Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/211: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
 
Status stronyStatus strony
-
Przepisana
+
Skorygowana
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 1: Linia 1:
nikt nie rozpacza. — Ja też zostanę tutaj Aspazjo — ulepszę się, ugodnię, i tutaj ciebie czekać będę: twoje i moje zmyję przewinienia!...»<br>
nikt nie rozpacza. — Ja też zostanę tutaj Aspazjo — ulepszę się, ugodnię, i tutaj ciebie czekać będę: twoje i moje zmyję przewinienia!...»<br>
{{tab}}Przez miesiąc cały żyłem gorączkową nadzieją — z zupełnej pewności przerzucałem się w zwątpienie zupełne, bo niech tam kto jak chce się chwali, ten, co raz już wierzyć przestał, nigdy naprawdę potem nie uwierzy, a dla lego, co już raz cierpieć zaczął, chwile nadziei są jak kantarydowe<ref>Drażniący proszek, sporządzony z pewnego gatunku owadów, używany na wizykatorje.</ref> proszki w otwartą ranę sypane. — Co wieczór tylko miałem przystęp kilku chwil, nie wiem szczęściu czy paroksyzmowi gorączki podobnych. Wtedy siadałem w pokoiku na górze — ktoś mi ogień przychodził rozniecać, a ja całą godzinę, to jest cały czas póki się nałożone drzewo nie spaliło, patrzyłem w obraz i nigdy mi ani jedna smutna myśl nie przyszła. — Jeśli kiedy o innej porze próbować tego chciałem, próba się nigdy nie powiodła. — O zmierzchu tylko w kominkowem świetle, jakgdyby kto czary jakie rzucił, niemylnie zstępowała na mnie półsenność błoga, dobroczynna i orzeźwiająca. — Wtedy czytałem w mej wyobraźni najtkliwsze słowa spodziewanej odpowiedzi — czasem przypuszczałem nawet, że Aspazja sama już zajeżdża, już wchodzi, już mi ręce na szyję zarzuca i mówi: — «Bądźmy dobrzy — bądźmy szczęśliwi. — Najczęściej jednak traciłem wszelką osobistość, a płótno ożywiało się zato i siedzące na niem postaci ruchomego życia nabierały — to się płaszcz Alcybjadesa osunął — to ręka Aspazji drgnęła — to się promienie ich włosów zmięszały, to jakieś ciche słowa wyszły. — Bądź co bądź, ja tej godziny nie byłbym mieniał... nie byłbym mieniał, gdyby mi kto dawał za nią dobrze w rzeczywistość zawarowane, lecz utajone przede mną szczęście — bo juścić, gdyby kto był powiedział, że stawi żywą Aspazję, to byłbym się nie {{pp|wa|hał}}
{{tab}}Przez miesiąc cały żyłem gorączkową nadzieją — z zupełnej pewności przerzucałem się w zwątpienie zupełne, bo niech tam kto jak chce się chwali, ten, co raz już wierzyć przestał, nigdy naprawdę potem nie uwierzy, a dla tego, co już raz cierpieć zaczął, chwile nadziei są jak kantarydowe<ref>Drażniący proszek, sporządzony z pewnego gatunku owadów, używany na wizykatorje.</ref> proszki w otwartą ranę sypane. — Co wieczór tylko miałem przystęp kilku chwil, nie wiem szczęściu czy paroksyzmowi gorączki podobnych. Wtedy siadałem w pokoiku na górze — ktoś mi ogień przychodził rozniecać, a ja całą godzinę, to jest cały czas póki się nałożone drzewo nie spaliło, patrzyłem w obraz i nigdy mi ani jedna smutna myśl nie przyszła. — Jeśli kiedy o innej porze próbować tego chciałem, próba się nigdy nie powiodła. — O zmierzchu tylko w kominkowem świetle, jakgdyby kto czary jakie rzucił, niemylnie zstępowała na mnie półsenność błoga, dobroczynna i orzeźwiająca. — Wtedy czytałem w mej wyobraźni najtkliwsze słowa spodziewanej odpowiedzi — czasem przypuszczałem nawet, że Aspazja sama już zajeżdża, już wchodzi, już mi ręce na szyję zarzuca i mówi: — «Bądźmy dobrzy — bądźmy szczęśliwi». — Najczęściej jednak traciłem wszelką osobistość, a płótno ożywiało się zato i siedzące na niem postaci ruchomego życia nabierały — to się płaszcz Alcybjadesa osunął — to ręka Aspazji drgnęła — to się promienie ich włosów zmięszały, to jakieś ciche słowa wyszły. — Bądź co bądź, ja tej godziny nie byłbym mieniał... nie byłbym mieniał, gdyby mi kto dawał za nią dobrze w rzeczywistość zawarowane, lecz utajone przede mną szczęście — bo juścić, gdyby kto był powiedział, że stawi żywą Aspazję, to byłbym się nie {{pp|wa|hał}}