Baśń o trzech braciach i królewnie: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja nieprzejrzana][wersja nieprzejrzana]
Usunięta treść Dodana treść
m HotCat: Szybkie dodanie kategorii "Literatura polskiego romantyzmu", sprzątanie kodu
Linia 5:
{{erotyka}}
{{wulgaryzmy}}
: Mrok wieczorny — babcia siwa
: przy kominku głową kiwa.
: Nos jak haczyk, okulary,
: Coś pierdoli babsztyl stary.
: Snuje bajdy niestworzone,
: O królewnie Pizdolonie,
: O trzech braciach jak niewielu,
: O matuli ich z burdelu,
: Opowiada stare dzieje…
: A na dworze wicher wieje.
 
: Siądźcie społem panny, smyki,
: Młodojebce, stare pryki
: I nadstawcie dobrze uszy!
: Choć na polu śnieżek prószy.
: W domu ciepło i wygodnie…
: Zostaw pan w spokoju spodnie!
: Bo się wnet zawoła Mamy!…
: Cyt! Uwaga! Zaczynamy!
 
: Za morzami, za rzekami,
:Siądźcie społem panny, smyki,
: Za lasami, za górami,
:Młodojebce, stare pryki
: Żył przed bardzo wielu laty,
:I nadstawcie dobrze uszy!
: Król potężny i bogaty,
:Choć na polu śnieżek prószy.
: Dobrotliwy, szczodrobliwy,
:W domu ciepło i wygodnie…
: Lecz niezmiernie rozżalony,
:Zostaw pan w spokoju spodnie!
: Z racji córki, Pizdolony,
:Bo się wnet zawoła Mamy!…
: Która przecie dobra, miła
:Cyt! Uwaga! Zaczynamy!
: Lecz… nadmiernie się kurwiła.
 
: A dawała bez wyboru
: I rycerzom, panom dworu,
: I kucharzom, i stolarzom,
: Czasem nawet i malarzom!
: Na leżąco, na stojaka,
: W dupę, w cycki i na raka.
: Czy na dworze, czy w salonie,
: Czy w klozecie, czy na tronie,
: W każdej chwili, w każdym czasie
: Wciąż myślała o kutasie.
 
: Próżno mówił jej król stary,
:Za morzami, za rzekami,
: Że we wszystkim trzeba miary,
:Za lasami, za górami,
: Nie wypada bowiem pannie
:Żył przed bardzo wielu laty,
: Tak się kurwić bezustannie.
:Król potężny i bogaty,
:Dobrotliwy, szczodrobliwy,
:Lecz niezmiernie rozżalony,
:Z racji córki, Pizdolony,
:Która przecie dobra, miła
:Lecz… nadmiernie się kurwiła.
 
: Na nic się to wszystko zdało,
: Wciąż jej chuja było mało
: I na całym króla dworze
: Nikt chędożyć już nie może.
: Wszyscy byli rozjebani.
: Nawet księża, kapelani.
: Raz ją tak swędziała dupa.
: Że zgwałciła i biskupa,
: A gdy ten ją zerżnął marnie
: — Poszła dawać pod latarnię.
 
: Aż z burdelów w całym mieście,
:A dawała bez wyboru
: Do samego króla wreszcie,
:I rycerzom, panom dworu,
: Od kurewskiej całej nacji
:I kucharzom, i stolarzom,
: Przyszły kurwy w delegacji.
:Czasem nawet i malarzom!
: Ta najbardziej rozjebana,
:Na leżąco, na stojaka,
:W dupę,Padłszy wprzed cycki inim na raka.kolana,
: Z wielkim trudem tłumiąc łkanie
:Czy na dworze, czy w salonie,
: Rzecze: „Królu nasz i Panie!
:Czy w klozecie, czy na tronie,
: Ty panując od lat wielu
:W każdej chwili, w każdym czasie
: Ojcem byłeś dla burdelu.
:Wciąż myślała o kutasie.
: Upadają obyczaje!
: Twoja córka dupy daje!
: Na ulicy! bez pieniędzy!
: Przez co wpycha nas do nędzy.
: Nikt nas dziś już nie pierdoli,
: Bo darmochę każdy woli!
: A więc najjaśniejszy panie,
: Sprawiedliwość niech się stanie!”
 
: Król na łzy kurewskie czuły,
: Kazał dać ze swej szkatuły
: Każdej kurwie po dukacie,
: Po czym zamknął się w komnacie.
: W nocy zaś przywołał swego
: Astrologa nadwornego,
: By ten patrząc w gwiezdne szlaki
: Znalazł wreszcie sposób jaki,
: By królewnę można było
: — Dobrowolnie, czy też siłą —
: Wrócić znów do cnoty granic,
: A gdy to się nie zda na nic,
: Niech przynajmniej w swojej sferze
: Obłapników sobie bierze.
 
: Więc astrolog wziąwszy lupę,
:Próżno mówił jej król stary,
: Zajrzał raz królewnie w dupę,
:Że we wszystkim trzeba miary,
: Wielkim cyrklem pizdę zmierzył,
:Nie wypada bowiem pannie
: Po czym zamknął się w swej wieży.
:Tak się kurwić bezustannie.
: Tak był w pracy pogrążony,
: Taki przy tym roztargniony,
: Że szukając prawd na niebie
: W roztargnieniu srał pod siebie.
: Kręcił, wiercił teleskopem,
: Wreszcie wrócił z horoskopem
: I rzekł: „Smutną wieść, niestety
: objawiły mi planety,
: Że królewny nic nie wstrzyma.
: Na jej szał lekarstwa ni ma!
: Chyba, że się znajdzie jaki,
: Tęgi jebak nad jebaki,
: Który ją tak zerżnie pięknie,
: Że królewnie picza pęknie!
: Żywym ogniem się zapali,
: Na kawałki się rozwali.
: Wtedy będzie pizdolona
: Z czaru swego wyzwolona!
: I znów stanie się prawiczką
: Z malusieńską, ciasną piczką.”
 
: Król, choć płakał ze zmartwienia,
: Zamknął córkę do więzienia,
: By się więcej nie puszczała.
: Tam codziennie dostawała,
: Prócz świetnego utrzymania,
: Tysiąc świec do brandzlowania,
: Wazeliny beczkę całą…
: Lecz jej tego było mało.
: Ciągle płacze, ciągle krzyczy:
: „To za mało dla mej piczy!”
 
: Wszystkim było ogłoszone
:Na nic się to wszystko zdało,
: Że kto zbawi Pizdolonę
:Wciąż jej chuja było mało
: Ten dostanie ją za żonę
:I na całym króla dworze
: I podzieli się królestwem
:Nikt chędożyć już nie może.
: by raz skończyć z tym kurestwem.
:Wszyscy byli rozjebani.
:Nawet księża, kapelani.
:Raz ją tak swędziała dupa.
:Że zgwałciła i biskupa,
:A gdy ten ją zerżnął marnie
:— Poszła dawać pod latarnię.
 
: Więc zjeżdżają się jebacze,
: Czarodzieje, zaklinacze,
: I rycerze, królewicze,
: By królewnie zerżnąć piczę!
: Każdy swoich sił próbuje,
: Lecz choć tęgie mieli chuje
: Na nic się to wszystko zdało,
: Bo królewnie wciąż za mało.
 
: Król, gdy widział co się dzieje
:Aż z burdelów w całym mieście,
: Stracił całkiem już nadzieję,
:Do samego króla wreszcie,
: Płakał, martwił się dzień cały
:Od kurewskiej całej nacji
: Aż mu jaja posiwiały
:Przyszły kurwy w delegacji.
: Bo już siwy był na głowie.
:Ta najbardziej rozjebana,
:Padłszy przed nim na kolana,
:Z wielkim trudem tłumiąc łkanie
:Rzecze: „Królu nasz i Panie!
:Ty panując od lat wielu
:Ojcem byłeś dla burdelu.
:Upadają obyczaje!
:Twoja córka dupy daje!
:Na ulicy! bez pieniędzy!
:Przez co wpycha nas do nędzy.
:Nikt nas dziś już nie pierdoli,
:Bo darmochę każdy woli!
:A więc najjaśniejszy panie,
:Sprawiedliwość niech się stanie!”
 
: …A tymczasem heroldowie
: Wieści dziwne rozgłaszali
: Coraz dalej, dalej, dalej…
: Aż dotarły hen daleko,
: Gdzie za siódmą górą, rzeką,
: Stała sobie mała chatka,
: W niej mieszkała stara matka
: Wraz z synami swymi trzema,
: Którym równych w świecie nie ma.
 
: Każdy dzielny, tęgi, zwinny,
:Król na łzy kurewskie czuły,
: ale każdy z nich był inny
:Kazał dać ze swej szkatuły
: I w tym nie ma nic dziwnego:
:Każdej kurwie po dukacie,
: Każdy z ojca był innego.
:Po czym zamknął się w komnacie.
: Bo w młodości swojej czasie
:W nocy zaś przywołał swego
: Matka strasznie puszczała się.
:Astrologa nadwornego,
: Była stróżką przy burdelu
:By ten patrząc w gwiezdne szlaki
: I kochanków miała wielu.
:Znalazł wreszcie sposób jaki,
:By królewnę można było
:— Dobrowolnie, czy też siłą —
:Wrócić znów do cnoty granic,
:A gdy to się nie zda na nic,
:Niech przynajmniej w swojej sferze
:Obłapników sobie bierze.
 
: Syn najstarszy miał chuj długi
: I gruby na kształt maczugi,
: A po bokach jego były
: jak postronki - grube żyły,
: Jakieś sęki, jakieś guzy -
: Jaja miał jak dwa arbuzy!
: A że ciągle mu bez mała
: ta ogromna pyta stała,
: Chujogromem go nazwano.
 
: Pizdoliza nosił miano
:Więc astrolog wziąwszy lupę,
: Syn następny, bo lizanie
:Zajrzał raz królewnie w dupę,
: Stawiał wyżej nad jebanie,
:Wielkim cyrklem pizdę zmierzył,
: I nie było mistrza w świecie,
:Po czym zamknął się w swej wieży.
: Co prześcignął go w minecie.
:Tak był w pracy pogrążony,
:Taki przy tym roztargniony,
:Że szukając prawd na niebie
:W roztargnieniu srał pod siebie.
:Kręcił, wiercił teleskopem,
:Wreszcie wrócił z horoskopem
:I rzekł: „Smutną wieść, niestety
:objawiły mi planety,
:Że królewny nic nie wstrzyma.
:Na jej szał lekarstwa ni ma!
:Chyba, że się znajdzie jaki,
:Tęgi jebak nad jebaki,
:Który ją tak zerżnie pięknie,
:Że królewnie picza pęknie!
:Żywym ogniem się zapali,
:Na kawałki się rozwali.
:Wtedy będzie pizdolona
:Z czaru swego wyzwolona!
:I znów stanie się prawiczką
:Z malusieńską, ciasną piczką.”
 
: Cieszą matkę takie dzieci,
: Lecz niestety — smuci trzeci,
: Który rodu był zakałą,
: Bo miał kuśkę całkiem małą,
: A cieniutką na kształt glizdy
: I nie palił się do pizdy.
: Dobrze, gdy z matczynej woli
: Raz na miesiąc popierdoli.
: A że mało tak obłapia,
: Bracia mieli go za gapia.
: No i matka nawet czasem
: Nazywała go Głuptasem.
 
: Tak im słodko życie idzie,
:Król, choć płakał ze zmartwienia,
: Ani w zbytku, ani w biedzie.
:Zamknął córkę do więzienia,
: Starsze bowiem dwa chłopaki
:By się więcej nie puszczała.
: Zarabiali w sposób taki,
:Tam codziennie dostawała,
: że pobożne, starsze panie
:Prócz świetnego utrzymania,
: Brały ich na utrzymanie.
:Tysiąc świec do brandzlowania,
: A i matka, chociaż stara,
:Wazeliny beczkę całą…
: Też dawała za talara.
:Lecz jej tego było mało.
: Tylko trzeci syn - wyskrobek
:Ciągle płacze, ciągle krzyczy:
: Wypinał się na zarobek.
:„To za mało dla mej piczy!”
: Że nie udał się niewiastom,
: Dawał dupy pederastom
: I ku wielkiej matki złości
: Nie brał nic od swoich gości.
 
: Tak im się więc dobrze żyło,
: I wygodnie, dobrze, miło.
: Aż dotarła i w ich strony
: Wieść o losie Pizdolony.
: Na zarobek więc łakoma
: woła matka Chujogroma
: I tak rzecze: „Ty, mój synu
: Idź! Dokonaj tego czynu!
: Gdy spierdolisz Pizdolonę
: To dostaniesz ją za żonę.
: Pół królestwa twoim będzie!
: Tak królewskie brzmi orędzie.”
 
: Syn usłuchał rady matki.
:Wszystkim było ogłoszone
: Zaraz włożył czyste gatki.
:Że kto zbawi Pizdolonę
: Wymył chuja - i bez zwłoki
:Ten dostanie ją za żonę
: Raźno ruszył w świat szeroki.
:I podzieli się królestwem
: A gdy przybył do stolicy,
:by raz skończyć z tym kurestwem.
: Zaraz poszedł do ciemnicy
: Gdzie się świecą, rozkraczona,
: Brandzlowała Pizdolona.
 
: Pyta dębem mu stanęła,
: Więc się ostro wziął do dzieła
: I za pierwszym sztosem leci
: Błyskawicznie drugi, trzeci,
: Czwarty, piąty — aż nareszcie
: Wyrżnął sztosów tysiąc dwieście
: I utracił siłę całą —
: Lecz królewnie wciąż za mało!
: Tak był potem osłabiony,
: Że zleźć nie mógł z Pizdolony,
: Aż musiały dworskie ciury
: Ściągnąć go za dupę z dziury,
: I zanieśli omdlałego,
: Do szpitala zamkowego.
 
: A królewna ciągle krzyczy,
:Więc zjeżdżają się jebacze,
: Że to mało dla jej piczy!
:Czarodzieje, zaklinacze,
:I rycerze, królewicze,
:By królewnie zerżnąć piczę!
:Każdy swoich sił próbuje,
:Lecz choć tęgie mieli chuje
:Na nic się to wszystko zdało,
:Bo królewnie wciąż za mało.
 
: Prędko, prędko baśń się baje,
: Nie tak prędko kutas staje,
: Baśń się baje, czas ucieka,
: Chujogroma matka czeka,
: W końcu martwić się zaczyna -
: Że nie widać skurwysyna.
 
: Aż ją doszły straszne wieści…
:Król, gdy widział co się dzieje
: Powstrzymując łzy boleści,
:Stracił całkiem już nadzieję,
: Pizdoliza do się wzywa
:Płakał, martwił się dzień cały
: I w te słowa się odzywa:
:Aż mu jaja posiwiały
: — „Bratu, rzecz to nie do wiary,
:Bo już siwy był na głowie.
: Nie powiodły się zamiary.
: Kutas zmarniał mu, niestety —
: Idź więc ty, spróbuj minety!”
 
: I Pizdoliz wnet bez zwłoki,
: Ruszył prędko w świat szeroki.
: W końcu zaszedł do stolicy.
: Tam się udał do ciemnicy,
: Gdzie się świecą, rozkraczona,
: Brandzlowała Pizdolona.
 
: Zaraz ją za piczę łapie
:…A tymczasem heroldowie
: I minetę tęgo chlapie
:Wieści dziwne rozgłaszali
: Język jego na kształt węża
:Coraz dalej, dalej, dalej…
: To się spręża, to rozpręża,
:Aż dotarły hen daleko,
: To się wije jak sprężyna,
:Gdzie za siódmą górą, rzeką,
: W pizdę wwiercać się zaczyna,
:Stała sobie mała chatka,
: To po wierzchu, to od środka.
:W niej mieszkała stara matka
: Kręci na kształt kołowrotka,
:Wraz z synami swymi trzema,
: To się zwija znów jak fryga,
:Którym równych w świecie nie ma.
: że gdy patrzeć — w oczach miga.
: Doba tak za dobą mija,
: On jęzorem wciąż wywija.
: Lecz z nim także to się stało
: Że utracił siłę całą.
: Więc i jego dworskie ciury
: ściągnęły za dupę z dziury,
: I wyniosły omdlałego,
: Do szpitala zamkowego.
: A królewna ciągle krzyczy,
: Że to mało dla jej piczy!
 
: Prędko, prędko baśń się baje,
: Nie tak prędko kutas staje,
: Baśń się baje, czas ucieka,
: Pizdoliza matka czeka,
: I już martwić się zaczyna —
: Bo nie widać skurwysyna.
 
: W końcu widząc, że nie wraca
:Każdy dzielny, tęgi, zwinny,
: Myśli: „Na nic moja praca…
:ale każdy z nich był inny
: Biedna dola jest matczyna.
:I w tym nie ma nic dziwnego:
: Oto już drugiego syna
:Każdy z ojca był innego.
: Losy wzięły mi zdradziecko!
:Bo w młodości swojej czasie
: Jedno mi zostało dziecko,
:Matka strasznie puszczała się.
: I do tego całkiem głupie”.
:Była stróżką przy burdelu
:I kochanków miała wielu.
 
: …Głuptas miał to wszystko w dupie.
: Raz spokojnie po jedzeniu
: Chciał pochrapać sobie w cieniu.
: Coś mu jednak spać nie daje,
: Coś go ciągle gryzie w jaje.
: Więc się prędko zrywa z trawy,
: W portki patrzy się ciekawy
: A tu się po jajach szwenda
: Niby chrabąszcz — wielka menda!
 
: Głuptas już rozpinał gacie,
:Syn najstarszy miał chuj długi
: By ją zgubić w sublimacie,
:I gruby na kształt maczugi,
: Gdy wtem menda nieszczęśliwa
:A po bokach jego były
: Ludzkim głosem się odzywa:
:jak postronki - grube żyły,
: „Nie zabijaj chłopcze luby!
:Jakieś sęki, jakieś guzy -
: Czemu pragniesz mojej zguby?
:Jaja miał jak dwa arbuzy!
: Menda też stworzenie boże,
:A że ciągle mu bez mała
: Że inaczej żyć nie może
:ta ogromna pyta stała,
: I że czasem w jajo utnie —
:Chujogromem go nazwano.
: Nie gubże jej tak okrutnie!”
: Głuptas to serca bierze,
: Myśli sobie: „Biedne zwierzę,
: Że mnie utniesz, cóż to złego?
: Przecież nie zjesz mnie całego.
: A pocierpieć czasem mogę
: Idź więc dalej w swoją drogę!”
 
: A tu nagle menda znika
: I zmienia się w czarownika,
: Czarownika - czarodzieja,
: I do swego dobrodzieja,
: Co się w strachu z miejsca zrywa,
: W takie słowa się odzywa:
: — „Że litości miałeś względy
: Dla bezbronnej, słabej mendy
: I żeś jej darował życie -
: Wynagrodzę cię sowicie.
: Dam ja ci wskazówki pewne
: jak spierdolić masz królewnę.
: Sił twych mało tu potrzeba
: Jest kondona - samojeba,
: Który ma tę dziwną siłę,
: Że gdy włożysz na swą żyłę
: I rozkażesz - on za ciebie
: sztos za sztosem ciągle jebie
: Czarodziejską mocą cudną!
: Ale zdobyć go jest trudno...
: Dupa strzeże go zaklęta,
: Na przechodniów wciąż wypięta,
: Z której mocą złego ducha
: Ustawicznie ogień bucha.
: I czy z bliska, czy z daleka,
: Żarem swoim wszystko spieka.
: I w tym mocnym, wielkim żarze
: Dupa się całować każe,
: Lecz gdy powiesz do niej słowa:
: - «Niech się ogień w dupie schowa!
: Sama się pocałuj właśnie!»
: - Wtedy ogień w dupie zgaśnie.
: I powoli, z dobrej woli,
: Kondon zabrać ci pozwoli.
: Za twą dobroć ja ci mogę
: Do tej dupy wskazać drogę.
: Weź ten kłębek z sobą razem,
: On ci będzie drogowskazem!
: Rzuć na ziemię i idź wszędzie,
: Gdzie się kłębek toczyć będzie.
: Lecz pamiętaj zawsze święcie
: Czarodziejskie to zaklęcie!”
 
: Tu czarownik, niby mara,
:Pizdoliza nosił miano
: Zniknł i rozwiał się jak para.
:Syn następny, bo lizanie
: Głuptas wstaje ucieszony,
:Stawiał wyżej nad jebanie,
: Bierze kłębek, rozbawiony,
:I nie było mistrza w świecie,
: I nie mówiąc nic nikomu
:Co prześcignął go w minecie.
: Po kryjomu znika z domu.
 
: Prędko, prędko baśń się baje,
: Nie tak prędko kutas staje.
: Głuptas idzie, nie ustaje,
: Coraz nowe mija kraje.
: Gdy stu granic minął słupy
: Zaszedł wreszcie aż do dupy,
: Z której ogień wieczny tryska.
: A podszedłszy do niej z bliska,
: Rozżarzonej nad pojęcie,
: Czarodziejskie swe zaklęcie
: Głuptas z całej siły wrzaśnie:
: „Sama się pocałuj właśnie!”
: Wtedy dupa zawstydzona,
: Puściła go do kondona.
 
: Więc z kondonem, ucieszony,
:Cieszą matkę takie dzieci,
: Pędzi wnet do Pizdolony.
:Lecz niestety — smuci trzeci,
: A gdy przybył do stolicy,
:Który rodu był zakałą,
: Zaraz poszedł do ciemnicy,
:Bo miał kuśkę całkiem małą,
: Gdzie się świecą, rozkraczona,
:A cieniutką na kształt glizdy
: Brandzlowała Pizdolona.
:I nie palił się do pizdy.
:Dobrze, gdy z matczynej woli
:Raz na miesiąc popierdoli.
:A że mało tak obłapia,
:Bracia mieli go za gapia.
:No i matka nawet czasem
:Nazywała go Głuptasem.
 
: Wkłada kondon na kutasa
: I… O dziwo! U głuptasa
: Chuj, co zawsze był jak z ciasta,
: Na olbrzyma się rozrasta!
: Na sto chujów się rozdziela
: Każdy gruby, jak ta bela,
: Każdy twardy, jak ze stali,
: Każdy długi na sto cali!
: Wszystkie chuje z całej siły
: Na królewnę się rzuciły,
: Każdy się jej w piczę wwierca,
: Każdy końcem sięga serca,
: Każdy jej się w piczy grzebie,
: Każdy jebie, jebie, jebie…
: Głuptas leży bez wysiłku,
: Czasem klepnie ją po tyłku
: Czasem w cycki pocałuje,
: A samojeb piczę pruje.
: Aż królewna Pizdolona
: Zchędożona, spierdolona,
: Ze zmęczenia ledwo żywa,
: Krzyczy: — Cipa się rozrywa!
 
: Takie przy tym tarcie było,
:Tak im słodko życie idzie,
: Aż się w piczy zapaliło.
:Ani w zbytku, ani w biedzie.
: By ugasić pożar ciała,
:Starsze bowiem dwa chłopaki
: Straż zamkowa przyjechała
:Zarabiali w sposób taki,
: Z toporami, z bosakami,
:że pobożne, starsze panie
: Sikawkami i kubłami,
:Brały ich na utrzymanie.
: Słowem — z całym inwentarzem
:A i matka, chociaż stara,
: Używanym przy pożarze.
:Też dawała za talara.
: I po długiej, ciężkiej pracy
:Tylko trzeci syn - wyskrobek
: Ugasili ją strażacy.
:Wypinał się na zarobek.
:Że nie udał się niewiastom,
:Dawał dupy pederastom
:I ku wielkiej matki złości
:Nie brał nic od swoich gości.
 
: Tak została Pizdolona
: Z czaru swego wybawiona,
: I znów stała się prawiczką
: Z malusieńką, ciasną piczką.
: Głuptas dostał zaś w podziękę
: Pół królestwa i jej rękę.
 
: Król był taki ucieszony,
:Tak im się więc dobrze żyło,
: Ze zbawienia Pizdolony,
:I wygodnie, dobrze, miło.
: Że pomimo swej starości
:Aż dotarła i w ich strony
: Kapucyna rżnął z radości,
:Wieść o losie Pizdolony.
: Tak się znowu poczuł młody
:Na zarobek więc łakoma
: Potem zaś wyprawił gody
:woła matka Chujogroma
: Głuptasowi z Pizdoloną -
:I tak rzecze: „Ty, mój synu
: Mnie na gody zaproszono.
:Idź! Dokonaj tego czynu!
: Więc jak mówię, też tam byłem.
:Gdy spierdolisz Pizdolonę
: Jadłem, piłem, pierdoliłem,
:To dostaniesz ją za żonę.
: Bawiłem się z nimi społem,
:Pół królestwa twoim będzie!
: Aż zasnąłem gdzieś pod stołem…
:Tak królewskie brzmi orędzie.”
 
: Tu bajka dobiega końca
: Już za oknem patrzeć słońca
: Przy kominku babcia siwa
: Coś mamrocze, głową kiwa
: Dając dziatwie pouczenia
: O rozkoszach chędożenia.
 
: Których i Wam czytelnicy
:Syn usłuchał rady matki.
: Autor tej powiastki życzy!
:Zaraz włożył czyste gatki.
:Wymył chuja - i bez zwłoki
:Raźno ruszył w świat szeroki.
:A gdy przybył do stolicy,
:Zaraz poszedł do ciemnicy
:Gdzie się świecą, rozkraczona,
:Brandzlowała Pizdolona.
 
{{TekstPD|Aleksander Fredro}}
 
:Pyta dębem mu stanęła,
:Więc się ostro wziął do dzieła
:I za pierwszym sztosem leci
:Błyskawicznie drugi, trzeci,
:Czwarty, piąty — aż nareszcie
:Wyrżnął sztosów tysiąc dwieście
:I utracił siłę całą —
:Lecz królewnie wciąż za mało!
:Tak był potem osłabiony,
:Że zleźć nie mógł z Pizdolony,
:Aż musiały dworskie ciury
:Ściągnąć go za dupę z dziury,
:I zanieśli omdlałego,
:Do szpitala zamkowego.
 
 
:A królewna ciągle krzyczy,
:Że to mało dla jej piczy!
 
 
:Prędko, prędko baśń się baje,
:Nie tak prędko kutas staje,
:Baśń się baje, czas ucieka,
:Chujogroma matka czeka,
:W końcu martwić się zaczyna -
:Że nie widać skurwysyna.
 
 
:Aż ją doszły straszne wieści…
:Powstrzymując łzy boleści,
:Pizdoliza do się wzywa
:I w te słowa się odzywa:
:— „Bratu, rzecz to nie do wiary,
:Nie powiodły się zamiary.
:Kutas zmarniał mu, niestety —
:Idź więc ty, spróbuj minety!”
 
 
:I Pizdoliz wnet bez zwłoki,
:Ruszył prędko w świat szeroki.
:W końcu zaszedł do stolicy.
:Tam się udał do ciemnicy,
:Gdzie się świecą, rozkraczona,
:Brandzlowała Pizdolona.
 
 
:Zaraz ją za piczę łapie
:I minetę tęgo chlapie
:Język jego na kształt węża
:To się spręża, to rozpręża,
:To się wije jak sprężyna,
:W pizdę wwiercać się zaczyna,
:To po wierzchu, to od środka.
:Kręci na kształt kołowrotka,
:To się zwija znów jak fryga,
:że gdy patrzeć — w oczach miga.
:Doba tak za dobą mija,
:On jęzorem wciąż wywija.
:Lecz z nim także to się stało
:Że utracił siłę całą.
:Więc i jego dworskie ciury
:ściągnęły za dupę z dziury,
:I wyniosły omdlałego,
:Do szpitala zamkowego.
:A królewna ciągle krzyczy,
:Że to mało dla jej piczy!
 
 
:Prędko, prędko baśń się baje,
:Nie tak prędko kutas staje,
:Baśń się baje, czas ucieka,
:Pizdoliza matka czeka,
:I już martwić się zaczyna —
:Bo nie widać skurwysyna.
 
 
:W końcu widząc, że nie wraca
:Myśli: „Na nic moja praca…
:Biedna dola jest matczyna.
:Oto już drugiego syna
:Losy wzięły mi zdradziecko!
:Jedno mi zostało dziecko,
:I do tego całkiem głupie”.
 
 
:…Głuptas miał to wszystko w dupie.
:Raz spokojnie po jedzeniu
:Chciał pochrapać sobie w cieniu.
:Coś mu jednak spać nie daje,
:Coś go ciągle gryzie w jaje.
:Więc się prędko zrywa z trawy,
:W portki patrzy się ciekawy
:A tu się po jajach szwenda
:Niby chrabąszcz — wielka menda!
 
 
:Głuptas już rozpinał gacie,
:By ją zgubić w sublimacie,
:Gdy wtem menda nieszczęśliwa
:Ludzkim głosem się odzywa:
:„Nie zabijaj chłopcze luby!
:Czemu pragniesz mojej zguby?
:Menda też stworzenie boże,
:Że inaczej żyć nie może
:I że czasem w jajo utnie —
:Nie gubże jej tak okrutnie!”
:Głuptas to serca bierze,
:Myśli sobie: „Biedne zwierzę,
:Że mnie utniesz, cóż to złego?
:Przecież nie zjesz mnie całego.
:A pocierpieć czasem mogę
:Idź więc dalej w swoją drogę!”
 
:A tu nagle menda znika
:I zmienia się w czarownika,
:Czarownika - czarodzieja,
:I do swego dobrodzieja,
:Co się w strachu z miejsca zrywa,
:W takie słowa się odzywa:
:— „Że litości miałeś względy
:Dla bezbronnej, słabej mendy
:I żeś jej darował życie -
:Wynagrodzę cię sowicie.
:Dam ja ci wskazówki pewne
:jak spierdolić masz królewnę.
:Sił twych mało tu potrzeba
:Jest kondona - samojeba,
:Który ma tę dziwną siłę,
:Że gdy włożysz na swą żyłę
:I rozkażesz - on za ciebie
:sztos za sztosem ciągle jebie
:Czarodziejską mocą cudną!
:Ale zdobyć go jest trudno...
:Dupa strzeże go zaklęta,
:Na przechodniów wciąż wypięta,
:Z której mocą złego ducha
:Ustawicznie ogień bucha.
:I czy z bliska, czy z daleka,
:Żarem swoim wszystko spieka.
:I w tym mocnym, wielkim żarze
:Dupa się całować każe,
:Lecz gdy powiesz do niej słowa:
:- «Niech się ogień w dupie schowa!
:Sama się pocałuj właśnie!»
:- Wtedy ogień w dupie zgaśnie.
:I powoli, z dobrej woli,
:Kondon zabrać ci pozwoli.
:Za twą dobroć ja ci mogę
:Do tej dupy wskazać drogę.
:Weź ten kłębek z sobą razem,
:On ci będzie drogowskazem!
:Rzuć na ziemię i idź wszędzie,
:Gdzie się kłębek toczyć będzie.
:Lecz pamiętaj zawsze święcie
:Czarodziejskie to zaklęcie!”
 
 
:Tu czarownik, niby mara,
:Zniknł i rozwiał się jak para.
:Głuptas wstaje ucieszony,
:Bierze kłębek, rozbawiony,
:I nie mówiąc nic nikomu
:Po kryjomu znika z domu.
 
 
:Prędko, prędko baśń się baje,
:Nie tak prędko kutas staje.
:Głuptas idzie, nie ustaje,
:Coraz nowe mija kraje.
:Gdy stu granic minął słupy
:Zaszedł wreszcie aż do dupy,
:Z której ogień wieczny tryska.
:A podszedłszy do niej z bliska,
:Rozżarzonej nad pojęcie,
:Czarodziejskie swe zaklęcie
:Głuptas z całej siły wrzaśnie:
:„Sama się pocałuj właśnie!”
:Wtedy dupa zawstydzona,
:Puściła go do kondona.
 
 
:Więc z kondonem, ucieszony,
:Pędzi wnet do Pizdolony.
:A gdy przybył do stolicy,
:Zaraz poszedł do ciemnicy,
:Gdzie się świecą, rozkraczona,
:Brandzlowała Pizdolona.
 
 
:Wkłada kondon na kutasa
:I… O dziwo! U głuptasa
:Chuj, co zawsze był jak z ciasta,
:Na olbrzyma się rozrasta!
:Na sto chujów się rozdziela
:Każdy gruby, jak ta bela,
:Każdy twardy, jak ze stali,
:Każdy długi na sto cali!
:Wszystkie chuje z całej siły
:Na królewnę się rzuciły,
:Każdy się jej w piczę wwierca,
:Każdy końcem sięga serca,
:Każdy jej się w piczy grzebie,
:Każdy jebie, jebie, jebie…
:Głuptas leży bez wysiłku,
:Czasem klepnie ją po tyłku
:Czasem w cycki pocałuje,
:A samojeb piczę pruje.
:Aż królewna Pizdolona
:Zchędożona, spierdolona,
:Ze zmęczenia ledwo żywa,
:Krzyczy: — Cipa się rozrywa!
 
 
:Takie przy tym tarcie było,
:Aż się w piczy zapaliło.
:By ugasić pożar ciała,
:Straż zamkowa przyjechała
:Z toporami, z bosakami,
:Sikawkami i kubłami,
:Słowem — z całym inwentarzem
:Używanym przy pożarze.
:I po długiej, ciężkiej pracy
:Ugasili ją strażacy.
 
 
:Tak została Pizdolona
:Z czaru swego wybawiona,
:I znów stała się prawiczką
:Z malusieńką, ciasną piczką.
:Głuptas dostał zaś w podziękę
:Pół królestwa i jej rękę.
 
 
:Król był taki ucieszony,
:Ze zbawienia Pizdolony,
:Że pomimo swej starości
:Kapucyna rżnął z radości,
:Tak się znowu poczuł młody
:Potem zaś wyprawił gody
:Głuptasowi z Pizdoloną -
:Mnie na gody zaproszono.
:Więc jak mówię, też tam byłem.
:Jadłem, piłem, pierdoliłem,
:Bawiłem się z nimi społem,
:Aż zasnąłem gdzieś pod stołem…
 
 
:Tu bajka dobiega końca
:Już za oknem patrzeć słońca
:Przy kominku babcia siwa
:Coś mamrocze, głową kiwa
:Dając dziatwie pouczenia
:O rozkoszach chędożenia.
 
 
:Których i Wam czytelnicy
:Autor tej powiastki życzy!
 
[[Kategoria:Aleksander Fredro]]
[[Kategoria:Erotyka]]
[[Kategoria:Literatura polskiego romantyzmu]]
{{TekstPD|Aleksander Fredro}}