Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/545: Różnice pomiędzy wersjami

Kejt (dyskusja | edycje)
(Brak różnic)

Wersja z 22:05, 14 maj 2021

Ta strona została przepisana.

nie ryzykuje, ten nic nie ma.... Raz kozie śmierć! A zresztą, czyż, do stu tysięcy szatanów, mam napisane na czole, że mnie poszukuje za tę głupią sprawę w Chicago?
Podniósł kij sękaty, leżący na ziemi i skierował się na prawo.
Trafił na ścieżkę, wijącą się śród trawy — i szedł nią teraz szybko. Pogwizdywał sobie, a od czasu do czasu wymachiwał rękami i mówił coś do siebie.
Układał plany działania.
Dopiero w chwili, gdy wyruszył z miejsca, objawiła się w tem pustkowiu obecność i drugiego człowieka. Jeśli tamten, jak to przeglądało z jego własnych słów, był zwierzynę, tropioną przez policyą, — to ten był widocznie ogarem.
Ukrywał się on, przyczajony, za drugim stogiem siana.
Teraz podjął się i wyprostował swoją długą i chudą postać. Ubrany był dość przyzwoicie. Twarz jego ginęła w cieniu szerokich kres czarnego, miękkiego kapelusza. Zmrok teraz już zapadał, ale na szafirowe niebo wypłynęły gwiazdy i ukazał się rąbek księżyca. Na tle ciemno-szafirowej przestrzeni, jak ciemne plamy, odcinały się sylwetki stogów siana, chałupki — i dalej poruszająca się szybko na ścieżce postać włóczęgi.
— A.... nasz ptaszek fruwa. Idźmy za nim — rzekł do siebie wysoki człowiek i za-