Przypadki Robinsona Kruzoe/XLI: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
Bartek21 (dyskusja | edycje)
Nowa strona: {{Przypadki Robinsona Cruzoe}} ===PRZYBYCIE NA WYSPĘ. RADOŚĆ HISZPANÓW. PRZYWITANIE PIĘTASZKA Z OJCEM. CO ZASZŁO PODCZAS MOJEJ NIEOBECNOŚCI. PRZYGODA OSADNIKÓW. ZUCHWAŁOŚĆ A...
(Brak różnic)

Wersja z 20:22, 12 maj 2007

Szablon:Przypadki Robinsona Cruzoe

PRZYBYCIE NA WYSPĘ. RADOŚĆ HISZPANÓW. PRZYWITANIE PIĘTASZKA Z OJCEM. CO ZASZŁO PODCZAS MOJEJ NIEOBECNOŚCI. PRZYGODA OSADNIKÓW. ZUCHWAŁOŚĆ ATKINSA. ANGLICY OPUSZCZAJĄ WYSPĘ. POWRÓT ICH W TOWARZYSTWIE DZIKICH I KARA ZBRODNIARZA.

Pomimo dokładnych obserwacji zrobionych przez kapitana angielskiego okrętu w czasie naszego odjazdu z wyspy, wskazujących, że znajdowała się pod 50 stopniem długości zachodniej, a 14 szerokości północnej, nie byłem pewny, czy ją mam przed oczyma. Ale serce Piętaszka i jego wzrok bystry wnet rozstrzygnęły wątpliwości. - Patrz, patrz. Robinsonie, wołał poczciwy chłopak, tam nasza wyspa, tam ojciec Piętaszka. Stary, kochany ojciec, on bardzo płacze za Piętaszkiem i myśli, że już jego syn nie żyje. O, tam, tam na prawo strażnica. Ja ją widzę dobrze, bardzo dobrze. I zaczął się rzucać i skakać jak szalony, klaszcząc w ręce. Zaledwie go wstrzymałem, że nie wskoczył w morze, ażeby wpław do brzegu płynąć. Z bijącym sercem wsiadłszy do łodzi, popłynąłem z Piętaszkiem i sześciu ludźmi uzbrojonymi do brzegu. Sądziłem bowiem, że może zamiast osadników znajdę dzikich Karaibów na wyspie. Jakaż była moja radość, kiedy naprzód spotkałem Hiszpana, wyratowanego przeze mnie. Trudno opisać, z jakim wzruszeniem witał mnie ten zacny człowiek. Przez długi czas ściskaliśmy się ze łzami, nie mogąc przemówić słowa. Gdy inni dowiedzieli się o moim przybyciu, natychmiast powitali mnie ogniem całej artylerii, na co okręt i szalupa odpowiedziały. Na głos wystrzałów nadbiegł ojciec Piętaszka. Powitanie ich było rozrzewniające. Posadziwszy ojca na wzgórku, syn wpatrywał się w niego jak w obraz, a co chwila odbiegał po jakiś przysmaczek do szalupy i wracał znów okrywać pieszczotami starca. Przy tym wciąż mówił po karaibsku, a usta nie zamknęły mu się na chwilę. Nadbiegli Hiszpanie w liczbie szesnastu, poprowadzili nas w triumfie do zamku. Na szczycie strażnicy zatknięto sztandar z moim nazwiskiem. Nie mogłem poznać fortyfikacji, bo je znacznie podniesiono, tak że wał dochodził do siedmiu metrów wysokości, a rów dookoła, szeroki na pięć metrów, napełniała woda strumienia. W trzech narożnikach pięciokąta stały nabite falkonety, tuż zaś przy drzwiach groty znajdowało się dziesięć muszkietów i dwie strzelby. Później dopiero dowiedziałem się o przyczynach tych ostrożności. Nastąpiły wzajemne opowiadania. Hiszpanie nie spodziewali się więcej mnie oglądać, sądząc, że okręt na którym odpłynąłem zatonął, albo też, że przybywszy do Anglii, wkrótce zakończyłem życie. Poczciwi ludzie nie przypuszczali, ażebym mógł o nich zapomnieć. Prosiłem Hiszpanów, ażeby mi opowiedzieli wszystkie wypadki, zaszłe na wyspie od czasu mego odjazdu. Powtarzam je w krótkości. Wszyscy siedemnastu, zaprzysiągłszy przysłaną przeze mnie umowę, postanowili od razu puścić się na wyspę. Ojciec Piętaszka zgodził się im towarzyszyć. Dzicy wcale o odjeździe nie wiedzieli, gdyż uciekający opuścili ich siedziby pod pozorem rybołówstwa parodniowego. Za przybyciem na wyspę zasmucili się niezmiernie, nie zastawszy mnie. Z listu dowiedzieli się, co zaszło. Zarazem zawiadomiłem ich o trzech Anglikach pozostawionych i o sposobie, w jaki z nimi postępować mają. W tydzień dopiero trzech Hiszpanów uzbrojonych udało się na folwark, gdzie tamci przebywali, nie śmiejąc się wychylić z doliny, stosownie do moich rozkazów. Dobrzy Hiszpanie, mając ich za porządnych ludzi, już w parę tygodni potem zwolnili rygor, pozwalając im po całej przechadzać się wyspie. Nadana swoboda, zamiast ująć trzech łotrów, posłużyła im tylko do popełnienia nowych niegodziwości. Przybrawszy postawy pokorne, potrafili tak sobie zjednać Hiszpanów, że ci, wbrew moim poleceniom, powierzyli Anglikom broń palną. Odtąd Atkins i jego towarzysze, zuchwali posiadaniem broni, przekonawszy się, że historia o gubernatorze była zmyśleniem, nie tylko wymówili Hiszpanom posłuszeństwo, lecz rozpoczęli z nimi kłótnie, domagając się żywności i udziału we wszystkich zapasach przeze mnie pozostawionych. Kiedy zaś Hiszpanie żądań tych zaspokoić nie chcieli, Anglicy zagrozili, że ich wymordują. Skutkiem tych pogróżek trzeba było po całych nocach utrzymywać czaty, aby łotrzy niespodzianie śpiących nie napadli i nie wypełnili swej obietnicy. Trzej wygnańcy, nie mogąc podejść cichaczem Hiszpanów, dopuszczali się wszelkiego rodzaju psot. Zniszczyli zasiewy na folwarku, poburzyli budynki i kilkadziesiąt palm kokosowych wycięli. Na koniec Atkins, zaczaiwszy się w lesie, postrzelił przechodzącego Hiszpana. Pochwycili go i skrępowali drudzy, po czym udali się na schwytanie pozostałych Anglików, co powiodło się szczęśliwie. Natychmiast złożono sąd pod przewodnictwem Don Juana. Atkins tak zuchwale odzywał się przed sądem i powtarzał pogróżki, że skazano go na karę śmierci przez powieszenie, dwóch zaś drugich na wygnanie do jednej z wysp na południu leżących. Szlachetny Don Juan nie chciał tego wyroku potwierdzić przez pamięć na to, że Anglicy byli mymi rodakami, owszem prosił, ażeby ich zupełnie uwolniono. Sędziowie po długim oporze przystali wreszcie pod warunkiem, ażeby Atkins pozostał przez parę miesięcy w więzieniu, dopóki stanowczej nie przyrzecze poprawy. Poodbierano im broń palną, a nawet siekiery, a dopóki Atkins siedział w więzieniu, wszystko szło jako tako. Lecz złoczyńca, sprzykrzywszy sobie pobyt w zamknięciu, zdołał się wyswobodzić, a połączywszy się ze swymi koleżkami, na nowo zaczął dokuczać Hiszpanom. Tego już było zanadto. Mieszkańcy zamku, chociaż szlachetni i łagodni, nie mogli dłużej wytrzymać i żyć ciągle pod groźbą stracenia wszystkiego, co posiadali. Raz należało pozbyć się niegodziwych sąsiadów. Anglicy, widząc, że tym razem nie ujdzie im na sucho, udali się w pokorę, prosząc Hiszpanów o pozwolenie opuszczenia wyspy na karaibskiej łodzi i uzyskali je. Don Juan zaopatrzył łódź we wszystkie potrzeby, a nawet udzielił im dwie strzelby i kilkadziesiąt ładunków. Do łodzi dorobiono maszt i żagiel. Tak zaopatrzeni, puścili się na morze. Hiszpanie odprowadzili ich do brzegu, życząc pomyślnej podróży i ciesząc się, że już raz pozbyli się wichrzycieli, zatruwających im życie. We dwa tygodnie potem Hiszpan, pracujący w polu, spostrzegł łódź płynącą ku brzegowi, na której znajdowało się ośmiu ludzi. Przestraszony tym pobiegł do zamku, donosząc o niebezpieczeństwie. Hiszpanie pochwyciwszy strzelby, wyszli na spotkanie mniemanych nieprzyjaciół i z wielkim zdziwieniem i smutkiem poznali, że to powracają Anglicy w towarzystwie pięciu Karaibów. Oto, co ich spotkało: Po dwóch dniach żeglugi wylądowali na wyspie leżącej na zachodzie. Mieszkańcy zbiegli się natychmiast z bronią, dla przeszkodzenia wylądowaniu przybyszów. Zaniechawszy więc swego zamiaru, popłynęli ku południowi i wysiedli na niewielkiej wysepce, zamieszkanej przez kilkudziesięciu dzikich. Karaibowie przyjęli ich bardzo dobrze, dostarczając żywności, złożonej z patatów i ryb suszonych. Mieli oni u siebie pięciu niewolników schwytanych w ostatniej potyczce i za parę fraszek europejskich odstąpili ich Anglikom. Między jeńcami znajdowało się dwóch mężczyzn i trzy kobiety. Po czterech dniach Atkins z towarzyszami i niewolnikami wypłynął na morze w zamiarze osiedlenia się na jakiej pustej wysepce, lecz gdy nie mogli takiej znaleźć, jakiej chcieli, postanowili powrócić na moją wyspę. Mając teraz niewolników, nie potrzebowali pracować około roli i mogli prowadzić wygodne życie. Wylądowali więc, prosząc Hiszpanów, aby im pozwolili osiąść na zachodnim krańcu wyspy, gdzie mieli zamiar pobudować chaty i zająć się uprawą roli. Pomimo doznanych nieprzyjemności, dobrzy mieszkańcy zamku przystali na żądanie Anglików, zagroziwszy im jednak, że w razie ponowienia zaczepek, natychmiast wszystkich trzech rozstrzelają. Ponieważ pogróżka ta wyszła z ust Don Juana, do tego czasu bardzo pobłażliwego, poznali Anglicy że żartów nie ma, i przez długi czas zachowywali się spokojnie. Burzliwy jednak charakter Atkinsa nie dozwolił mu wytrwać w dobrych zamiarach. Rozgniewany na jednego Indianina, uderzył go tak silnie siekierą w głowę, iż ten na miejscu padł trupem. Towarzysz tamtego, mszcząc się za krzywdy rodaka, rzucił się na Atkinsa i pochwyciwszy wpół, powalił na ziemię i począł dusić. Na szczęście dwaj drudzy Anglicy, przybywszy w porę, ocalili życie Atkinsowi, zabijając Karaiba. Ale pomimo to zuchwały majtek przez kilka miesięcy ciężko chorował, mając mocno pogniecioną klatkę piersiową i kilka żeber złamanych. Wylizał się z niebezpieczeństwa, ale przyjść do dawnego zdrowia nie mógł i wpadł w suchoty. Kiedy go ujrzałem, przestraszyłem się, że tak źle wyglądał. Z barczystego i silnego majtka cień zaledwie pozostał, zaledwie powłóczył za sobą nogi i zdawało się, że niedługo pożyje. Krwawy ten wypadek zasmucił osadników, lecz poniekąd był pomyślny, gdyż dwaj drudzy Anglicy, podburzani poprzednio przez Atkinsa, zachowywali się teraz spokojnie, a herszt, przyciśnięty niemocą, nie miał chęci zakłócać spokoju osady. Z przywiezionych Karaibek jedną Hiszpan, a dwie inne Anglicy pojęli za żony. Ochrzczono je tymczasowo w nieobecności kapłana i nauczono pierwszych zasad religii chrześcijańskiej. Były to kobiety pracowite, prędko nauczyły się gotować, prać i szyć odzież z koziej skóry, a osadnicy mieli z nich wielką pomoc. Tak upłynęły pierwsze dwa lata pobytu na wyspie. Gdyby nie tęsknota za ziemią rodzinną i nie niegodziwość Atkinsa, wyspiarze byliby zadowoleni ze swojego losu.