[57]
STRASZNO MI, BOŻE!
Straszno mi wielce, bo osamotnione,
Namiętne serce rozdziera się we mnie;
Bo wiecznie pełne — pełne, a spragnione
Jej — ach, jedynej, — a wiecznie daremnie!
Bo bez niej niema nic z mojej młodości,
I pierś mi pęka, a pęknąć nie może...
Bo tak po ziemi iść bez wzajemności —
Straszno mi, Boże!
A gdy ściśnięte serce we mnie zaśnie,
Mogilny pacierz ducha mi otacza;
Czuję w nim, jako serc tysiące gaśnie,
Jako tysiące drugich klnie, rozpacza!
Praojców wielkość w pokoleniach znika;
Co kocham — z mogił powstać mi nie może,
I w podłość tyje ludów tłuszcza dzika.
Straszno mi, Boże!
Więc każdy piorun, co grzmi i zapala,
Witam, jak brata, na niebios lazurze;
Orła każdego, co powraca z dala,
Pytam, ile jest gromów w czarnej chmurze,
I drżę, gdy ptak mię pomija w milczeniu,
Bo nam na gromy długo czekać może,
Bo bez piorunów w takiem utrapieniu
Straszno mi, Boże!
Potem, szarpany bolem i skrwawiony,
Rzucam się w błękit, aby mię obwinął;
Bo wówczas czuję, żem anioł strącony,
Co stał na straży — a Tyś go pominął.
I radbym stanął tak przed Twe oblicze,
Któreś Ty ukrył poza słońca... zorze...
A niebo wiecznie zimne, tajemnicze...
Straszno mi, Boże!
10 grudnia 1858.