Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/94: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
 
Anwar2 (dyskusja | edycje)
Status stronyStatus strony
-
Przepisana
+
Skorygowana
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 1: Linia 1:
{{pk|je|den}} obok drugiego, jeden w drugiego wepchnięty, a w środku osadził się najwyższy z nich, z coraz wyżej i wyżej piętrzącymi się wieżycami.<br />
{{pk|je|den}} obok drugiego, jeden w drugiego wepchnięty, a w środku osadził się najwyższy z nich, z coraz wyżej i wyżej piętrzącymi się wieżycami.<br>
{{tab}}A nagle było to, jakby się wierzchołek najwyższego szczytu był na dwoje rozłupał, bo ujrzał go teraz podwójnym.<br />
{{tab}}A nagle było to, jakby się wierzchołek najwyższego szczytu był na dwoje rozłupał, bo ujrzał go teraz podwójnym.<br>
{{tab}}To nie może być! pomyślał zdumiony — był przecież na nim przed dwoma dniami i tam był tylko jeden szczyt...<br />
{{tab}}To nie może być! pomyślał zdumiony — był przecież na nim przed dwoma dniami i tam był tylko jeden szczyt...<br>
{{tab}}Wykluczone całkowicie, by tam mogło być coś innego — zacietrzewił się i starał się sobie samemu niezbicie dowieść, że tylko jeden szczyt tam się znajdował...<br />
{{tab}}Wykluczone całkowicie, by tam mogło być coś innego — zacietrzewił się i starał się sobie samemu niezbicie dowieść, że tylko jeden szczyt tam się znajdował...<br>
{{tab}}Bo jakżeż? Przecież pamiętał jak najwyraźniej: tam, gdzie teraz widać tą czarną plamę — tam przecież spoczywali — on i Janusz — tam! Zerwał się nagle, bo ujrzał dokładnie, jak na dwóch wierzchołkach rozpołowionego szczytu jął Obłęd i Zbrodnia wyskakiwać potworny dyabelski taniec.<br />
{{tab}}Bo jakżeż? Przecież pamiętał jak najwyraźniej: tam, gdzie teraz widać tą czarną plamę — tam przecież spoczywali — on i Janusz — tam! Zerwał się nagle, bo ujrzał dokładnie, jak na dwóch wierzchołkach rozpołowionego szczytu jął Obłęd i Zbrodnia wyskakiwać potworny dyabelski taniec.<br>
{{tab}}To nie może być — przecierał oczy w rozpacznym lęku — to nie może być! Tam tylko jeden szczyt! Tam — ot! tam siadł Janusz na ruchomym głazie — tak! śmiał się jeszcze, że siadł na kołyszącej się kolebce — on zaś, Oksza, wyprostował się, chciał się wyżej podciągnąć, trącił niebacznie głaz nogą, głaz się zatoczył, a gdy się odwrócił, ujrzał, jak Janusz rozbryzgiwał się na miazgę o ostre skały tej przepastnej studni, w którą leciał...<br />
{{tab}}To nie może być — przecierał oczy w rozpacznym lęku — to nie może być! Tam tylko jeden szczyt! Tam — ot! tam siadł Janusz na ruchomym głazie — tak! śmiał się jeszcze, że siadł na kołyszącej się kolebce — on zaś, Oksza, wyprostował się, chciał się wyżej podciągnąć, trącił niebacznie głaz nogą, głaz się zatoczył, a gdy się odwrócił, ujrzał, jak Janusz rozbryzgiwał się na miazgę o ostre skały tej przepastnej studni, w którą leciał...<br>
{{tab}}Coraz potworniej szalał na wierzchołkach rozłupanego szczytu sprosny taniec Obłędu i Potępienia i coraz potworniejszem wydało mu się to wspomnienie... och nie! to nie było wspomnienie, to spowiedź, włosy na głowie jeżąca spowiedź wobec samego siebie — bo — zwinął się w kłębek — bo wiedział, że rozmyślnie i z nadludzkiem wytężeniem wszystkich sił zwalił głaz, na którym Janusz siedział — rozpaczliwa spowiedź obłąkanej duszy...<br />
{{tab}}Coraz potworniej szalał na wierzchołkach rozłupanego szczytu sprosny taniec Obłędu i Potępienia i coraz potworniejszem wydało mu się to wspomnienie... och nie! to nie było wspomnienie, to spowiedź, włosy na głowie jeżąca spowiedź wobec samego siebie — bo — zwinął się w kłębek — bo wiedział, że rozmyślnie i z nadludzkiem wytężeniem wszystkich sił zwalił głaz, na którym Janusz siedział — rozpaczliwa spowiedź obłąkanej duszy...<br>
{{tab}}Padł na kolana z ciężką rozpaczą:<br />
{{tab}}Padł na kolana z ciężką rozpaczą:<br>
{{tab}}Czemuż nie miał odwagi, odwrócić się i spojrzyć w oczy
{{tab}}Czemuż nie miał odwagi, odwrócić się i spojrzyć w oczy