O Boże! usłysz gdy wołam
Od zmroku aż do świtania;
Zniszcz mię, życie we mnie połam,
Niech umrę z nieumierania.
Patrz na tę miłość szaloną,
O życie! przestań mi ciężyć —
Bo chcąc być z tobą złączoną,
Pierwéj cię trzeba zwyciężyć.
O Śmierci! o słodki gończe!
Przyspiesz chwilę rozwiązania:
Niech raz już ze światem skończę
I umrę z nieumierania.
Tylko w nadziemskim tam świecie
Wita nas życie prawdziwe —
Dopóki śmierć nas nie zmiecie
Znamy rozkosze wątpliwe.
Śmierci! niech żaden z twych ciosów,
Mej głowy już nie ochrania —
Grób jest przedsionkiem niebiosów —
Umieram z nieumierania.
Czemże odpłacę Ci Boże!
Coś w piersi zamieszkał mojéj?
Życie Ci oddam w pokorze —
Ta strata z Tobą mię spoi.
A że tylko przez śmierć mogę
Zdobyć ten przedmiot wzdychania —
Więc się wydzieram w tę drogę —
Umieram z nieumierania.