
Było wszystkiego więcej, dostatki znaczniejsze,
Każda rzecz okazalsza, i stany możniejsze.
A pocznę ją od wielkich, i od przednich stanów,
Jakie bywały dwory tu u wielkich panów.
Jako ludzi wielką rzecz przy sobie bawili,
Jakie gromadne dwory obecnie chowali.
A przecię to tak pięknie wszystko wychowano,
Jeszcze nadto każdy rok sieła przedawano.
Wysługi znaczne były, co i dziś drugiego
Potomek się dobrze ma z dobrodziejstwa jego.
Nuż w skarbie zamożystość, nuż drogie klejnoty,
Nuż służby pełne srebra osobnej roboty,
Sztuki spore, co ją chłop ledwie jeden dźwignął,
Kiedy ją niósł gdzie na wschód, że czasem przyklęknął.
Wanny, kotły i różny, spore konwie, czary,
Jako to pokazuje więc inwentarz stary.
Cokolwiek u swych panów dziś widzim takiego,
To jeszcze było, wierz mi, i pradziada jego.
Bo teraz na dziesięć sztuk toby rozdzielono,
A jako najsubtelniej robić rozkazano.
A też tylko oprawki złotnikom płacimy,
Albo jedno z drogiego przerabiać każemy.
Pójdźmyż dalej, a nasi panowie ziemianie,
Szlachta chuda, co nad nie mniejsze ich imienie.
Kiedyż byli znaczniejsi, teraz, czy przed laty?
Kiedy było lepiej znać, kto wżdy był bogaty?
O wierę tak już teraz są dobrze znaczniejszy,
Albo mam tak słuszniej rzec, są dobrze strojniejszy.
Tylkoć też po tem znaczni, że się wożą sześcią,
Albo że sobie tytuł zdobią wasząmością;
Albo że w drogiej szacie, co mu nie przystoi,
Albo że się panięco, choć ziemianin, stroi.

Ale pójdźmy do wioski, jeśli taka była,
Póki jeszcze stara mać tu na świecie żyła.
Spytaj nędznej chudziny, ubogich poddanych,
Kiedy się lepiej mieli, jeśli czasów onych,
Czyli teraz za tego mościwego pana?
Bodaj jeszcze stara mać żywa była ona.
Pojrzyjźe na osadę, jeśli stoi cała,
Jeśli spełna chałupy, jeśli wieś niemała,
Jeśli całe stodoły, całeli obory,
Jeśli na sień nie ciecze, albo do komory,
Jeśli ma sprzężaj dobry, wóz i konie, woły,
Krówki, owce, mali też po co do stodoły.
Widzę dobrze iże się wioski zinaczyły:
Nietylko się chałupy na dół pochyliły.
Ale drugich już nie znać kędy która stała,
Pustek pełno, na przez rok bodaj która była.
Kmiotek nędzny parę szkap tylko ma zmorzonych,
Parę wołków założnych, i to wyrobionych.
Owieczka nie zabeknie, krowiczka nie ryczy,
Gospodyni na wieczór, widzę nic nie liczy.
A czasem i dwa chłopi na pług się sprzągają,
Kółek płuźnych i żelaz sobie pożyczają.
Nędzny chłopku, gdzież one waśniwe dryganty?
Któremiś uprawował swoje dobre grunty.
Gdzie ono sto grzywien, coć w skrzyni leżały?
Za starego pradziada dobre lata były.
Ale nietylko na wsi: widzę u samego
Nie bardzo w dworze widać lepiej rządu jego.
Przez dach jak przez rzeszoto ciecze wszędy w kąty,
Nie bardzo zawadzają i domowe sprzęty.
A bywa to przez one tak wystawne stroje,
Niewarowne schowanie, niepewne pokoje.
Ma sześć koni do woza, karetę skórzaną,
A stajnię i wozownię wpoły obaloną.
A kiedy grosza niemasz, to stroje do Żyda,
Cóżby czynił, gdyby nań przypadła przygoda?
Cóż to wżdy jest, że wszystkim stanom nie dostawa?
Każdy o tem powiada, każdy to przyznawa.
Toćto jest, bracie miły, nasze wyciąganie,
Nasze stroje niesłuszne, drogo kupowane.

Dochody małe mamy, a wielkie wydatki,
I sam chce strojno chodzić, chce stroić i dziatki.
Co za dochód nasz w Polsce, zwłaszcza kiedy tanie?
Zboża trochę uprzedam, a cóż wezmę za nie?
Nie przyjdzie mi żaden grosz z żadnej cudzej strony,
Przecię niemasz pomiaru, i żadnej ochrony.
Aza mało każdy rok na te rzeczy damy,
Czego doma tu w Polsce by najmniej nie mamy?
Na wino, na korzenie, dopieroż bławaty,
Axamity, hatłasy, złotogłów, szarłaty.
Kiedyby te pieniądze doma zachowano,
Co ich przez rok do cudzej ziemie wywieziono,
Pewnieby znaczne były, nie takby niszczały
Rzeczy nasze, nie takby i stany drobniały.
Ale ty, jakom słyszał, ozdobą to zowiesz,
Ochędóstwem potrzebnem, jak baczę, rozumiesz,
Wspominasz i żołnierza, jako teraz strojny,
Jako wojsku ozdobny, jak wsiada do wojny.
I tego ja nie chwalę: bo skoro nastały
Złote roty, żelazne zarazem zniszczały.
Trudniej dziś rotę wywieść konną rotmistrzowi,
A nawet poczet stawić i towarzyszowi,
Dla takowej wystawy i próżnego stroju:
Nie potrzeba tych pstrocin do krwawego boju.
Widzimy czego rota teraz potrzebuje,
Widzimy co każdego rotmistrza kosztuje.
Rzadko który nie straci przy niej swej ojczyzny,
Rzadko ktoby wiódł rotę, a nie był nic dłużny.
Nuż towarzysz: co go też wyprawa kosztuje,
Pewnie tę jego służbę ojczyzna poczuje.
Za koń kilkaset złotych nic dać żołnierzowi,
Kilka rzędów oprawnych mieć towarzyszowi.
Nuż barwa na pachołki, nuż i drogie szaty,
A ktoby wypowiedział takie ich utraty?
Drugi się na żołnierską tak bardzo zawiedzie,
Że niemasz nazad po co, gdy się źle powiedzie.
Kiedy złe szczęście chluśnie, alić z niego nędznik,
Przedaliśmy już kmiotka, przedany zagrodnik.
Anoby na to trzeba pomnieć żołnierzowi:
Trzeba żłobu, i stajnie, i owsa koniowi;

Trzeba mieć swe skłonienie, kiedy poczet zwiedzie,
I konia gdzie rozsiodłać, gdy z służby przyjedzie.
Bo to już nie potemu teraźniejsze czasy,
Aby miał żołnierz jechać do kogo na wczasy.
Dzieńby mu rad przyjaciel, drugiego wierę nie,
Czasem z niego urąga: miałeś swe imienie.
Nuż jest chudych pachołków w Polsce bardzo wiele,
Co chudoby ojczystej swej mają o male.
Ciby radzi ojczyznie swej zawsze służyli,
By jedno tej wyprawie żołnierskiej zdołali;
Ale próżno, bo nie ma tak wiele chudoby,
Jakby go kosztowały żołnierskie ozdoby.
Jeśliby też nieborak wedle swojej miary
Wyprawił się, jako był on obyczaj stary:
Nie kosztowno, nie srebrno, ale proste rzędy,
Alić wnet w lekkiej cenie będzie w rocie wszędy.
A nawet i rotmistrze takimi brakują,
Kto turskich koni nie ma, do rot nie przyjmują.
Dla tegoż temi czasy kozactwa tak wiele,
Bo usarskiej nie zdoła ten, co ma o male.
Ano gdyby się wszyscy w tem obaczyć chcieli,
Dobrze aby takiego kosztu zaniechali.
Rychlejby zawsze stanął żołnierz na granicy,
Porwawszy na się zbroję, w żelaznej przyłbicy.
Prędszą rzecz pospolita obronę by miała,
Prędzejby się każdego rota zgotowała;
Rychlejby rotę wywiódł, gdyby nie brakował,
Choć przez srebra, przez stroju, do roty przyjmował.
Bo temu rzemieślnika trzeba nie jednego,
Kto kosztu nic nie waży takiego próżnego.
Niźli mu to zgotują, wiele czasu znijdzie,
Przetoż z rotą do wojska drugi późno przyjdzie.
A kiedy z tym kosztunkiem przyjdzie w polu leżeć,
Lub za nieprzyjacielem jak najprędzej bieżeć:
Deszcz, pluta, złemi drogi, zawsze niepogoda,
To wszystko się popsuje. A cóż zła przygoda,
Jako ten taniec umie, kiedy wszystko straci,
Że się ledwo sam żywo do obozu wróci.
Jaka to wielka szkoda, jaki żal niemały,
Jako w swych własnych rzeczach już nie będzie cały.

Bo na to wiele łożeł. Raz mi powiadano,
Jednego tak żołnierza kosztownie widziano,
Że go na pięć tysięcy z koniem szacowali,
Chocia drogich rynsztunków jego nie widzieli.
A nie próżnyż to zbytek, nie próżna wystawa?
A jako szalonemu podobna ta sprawa.
Tam gdzie gardło swe niosę, wziąść z sobą tak wiele,
Na niestałą fortunę spuszczać się tak śmiele.
Bóg uchowaj przegranej, alić dobro twoje
Nieprzyjaciel w korzyści otrzymał, jak swoje,
A z ciebie nędznik wieczny, boć nic po tem było,
Lepiej żeby przy domu to było zostało.
Wspominałeś też jeszcze teraźniejsze barwy
Wielkich panów, które są jakie jedno farby.
I o toć dam też wnetże porządną łacinę,
Bo na cię mam poprawdzie przystojną przyczynę.
Wygraliśmy, wierzże mi, czyścieśmy wygrali,
Żeśmy w taki koszt próżny wielkie pany wdali.
Ziemianie ich w to wdali, mogę to rzec śmiele,
Świadomem sam jest tego, zacnych ludzi wiele,
Którzy sami na takie zbytki narzekają,
A kwoli ludziom onych z musu pomagają.
Bo jeśliże ziemianin niższy pana stanem,
Niższy w dostatku swoim, i niższy go mianem,
I sam tak strojno chodzi, strojno nosi sługi,
Da hatłasową barwę, axamitną drugi, —
A pan co ty rozumiesz, zacniejszy od niego,
Miałby się stawić nazad, jeszcze podlej niego?
Toby więc opak było, żeby pachołek mój
Strojniej chodził, a niźli u pana i syn twój.
Ale jakośmy sami są tego przyczyną,
Przeto nas słusznie karzą za to taką winą.
Bo coś owo powiedał, że piękne wysługi
Teraźniejszego czasu obaczysz u sługi;
U każdego panięcia, prawie, patrzyć miło
Na odziane dworzany, co pierwej nie było:
Ten delią barwianą ma w skrzyni z rysiami,
Ten złotogłów, ten z wełpią, a ten zaś z kunami.
Lepiej było w żupanie jeszcze chodzić szarym,
Lepiej i w skórze łosiej i w kaftanie starym.

Bo wtenczas gdy panowie tak dwory nosili,
Każdego sługę prawie dobrze opatrzyli.
Choć mu nie dał bławatu, ale mu wioskę dał,
Każdy wedle zasługi opatrzenie swe miał.
Temu wioskę, mniejszemu zaś dobre sołtystwo,
Temu młyn, temu karczmę, drugiemu wójtostwo,
Którego i po dziś dzień jego wnuk używa,
Na każdy rok poczciwą żywność z niego miewa.
Trwalsze to niż delia, i dobrze znaczniejsze,
Poczciwsze niż bławaty, i pożyteczniejsze.
A cóż to nam sprawiło, że w tem jest odmiana?
Że dziś taka rzadka jest wysługa u pana
Teć to kosztowne barwy, wierzże mi, sprawiły,
Te przeklęte ozdoby, tego nas zbawiły.
Jakoż to? Wnet ci powiem, słuchaj mnie cierpliwie,
Przyznasz mi iże tak jest, wierz mi niewątpliwie.
Na on czas, kiedy takie wysługi dawali
Panowie, mniejszym kosztem sługi wychowali.
Barwa nie kosztowała tysiąca całego,
Suchedni po dwie grzywnie z jurgeltu małego
Znaczny ziemianin służył; nie półmiskowano,
Wina tylko przed panem flaszę postawiono,
Ledwo jeden kieliszek dano marszałkowi,
Ale nalać młodemu próżno dworzanowi.
A nie żadne to skępstwo wtenczas sprawowało,
Tylko że się co żywo tak trzeźwo chowało.
Wnet skoro po obiedzie do zabaw uczciwych
Rzuciło się co żywo, nie do mów pierzchliwych.
Konie w stajni posiodłać jezne rozkazano,
To wnet na nie pachołki młode posadzono.
Każdy musiał obracać w kole tuż przed panem,
A pan krzyka: ty poskocz, a ty obróć na nim.
Jedni na chyżych koniach do pierścienia skoczą,
Drudzy w kole obrotnem na nim kształtnie toczą,
Ten z łuku do magierki, ten z ptaszej rusznice,
Ten rohatyną ciskał, nawet i woźnice.
Nuż skoki rozmaite, nuż darskie wyścigi,
Ten to porwał, ten owo, a zaś insze drugi.
Więc chłopi zdrowi byli, bo praca człowieku
Ciało twierdzi, i umysł, i przyczynia wieku.

Nie trzeba gorzałeczki temu dla strawienia,
Nie trzeba zamorskich ziół i dla przepuszczenia.
Ćwiczenie wielkie było młodemu człowieku,
Czego pewnie nie najdziesz w teraźniejszym wieku.
Bowiem łacno trzeźwego wtenczas było ćwiczyć,
Łacno się dobrych rzeczy da trzeźwy nauczyć.
Rano wstawszy kościołem naprzód się bawili.
Odprawiwszy pacierze, wnet się zgromadzili,
Czekając przed pokojem, co komu kazano
Odprawować, albo gdzie kogoby posłano.
Więc z takową czeladzią było panu miło,
Pilno, trzeźwo, uczciwie co żywo służyło.
Na mą cnotę, miłe to były wtenczas lata,
Kiedy tak młodzi ludzie zażywali świata.
Ale teraz zaprawdę czyściec prawi mają,
Którzy u wielkich panów czemkolwiek władają.
A zwłaszcza starszy sługa, jako to zowiemy,
Albo ten co rząd czyni, dobrze o tem wiemy.
Nawet sami panowie biedy dosyć mają,
Co dla swojego stanu wiele sług chowają.
Miasto tego coby miał ni o czem nie wiedzieć,
Ale jako człek wielki w pokoju swym siedzieć,
I ważnemi zabawić głowę obmyślami,
A w rzeczy pospolitej pilnemi sprawami, —
To częstokroć musi się zgodliwie frasować,
Kiedy czeladź źle zbroi, musi się rozgniewać.
A starszy, co rozumiesz, sługa w jakiej biedzie,
We dnie, w nocy, spokojem rzadko kiedy siędzie.
Ci się w nocy posiekli, a ci drzwi wybili,
Miasteczka pańskiego dobrze nie spalili.
Ten o żarty przyszedłszy potłukł piwnicznego,
A ten zaś drugi zrzucił z schodów obrocznego.
A ty panie marszałku, co ty rzeczesz temu
Takowemu zbytkowi, jak zabieżysz jemu?
Ręką, Boże uchowaj karać takowego,
Słowy próżno upomnieć chłopa pijanego.
Jednać przyjdzie, tych zwłaszcza co się podrapali,
A tym kazać nagradzać co drzwi połupali.
I tak człowiek poczciwy, komu rząd zlecono,
Zda się jakby pomagał tego co zbrojono.

Ano niewiem inaczej coby z tem miał czynić,
Jeśli zaraz przed panem każdego obwinić,
A frasować dla łotra pana cnotliwego,
Przynosząc mu w każdy dzień zawsze co gorszego?
Lepiej pewnie tym rzeczom zawsze tak zabiegać,
Frasunku pańskiego ze wszech miar przestrzegać.
Dwie rzeczy tedy baczę, dla czego przed laty
Więtszy dwór zawsze chował każdy pan bogaty.
Opatrzenia tak znaczne sługom swym dawali:
Naprzód, że im przystojniej, niż teraz służali.
Druga, sługi wychować łacniej wtenczas było,
Bo co żywo, w mierności prawie wszystko żyło.
Ale teraz, coć się zda, ci to dobrze znają,
Co w ręku swych u panów gospodarstwo mają,
Jako z kosztem niemałym dwór pański wychować,
Jako co dzień wszystkim się chce prawie godować.
Bierz ty gdzie chcesz, by jedno przecię dla nas było,
Żeby się jak bestye co żywo popiło,
Żeby wszystek zastawić nasz stół półmiskami,
Żeby nasze chłopięta ciskali sztukami,
Pieczeniami, tortami, czasem i zwierzyną,
Tego wszystkiego pełno jest między drużyną.
Nuż barwa niechaj będzie świetna u każdego,
Z axamitu, z hatłasu, szarłatu drogiego.
O niemądry rozumie! lepiej pierwej było,
Kiedy się w szarej barwie cały rok chodziło.
Już teraz dosyć na tem że strojno chodzimy,
Winko pijem, półmiski z korzeniem miewamy.
Woleliby panowie opatrować sługi,
Boby go już przy sobie tak miał na czas długi,
Albo raczej do śmierci służyłby mu za to,
Bo tak pierwej dawano opatrzenia na to.
Ale teraz źle będzie ćwierć roku u pana,
By się tylko doczekał z jedwabiu żupana,
To zasię do drugiego; tylko obrywamy,
A przecię tego nie znać, przecię nic nie mamy.
Otoż masz, na te stroje, mówisz, patrzyć miło:
Bodajby u nas w Polsce tych utrat nie było!
Jeszcze mi coś zostawa, co mam mówić z tobą,
W czemeś mnie też obwinił, będziem mówić z sobą.

Chronię się z ludźmi, mówisz, chronię przebywania,
Chronię się biesiad, zjazdów gości, częstowania.
Źle mnie ktoś w tem zrozumiał i udał do ciebie,
Abym tak wszystkich ludzi miał oprzykrzyć sobie.
Niemasz mnie nic milszego, jako z ludźmi bywać,
A uczciwego gościa w domu w swoim miewać;
Ale jeśli się strzegę wielkich zjazdów, biesiad,
Czynię to dla opilstwa, i dla wieczornych zwad.
Bo na każdem weselu, lubo na pogrzebie,
O żadnej nie mówimy swej własnej potrzebie.
Żadnej inszej zabawy z sobą nie miewamy,
Tylko jeden drugiemu: spełni, powiedamy.
A by więc jedną tylko pić do siebie chcieli,
Podobno by też i mnie na to namówili.
Ale sześcią, dziesięcią razem skleńc do ciebie
Wypiwszy, spełnić prędko rozkazuje sobie.
A jeśli się wymawiasz, to pewna przymówka;
Próżno mówić, sieła to, już nie mów i słówka,
Ale co prędzej spełni; już do ciebie drugi
Zaś znowu obiecuje dawać znać przez sługi.
Albo więc szkapi trunek wypij za twe zdrowie,
Wstaną wszyscy, jakoby ku służnej potrzebie.
Ali ja za jeden dzień stracę wiele zdrowia,
Bo nie szkapią mam głowę, albo i nie krowią.
Pod wieczór prędka zwada, bo niemasz trzeźwego,
Sam się opieł, więc także i pachołek jego.
Jeśliże więc nie on sam, więc pachołek zwadzi.
Jedni siedzą u stołu, wszyscy sobie radzi,
A drudzy świece gaszą, już za łby u pieca,
Co żywo bieży z sieni, bieży i woźnica,
To w się zaraz; a ty tu nic ni o czem nie wiesz,
Albo czyja wzdy zwada, czego nie rozumiesz,
Jeśli się to brat zwadził, albo szwagier który,
I komu masz pomagać; alić już kaptury
Czerwone na łbie ujrzysz. Chamy się wołają,
Kto komu gębę przeciął, wszyscy się nię znają.
Czasem i ty dostaniesz omacmie w łeb rany,
Aż się ledwo uchwycisz połebocznej ściany.
A jeśli masz niewiastę z sobą przy tej chwili,
Kiedy się tam u pieca pijani pobili,

To wrzeszczy niebożątko: Gdzie tam mój mąż siedzi,
Gdzie wżdy jest, prze Bóg żywy, kędyż on to chodzi!
Czasem się ciśnie przez stół chudzina do ciebie,
I bywa to, i ona uchwyci guz sobie.
A nuż w takim harmidrze drugiej łańcuch zginie,
Polano, pomazano wszystko jej odzienie.
Czasem kogo zabiją, któregoś ledwo znał,
A przecię trudność wielką będziesz także oń miał:
Bo cię wnet pomocnikiem strona też uczyni,
Chociaś z nim ani siedział, przecię cię obwini.
I bywa to, nie będąc w tem bynajmniej winny,
Jako o własną prawdę patrzą cię powinni.
I musisz głowę płacić, i wieżę zasiadać,
Albo uchodząc wieże, jak najwięcej zań dać.
Otóż masz weseliczko, otóż masz biesiadę,
Dla tegoż, przyjacielu, ja tam nie rad jadę.
Ale gdzie jest gromadka ludzi mnie znajomych,
A w skromnych obyczajów dobrze wyćwiczonych,
Tam ja między nie jadę, tam moja biesiada,
Z takimi ja rad bywam, nie będzie tam zwada,
Nie będzie tam opilstwo zbytnie przez przestanku,
Do wieczora, począwszy z samego poranku.
Ale będą zabawy, rozmowy ucieszne,
To o tem, to o owem; czasem żarty śmieszne.
Nie będzie tam czeladka u konwi siedziała,
Nie będzie się do flaszki, do wineczka miała.
Przestanie na piweczku, i to też pod miarą.
Ma ten rządną gospodarz swoję panią starą.
O zaloty już nie dba, choć pachołek prosi
Dla ożartki o piwo, przecię nie przynosi.
Tam smaczno nagotują jeść, a przecię w miarę,
Przyniosą wystałego piwa gościom w czarę,
Przyniosą dla uciechy wina rozkosznego,
To ucieszna drużyna jeden do drugiego
Powoli się napija, ale nie dla zbytku:
Dla wesołego serca, zdrowego pożytku.
To tam oni rozkoszne rzeczy powiedają,
Czasem się sami z siebie dworskie nażartują.
Obyczajnie, żeby to było przez obrazy,
A onej dobrej myśli krom wszelkiej przekazy.

I tak z wielką uciechą sobie posiedziawszy,
Do domu się rozjadą, mile obłapiwszy.
Bodaj żem ja z takimi lat moich dopędził,
Bodajżem ja i dom mój takim kształtem rządził.
Nuż powiedasz, że gości nie rad w domu miewam,
A tego co mi Bóg dał nikczemnie zażywam.
Tobiem ja jest znajomy jeszcze z urodzenia,
Tobiem ja jest znajomy i z mego ćwiczenia.
Wiesz dobrze, jako ludzie chleb u mnie jadali,
Wiesz jako ludzie znaczni w domu mym bywali.
Tak bywało póki świat nie miał takiej skazy,
Wtenczas do mnie, sam to wiesz, nie miał nikt obrazy
Ale skoro zniszczały one złote lata,
A niezbędna rozpusta ujęła się świata,
Skoro przeklęte zbytki na świat się wtoczyły,
A swą brzydką zarazą świat wynicowały, —
Tedy ja, przyjacielu, zawieram swe wrota,
Ani ja chcę zażywać takiego kłopota.
Nie kłopot to coć się zda, krótkoć o tem powiem,
Iż mnie chętnie wysłuchasz, to rozumiem bowiem.
Kilkakroć miałem takie w domu zbyteczniki,
A prawie tak je mam zwać, boźe przeciwniki,
Żem już ledwo żyw został z niewczasu wielkiego,
Ba wierę, prawdę mam znać, i strachu tęgiego.
Przyjechali ozdobnie, co prawda, i strojnie,
Jakom baczył, koło nich było wszystko dwornie.
Kotcze grzecznie okryte, dobrze osiedzione,
Woźniki dosyć sprzęgłe, długo rozpuszczone,
Chłop w chłop wszystko, pachołcy atłasy na grzbiecie,
Wożnicy fałundysie, każdy w żółtym bucie.
Acz mi to nowa fodza wprawdzie gości była,
Ale przecie twarz moja im się nie zmarszczyła.
Proszę, panowie moi, raczcie w. m. siedzieć,
A jako kogo zowią, żebym też mógł wiedzieć.
Obrażą się wnet na mię, iżem ich to spytał,
Więc żem to z nich każdego przezwiskiem nie witał.
Jakoby go to wszyscy mieli znać na świecie,
Iże tak strojno jeździ po swoim powiecie.
Ja tego starzec w rzeczy jakoby nie baczę,
Każdego z nich przystojnie jako mogę raczę.

Tu magierskie ukłony, tu mościwy panie,
Tu kołem pacholarze, co słowo kłanianie.
Pytają się złożenia ich mościam godnego,
Ukażą im tam potem do domku drugiego.
Swiniećby tu postawić, prawi, nie panięta,
Albo owe robotne od pługa chłopięta.
Obaczywszy iż niemasz gmachu godniejszego,
Przyszło się im tam znosić do domku onego.
Nu treter z kobiercami po spruchniałej ścienie,
Od wierzchu aż do ziemie, aż i na kominie
Nawieszali kobierców; szróbowane łóżka,
Atłasowe pierzyny, ze złotem poduszka,
Perfumy po chałupie onej śmierdzą wszędy;
Więc drudzy srebrne sztuki rozwieszają rzędy;
Więc mi czeladź nie robi, dziwują się dziurą,
Co się dzieje z tą izbą i z naszą komorą.
O drzewka do komina pytają się słudzy,
Albo jeśli piec dobry, palić każą drudzy.
Każę obiad ziemiański potem rychło nosić,
Aby siedli do niego, ochotnie ich prosić.
Gorzałeczkiby trzeba, mówią, gospodarzu,
Zatrzymaj się ty jeszcze z obiadem kucharzu.
Chłopi młodzi, dwudzieste jakoś pędzą lato,
A wżdy się grzać gorzałką, aż mię i wstyd za to.
Każę im jednak przynieść kieliszek gorzałki,
Onóż go jeden wypił, z drugim do szafarki;
Aż drugi, aż i trzeci, aż do dziesiątego,
Dopiero siędą k’ stołu do obiadu mego.
Już się dobrze zagrzali, aż drugi nie widzi,
Z obiadu ziemiańskiego ono panię szydzi:
Hej, czyście nas częstujesz, miły miąższy groszu,
Nie żałowałeś widzę do kura krokoszu,
I tej jałowiczyzny napiec, i nawarzyć;
Dla swych młocków to było tak kazać uparzyć.
Ani tu jarząbeczka, kuropatwy widać,
Boże nie daj u ciebie miły bracie bywać.
A ja też sobie myślę, bodajżeś nie bywał,
Albo raczej bodajem o tobie nie słychał.
Więc się wszyscy z obiadu mego naśmiewają,
A swe głupie szebinki dworstwem nazywają.

Piwkosia im się nie chce, o wino przymówka,
A ja ich żarty zbywam, nie mówię i słówka.
Aż ci wżdy każę przynieść pół garnca przed pany,
Wnetże na ono wino mam wszystkie dworzany.
Kolejną, szepcą sobie, panowie puszczajcie,
Jest ci go jeszcze więcej, skępca nie szanujcie.
Nie obeszła się kolej, a już próżna flaszka,
Tylko jeszcze przedemną stoi moja czaszka.
Owych co na kolei, widzę bardzo tęskno,
Próźną flaszę przedemną wnet postawią spieszno.
Mrugnę jakoś nieznacznie na klucznika swego,
Aby flaszę schowawszy, uszedł już wszystkiego.
Kto jedno we drzwi wnijdzie, to się obglądają,
Rozumieją że klucznik, z chęcią go czekają.
Daleko pewnie chodzić, mówią, klucznikowi,
Albo się to klucz złamał temu wojtaszkowi.
Ja w rzeczy nic nie słyszę, poglądam po oku,
Czekam onego wyrwy dalszego wyroku.
Wnetże on to miły wąs do czarki mej mierzy,
Mówiąc: łaskawy panie, myśmy też są chorzy,
Trzebaby nam tej kropie po kapuście kwaśnej,
Bardzo mi się zachciało z tej czareczki raźnej.
Mówię mu: Panie bracie, tylko ja sam stary,
Tę kropię dla zagrzania pijam z tejto czary.
Racz jedno waszmość siedzieć, przyniosą inszego,
Jużci tylko nie widnąć klucznika onego.
Myślę sobie: a franci, na czarkę zmierzacie,
Wierzcież temu, iże mnie w niej nie oszukacie.
Wnet ją wymknę, i każę potem chłopcu schować.
Onoż moje panięta imą się frasować:
A tak dobry mój sługa jak i ja, jak i ty,
Także cnotliwy szlachcic, dobrze znakomity.
Godnaby jego gęba tegoż wina była,
I taby się bynajmniej czarka nie zmieniła.
Nie raczcież się (rzekę im) panowie obrażać,
Wszak się w domu nie godzi nikomu przegrażać.
Ponieważeście, widzę, panowie tak hojni,
A wszyscy, jako słyszę, jednego dostojni
Wszyscyśmy sobie równi, nuż z jednego kusza
Wszyscy się napijajmy: nośże go Marusza.

Pszeniczneć, wierzcie temu, i dobrze wystałe,
Miałcibym pewnie za nie pieniądze niemałe.
Obaczywszy kozielcy, że kosa trafili,
Nic mi więcej nie rzeką, a na się pojrzeli.
Potem piwko jak sieką, tak sieką koleją,
A każdemu aż z wierzchem chłopięta doleją.
Zatem kart, zatem kostek, a warcabów drudzy
Każą sobie wnet przynieść, panowie i słudzy.
Nuż na kilka warstatów krotochwila czysta,
Wnetże będzie kieszenia u drugiego pusta.
Nu rozmowy uczciwe, wszystko o niecnocie,
Żarty grube, a słowy pluskać jak we błocie.
Co który wczora zbroił, co onegda drugi,
W rzeczy jakby zapomniał, pyta o to sługi.
Więc sługa: Mości panie tak, tak zgoła było, —
A on tego słuchając, bardzo mu to miło.
Drugi się zasię wyrwie: Szumnośmy stanęli,
Zgoła tam już waszmości będą zawsze znali.
A prostoć tam nie było, wierę, nad waszmości,
Przed wszystkiemiś w. m. miał we wszystkiej grzeczności.
To zasię co innego, wszystko dobre rzeczy,
Jeden drugiemu świadczy, wszystko bardzo grzeczy.
A ja siedząc na krześle, ja starzec ubogi,
Wzdycham serdecznie, patrząc na taki błąd srogi.
Objął mię żal, aż prawie o sobie nie czuję,
Lata swoje tak długie przez dzięki winuję;
Winuję żem doczekał tej skazitelności,
Winuję iż też patrzę na te ludzkie złości.
I tak sam w sobie mówię: jali to ubogi
Na swą starość mam patrzyć na taki błąd srogi?
Mójże to dom? czyli gdzie w obcych ścianach siedzę?
Bom nigdy w domu moim nie miał takiej nędze.
Na jawie, czyli we śnie, czuję brzydkie złości?
Czyli próżne fantazmy widzę w tej młodości?
O widzę, widzę zły świat, wielkie niezbożności,
Rozpustę, i swawolą, wzgardzenie skromności,
Wzgardzenie rzeczy dobrych, i prawa bożego,
Widzę zbytek się trzyma wymysłu swojego.
Toli są, zacna Polsko, owoce wolności
Twej szlachetnej nad wszystkie insze świata włości?

Toli jest owoc, Lechu, zacny Słowianinie,
Twej przewagi wysokiej w sarmackiej krainie?
Dla zbytkówżeś zakładał to możne królestwo?
Dla zbytkówżeś zostawił potomstwu to państwo?
Dla takiejże rozpusty kraju północnego
Szukałeś mężną ręką, dzieła rycerskiego?
Dla zbytkówżeś prowadził swój naród przesławny
Przez góry, lasy, skały, przez gościniec dawny?
Spytam i was, o święci waleczni przodkowie,
Bo nie wątpię, widzicie co za potomkowie
Miejsca wasze osiedli, których wy krwią swoją
Dostawali, ustawnie cisnąc plecy zbroją.
Czyliście w taki sposób mężnie wojowali,
I szeroko granice swoje rozciągali?
Czyliście taką wolność, i porządne prawa,
Dla tego urobili, aby wasza sława
Przez niewdzięczne potomki zagubiona była,
A w swej grzecznej własności na wieki nie żyła?
Bo zbytek z dobrą sławą nigdy się nie zgodzi,
Ale hańba, zelżywość za nim wszędy chodzi.
Już, już szlachetne zdrowie, któreś mi służyło,
Już mi nie służ, bo mi już nie jest wszystko miło.
Niemasz już czego czekać, zbytek panem światu,
Swawola mu pomaga, jako swemu bratu.
I tak strapiony starzec, zemdleję napoły,
Pojrzę jednak na one osiędzione stoły:
Oni już w sprośne swary koło swej zabawy,
Bo gdy niemasz co stawić, już tam gniew gotowy.
Drugiemu rozum usnął, popędliwość rządzi,
Przez którego łacniuchno wnet każdy zabłądzi.
Już więc karczemne sobie zadawają słowa,
A drugiemu we troje już stłuczona głowa.
Nu do szabel pachołcy, do półhaków drudzy,
Ten na swe, ów też na swe woła: bijcie słudzy!
Do siebie jak do celu z półhaków wypalą,
Ode drzwi zaskoczywszy, i stoły obalą.
Bóg mię strzegł, bracie miły, żem tam żywo został,
Albo iżem oflanku jakiego nie dostał.
Tolić mię wywrócili i z krzesłem na ziemię,
Brałem w usta niegodne Jezus często imie.

Więc mi też i to było na wielkiej pomocy,
Przyciskałem na sobie stołek ze wszej mocy.
I tak ów stołek za mię odcierpiał złe razy,
Które i teraz w nim znać od ostrych żelazy.
Na me szczęście, z izby się wywarli na dworzec,
A ja do drzwi co prędzej przelękniony starzec.
Potem i zamek spuszczę, i hakiem założę,
A co wskok okiennice zawrzeć mocno każę.
Bijże się tam już szmardzie, jako raczysz drugi,
Pojżrzę dziurką, alić już legł pan między sługi.
Dopieroż się hamują, a morderz do koni,
A owi się do pana rzucą, nie do broni.
I wziąwszy zabitego, do domu jechali,
Na wielką żałość ojcu martwego oddali.
O biedna sędziwości ojca żałosnego!
Jakową ciężkość czujesz z syna zabitego.
Dopieroś o tem myślił coby mu przyzbierać,
Żeby jako najwięcej chłopów było orać,
Żeby szerokie pola i grunty rodzajne
Z twojej pracy otrzymał, i dobytki hojne.
Skarbiłeś twą szkatułę, i brogów dokładał,
Budowałeś wystawnie, wsi z gruntu zakładał.
I mówiłeś sam w sobie: synu moj jedyny,
Tobie ja to gotuję, jako ojciec wierny.
Tyś sam jedyny dziedzic tego dobra mego,
Oto będziesz miał po mnie dość wszego dobrego.
Dzień trzeci jakoś mówił: podporą starości
Żywie syn mój, obfite serdeczne radości.
O sfrasowany starcze! lat zeszłych podpora
Odjęta jest od ciebie, dziedzic twego dwora.
Już zginęła na wieki laska twej starości,
Już zginęła na wieki dla swojej płochości.
W cóż się twój zbiór (niemądry człowieku) obróci?
Gdyż twe wszystkie nadzieje złe szczęście wywróci.
Nie o wioskach, niemądry, było pierwej radzić,
Ale o wychowaniu, nie dać się mu wadzić.
Nie dodawać mu było dostatku na zbytki,
Na kufel, na kosterstwo, na rozpusty wszytki.
Chowałeś go przy sobie w rozkoszy, w próżności,
A przez szparyś zaglądał na jego marności.

Powiedał ci przyjaciel co synaczek broi,
A gdziekolwiek przyjedzie, wszędy dziwy stroi.
Jemu się naprzód ozrzeć, jemu zacząć zwadę,
Jemu za sobą wodzić próżnych sług gromadę,
Jemu ceklatum chodzić, strzelać po próżnicy,
Będąc w mieście, po rynku, po każdej ulicy.
A tyś taką przestrogę niewdzięcznie przyjmował,
A coś miał podziękować, toś się czasem gniewał.
Bałeś się oń, posłać go na służbę żołnierską,
Na służbę najuczciwszą, w zabawę rycerską.
Mniemiałeś ty podobno, że to tam już zginąć,
A przy tobie mieszkając miało go to minąć.
Uważałeś niewczasy, wojenne kłopoty,
Przykrą straż, albo insze rycerskie roboty.
Mniemałeś ty podobno, żeby twoje ściany
Miały go złemu szczęściu ukryć od złej rany.
Żaden, żaden nieszczęściu nigdy nie ulęże,
By wszystkie na się pobrał tarcze i pawęże.
Otóż tu nie na harcu, nie w szturmie pod mury,
Nie w szańcach, nie na blankach, u wybitej dziury, —
Marnie zginął. A gdzież wżdy? U twego sąsiada,
W mili tylko od ciebie, — otóż twoja rada.
Ano jeśli Bóg raczył, niechby był tam zginął,
A po śmierci na wieki światu dobrze słynął.
Poczciwa śmierć, nie jest śmierć, ale żywot drogi,
Któremu nie zaszkodzi już żaden szwank srogi.
Bowiem sława poczciwa ustawicznie słynie,
Poki dzień dnia popycha, bystra woda płynie.
Cóż teraz za pamiątka jego śmierci będzie?
Przy kartach go zabito, będą mówić wszędzie.
Rozpustnik był, dla Boga, opieły, zwadliwy,
Ojciec mu wierę niepraw, prostak, choć sędziwy;
Bo go w wielkiej rozkoszy wychował przy sobie,
Ano rozkosz trucizną człowieku w tej dobie.
To tak co żywo na cię będzie narzekało,
A twe serce od żalu będzie się krajało.
A co więtsza, przed Bogiem na ostatnim sądzie,
Jako liczbę z niego dasz? jaka sprawa będzie?
Tam on na cię przed Bogiem skargę swą przełoży,
Źeś go swowolnie chował, nie miał nad nim grozy.

A Bóg na cię wnet natrze straszliwemi słowy,
A ty niewiem jakoś mu powiedzieć gotowy.
Otóż masz, tu na świecie żal cię trapi srogi,
Że niewiesz co dalej rzec, człowieku ubogi.
Ludzieć za to złorzeczą, wszyscy urągają,
Śmierci jego nikczemnej winęć przysądzają.
A Bóg zaś (co rozumiesz) jak z tobą postąpi?
Pewnie cię tam w tej sprawie żaden nie zastąpi.
Owa miły sąsiedzie, takiej krotochwile
Zażywszy z tymi gośćmi, aż wspominać mile.
Jeszcze nie dosyć na tem co się zemną działo,
Że się przez tę swąwolą w domu mym tak stało,
Że się spokojny dom mój krwią ludzką opłukał,
Żem takowego żalu w starości doczekał,
Że mi okna i ściany z ruśnic wystrzelali,
Stoły, zedle, naczynie w domu porąbali.
A cóż jeszcze? muszę im u prawa zeznawać:
Który naprzód tak grubo z nich począł żartować,
Ktoby komu nie spełniał, a kto nie dostawieł,
Albo kto kralką przebił, kto na brałt przystawieł.
Kto komu oczy zalał, kto go konwią sparzeł,
Kto komu rzekł: zły synu, kto zwady nawarzeł.
Jakoby to moja rzecz gospodarska była,
Wiedzieć o tem, jako się drużyna zwadziła.
I miałżem ja ich fochy pisać na tablicy,
Co pan panu uczynił, pachołek woźnicy.
I potem to wywodzić u ziemskiego sądu,
A wstydać się w domu swym takowego rządu.
I muszę, choćbym nierad, kłusać się na roki,
Winaby pewna była przez wszelkiej odwłoki.
Muszę do scrutinium wlec się też ubogi,
Jaka to moja bieda, i mój niewczas srogi.
Ja ledwie wiem nieborak kto teraz jest sędzią,
Bo już z domu kilka lat nie wyjeżdżam piędzią.
A przecię muszę stanąć, kiedy mnie pozwano,
A co większa, z przysięgą powiedać kazano.
I jaż to mam przysięgać jeszcze człowiek stary?
Panie sędzia, nie mógłbym przez tego mieć wiary?
Nie może być, tak rzecze sędzia, panie miły,
Bo tak prawo omawia, patrz starego wiły.

Rzecze mi jeszcze sędzia: Rozwadzać to było,
I tobie się staruchu jeszcze wadzić miło.
Otóż masz moję rozkosz z gości, moje wczasy,
Wolałbym był w ziemi być w one złote czasy,
Niźli przyjść na taki szwank, i na ludzką mówkę;
Panie sędzia, przed laty oddałbym przymówkę.
Bawże się tu gościami, proszajże do siebie,
A oni udziałają błazna wnetże z ciebie.
Toś już słyszał, sąsiedzie, co mi to sprawiło,
Iże mnie to pospólstwo wszędy rosławiło.
Nic na tem, cnocie jednak mej to nic nie szkodzi,
Choć mi u zbyteczników na przyjaźni schodzi.
I choćby mnie tysiąckroć gorzej szacowali,
Wszystko to nic, by jedno u mnie nie bywali.
Nie wspominam tu drugich co skromniejszy w rzeczy,
A przecię swoję sztukę mają też na pieczy.
Przyjechawszy w dom cudzy, to o ludziech mówić,
Sprawy ludzkie szacować, i postępki sławić,
Albo z ciebie wyczerpnąć, jeślibyś co wiedział,
Byś też jedno spokojem jak oni nie siedział.
I zwadzą cię z drugim, choć ni o czem nie wiesz,
Aż ci on na cię sapa, a ty nie rozumiesz.
Albo jakie kontrakty z tobą zaczynają,
A z nich nowe pożytki w rzeczy ukazują.
Dopieroż jeśli czują u ciebie w domu grosz,
To przed nimi masz czystą ustawiczną rozkosz.
A wa miły sąsiedzie, rzadko ufać komu,
Już tak lepiej spokojem siedzieć w swoim domu,
A czekać raczej śmierci od Boga miłego,
Albo jakiej poprawy jeszcze świata tego.
A coś owo powiedał: ludzkie zachowanie
Lepsze nad insze rzeczy, i nad dobre mienie.
Przyznawam to sąsiedzie, że droższe niż złoto,
Ale jako się starać, powiem krótko oto.
Rozumiesz ty, iże to zachowanie trwałe,
Kiedy się z kim opijesz, i ofiary całe,
Albo kiedy częstujesz dostatkiem każdego,
W rzeczy dla zachowania zbywasz dobra twego.
O niemądra takowa bywa ludzka rada,
Bo miasto zachowania, między nimi zwada.

Gdyż cokolwiek pijany komu obiecuje,
Skoro mu łeb wyszumi, o tem już nie czuje.
A owi zaś co z tobą przepiją i zjedzą,
Póki co masz, o tobie tylko jeszcze wiedzą,
Skoro natrze nieszczęście, nie ujrzysz żadnego,
Żeby cię miał ratować w upadku nędznego.
Jedni się z ciebie śmieją, drudzy urągali,
Jakoby cię jak żywo, nieboże, nie znali.
A ty wspomniawszy sobie na swe częstowanie,
Przez któreś chciał otrzymać u nich zachowanie,
Serce się w tobie pada, wstyd się w oczu snuje,
Dopiero cię twój własny rozum w tem winuje,
Żeś niemądrze szafował tem coć Bóg był raz dał,
Jako ciężko nic nie mieć, dopieroś to poznał.
Miej ty jak chcesz przyjaciół bogatych gromadę,
Niechaj i zacni będą, w każdym najdziesz wadę
Taką, żeć rzadko co da, i ledwo cię widzi,
Przeto iż już nic nie masz, czasem z ciebie szydzi.
Inszym sposobem trzeba szukać zachowania,
Nie opilstwem, nie z stratą i dobrego mienia.
Ale czem? samą cnotą, dobremi przymioty,
Sczerością, układnością, która idzie z cnoty.
Kto z ludźmi dobrze umie, i ludzi szanuje,
Kto się ludziom przystojnie zawsze zasługuje,
Kto ludzkością układną ujmie sobie ludzi,
Kto szczerością uprzejmą serca ludzkie wzbudzi,
Kto nie leniw posłużyć gdy przyjaciel prosi,
Chudszego nad się okiem nigdy nie przenosi,
Możniejszemu nie hardy, a stan swój miarkuje,
A jako go Bóg chciał mieć, w tem się dobrze czuje.
Kto nie warchał w sąsiedztwie, nie rad się pozywa,
Kto sztukami nie idzie, zdrady nie używa,
Machlerstwa i fortelu nie patrzy żadnego,
Któremiby miał podejść obłudnie drugiego,
Kto nie mówi o ludziach, ich spraw nie szacuje,
Każdemu prawdę rzecze, i prawdę miłuje,
Kto słusznie potrzebnemu jest zawsze użyty, —
Taki bywa u ludzi dobrze znakomity.
Nadto, kto sztuki chleba nie żałuje w domu,
A ochotę przystojną okaże dobremu,

Według swojej możności przyjaciela raczy,
Nadewszystko we wszystkiem cnoty nie zabaczy, —
Taki nabył miłości, nabył zachowania,
Przystojnemi sposoby dostał szanowania.
Każdy tego rad widzi, i szczerze miłuje,
Choć mu tego przy kuflu on nie obiecuje.
Uważywszy to wszystko com z tobą rozmawiał,
Proszę byś mnie do ludzi takowych udawał.
Ze skromnemi do śmierci chcę trawić me lata,
Z cnotliwemi przebywać, i zażywać świata.
Gospodarza dobry gość ochotnym zastanie,
W czem go będzie używał, wszystkiego dostanie.
Z wami skromny pókim żyw, chcę zawsze przebywać,
Z wami ja dobrej myśli tylko chcę zażywać.
Bywajcie szczęśni u mnie, będę wam rad w domu,
Ale rozpustnikowi ni kąska żadnemu.
Niechaj mnie każdy mija, każę zamknąć wrota,
Nic mi po tem zażywać takiego kłopota.
A co większa, przed Bogiem za to odpowiedać,
Gdybym ja w domu swoim miał przy zbytku siadać.
Nie na zbytki nam daje Bóg swe żyzne dary,
Żebyśmy ich używać mieli tak przez miary.
Nie na to z łaski jego pola obradzają,
Nie na to nędzni ludzie na nas zarabiają.
Ale raczej, żebyśmy ztąd Bogu dziękując,
Mieli uczciwą żywność, ale nie zbytkując.
Co z przystojnej żywności zostanie każdemu,
Żebyśmy udzielali tego nędzniejszemu.
Nie lepiejże tym groszem nędznego ratować,
Niźli się nad stan ciągnąc wszystko przezbytkować.
Lepiej pewnie, boć za to Bóg da tyle troje,
A napełni obficie wszystkie kąty twoje.
Ale gdy tegoroczne gumno przezbytkujesz,
Jako to miło Bogu, przez rok to poczujesz.
Bo coć teraz zrodziło obficie twe pole,
Pełne brogi masz, pełne i ćwierci w stodole, —
Potem i połowicę tego urodzaju
Nie będziesz miał, nie stanieć chleba jeszcze w maju.

separator poziomy



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Zbylitowski.