Przypadki Robinsona Kruzoe/XXXI: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja nieprzejrzana][wersja nieprzejrzana]
Usunięta treść Dodana treść
Bartek21 (dyskusja | edycje)
Nowa strona: {{Przypadki Robinsona Cruzoe}} ===MÓJ DWÓR. NOWA WYCIECZKA. BIELIZNA. ROZMAITE NARZĘDZIA. NAMIOT. ZŁOTO I SREBRO BEZ WARTOŚCI. PISMO ŚWIĘTE. BŁOGA PRZEPOWIEDNIA. DZIAŁO I KULE....
 
Bartek21 (dyskusja | edycje)
Nie podano opisu zmian
Linia 35:
 
Wylądowawszy, rozbiłem przy pomocy żagla, sznurów i kołków ponad mymi rzeczami namiot i postanowiłem przepędzić noc na brzegu, aby jutro oszczędzić sobie drogi od jaskini nad morze.
 
Noc była prześliczna, gwiazdy jaskrawo świeciły, a ja pod namiotem rozciągnąłem się wygodnie na materacu. Mając pod głową poduszkę, a przykryty kołdrą, używałem, jak jaki monarcha wschodni.
 
Przebudziwszy się przed wschodem słońca, postanowiłem wpław popłynąć do okrętu, a to dlatego, aby zbudować nową tratwę i tym sposobem mieć więcej drzewa. Przy zbijaniu pierwszej nabrałem wprawy, a morze zupełnie spokojne nie przeszkadzało mi wcale.
 
Pierwszym więc zatrudnieniem za przybyciem na pokład było wyrzucenie dwóch dużych belek na wodę, ma się rozumieć przywiązanych sznurami, aby ich fale nie uniosły. Pomiędzy nie narzucałem łat i desek, i wkrótce tratwa była gotowa.
 
Przebrałem się zaraz w suknie europejskie, gdyż w moich szatach dawnych było mi za gorąco przy tej ciężkiej pracy. Kiedym się przejrzał w lustrze, dziwnego doznałem wrażenia.
 
Wprawdzie już nieraz przeglądałem się w strumieniu, ale przypadkiem raczej aniżeli z umysłu. O, jakżem się przez te siedem lat odmienił. Cera niegdyś delikatna, młodzieńcza - zgrubiała, opalona skóra była podobna do indiańskiej, broda i wąsy okryły twarz, a długie włosy spadały w nieładzie.
 
- O, mój Robinsonku, jakże się, nieboraku, zestarzałeś, rodzice nie poznaliby cię wcale. Z młodego chłopca zostałeś dojrzałym mężczyzną, a kłopoty, troski, zmartwienia i niewygody niemało się do tego przyczyniły.
 
Wyżaliwszy się tak przez chwilę, powróciłem do pracy, bo już czas przypływu nadchodził i trzeba było z niego korzystać. Wyładowana tratwa zanurzała się dość głęboko, gdyż kilka kręgów ołowiu, które wraz z maszynką do lania kul zabrałem, przyczyniły niemało ciężaru.
 
Płynąc ku brzegowi, rozśmiałem się mimowolnie, patrząc na zapasy broni i amunicji, których najwięcej zabrałem. Przestrach był tego powodem. Zdawałoby się, że chcę prowadzić wojnę z całą ludnością karaibską.
 
Po południu odbyłem nową podróż. Okręt przez burzę znacznie widać ucierpiał, gdyż dużo towarów było zepsutych. W składzie na dole było kilka dużych beczek z winem, lecz tak ciężkich, że ich nie mogłem z miejsca poruszyć. Zresztą, nie uganiałem się wcale za gorącymi napojami i wziąłem tylko jedną baryłkę wina, ażeby w razie choroby mieć jakiś ratunek.
 
Pomiędzy mnóstwem rzeczy zabrałem łopatkę do węgli, szczypce, pogrzebacz, parę drągów żelaznych. Lecz co mię najbardziej zachwyciło, to kilkanaście łopat, żelazem okutych, które mi do uprawy roli bardzo się przydać mogły oraz kilkanaście niewielkich radełek, snadź przeznaczonych do oborywania trzciny cukrowej. Zabrałem także duży miedziany kocioł, maszynkę do czekolady i żarna nowiuteńkie, dosyć duże, na koniec ruszt wielki i znaczny zapas wędek rozmaitego gatunku. Już miałem odpływać, kiedy żałosne miauczenie dało się słyszeć spod pokładu. Zbiegłem na dół po schodach i znalazłem dwa koty wygłodniałe i chude. Rzuciłem im kawał słoniny, którą chciwie pożarły. Wprawdzie zwierzęta te nie były mi na nic pożyteczne, lecz