Lud krakowski oznacza ducha pokutującego — jakby się obawiał nazwać go po imieniu — nieokreślonym wyrazem: coś, cosik. Mówią więc: „Coś po pokojach chodzi i przeszkadza, że piaskiem ciska lub wodą pluska“, że gwiżdże, goni kogoś, straszy, (stąd strach) wabi, mami (stąd mamuna) itp. Niekiedy objawiają się dusze pokutujące w postaci zwierząt a więc Czarnego psa, kota, wołu, lub w kształcie latających świateł czy ogników itp. Dusze potępieńców odbywają pokutę za grzechy swe tu, na tej ziemi, albo w czyśccu, który lud wyobraża sobie na tym padole. Złożony do ziemi grzesznik „z czyścca przez grób swój się odzywa lub też w różny sposób straszy wedle grobu, wychodząc z niego“, aby spowodować żyjących do wybawienia go z mąk.
Jeżeli po śmierci czyjejś straszy (tj. chodzi coś po nocach) w tym domu, gdzie nieboszczyk żył, to dla odpędzenia tego strachu należy, aby gospodarze domu sprawili obiad dla dziadków, który dom taki pokrapiają wodą święconą. (Pińczów) Stare zamki i dwory kryją w swojem wnętrzu dziwne tajemnice. O północy wychodzą z głębokich podziemi duchy, strasząc mieszkańców i daje się słyszeć chrzęst żelaza lub ciche stąpanie kobiety w bieli. Są to dusze pokutujące za winy grzesznego żywota. „Nie było domu magnatów lub majętnego obywatela (ziemianina), żeby po śmierci pana lub pani dusza zmarłego nie pokazywała się to księżom, to sługom obojga płci, to zakonnikom bawiącym w tym domu i nie żądała, by sukcessorowie czynili fundusze i hojne ekspenzy na nabożeństwa ku poratowaniu ich zbawienia. Częstokroć te dusze zostawiały znaki wypalonej na stołach ręki i straszyły swem pokazywaniem się ludzi i kobiety łatwowierne i bojaźliwe“. Niektóre rodziny szlacheckie, powiada K. Wł. Wójcicki, „miały swoich zaklętych duchów, które, gdy groziło jakie nieszczęście tym rodzinom, dawały się widzieć, wydając westchnienia i jęki głośne. Domy Daniłowiczów i Tęczyńskich miały podobnych duchów zaklętych“. Lud nasz owe jęki zaklętych czyli pokutujących dusz bierze za „przepowodnie jakiego nieszczęścia np. pożaru, rabunku, zniszczenia lub rychłej śmierci kogo z rodziny. O Łukaszu Słupeckim † 1471 powiada Długosz, że widziano nieraz jak z grobu Słupeckiego podnosił się słup ognisty i cały klasztor Dominikanów w Sandomierzu, gdzie był pochowany, jakoby jednym płomieniem ogarniał. Niepokoił też i mnichy pobożne. Gdy raz przeor ich ze święcą w ręku szedł pewnej nocy do swej celi, nastąpiła mu w progu postać Łukasza, cała w płomieniach, wołając głosem: „Mnichu, oddaj konia, któregoś zabrał na moim pogrzebie“! Przerażony mnich padł na poły nieżywy. Innym razem w czasie burzliwej nocy przyszedł pokutnik do drzwi zakrystji i potrzykroć do niej zapukał, a zapytany, ktoby był, odpowiedział grobowym głosem: „Ja jestem Łukasz Słupecki. Idź, proszę i błagam, do mojej niegdyś żony i do syna
Strona:Śmierć w obrzędach, zwyczajach i wierzeniach ludu polskiego.djvu/078
Ta strona została przepisana.