Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/113: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja przejrzana] | [wersja przejrzana] |
grafika |
|||
Treść strony (podlegająca transkluzji): | Treść strony (podlegająca transkluzji): | ||
Linia 2: | Linia 2: | ||
{{tab}}Twarz jego, przez pół szkarłatnie, przez pół czarno pomalowana, wykrzywiona śmiechem dzikiej radości, wyglądała straszliwie w czerwonym odbłysku światła, padającego od ognia w chacie. Roland pochwycił wzniesione ramię dzikiego i wysilał się, aby powstrzymać cios śmiertelny. Kilka chwil nadludzkich zapasów zdawało się być wiekiem dla młodziana, niemającego najmniejszej nadziei odparcia noża, który już prawdę gardła dotykał.<br> |
{{tab}}Twarz jego, przez pół szkarłatnie, przez pół czarno pomalowana, wykrzywiona śmiechem dzikiej radości, wyglądała straszliwie w czerwonym odbłysku światła, padającego od ognia w chacie. Roland pochwycił wzniesione ramię dzikiego i wysilał się, aby powstrzymać cios śmiertelny. Kilka chwil nadludzkich zapasów zdawało się być wiekiem dla młodziana, niemającego najmniejszej nadziei odparcia noża, który już prawdę gardła dotykał.<br> |
||
{{tab}}Wtem ogień w chacie nagle zgasł i ciemności ogarnęły walczących. Roland uczuł, że uścisk zaczyna wolnieć i w tejże chwili gorący strumień krwi oblał mu twarz. Lecz nie jego była to krew, ale nieprzyjaciela, który, ugodzony niewidzialną ręką i bronią, jak dąb zwalony, legł u stóp kapitana, porywając go swym ciężarem na ziemię.<br> |
{{tab}}Wtem ogień w chacie nagle zgasł i ciemności ogarnęły walczących. Roland uczuł, że uścisk zaczyna wolnieć i w tejże chwili gorący strumień krwi oblał mu twarz. Lecz nie jego była to krew, ale nieprzyjaciela, który, ugodzony niewidzialną ręką i bronią, jak dąb zwalony, legł u stóp kapitana, porywając go swym ciężarem na ziemię.<br> |
||
{{Tylko na stronie||<br>[[File:PL Bird - Duch puszczy 03.jpg|400px|center|thumb|{{f|align=right|LITOGR. K. KRANIKOWSKI, KRAKÓW.|w=0.8em}}]]<br>}} |
|||
{{tab}}— Wstawaj! wstawaj! — poszepnął mu głos Natana, który mu dopomógł wydobyć się z pod trupa Indyanina. — Bijesz się jak lew albo niedźwiedź brunatny. Jakkolwiek brzydzę się krwi rozlewem, nie będę ci jednakże miał za złe, jeżeli z tuzin jeszcze tych poczwar wyprawisz do piekła. Oto twoja strzelba i pistolety: pal, ażeby myśleli, żeś otrzymał posiłki. Ja z mej strony, nie mogąc walczyć, przynajmniej będę naśladował głosy osadników, przybyłych ci niby na pomoc.<br> |
{{tab}}— Wstawaj! wstawaj! — poszepnął mu głos Natana, który mu dopomógł wydobyć się z pod trupa Indyanina. — Bijesz się jak lew albo niedźwiedź brunatny. Jakkolwiek brzydzę się krwi rozlewem, nie będę ci jednakże miał za złe, jeżeli z tuzin jeszcze tych poczwar wyprawisz do piekła. Oto twoja strzelba i pistolety: pal, ażeby myśleli, żeś otrzymał posiłki. Ja z mej strony, nie mogąc walczyć, przynajmniej będę naśladował głosy osadników, przybyłych ci niby na pomoc.<br> |
||
{{tab}}I poskoczywszy w zwaliska chaty, {{pp|pogrążo|nej}} |
{{tab}}I poskoczywszy w zwaliska chaty, {{pp|pogrążo|nej}} |