Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/11

Ta strona została przepisana.

sy papierowej i posypawszy go najdelikatniejszym kurzem foliałowym.
Z początku, prawda, brałem z niechęcią do rąk te pliki papieru, którego treść mnie, nieprawnika, bardzo mało zajmowała. Ale stopniowo ginęła we mnie ta niechęć i w końcu umiałem się niemi dobrze bawić.
Sposób, w jaki się to stało, jest dość zajmujący.
Dajmy na to, że Cię, kochany czytelniku, przymusiła jakaś nieprzyjemna afera uciec się pod skrzydła przyjaciela — prawnika.
Wstąpiłeś z widocznem podrażnieniem do kancelaryi i przeklinałeś w duchu poprzednika, który swoją poradę z adwokatem, o jakieś nieznaczne interesy, przeciągał w nieskończoność. A kiedy się nareszcie dostałeś do gabinetu prawnika, to przedstawiałeś mu z moralnem rozgoryczeniem, przypuśćmy, że niezupełnie bezpodstawnem, bezprawie, którego się na osobie twojej dopuszczono, nie wahając się odsłonić nie jedną skrytą stronę swojej istoty i swego życia.
Prąd wymowy twojej przerwał adwokat grzecznem pytaniem o nazwisko i napisał je czerwonym ołówkiem na czele złożonego arkusza.
W tej chwili właśnie skończyłeś w kancelaryi swoją rolę człowieka. Stałeś się fascykułem, zeszytem, a może tymczasem dopiero zarodkiem fascykułu, ale zarodek ten miał już wszystkie warunki nie-