Spędzenie czasu
Cóż to, u diabła, mój kochany panie,
Czy książę Marcin drwinki stroi sobie?
Wszak to i adwent niebawiąc nastanie,
A on nie myśli o zabaw sposobie.
Na cóż się zdadzą te fałszywe wieści,
Którymi tylko nas ustawnie nudzi,
Już to sześć środów w przepaści się mieści,
A on nas zawsze i łudzi, i łudzi.
Przyrzekł nas bawić serenadą latem,
A przecież żadnej nie mieliśmy wcale.
Już lato zeszło, zejdzie zima na tem,
że tylko będzie przyrzekał nam bale.
Wszyscyśmy tego byli mnijemania,
Że będziem skakać w dzień imienin jego,
Wszystkieśmy przeto łożyli starania,
Żeby koniecznie było co nowego,
Z wielkim czekamy wszyscy utęsknieniem.
"Dniu - powtarzamy - dniu słodki, dniu miły,
Przywróć nam radość, niech za twym zbliżeniem
Znudzone smutkiem orzeźwią się siły."
Aż dzień żądany zbliżać się zaczyna
I jawnie znowu jak i przeszłe schodzi,
Jakaż więc, proszę, tych żartów przyczyna?
Taż sama zawsze, że nas tylko zwodzi.
Nic bym nie mówił, nie pisał, nie łajał,
Nie klął, nie zrzędził ani właził w drogę,
Gdyby mnie tylko książę o tym bajał.
Ale że tylu, darować nie mogę.
I tak zaczynam. Lecz cóż to, dla Boga,
Pióro oporem po papierze bieży,
Skądże ta nagła odmiana i trwoga?
Stąd, żem się zaląkł sądu, grzywien, wieży.
Bardziej z potrzeby bojaźni i kary
Już odtąd prawdy zrzekam się jak żony,
Mijam książęcia i jego przywary,
Nie spojrzę odtąd na most, czy skończony?
Nic mię, upewniam, doprawdy, nie wzruszy,
Choćby kto o to najbardziej nalegał,
Niech sobie będzie i z laufra koniuszy,
Niechaj tym jeździ, przed czym dawniej biegał.
Niech sobie chodzi literat w szlafroku,
Nic mnie do tego, że to czyni z nędzy,
Może niejeden szepce o nim z boku:
"Jaki cnotliwy, kiedy bez pieniędzy."
Niech pędem młokos po ulicy lata,
Niech konia śmiga, ludzi bryzga błotem,
Niech się za pan brat z możniejszymi brata;
Co mi się cudzym zatrudniać kłopotem!
Wolę ja patrzeć na rozwódki młode,
Co się z chłopcami bawią po kryjomu,
Co przez swój rozwód weszli tylko w modę,
Niźli źle bajać o nich lada komu.
Wolę ja bywać w mecenasów rzędzie,
Słuchać, o czym sam nie wie ten, co gada,
Patrzeć, jak to tam z niczego coś będzie,
Skoro się tylko złotówka w to zada.
Wolę ja mówić z lichwiarzem pacierze,
Wiele na miesiąc trzy od sta wyniesie,
Wiele zarobić na jakim papierze,
Jaki brać procent, gdy kto fant przyniesie.
Wolę ja patrzeć, jak z nadętą miną
Konno objeżdża oficer ulicę,
A drugi znowu za jedną godziną
Szpontonem wita rynku kamienice.
Wolę ja słuchać, jak to stary zrzędzi,
Jak to w ustawnej pragnie być niedoli,
Jak to ze skąpstwa ledwo się nie wędzi,
Jak to narzeka, choć go nic nie boli.
Wolę ja patrzeć na dziewcząt orszaki
I trawić z nimi posępne wieczory,
Słuchać, jak to tam i kontusz, i fraki
Są ukształcone różnymi pozory.
Jak to tam pełno wykwintnej młodzieży,
Jak to Eliza na bal się wybiera,
Ten zrzuci trzewik, a tamten przymierzy,
Ten jej za wielki, a tamten uwiera.
To weźmie szlafrok, to lewitkę włoży,
To się w podwłośnik znowu przeistoczy,
To zamaskować zupełnie się sroży,
To na polonez obraca swe oczy.
To białą weźmie spódnicę z frędzlami,
Niebieską zrzuci, to różową dają,
To haftowany dezabil z muszkami,
To: «w tym nie byłam», to: «w tym mnie poznają».
To czarny bierze kapelusz na głowę,
To go upina kwiateczki różnymi,
To kwiatki zrzuci, bufy da gazowe,
To á' la Malbrug z brzegami czarnymi.
To weźmie czepiec, to dormez pod brodę,
To toczek z wstążek klejonych pleciony,
To marmurata, że świeżo na modę
Z Paryża pocztą został przywieziony.
Na wasze, młodzi, złudzenie, na wasze,
Nie powiem, jak się piękna płeć gotuje,
Jak wstążką głowę z niechcenia przepasze,
Jak włos misternie trefi i pudruje.
Jak się sznurówką krępuje i dręczy,
Jak swe w zwierciadłach ruszenie układa,
Jak się do siebie przymila i wdzięczy,
Jak sobie mówi, sobie odpowiada.
Nad tym się wolę zabawiać i trudzić,
Nad tym gryźć pióro, nad tym siedzieć w domu,
Jak po bilarach włóczyć się i nudzić,
Jak płacić grzywny diabli wiedzą komu.