Spowiedź (Tołstoj)/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Spowiedź |
Data wyd. | 1929 |
Druk | „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Исповедь |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zostałem ochrzczony i wychowany w prawosławnej chrześcijańskiej wierze. Zasady jej wpajano we mnie przez cały czas dzieciństwa mego i młodości. Ale kiedym w 18-ym roku życia opuszczał drugi kurs uniwersytetu nie wierzyłem już w nic z tego co we mnie wpajano.
Wnosząc z różnych wspomnień, nigdym serjo nie wierzył, a miałem tylko zaufanie do tego, w co wierzyli starsi; ale zaufanie to oparte było na kruchych podstawach.
Pamiętam, gdy skończyłem lat jedenaście, pewien chłopczyk dawno już zmarły, Włodzio M., uczeń gimnazjum bawiąc u nas w niedzielę, zakomunikował nam, jako ostatnią nowość, odkrycie zrobione w gimnazjum. Odkrycie polegało na tem że Boga niema i że wszystko, czego nas uczą — prostym jest wymysłem (było to w r. 1838).
Pamiętam, jak się zainteresowali tą nowiną moi starsi bracia, zawezwali i mnie na naradę i pamiętam jakeśmy się wszyscy żywo zajęli tą wiadomością i uważali ją za bardzo zajmującą i prawdopodobną.
Pamiętam jeszcze, że gdy mój starszy brat, Dymitr, będąc na uniwersytecie z właściwą naturze swej namiętnością raptownie nawrócił się i zaczął uczęszczać na nabożeństwa, pościć i życie prowadzić czyste i moralne, my wszyscy nie wyłączając starszych, naśmiewaliśmy się z niego i przezwaliśmy, nie wiedzieć czemu, Noem.
Pamiętam, że Musin-Puszkin, naonczas kurator kazańskiego uniwersytetu, zapraszając nas do siebie na wieczorek tańcujący, namawiał brata mego, odrzucającego zaproszenie i drwiąco go przekonywał, że i Dawid tańczył przed arką Przymierza.
Ja wówczas współczułem tym drwinom starszych i wyprowadzałem z nich wniosek, że uczyć się katechizmu trzeba, chodzić do kościoła również, ale nie trzeba tego wszystkiego brać zbyt na serjo. Pamiętam jeszcze że w bardzo młodym wieku czytałem Woltera, a drwiny jego wcale mnie nie oburzały, przeciwnie bardzo mnie bawiły. Zobojętnienie moje dla wiary nastąpiło u mnie tak, jak się to działo i dzieje teraz u ludzi naszego poziomu umysłowego. Zdaje mi się, że w większości wypadków dzieje się to tak; ludzie żyją tak, jak żyją wszyscy, a wszyscy żyją na podstawie zasad nietylko nie mających nic wspólnego z religją, ale wprost przeciwnych jej; nauka religji nie przyjmuje udziału w życiu i w stosunkach z ludźmi, jej nie spotykamy i we własnem życiu, nie mamy z nią do czynienia; religję wyznaje się tam, gdzieś zdala od życia i niezależnie od niego. O ile się z nią stykamy, stanowi ona zewnętrzne, oderwane od życia zjawisko.
Z życia człowieka, z jego czynów jak wówczas tak i teraz nie można się domyślać żadną miarą, czy jest on wierzącym, czy też nie. Jeżeli jest różnica między jawnym wyznawcą religji, a odstępcą nie wypadnie ona na korzyść pierwszego. Jak teraz, tak wówczas jawną dewocję po większej części spotykamy u ludzi tępych, okrutnych, niemoralnych i wyniosłych. Rozum zaś, uczciwość, prostota i dobroduszność po większej części spotykają się u ludzi nie wierzących.
W szkołach uczą katechizmu i posyłają uczniów do kościoła; od urzędników żądają świadectw z odbytej spowiedzi. Ale człowiek naszej sfery, który się już nie uczy i nie odbywa służby państwowej i teraz, a dawniej tembardziej, mógł przeżyć dziesiątki lat nie przypomniawszy sobie ani razu, że żyje wśród chrześcijan i sam wyznaje chrześcijańską wiarę.
Dziś również jaki dawniej wiara przyjęta przez zaufanie i podtrzymywana zewnętrznie, potrosze rozpływa się pod kierunkiem nauki i doświadczenia życiowego i człowiek często wyobraża sobie, że ta wiara, którą mu wpojono w dzieciństwie, żyje w nim jeszcze, podczas gdy z niej już dawno nie pozostało śladu.
S., rozumny i prawy człowiek opowiadał mi, jak przestał wierzyć. Mając już lat 26, raz na noclegu, podczas polowania, starym przyjętym w dzieciństwie zwyczajem ukląkł wieczorem do modlitwy. Starszy brat, bawiący z nim na polowaniu, leżał na sianie i patrzył na niego. Kiedy S. skończył modlitwę i zaczął się do snu układać, brat spytał go: „A ty wciąż jeszcze odmawiasz pacierz?“.
I więcej do siebie nie mówili. Ale S. od tego dnia przestał odmawiać pacierz i chodzić do kościoła. Słowa brata nie przekonały go, w duszy jego nie nastąpił żaden przełom, tylko zdanie owo, wypowiedziane przez brata, było pchnięciem palcem w ścianę, która i tak własnym ciężarem chyliła się do upadku; zdanie to wskazało mu, że na miejscu wiary, była już pustka i że wobec tego słowa, wymawiane podczas modlitwy i znak krzyża, stały się bezmyślną czynnością. Uznawszy tę bezmyślność, umiał jej zaniechać.
Tak bywa sądzę z większością ludzi. Mówię o ludziach naszej sfery umysłowej mówię o ludziach szczerych względem siebie, a nie o tych, którzy religję zrobili środkiem dla dojścia do jakiegobądź celu. (Ci ludzie są najprawdziwszymi niedowiarkami, gdyż jeżeli religja jest dla nich środkiem dla doścignięcia jakiegokolwiekbądź życiowego celu — to jest to napewno nie religja). Ludzie naszego poziomu umysłowego znajdują się w tem położeniu, że światło wiedzy i życia rozproszyło sztuczną budowlę, a oni albo już to zauważyli i wyswobodzili się, albo też jeszcze tego nie zauważyli.
Religja zaszczepiona mi w dzieciństwie znikła we mnie tak, jak i w innych, z tą tylko różnicą, że ponieważ już w piętnastym roku życia zacząłem czytać filozoficzne książki, więc utratę religijności wprędce sobie uświadomiłem. Od 16 go roku życia przestałem modlić się, i z własnej woli przestałem chodzić do kościoła i pościć. Nie wierzyłem w to, co mi od dziecka wpajano, ale wierzyłem w coś. W co wierzyłem, tego bym żadną miarą nie mógł określić. Wierzyłem w Boga, albo raczej nie odrzucałem wiary w Boga, ale w jakiego Boga tego nie mógłbym powiedzieć, nie odrzucałem Chrystusa i jego nauki, ale na czem polegała ta nauka, tego także, nie umiałbym powiedzieć.
Teraz, gdy wspominam te czasy, widzę jasno, że wiarą moją, t. j. tem co oprócz zwierzęcych instynktów kierowało mojem życiem — jedyną prawdziwą wiarą moją, była wiara w udoskonalenie. Ale na czem polegało doskonalenie i jakim był cel jego, nie umiałbym powiedzieć. Starałem się doskonalić umysłowo — uczyłem się wszystkiego czego mogłem i co mi życie nasuwało: starałem się doskonalić wolę, tworzyłem sobie zasady, których się starałem trzymać; doskonaliłem się fizycznie wszelkiego rodzaju ćwiczeniami, wyrabiając siłę i zręczność i hartowałem się przez abnegację, wyrabiając w sobie wytrzymałość i cierpliwość. I to wszystko uważałem za doskonalenie się. Zasadą była rozumie się moralna doskonałość, ale wkrótce zmieniła się na doskonałość wogóle t. j. na pragnienie ażeby być lepszym nie wobec Boga i samego siebie ale wobec ludzi. W bardzo zaś prędkim czasie to dążenie aby być doskonałym wobec ludzi, zmieniło się na pragnienie, aby być od innych ludzi silniejszym, t. j. sławniejszym, znakomitszym i bogatszym.