Wydatna była twa szczodrota święta,
Gdyś w zimie karmił zgłodniałe ptaszęta:
Za co zyskałeś od Boskiej prawicy,
Sporzej pszenicy.
Z cząstki ubogiej obiadu małego,
Karmiłeś mnóstwo ludu zgłodniałego,
A Bóg przysparzał w garnuszku potrawy,
Na cię łaskawy.
Ty pragnącemu Panu na wygodę,
Dobyłeś z suchej ziemi żywą wodę;
Która i teraz płynie z twego cudu,
Na zdrowie ludu.
Przez lat czterysta i piędziesiąt, cały
Leżałeś w ziemi, a robak zdumiały
Żaden cię nie tknął, ani zgniłość zjądła,
Na cię przypadła.
Ręką Anielską kołysane dzwony,
Czciły cię dźwiękiem gdyś był podniesiony:
A nieskażone piękną wonność ciało,
Z siebie wydało.
Z grobu twojego sam proch wzięty leczył,
Jeśli się kto w czem na zdrowiu skaleczył:
I skuteczniejsza była twa opieka,
Niźli Apteka.
Cudowne sprawy Boga wszechmocnego,
Nad chorobami ludu pobożnego,
Wielkie i częste, jakoś Bogu miły,
Głośno sławiły.
Deszcz na twą prośbę w suchy rok spuszczony;
Niewidomy wzrok odzyskał stracony,
Który gdy znagła zdrowym się być zoczył,
Wesoł wyskoczył.