Coś niepodobnem sądził Salomonie,
To ziemskie ciało w niebieskim Syonie
Chrystus mieści, miłość pieści,
Niebo czeka na człowieka,
Rychło z tej niziny, przyjdą córy, syny.
Otwórzcie bramy xiążęta Syonu,
Wnijdzie Król chwały w posessyją tronu:[1]
Któż król taki? cóż te znaki
W nogach, w rękach? gdzieś na mękach
Zbolały niezmiernie, uwieńczony w ciernie.
Te to są rany, któremim zraniony
W domu Adama; lud mój ulubiony
Tak mnie zranił, żem grzech zganił,
Krwią mnie zbroczył, prasęm tłoczył:
Te czerwone szaty, znak mojej zapłaty.
Atoli wszystko cierpieć było trzeba,
Bym grzesznych ludzi domieścił do nieba:
By sąd ścisły wszystkie zmysły
Ich oczyścił, dekret zjścił;
Ja zaś przez śmierć moją miał potomstwo wieczne.
Dana mi władza na niebie, na ziemi,
Idę do Ojca z dziatkami mojemi;
Niosę blizny do ojczyzny,
Żem śmierć złupił, świat okupił:
To jest wiernym prawo na wieczne dziedzictwo.
Ziemski padole, twych rozkoszy bydło
Niechaj używa, co niebianom zbrzydło:
Niech świat ślepy, za czerepy,
Nici, barwy, strojne larwy,
Niedowiarków dusze, pasie na katusze.
Dobra doczesne które zmysłom służą,
Nie są ojczyzną świętym, lecz podróżą;
- ↑ Por. Ps 24 (23), 7.