Paryż (1909): Różnice pomiędzy wersjami

[wersja nieprzejrzana][wersja nieprzejrzana]
Usunięta treść Dodana treść
Wyciorek (dyskusja | edycje)
Nie podano opisu zmian
formatowanie tekstu, lit.
Linia 2:
 
 
<poem>
Patrz! przy zachodzi, jak z Sekwany łona<br>
Poiwstają Powstają gmachy połamanym składem,<br>
Jak jedne drugim wchodzą na ramiona,<br>
Gdzieniegdzie ulic przeświecona śladem.<br>
Gmachy skręconym wydają się gadem,<br>
Zębatą dachów łuską się najeża.<br>
A tam - czy żądło oślinione jadem?<br>
Czy słońca promień? czy spisa rycerza?<br>
Wysoko - strzela blaskiem zołoconaozłocona wieża.
 
Nowa Sodomo! pośród twych kamieni<br>
Mnoży się zbrodnia bezwstydna widomie<br>
I kiedyś na cię spadnie deszcz płomieni,<br>
Lecz nie deszcz boży, nie zamknięty w gromie,<br>
Sto dział go poszle... A na każdym domie<br>
Kula wyryje straszny wyrok Boga;<br>
Kula te mury przeplaiprzepali, przełomie,<br>
I wielka na cię spadnie kiedyś trwoga,<br>
I większa jeszcze rozpacz - bo to kula wroga...
 
I już nad miastem wisi ta dział chmura,<br>
Dlatego ludu zasępione tłumy,<br>
Dlatego ciemność ulic tak ponura,<br>
Przeczuciem nieszczęść zbłąkane rozumy;<br>
Be echa kona słowo próżnej dumy,<br>
O wrogach ciągłe toczą się rozmowy...<br>
A straż ich przednia, już północne dżumy<br>
Obrońców ludu pozwiewały głowy,<br>
I po ulicach ciągły brzmi dzwon pogrzebowy.
 
Czy wrócą czasy tych świętych tajemnic,<br>
Kiedy tu ludzie zbytkiem życia wściekli,<br>
Jedni pod katem, drudzy w głębi ciemnic,<br>
Inni ponurzy, bladzi, krwią ociekli,<br>
Co kiedy śmieli pomyśleć - wyrzekli?<br>
Lud cały kona, katy i obrońce,<br>
Dnia im nie stało, aby się wysiekli;<br>
I przeczuwając krwawej zorzy końce,<br>
Jak JouzeJozue wołali: dnia trzeba - stój, słońce!
 
I nie stanęło - pomarli - przedwcześnie,<br>
Lecz zostawili pamiątki po sobie:<br>
Kraj po rozlewie krwi tonący we śnie<br>
I lud, nie po nich ubrany w żałobie,<br>
Krwi trójce w jednej wcieloną osobie.<br>
Ten jak rodyjski posąg świecznik trzyma<br>
I jedną nogę wsparł na martwych grobie,<br>
Drugą na zamku królów... Gdzie oczyma<br>
Sięgnął - tam wnet i ręką dostawał olbrzyma.
 
A kiedy posąg walił się z podstawy,<br>
Tysiące ludu sławą się dzieliło,<br>
Każdy się okrył łachmanem tej sławy,<br>
Każdemu było dosyć - nadto było...<br>
Marzą o dawnej sławie nad mogiłą<br>
I pod kolumną spiżu wszyscy posną;<br>
Choć cięcie kata głowegłowę z niej strąciło,<br>
Choć na niej może jak na gruzach z wiosną<br>
Chwasty i z lilijami Burbonów porosną.
 
Tu dzisiaj Polak błąka się wygnany,<br>
W nędzy - i brat już nie pomaga bratu.<br>
Wierzby płaczące na brzegach Sekwany<br>
Smutne są dla nas jak wierzby Eufratu.<br>
I całej nędzy nie wyjawię światu...<br>
Twarze z marmuru - serca marmurowe,<br>
Drzewo nadziei bez liścia i kwiatu<br>
Schnie, gdy wygnaniec złożył ppodpod nim głowę,<br>
Jak nad prorokiem Judy schło drzewo figowe.<br>
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
 
Z dala od miasta szukajmy napisów,<br>
Gdzie wielki cmentarz zalega na górze.<br>
O! jak tu smutno, kędy wśród cyprysów<br>
Podbladłe Pobladłe w cieniu chowają się róże.<br>
A pod stopami - dalej - miasto w chmurze<br>
Topi się we mgłach gasnących opalu...<br>
A dla żałobnych rodzin przy tym murze<br>
Przedają wianki z płótna lub z perkalu,<br>
Aby dłużej świadczyły o kupionym żalu.
 
Patrz znów w mgłę miejską - oto wież ostatki,<br>
Gotyckim kunsztem ukształcona ściana;<br>
Rzekłbyś - że zmarła matka twojej matki,<br>
W czarne, brabanckie korónki ubrana,<br>
Z chmur się wychyla jak duch Ossyjana...<br>
Ludzi nie dojrzysz... Lecz nad mgłami fali<br>
Stoją posągi (gdzie płynie Sekwana),<br>
Jakby się w Styksu łodzi zatrzymali<br>
I przed piekła bramami we mgłach stoją biali...
 
Tam gmachy Luwru, gdzie tron Baltazara,<br>
A na nim siedział wyrobnik umarły...<br>
Przez dnie lipcowe panowała mara,<br>
U nóg jej ludzie snuli się jak karły;<br>
Bo nad nią cienie śmierci rozpostarły<br>
Wielkość olbrzymią - był to król narodu.<br>
I aksamity krew mu z czoła starły,<br>
Lecz jego dzieci umierały z głodu,<br>
Zaczął dynastią trupów, był ostatnim z rodu.
 
Tam gmachy Luwru, gdzie tron Baltazara,<br>
A na nim siedział wyrobnik umarły...<br>
Przez dnie lipcowe panowała mara,<br>
U nóg jej ludzie snuli się jak karły;<br>
Bo nad nią cienie śmierci rozpostarły<br>
Wielkość olbrzymią - był to król narodu.<br>
I aksamity krew mu z czoła starły,<br>
Lecz jego dzieci umierały z głodu,<br>
Zaczął dynastią trupów, był ostatnim z rodu.
</poem>
[[Kategoria:Juliusz Słowacki]]