Sen srebrny Salomei/Akt trzeci
←Akt drugi | Sen srebrny Salomei romans dramatyczny w pięciu aktach Akt trzeci Juliusz Słowacki |
Akt czwarty→ |
W domu regimentarza. Wchodzą Regimentarz, Sawa i Księżniczka
REGIMENTARZ
- Czas teraz. mospanie Sawo,
- Czynnie zająć się wyprawą
- I buntowi uciąć głowę.
- Czas pokazać w ciemnym jarze
- Wielkie miecze koralowe,
- Jak dawni regimentarze
- Ukraińscy i podolscy.
- Czas pokazać, żeśmy polscy
- Posiadacze tej krainy,
- Choć bez hełmów i kirysów;
- To wszakże nie do pierzyny
- Tylko i nie do kieliszka;
- Ale naszych cór, narcysów,
- Na świętego klnę Franiszka!
- Nie damy chłopom za żony.
- Syn mój, wziąwszy dwa szwadrony,
- Przed nami zamiata pole
- I pewnie się na rosole
- Rusałczanym nie rozpieści...
- A sądzę, że lada chwila
- Od Gruszczyńskiego nam wieści
- Nadlecą - pewnie się stary
- Na erudycją wysila,
- A szablicą przygasza pożary.
do księżniczki
- Ty zaś, moja piękna Parko,
- Wiń nam żywota przędziwo.
- Gdybyś była sprawiedliwą,
- To bym cię regimentarką
- Ogłosił na kraj okolny,
- Gdy sam jako hetman polny
- Po rosie w pole wyjadę...
- Ale panienka ma wadę!
- Ma wadę: pierścionek gubi
- Kto taką stratną poślubi,
- To kiep
KSIĘŻNICZKA
spoziera spod oka na Sawę
- Czy słyszy pan Sawa?
REGIMENTARZ
- On się jeszcze rozpoznawa,
- Ale nie zna się na tobie,
- Boś ty mu ni siostra, ni żona. -
- Cóż? tęskno ci bez Leona?
- Ślubny wam dzień przyozdobię
- I wyjaśnię wam świetlicę
- Łbami Kozaków na tyce.
KSIĘŻNICZKA
- Tateczku - a czy pan Sawa
- Będzie pochodnią w lichtarzu?
REGIMENTARZ
gładząc ją pod brodę
- Cóż to, mój regimentarzu?
- Jaka ty już w myślach krwawa!
- Ledwo dzisiaj na urzędzie,
- A już rączki masz łabędzie
- Zajęte głów zdejmowaniem?
KSIĘŻNICZKA
- Owszem, chciałabym rozdawać.
REGIMENTARZ
- Cicho! bądź z uszanowaniem! -
- Widzisz, Sawo, te ptaszęta
- Trzeba śmieszkami napawać,
- Na żartach się nie poznawać;
- To one swym świegotaniem
- Przez różne szpaczków talenta
- Smętny czas grożący nocą
- Żywo po angielsku złocą;
- I zdaje się, gdy świegocą,
- Że ta ziemia cała gajem
- Zielonym, gwiazdą i rajem,
- Gdzie za teatru kurtyną
- Ludzie lepsi za kraj giną.
Wchodzi Pafnucy z pałaszem Gruszczyńskiego w ręku.
- Cóż to znowu za szlachcic obdarty?
PAFNUCY
- Od Gruszczyńskiego przychodzę.
REGIMENTARZ
- A Gruszczyński?
PAFNUCY
- Pozostał na drodze.
REGIMENTARZ
- Powiedz wszystko i bądź z nami otwarty -
- Tobie z oczów nieszczęście wyziera. -
- Umarł starzec? czy umiera?
- Czy przez chłopstwo gdzie w sztuki rozdarty?
PAFNUCY
- Jasny panie, posłuchaj cierpliwie,
- A uderzę ci chrapliwie
- (Tak, że zadrzy serce mężne)
- W nieszczęcia trąby mosiężne.
- Wczoraj, panie, po twym liście
- Otrzymanym, starzec biały
- Ruszył się jak lew ogniście
- Gotów targać świat w kawały.
- "Co, ja tchórz?" - krzyczał - "ja, stary
- Rotmistrz służący za Sasów?
- Mnie każą wychodzić z lasów?
W twarzy i w gestach regimentarza widać zadziwienie.
- Ciągnąć przez lochy i jary?
- Gdzie ledwie węże się toczą
- Po kwiatach wstążką błękitną?
- Gdzie rzezunie nas otoczą,
- Z gór wystrzelają, w pień wytną
- I głowy nasze na tykach
- Postawią żonom przed oczy?" -
- Tak krzyczał; a na uboczy
- Przy gwiazdach, wielkich świecznikach
- Srebrnych, które ogonami
- W niebie wisiały nad nami,
- Zwierzyć się przede mną szukał
- Z omenów; jak mu do dworku
- Po trzykroć Chrystus zapukał
- We drzwi, dwakroć we śnie zastał,
- A raz zastał na paciorku;
- Tak że po stukaniu nastał
- Wielki strach; i czeladź cała,
- Matka, nawet dzieci drobne,
- Owo stuknięcie żałobne,
- Groźne, po którym nastała
- Cisza w domu i na dworze,
- Wzięli za stuknięcie Boże.
- "Jakoż" - mówił do mnie stary -
- "Była to dla mnie nauka.
- Abym poszedł pod sztandary,
- Bo Pan do drzwi moich puka.
- Pokazuje w kraju łodzi
- Tonące ludzie w rozpaczy;
- I sam w domek zajrzeć raczy,
- Sam po rycerza przychodzi".
- "Jakoż" - mówił - "mam ufanie,
- Że na werbunku nie zginę".
- To, jaśnie wielmożny panie,
- Z jego ust słyszałem wczora.
- Potem swoją mi dziewczynę,
- Służkę u twojego dwora,
- Polecił: - i wnet z lewady
- Pod rosę i księżyc blady
- Ruszyliśmy czyniąc pilny
- Marsz, ażebyśmy o wschodzie
- Przeszli cicho jar mohilny
- I o Irdynieckim brodzie
- Zachwycić mogli gdzie wieści. -
- Rano (ach, panie! w boleści
- Mówić nie mogę!) nad rankiem,
- Pod brzóz już ostatnich wiankiem
- Jeszcze się zatrzymał stary,
- Jeszcze mi tam swoje mary,
- Swoje sny i wizje chore
- Oraz starca Wernyhorę
- Z wróżbą o dwóch chorągiewkach
- Przypomniał. A w leśnych drzewkach
- Był dziwny z powieścią związek,
- Jakieś szeptanie gałązek,
- Szmery stłumione półgłośne;
- Jakby śpiewania żałosne,
- Przez duchy tych drzew czynione
- Na kwietnym lewad wybrzeżu;
- Jakby po starym rycerzu
- Jakieś głosy utęsknione,
- (Które jeszcze w uchu słyszę)
- Radzące staremu na ciszę
- I spoczynek. - Wtem z rozłogów
- Podniosło się słońce złote,
- Na kształt Mojżeszowych rogów
- Ubrane w ogniste słupy;
- I wiodło nas na robotę
- Mieczową, którą już kupy
- Kawek i wron, i szulaków,
- Zwite koło naszych znaków
- Czarną koroną piekielną,
- Okrakały za śmiertelną.
- Rota za rotą sprawieni,
- Wszyscy dobrzy przyjaciele,
- Jechaliśmy - on na czele
- Z chorągwią - i w jar ów głuchy,
- Pełny deszczowych strumieni,
- A po ścianach czarny, sucy,
- Bokami słońcu zakryty,
- Wjechaliśmy, tak że słońce
- Ozłociło nasze kity
- I same sztandarów końce:
- A ciemność, jaka w kościołach
- Panuje, grobowej bliska,
- Na naszych leżała czołach,
- Gdyśmy przez te uroczyska
- Ciągnęli, żując myśli surowe;
- I tylko kopyt iskrzyska,
- Gdyśmy podkowa w podkowę
- Za naszym wodzem lecieli,
- Albo blask od karabeli
- Swoje ognie piorunowe
- Na ciemne jary te kładły;
- Jakby tam furie u skały
- Z ognistymi prześcieradły
- Na nasze ciała czekały,
- Tych ludzi. mających ginąć,
- Gotowe w płomień owinąć.
- Około dziewiątej rano
- Przyjechaliśmy nad duże
- Serca wód, wielkie kałuże,
- Stawek, gdzie nam po kolano
- Woda oraz grząskie błoto
- Lgnące pętało rumaki.
- Tam starzec z chorągwią złotą,
- A za nim pomniejsze znaki
- Wbrodziły a wody śpiące
- W srebrne się wielkie miesiące
- Rozeszły; jakby, o panie!
- Niosąc nasze pożegnanie
- Ojczyźnie gdzieś stojącej na brzegu
- Bo wtem, nie strzegąc szeregu,
- Ładu i żadnej komendy,
- Przyszedłszy nie wiedzieć którędy,
- Pokazał się lud gruszczyniecki.
- Ci się wężowymi stecki
- Zlewali z gór na Polaków;
- Ci się z jałowcowych krzaków
- Ukazali, strasznej cery
- Podpiłej - sinozielonej.
- Rzekłbyś, że na ziemi onej
- Jałowców ciemne ogrojce
- Przeradzają się w siekiery,
- W noże i w spisy, i w zbójce -
- Że te straszne jaru ciemnie
- Całe się krwią zarumienią
- I wyreżą się wzajemnie,
- I w dwie mogiły zamienią -
- Że ze srebrnego jeziorka
- Zrobi się teatrum nowe,
- Na którym śmierć jak aktorka
- Swe tragedie purpurowe
- Będzie odgrywać w ciemności;
- Krwawe sztandary pozwiesza,
- Ludzką kość do wilczej kości,
- Ciała ludzkie z psimi ciały
- Ohydną ręką pomięsza;
- I temu, co trupy wskrzesza
- A niebios jest gospodarzem,
- Takim okropnym cmentarzem
- Ta ohydna monarchini,
- Mająca świat w panowaniu;
- Przy wiekuistym wskrzeszaniu
- Litość albo strach uczyni
- I horor. - Pierwszy Gruszczyński,
- Obejrzawszy gór załogę
- I cały lud ukraiński,
- Któremu nie mógł podołać,
- Kazał długo i na trwogę
- Żałośnie w trąby zawołać.
- A dotąd nie wiem, na kogo
- Wołał - trąb serdeczną trwogą?
- I tym tak żałosnym graniem?
- Bo mu góry z urąganiem
- Odpowiedziały o męstwie
- Próżnym, gdzie moc taka wroga! -
- Więc sądzę, że Pana Boga
- O swoim niebezpieczństwie
- Trąbami on zawiadamiał;
- Więc sądzę - że pierwej duchy
- Na powietrzu gdzieś rozgramiał
- I bił o anielskie słuchy,
- I był w niebie, nim na świat powrócił,
- Porwał sztandar i na wrogi się rzucił.
- I z białą głową odkrytą
- Leciał gnany naszym gwarem
- I krzykiem - (a nie słowiczy
- To głos, kiedy szlachta krzyczy
- Pędząc zbrojna do ataku!)
- Już wódz na czele orszaku
- Dobył się z grząskiego błota;
- Już koń się na brzegu wspinał,
- Już chorągiew wielka złota
- Burczała, już rąbać zaczynał
- I powietrze już zarzynał
- Jęczące od szabli zamachu;
- Wtem stanął i bladość strachu
- Twarz mu oblała i rosła,
- Z ust próżne wypadły dźwięki,
- Sztandar złoty wypadł z ręki,
- Miecz na tasiemce zawisnął;
- A krew, co się wprzód podniosła,
- Tak że rumieniec wytrysnął,
- Wróciła trwożna do łona, -
- I bladość straszna, zielona,
- Bladość, co nigdy na Lachu
- Nie występuje - ohydna!
- Bladość, która w nocy widna
- Na złodzieju, bladość strachu
- Zielona i ołowiana; -
- Pierwszy raz wtenczas widziana
- Przez mnie na polskiej twarzy,
- Przeraziła nas husarzy,
- I mróz nam przeszedł przez kości:
- Bośmy się zlękli bladości
- Takiej czarnej, ołowianej,
- Na twarzy wodza widzianej.
- Bo ta przy srebrnym warkoczu
- Twarz biała jak u komety,
- Bo w twarzy te węgle oczu,
- W oczach te wzroku sztylety,
- I krwią, i ogniem czerwone,
- Gdzieś na powietrzu utkwione,
- Wylatujące z rozłogu,
- Gdzieś utkwione - jakby w Bogu -
- Dziś widzę
- Teraz was proszę
- Jeszcze o chwilę cierpliwą:
- Bo starca pałasz przynoszę;
- Więc słowy wszczepić muszę
- Jego mścicielowi w duszę.
- Niech tego ojca obraza
- Przejdzie w serce, w dłoń człowieka;
- Niech ten kawałek żelaza,
- Który rdza wieków powleka,
- Znajdzie tu ręce gorące;
- I niech te umierające
- Stare tureckie turkusy,
- Gdy je polskie ręce chwycą,
- Znów swe oczy rozbłękicą;
- Niech tej klingi kolor rusy,
- Gdy nią człowiek krzyż uczyni,
- Znów swoją twarz rozrubini
- Jak piorun polskich pałaszy
- I świat krzyżem czerwonym przestraszy.
REGIMENTARZ
- Zawiesiłeś nas ciekawych
- Nad przepaścią pełną strachu
- I widm jak upiory krwawych.
PAFNUCY
- Mówiłem wam, że w zamachu
- Szabli, lecąc od gromady,
- Starzec stanął - stał się blady,
- Głuchy, jakby skamieniony;
- Wysoko gdzieś zapatrzony
- Jak na kruki, jak na wrony,
- Na słońce i na niebiosa,
- Na anioły i na Boga.
- A na niego szedł las wroga,
- Gromada spis złotowłosa;
- Las niby jakiś bez liści,
- Który słońce rozogniści
- I na wierchołkach oświeci;
- Las w śrzodku pełny zamieci,
- Od mgieł zawiany posępnych;
- Las tajemnic niedostępnych,
- Z girlandą ognia na głowie;
- A w tej girlandzie, o Boże!
- Słuchajcie, mości panowie!
- I dajcie też Wernyhorze
- Świadectwo, że widzi, co gada. -
- Pośród spis dwoje główeczek,
- Jedna i druga tak blada;
- A tak utkwione na tyce,
- Że z tych dwojga dzieciąteczek
- Były dwie płonące świece
- I dwa umarłe księżyce
- Śród straszliwego ogrojca; -
- Dwie główki ścięte po szyje
- Szły prosto, prosto na ojca;
- Jakby wiosenne lilije
- Na krwawym zabójcy grobie; -
- Zda się ucieszone obie
- Tym wielkim egzaltowaniem,
- Tym powietrznym mogilnikiem,
- Tą wolnością i lataniem;
- Tym żelazem, co w nie tonął
- I z główek wyszedł ognikiem,
- I palił się na wietrze, i płonął
- Jako świętych serduszek oferta. -
- Kto wam to lepiej naczerta,
- Nie wiem? do ojca szły ręki,
- Niby żebrać o niebieskie zasiłki,
- A ja sądzę, że mogiłki
- Prosiły go i trumienki
- Lecz on! - gdy te dziatki ścięte
- Ujrzał i te spis wierzchołki!
- I wprzód pomyślał: - aniołki!
- A potem: - że wniebowzięte,
- A potem: - że już zarznięte,
- Pomyślał - to, mości panowie,
- Włos mu biały wstał na głowie;
- W zupełne wpadł obłąkanie;
- Pokazał na te świeczniki,
- Ręką nam pokazał na nie:
- I beknął: "Moje chłopczyki" -
- I nic nie mógł mówić więcej,
- Bo w usta mu sto tysięcy
- Pereł upadło. - A wtedy
- Jeden z nas krzyknął: "Mospanie!
- Na potem domowe biedy!
- Na potem po dziatkach płakanie!
- Teraz wrogom stawmy czoło,
- Nim otoczą nas wokoło
- I wytną na tej moczarze"
- To rzekł ów głos, a zaś starzy husarze
- Pewni byli, że im zemstę poruczy.
- Ale starze, cały w gniewie,
- Krzyknął: " Któż to mię tu uczy?
- Czy to wasz komendant nie wie,
- Skąd mu brać w rozpaczy radę?
- Oto mój tu pałasz kładę" -
- Rzekł i rzucił ten miecz goły -
- "Tu mi stać, bo ja pojadę
- Po dziatek moich popioły,
- Po te krwawe jarzębiny
- I po domowe nowiny.
- Choćbym miał przed moje chłopy
- Rzucić się, lizać im stopy,
- To wyproszę je od krzyża,
- Te główki, które wiatr piecze;
- Wszakże to resztki człowiecze!
- Których świętościom ubliża
- Pogrzeb taki bez szacunku,
- Takie urąganie z ciałek;
- Taki mięsiwa kawałek,
- Ten z boskiego wizerunku
- Łachman zatknięty na dzidę
- I na strach pokazywany,
- Oczom ludzkim na ohydę,
- Berberysem krwi skapany,
- Którego kruk Kozakom zazdrości". -
- To rzekł i pełen żałości
- Pojechał - i wnet go czernie
- Oblazły wkoło jak mrówki.
- Z giestu widać, że nieźmiernie,
- O swoje maleńkie główki
- Starzec prosząc spuścił z tonu;
- Z giestu widać i z pokłonu,
- Że pokorę wielką kłamał;
- Że zupełnie się tam złamał
- Ów szlachcic pod ręką Bożą.
- Podjechałem wtenczas bliżej
- I słyszałem, że go trwożą
- Główek tych niezdjęciem z krzyży
- I pogrzebem ich nieświętym;
- O domie mówią wyrżniętym,
- O krwi, mordach, o płomieniu;
- Nareszcie o żony zlężeniu
- I o powiciu szczenięcia.
- Wtenczas rękę jak do cięcia
- Podniósł z miecza obnażony;
- I cały wstydem czerwony -
- Bo i starość ma wstyd swój dziewiczy
- I pudorem się różanym maluje,
- Gdy kto świętość jej roztajemniczy -
- Krzyknął: "Hycle! pomorduję!
- Wytnę w pień! szelmy! gadziny!
- I nieba fundament siny
- Krwią czarną waszą zamażę!
- Gdzie szabla? gdzie moi husarze?" -
- Krzyknął obłąkany cały;
- Obejrzał się i stał się biały
- Jak trup - łzawić się zaczął i ślinić,
- I ogłupiał, i nie wiedział, co czynić.
- Wtenczas jeden sotnik stary
- Rzekł do niego: "Hej, Lachu i kumie!
- Wydaj rozkaz, szczob tyje huzary
- Ze szkap zlazły taj w jeziorka się szumie
- Nie kąpały, a na łaskę zdały się". -
- Słysząc to oczy tygrysie,
- Jasne starzec w chłopy wlepił
- I oczyma ich oślepił
- Jakby słońcami tej ziemi;
- Słońcami obłąkanemi
- We krwi, w płomieniach i w grozie,
- I rzekł: "Więc mię na powrozie
- Jak psa, pany gospodarze,
- Wiedźcie przed moje husarze,
- Gotowe niosąc siekiery.
- A jako znacie, żem szczery,
- Tak i przed śmiercią nie zdradzę;
- A wam szlachtę tu sprowadzę
- I pod siekierami będę
- Ostatnią dawał komendę".
- To rzekł: - a jemu pod boki
- Włożywszy mordercze piki,
- Tak że zdawał się wysoki
- Jako dawne męczenniki,
- Jak Chrystusowe sztandary
- Zbliżać się ku nam ów stary;
- Chłopstwo go tak, pewne zdrady,
- Wiodło przed własne szeregi.
- Ale oczy, nasze szpiegi,
- Poznały, że starzec blady
- Z chłopstwem się czarnym nie kuma,
- Ale żywota ostatki,
- Swój dwór wyrżnięty i dziatki
- Bogu na ofiarę składa;
- I sam też o palmach duma,
- Lecz męczeńskich - o czym chłopstwa gromada
- Nie wiedziała, nie znając Jezusa.
- Jakoż śród tych dzid obrusa,
- Jak na chuście Magdaleny,
- Słońce jasne, jego głowa
- Spokojna, a purpurowa
- Od męki cierniów serdecznych;
- Jakoby w kręgach słonecznych
- Dziś mi przed oczyma staje.
- Dał znak, by ucichły zgraje,
- I zamodlił się sam w sobie. -
- Nagle! w tym sercu, w tym grobie
- Całej nieszczęsnej rodziny!
- Jakieś głosy wielkie, mężne,
- Jakoby trąby mosiężne
- Z Jozafatowej doliny
- Zagrały i będzie słynąć
- Ta komenda, w okropnym parowie
- Zatrąbiona: "Mościwi panowie" -
- Wrzasnął - "za ojczyznę ginąć!
- Ja trup!" - To nam starzec krzyknął
- Jakby groźna trąba sądna,
- I okrwawił się, i z oczu nam zniknął.
- I zaczęła się walka nierządna,
- Bośmy z furią szatańską mścicieli
- We łzach ślepi i na oślep lecieli.
REGIMENTARZ
- Mniejszym stawią u ludów posągi,
- U nas tylko powiedzą po wiekach:
- "Taki ojciec! taki rycerz był ongi! -
- A husarze?
PAFNUCY
- Na chłopskich zasiekach
- Dali gardło; kilku tylko zostało
- I ci wstydzić się muszą żywota.
REGIMENTARZ
- Kto tak gada jak ty, ten niemało
- Musiał czynić?
PAFNUCY
- Późniejsza robota
- To pokaże, czy Pański robotnik.
REGIMENTARZ
- Któż ty jesteś?
PAFNUCY
- Stary dziwak, samotnik.
- Bez przyjaciół
REGIMENTARZ
- To nieprawda, mospanie
- Bo ja jestem twój przyjaciel i w stanie
- Dać za ciebie i gardło, i rękę
PAFNUCY
- O Gruszczyńskiego panienkę
- Proszę, jako opiekun sieroty
REGIMENTARZ
- Gdzie Sałynka?
KSIĘŻNICZKA
- Ach, dębu wywroty
- Czasem łamią i róże podleśne!
REGIMENTARZ
- Co mi wróżą te słowa boleśne?
KSIĘŻNICZKA
- Kochany mój opiekunie,
- Utraciliśmy Salunię.
- Zniknęła dzisiaj ze dworu,
- Jakby na nią ojciec krwawy
- Rzucił kontusza rękawy
- I do anielskiego choru,
- Na srebrne łabędzie stawy,
- Gdzie przy harfach grają dusze,
- Zaciągnął. Może też ona,
- Jako listek w zawierusze
- Z ziemi lekko podniesiona
- Duchową z rodzeństwem współką:
- Jak w jesieni listek klonu,
- Co się wydaje jaskółką,
- Lub jako listek jesionu,
- Co się zdaje gwiazdą złotą;
- Widząca się na świecie sierotą:
- Jak ton zlewa się do tonu,
- Jako ognik do ogników,
- Za duszami nieboszczyków
- Poleciała.
REGIMENTARZ
- Kontrefekcie
- Szpaka, mów mi bez ogródek.
- Ta panienka na respekcie
- Dla wielu mi dziś pobudek
- Droga - niech prawdy się dowiem.
KSIĘŻNICZKA
na stronie
- Cóż ja mu nieszczęsna powiem?
- Domysłów mu nie wyjawię.
REGIMENTARZ
- W krwawej nas trzymasz obawie.
KSIĘŻNICZKA
- Śniła mi się Dejanirą
- Porwaną, a potem śniła
- U dziada ze srebrną lirą,
- Jakoby brzoza pochyła
- Dumająca nad dumkarzem;
- Potem gwiazdą nad cmentarzem.
REGIMENTARZ
- Tu o sny nie chodzi wcale.
KSIĘŻNICZKA
- Więcej nie wiem nic, prócz plotek.
REGIMENTARZ
- Mów je.
KSIĘŻNICZKA
- Czy ja kołowrotek?
REGIMENTARZ
- Waćpanna mi za zuchwale
- Odpowiadasz. Tutaj chodzi
- O cześć młodziutkiej dziewczyny,
- O cześć szlacheckiej rodziny,
- O mój dom, któremu szkodzi
- Ten rapt, trafiwszy się u mnie.
KSIĘŻNICZKA
- A waćpan mię też za dumnie
- Pytasz się.
REGIMENTARZ
- Rzecz tego warta.
KSIĘŻNICZKA
z gniewem
- Dziewczyna twoja rozdarta
- Przez lwa. - Miej to, czegoś pytał. -
Odchodzi.
REGIMENTARZ
- Gdyby to prawda!
SAWA
na stronie
- Zazgrzytał.
REGIMENTARZ
- Ha! gdyby to prawda była,
- Że mój Lew To być nie może!
Wchodzi Chłop ukraiński.
CHŁOP
- Panycz mię z listem przysyła.
REGIMENTARZ
- Czy zdrów? Nim ten list otworzę,
- Pytam, czy zdrów? słyszysz, chłopie?
CHŁOP
- Tak, panie.
REGIMENTARZ
- Co znaczy: tak, panie?
- Oczy w tobie groźne topię;
- Odpowiadaj na pytanie.
CHŁOP
- Panicz ranny.
REGIMENTARZ
- A gdzie leży?
CHŁOP
- W mohiłach.
REGIMENTARZ
- Czy ty pijany?
CHŁOP
- Panicz żywcem pogrzebany.
do regimentarza, który rękę podnosi do bicia.
- Tak niechaj mię pan uderzy -
- Cóż ja winien? - Chłopstwo męczy panicza
REGIMENTARZ
- Tego chłopa weźcie z mego oblicza,
- Bo mię jego twarz przestrasza. -
- Hurra, pany! do pałasza,
- W moim dziecku ratować skrę duszy.
Wychodzi.
SAWA
- Tego trzeba, aż szlachcic się ruszy
- I zupełnie pałasza dobędzie.
Wychodzi.
PAFNUCY
sam
- Ach! Ukrainy nie będzie!
- Bo ją ludzie ci na mieczach rozniosą.
- Ach! róż polnych z jasną rosą
- Zabraknie, bo je ludzie ci kochankom rozdadzą.
- Ach dumy w grobach ucichną!
- Bo się pieśni do polskich już rycerzy uśmiechną.
- Ach koniec Ukrainie!
- Bo się sztandar szlachecki na kurhanach rozwinie.
Odchodzi.
ZMIANA I
Przy chałupie popa. Noc oświecona pożarem. Wchodzi Semenko z Chłopami.
SEMENKO
- Hej, świat smutku trumnica!
- Pod czerwonym pożarem,
- Serca nasze pod strachem,
- Duchy nasze pod czarem.
- Gonta się nam pokazał
- Przy pożarnej pochodni;
- Zabełkotał językiem
- Taj wprost piszow do Kodni.
- Trzeba, pany sotniki,
- Jeszcze siekier spróbować,
- Jeszcze raz przeciw czarom
- I krwią się rozczarować.
- Jutro ja, gospodarze,
- Przypnę czapline pióro,
- A popi błahocześni
- Niech wystąpią z proskurą,
- Niech nakarmią jak na śmierć
- Krwią Chrystusa umęczoną.
- Taj znów łysną siekiery
- Na pożarach, czerwono...
- I budem ludźmi. - Ojcze
CHŁOP
- A szczo bude z tą szlachtą?
SEMENKO
- Rizat! - Taj że bude strach to
- Na te pany; dworów blisko
- Takie czarne cmentarzysko,
- Kędy żywe trupy stoją,
- Dzidami wsparte pod boki.
- Niechaj się zaniespokoją
- I otworzą trakt szeroki,
- Sto-milowy trakt czerwony:
- Gdzie jak spotkasz gród kamienny,
- To uderzy w głośne dzwony
- I rozpuści włos płomienny,
- I żydowskim płaczem wrzaśnie:
- A jak chłuśniem krwią, to zgaśnie
- I przycichnie by mogiła
- Strach, panowie gospodarze,
- Strach to cała nasza siła.
- Szczob my mieli czortów twarze,
- A z płomieni złotych kryła,
- Hej - a głos szatańskich krzyków,
- Rękawice jak z krwawników,
- Piersi czarne i czuhunne,
- Myśli gromkie i piorunne:
- Tak świat nasz! - Idte, sotniki!
- Zabawcie'ś - jaką igraszką.
- Bo ja dziś żonaty z Laszką,
- Chciałby tę noc jak słowiki
- Przepędzić na miłośnych gruchawkach.
- Czekać mnie dolawszy dzbanka.
Chłopy odchodzą. Semenko stuka do chaty i wchodzą na scenę dwie Popadianki w zielonych sukniach, w złotych kokosznikach.
SEMENKO
- Hej siostry! a cóż ta szlachcianka?
POPADIANKA
- Ani usiądzie na ławkach,
- Ani chce pogadać z nami.
SEMENKO
- Jakże ona rubinami
- Mogłaby wam co polecić?
- Ustom takim tylko świecić
- I palić się, i wyjadać
- Serce z piersi, oczy z powiek; -
- Lecz nie jęczyć ani gadać,
- Bo jękną - to skona człowiek!
- Bo poproszą - w ogień skoczy! -
- Może was o co jej oczy
- Prosiły?
POPADIANKA
- Na nic nie patrzy.
SEMENKO
- Jakżeby te oczy, ognie,
- Patrzały, duszy nie zjadłszy?
- Człowiek się, bywało, wzmognie
- Na moc, na jedno spojrzenie -
- Taj te oczy jak kamienie
- Szmaragdowe, gdy w nich błyśnie!
- Ona z wami tak umyślnie
- W słowach i w spojrzeniach skąpa:
- Po spojrzeniach waszych stąpa,
- A po słowach waszych lata;
- Aż ta sczarowana chata
- Mej rusałce, mej dziewczynie
- W pałac srebrny się przekinie,
- W zamek z pawich piór i złota. -
- Czy się ona nie kłopota
- O co, siostry?
POPADIANKA
- Ciągle wzdycha.
SEMENKO
- Ach to uschnie od wzdychania,
- Jak od wonności usycha
- Kwiat, aż zbędzie malowania
- I pomięte liści zrzuci
- To wzdychaniem się wynuci
- Z całej pieśni, z serca głębi;
- I serduszko swe zaziębi,
- I wyszepce słodkie słowa.
- Dajcież mi ją - bo gotowa,
- Trwogą zaniespokojona,
- Westchnąć z serca tak, że skona.
Popadianki wyprowadzają Salomeę z chaty.
SALOMEA
- Ach jak straszno! - Czy gdzie gore?
- Czy to ty? - panie Semenko?
- Ach bez męża mi nieskore
- Płyną i smętne godziny
- Często posunięty ręką
- Zegareczek u dziewczyny
- Ukraca długą tęsknotę
- Ale choć ja słońce złote
- Posuwałam serca biciem,
- Choć księżyc wszedł nad futory,
- Psy się odezwały wyciem,
- Choć mruczą gdzieś senne znachory:
- Nie słyszę mojego pana.
- Ach jaka ja - jestem biedna!
- W chacie chłopskiej sama jedna!
- Wraz po ślubie zapomniana
- I opuszczona po ślubie
- Ja tak tajemnic nie lubię,
- Zawsze z ludźmi żyłam szczerze
- Powiedz? kiedyż mię zabierze
- Mój mąż od tych popadianek?
SEMENKO
- Nie wiem, panno
SALOMEA
- To ty może
- Której z tych dziewcząt kochanek?
SEMENKO
- Brat.
SALOMEA
- Ach, to się założę,
- Że ci one nie do duszy.
SEMENKO
- Hej - a to czemu, panienko?
SALOMEA
- Bo każda z nich tak się puszy!
- Humor mają kwaśny, dumny.
- Gdyby mnie dotknęły ręką,
- Myślałabym, że już leżę
- Na marach. - Ja tobie szczerze
- Mówię: gdzie pop, tam i trumna.
- Ale nie myśl, że ja dumna
- Lub z prostoty waszej szydzę
- Albo się chłopami brzydzę.
- Ja, bywało, pieśni wasze
- I wieczornic słucham lubo:
- Bywało, świecę zagaszę,
- Wyjdę nocą na poddasze
- I tam, jak za serca zgubą
- Tęsknię - słysząc na torbanie
- Śpiew i tańców tupotanie;
- To mi i zapachy leśne,
- I te głosy lecą dźwięczne,
- Od smętności aż miesięczne,
- Z wesołości - aż boleśne,
- A od krzyków niby wściekłe,
- A od ech długie, rozwlekłe,
- A czasem czyste jak ślozy,
- Jak szkło, na serce się leją.
- To czasem się mgły odwieją
- I odwiną srebrne brzozy,
- I pokażą mi z kolorów
- Wstążek - girlandę upiorów
- Lecącą. - Czasem z kurhanu,
- Kiedy się futrem otulę,
- Patrzę, jak wy na Trzy Króle
- Święcicie wody Jordanu.
- Gdzieś na srebrnym, rzecznym lodzie,
- Co błyszczy by złota blacha,
- Pop wasz trojgiem świateł macha,
- Ogniem rzuca po narodzie;
- Z trzema płomieniami w dłoni
- To wstanie to się pokłoni,
- To się pokłoni, to wstanie;
- Aż z wody ognie dostanie
- Zagaszoną wprzódy świecą;
- I ten ogień mu rozchwycą,
- Rozniosą wnet na rożany
- Lód pomiędzy tulipany
- Z chorągwi gdzie mi w pamięci
- Jeszcze dzisiaj widni święci,
- Na dnach złotych malowani
- I te popy
SEMENKO
- Jak szatani.
SALOMEA
- Nie, Semenko, każda wiara
- Prowadzi ludzi do Boga.
- Tatko mówi: "Świat to mara",
- A dobrodziej: "Śmierci trwoga". -
- Taj my, bywało, we dworze,
- Kiedy okna śnieg zawali,
- Przy tatku kolędowali
- W srebrne Narodzenie Boże.
- Jak pośród małej stajenki
- Pastuszkom strzygącym runo
- Zjawiło się Pańskie łuno,
- Płomień przezroczysty, cienki,
- Od złota, rubinów żywszy;
- I pastuszki oświeciwszy,
- Takim je natchnął weselem:
- Że wybiegli, o dzieciątku,
- Co miało być Zbawicielem,
- Rozpytując się po drodze.
- A potem - w jakimże kątku!
- Na jakiej oni podłodze!
- Na jakich prześcieradełkach,
- Różach, rubinach, perełkach,
- Narcyseczkach i bławatkach!
- Przy jakichże biednych świadkach?
- W żłóbeczku małym przed matką
- Znaleźli Pańską dziecinę.
- Ach - gdy nam zaśpiewał tatko,
- Że znaleźli - to mnie, małą dziewczynę,
- Łzy zalały: dreszcz radośny przechodził
- I krzyczałam: "Chrystus Pan się narodził!" -
- I krzyczałam, i klaskałam tak w ręce:
- "Chrystus Pan się narodził w stajence!" -
- A dziś! Boże! cóż ze mną siędzieje?
SEMENKO
- Co mi ten kur ranny pieje?
- Ot nie mogę od łez. - Słuchaj, panna
SALOMEA
- Ach, ja by świeża dziewanna
- Obrastałam w kwiatki złote.
- A dziś porzuciłam cnotę.
- Bóg wie, co to jeszcze będzie!
- Co się jeszcze ze mną stanie!
- Te wspomnienia, śpiewające łabędzie
Wchodzi Leon z kością trupią w ręku, ścigany przez kilku Chłopów.
- Co to jest? W brudnym żupanie
- Mój mąż w błocie cały, bez szabli?
SEMENKO
- Czy go wypuścili diabli?
LEON
- Ty podły zbójco! gałganie!
- Chłopie! napadłeś mię w lesie,
- Wyrąbałeś mi szwadrony,
- Wiozłeś rannego w kolesie,
- Gdzie jęczał szlachcic czerwony,
- Gorącą mię krwią oblewał
- I pode mną jak trup ziewał. -
- Jeńcem jestem, więc nie będę się targał,
- Lecz ci powiem wprost w oczy: ześ szelma!
- Żeś liberią - moją krwią zaszargał!
- Że ten szlachcic, co w oczach ma bielma,
- To twój krwią cię on swoją zaleje,
- Kiedy staniesz przed Boga jasnością.
- Ot wy katy! rzezunie! złodzieje!
- Ot ja wolny i trupią wam kością
- Dam ostatnią i krwawą naukę
- Łby wam podłe na miazgę potłukę!
- Tę kość w moim ręku Bóg zapali
- Jako piorun i będę was gromił,
- Aż się cmentarz pode mną zawali
SEMENKO
- Ot się Laszok na krew połakomił.
- Hej pokornie ja proszę waszmości,
- Daj mi z żonką noc przepędzić miodową.
LEON
- Ot ja - przy tej trupiej kości,
- Ty przy szabli - a tam purpurową
- Błyskawicą pożary nam świecą:
- Tu się tłuczmy - aż łby polecą
- W drobne drzazgi do błyskawic - i znikną.
SEMENKO
do chłopów
- Hej, parobki!
Chłopi chwytają Leona za ręce.
LEON
mocując się z chłopstwem
- Włosy wszystkie mi wstaną,
- Wszystkie jak gadziny sykną,
- Wszystkie jako węże świsną,
- Wszystkie jak pioruny błysną.
- A choć członki skrępowane
- W rękach u czarnych rzezuni,
- To cię włosami dostanę;
- Bo się mój włos rozpioruni,
- Powietrzem ciebie doleci
- I na węgiel czarny spali,
- A paląc twarz ci oświeci,
- Abyśmy się raz spotkali,
- Nim się napotkamy w niebie;
- Raz jak trupy spojrzeli na siebie.
- Bóg to widzi, że nie chcę żywota,
- Ale śmiercią chcę twej śmierci, gałganie;
- Chcę do mogilnego błota
- W robaków i krwi bluzganie
- Zaciągnąć ciebie za włosy,
- Zęby tobie wszczepić w gardło,
- Gryźć się z tobą jak połosy,
- Aby się na nas podarło
- Ubranie nasze cielesne
- A członki same bolesne
- Po stepie skakały jak żmije.
- Ja cię prosto nie zabiję
- Za króla złoto i srebro;
- Ale cię kiedyś za żebro
- Odwinięte, kościo-pióre,
- Siekierą tak odwalone,
- Że ma zawiasami skórę,
- Powieszę, jak żywą wronę!
- Jak ty, krwawy pastwicielu!
- Na jednym obywatelu,
- Stawszy się piersi felczerem,
- Usta mu zrobiłeś zerem
- I straszną krwawą pustoszą;
- A ze skór odartych skrzydła,
- Które go w niebo unoszą
- I pół ludzkiego straszydła
- Panu Bogu teraz jawią
- I pośród aniołów stawią,
- Strasznym go czyniąc aniołem;
- Otóż ja pod twoim czołem,
- Jeśli się żywi spotkamy,
- Wygryzę takie dwie jamy,
- Aby w nie mózg wolno ściekał,
- Jak ty woskiem powypiekał
- U tych dwóch, co na wznak leżą,
- Kłębiąc się w krwi jak delfiny
- I bluzg roztopionej cyny
- Na piersiach mają odzieżą,
- Krzyżem i srebrną kałużą,
- Pod którą ciało się dymi.
- Więc ja cię, gadzie olbrzymi!
- Nim cię duchy przenaturzą
- W psa i obłok z krwawej pary:
- W żebrach ci porobię szpary
- I te znituję ołowiem;
- A jeśli kiedy odpowiem
- Przed Bogiem, to wiem. że nie za to
SEMENKO
- Ty mój dobrodziej! ty chatą
- Obdarzył mnie i połonką,
- I znitował mnie z tą żonką,
- Która mi tu pachnie rajem
- Taj przyszedł - co? z korowajem?
- Na wesele twego sługi,
- Gdzie krew, to jak wina strugi;
- Gdzie mogiły - jak wyprawa,
- Księstwo całe, ziemia krwawa;
- A pieśń na te zaślubiny
- To wasze straszne łaciny,
- To wasz smętny pacierz laszy,
- Co mi głupie chłopstwo straszy
- Wyjąc w nocy po mogiłach.
- Szczob ty był lwem? przy lwich siłach?
- To by wczora z twymi pany
- Bił się niepardonowany
- I krwią las ojcowski zrosił,
- A u siekier się nie prosił,
- Tego był, co dziś, humoru.
- Gdyby ty był człek honoru?
- To by swą kochankę cenił
- I sługi z nią nie ożenił,
- Wypaliwszy wstydu znamię
SALOMEA
- Leonie, mów mu, że kłamie.
SEMENKO
- Ja twój mąż
SALOMEA
- Leonie drogi,
- Czemu ty patrzysz pod nogi?
- Podnieś oczy, w oczach siła.
LEON
- Trzeba, abyś uwierzyła
- W smoki, że na złocie siedzą,
- A pisklęta własne jedzą;
- W gadziny słońcem rozgrzane,
- Ciałami własnych rodziców
- Na stepach powypasane;
- W upiory, co od księżyców
- Wziąwszy gust do krwi czerwonej,,
- Częściej spowinowaconej
- Pragną, niż obcą się mażą:
- Gdy cię te wszystkie przerażą
- Monstra chodzące w purpurze,
- Czyniące przeciw naturze,
- By własnej dogodzić strawie:
- Wierz we mnie i bądź w obawie,
- Czy ja nie gorszy niż one
SALOMEA
- Zdrapał rany ach, utonę
- W tej krwi
SEMENKO
- Weźmijcie ją, siostry.
- Topór albo kosa skosi,
- Albo miłość jej od śmierci wyprosi.
Popadianki wnoszą do chaty Salomeę Semenko za Leonem, prowadzonym na cmentarz przez chłopy, wychodzi.