W Portugalskiem łonie,
I w mieście Lizbonie,
Na zachodowej stronie.
Rosła latorośl w zbawienne owoce,
W pokorę, cichość, nauki głęboce,
Aż do stopnia zakonnego,
Ojca Franciszka świętego:
Tam strzegł swe mandata,
Nie dbając na fata,
Któremi świat przeplata.
Potem na puszczę ukrył się głęboką,
Tam rozprzestrzenił skarbnicę szeroko,
Pełen będąc nabożeństwa,
W postach czynił okrucieństwa,
Że się potaczywał,
Gdy nań wiatr powiewał,
I tem czarta zwojował.
A za rozkazem z pustyni wyszedłszy,
W dzikie narody z kazaniem pobiegłszy,
Gromił błędy bez respektu,
Wyniszczając grzech defektu,
Że go historyki
Zowią i kroniki,
Młotem na heretyki,
Tak ważne były Antoniego mowy,
Że ryby z morza wystawiały głowy,
Słuchając słowa Bożego,
Przezeń dziwnie mówiącego,
Nawet i zwierzęta,
Powietrzne ptaszęta,
Słuchały elementa.