Strona:Śląsk polski.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

„Ludzie się uwzięli wytępić cię wszędzie,
Ale pewno z tego da Bóg nic nie będzie,
Wiele wody w Odrze, w Wiśle jeszcze więcej
Wiele z niej upłynie niż nas zniemczą Niemcy“.[1]


Słowo zatem zapoczątkowało na Śląsku to, co go od zagłady uratowało. Ono było tą iskrą, która wywołała wielki narodowy ogień dokoła. Więc choć Miarki i Stalmacha nie stało, nie przydusiły go pokłady popiołu. Żarzył się wciąż, w Cieszynie i Bytomiu, w Raciborzu, Gliwicach i Opolu. I grzał swem ciepłem to, co Niemiec pragnął zmrozić chłodem śmierci. Ks. Radziejowski, dr. Józef Rostek, Napieralski i Br. Koraszewski, — oto ci, którzy przy ogniu świętym stali lata całe na jego straży, by nie przygasł. I dzięki im i ich mniej znanym i wybitnym pomocnikom nieszczęście to nie stało się udziałem Śląska.

W miarę rozwoju życia narodowego na całym, a zwłaszcza pruskim Śląsku Górnym życie polityczne wzmagać się na nim również poczyna. Z wyjątkiem małych skrawków w północnej jego części był on na całym swoim obszarze katolickim. Stał przy Rzymie i swoich duszpasterzach. Kiedy więc po pokonaniu Francji, rozzuchwalony powodzeniem Bismark rzucił papiestwu rękawicę, Śląsk postanowił bronić z całą stanowczością jego praw. A że dla tej obrony w parlamencie w Berlinie zawiązało się wtedy wielkie katolickie stronnictwo zwane „Centrum“, przeto przylgnął do stronnictwa tego sercem całem i duszą. I zerwawszy stosunki wszelkie z kandydatami rządowemi, do tego stronnictwa postanowił wyłącznie wysyłać przedstawicieli swoich. I wierny swojemu postanowieniu, zasilał je swojemi sokami, powiększał liczbę jego członków nad Szpreją, przyczyniając się do tego, że stało się ono wkrótce jednem z najpotężniejszych w parlamencie niemieckim, pokonawszy ostatecznie Bismarka.

  1. Stanisław Bełza. Na Śląsku polskim. Kraków 1890 (Wydanie 2.)