[360]SEN.
Sen leżącego wskazał mi olbrzyma...
Ciałem ogromnem zaległ kraj szeroki.
Stopami wspiera śnieżnych gór opoki,
Dłońmi za sine brzegi morza trzyma,
Lecz głowy darmo szukałem oczyma —
Zwisnęła w ciemność otchłani.
Na jego piersi, krwiożercze gromady
Czerwonych karłów w hulance szalały
I ssąc krew jego w puhary brzękały.
krzyk pijany szedł w nieba posady.
Czy to wampiry u krwawej biesiady?
Nie, ludzie!... ludzcy szatani.
Zakryłem oczy, przyspieszonym krokiem
Zbiegłem w głąb ciemną ku olbrzyma głowie.
Spojrzałem w twarz mu... przebiegło mię mrowie...
Twarz cicha, bólu zmrożona obłokiem,
Patrzyła na mnie mętnem duchów okiem,
A usta się spiekłe skarżyły:
»Wy karły dumne, od biesiady wroniej
Wstańcie i zejdźcie z latarniami w ręku
Tu, w otchłań nocy, cierpienia i jęku;
Stańcie ze światłem u mej śniadej skroni,
[361]
Wnieście mi głowy przez litość z tej toni,
Bo cierpieć dłużej — nad siły...
Śpię już przez wieki lepszych dni tęskniący,
Leczcież me rany, bo sam gdy z snu wstanę
Zbudzony słońcem i uczuję ranę —
Zmiażdżę na piersi rój wampirów ssący,
Chwycę strop, dźwignąć chcąc z ziemi śpiącej,
I niebo przyciągnę do ziemi«.
Leżący olbrzym zawodził daremno,
W górze szalała uczta i rozpusta...
Klęknąłem przy nim, spiekłe jego usta,
Zwilżałem łzami, skroń całując ciemną.
Nagle... sen pierzchnął... jaw stanął przede mną...
Ów olbrzym — lud biednej mej ziemi...