Strona:Zweig - Amok.pdf/126: Różnice pomiędzy wersjami

(Brak różnic)

Wersja z 00:32, 18 sty 2021

Ta strona została przepisana.

której gorące ciało dobrze znałem, której oddech w długich nocach gasł w moim oddechu, a we mnie nic się nie poruszyło, nic nie broniło się przeciwko temu, nic nie starało się ją napowrót zdobyć, nic z tego wszystkiego, co zdrowy instynkt tej kobiety uważał za zupełnie naturalne u normalnego, prawdziwego mężczyzny — nic nie odezwało się we mnie. W tej chwili po raz pierwszy uświadomiłem sobie, jak daleko już we mnie postąpił ów proces odrętwienia — ślizgałem się bowiem przez życie, jak po płynącej zwierciadlanej wodzie, nie zapuszczając nigdzie korzeni, i czułem dobrze, że to zimno miało w sobie coś umarłego, coś trupiego, wprawdzie nieprzenikniętego jeszcze zgniłym oddechem zepsucia, ale że była to już bez ratunku skostniała, nieludzko zimna nieczułość, chwila, która wyprzedza umieranie i zewnętrznie widoczny rozkład.
Począwszy od tego epizodu zacząłem w sobie obserwować to osobliwe odrętwienie uczuć, tak jak chory obserwuje swoją chorobę. Kiedy niedługo potem umarł mój przyjaciel i postępowałem za jego trumną, wsłuchiwałem się w siebie, czy się nie odezwie we mnie jakiś smutek, jakiś żal, że człowiek bliski mi od lat dziecinnych zniknął na zawsze. Ale nic nie czułem, nic, zdawało mi się, że jestem ze szkła, przez które tylko przeświecają przedmioty i chociaż wyszukiwałem sobie racjonalne powody, żeby się zmusić do odczuwania smutku lub radości, jednak moje serce milczało. Ludzie mnie opuszczali, kobiety przychodziły i odchodziły, nie odczuwałem tego inaczej, tylko jak ktoś, kto, siedząc w ciepłym pokoju, odczuwa deszcz, który siecze o szyby.