Strona:PL Zola - Rzym.djvu/542: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
Terwa (dyskusja | edycje)
- korekta
 
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 1: Linia 1:
przekładał on piękno subtelniejsze, bardziej wyszukane i rzadkością swą cenne.<br>
przekładał on piękno subtelniejsze, bardziej wyszukane i rzadkością swą cenne.<br>
{{tab}}— Tak, zapewne, jest ona piękną... Ale ten typ rzymskiej piękności jest ciężki... bez duszy... bez polotu... Jest w tem tylko krew i tkanki mięsne... a nieba nie można się w tem doszukać... ach, nieba... koniecznie nieba!...<br>
{{tab}}— Tak, zapewne, jest ona piękną... Ale ten typ rzymskiej piękności jest ciężki... bez duszy... bez polotu... Jest w tem tylko krew i tkanki mięsne... a nieba nie można się w tem doszukać... ach, nieba... koniecznie nieba!...<br>
{{tab}}Naraz Pierina się zatrzymała i giestem ręki wskazała swoją matkę, siedzącą na wpół rozwalonej skrzyni przed bramą niedokończonego pałacu. Musiała ona być kiedyś także bardzo piękną, lecz dziś, chociaż miała zaledwie lat czterdzieści, była kobietą wynędzniałą przedwcześnie, z oczyma zagasłemi, a obrzękła jej twarz poprzecinana była rozlewającemi się bruzdami, usta miała obwisłe, zęby czarne, piersi ogromne i puste jak sakwy. Była przytem odrażająco brudna, rozczochrana, a przez podartą, zbrukaną spódnicę i kaftan przeświecało miejscami ciało pokryte warstwami kału. {{Korekta|Obudwoma|Obydwoma}} rękoma trzymała śpiące na kolanach małe dziecko i, patrząc bezmyślnie jak spracowane bydlę chodzące w jarzmie, czyniła wrażenie samicy, niewiedzącej dla czego napłodziła i wykarmiła tyle licznego potomstwa.<br>
{{tab}}Naraz Pierina się zatrzymała i giestem ręki wskazała swoją matkę, siedzącą na wpół rozwalonej skrzyni przed bramą niedokończonego pałacu. Musiała ona być kiedyś także bardzo piękną, lecz dziś, chociaż miała zaledwie lat czterdzieści, była kobietą wynędzniałą przedwcześnie, z oczyma zagasłemi, a obrzękła jej twarz poprzecinana była rozlewającemi się bruzdami, usta miała obwisłe, zęby czarne, piersi ogromne i puste jak sakwy. Była przytem odrażająco brudna, rozczochrana, a przez podartą, zbrukaną spódnicę i kaftan przeświecało miejscami ciało pokryte warstwami kału. Obudwoma rękoma trzymała śpiące na kolanach małe dziecko i, patrząc bezmyślnie jak spracowane bydlę chodzące w jarzmie, czyniła wrażenie samicy, niewiedzącej dla czego napłodziła i wykarmiła tyle licznego potomstwa.<br>
{{tab}}Pierina coś szepnęła matce do ucha. Stara kobieta podniosła wtedy oczy na przybyłych gości, mówiąc:<br>
{{tab}}Pierina coś szepnęła matce do ucha. Stara kobieta podniosła wtedy oczy na przybyłych gości, mówiąc:<br>
{{tab}}— No, już wiem... to ten pan, który przyszedł dać mi pieniędzy, bo cię spotkał płaczącą... Znów przyszedł... i przyprowadził z sobą znajomych...
{{tab}}— No, już wiem... to ten pan, który przyszedł dać mi pieniędzy, bo cię spotkał płaczącą... Znów przyszedł... i przyprowadził z sobą znajomych...