Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/110

Ta strona została przepisana.

dziei i szczęścia, rozpogodzającym jej czoło pochylone, kiedy, siadając przy opieczętowanym fortepianie, wydobywała z jego pożółkłych klawiszów tajemnicze dźwięki „Odgłosów szczęśliwej przeszłości”.
W tej szczęśliwie wybranej chwili ukazał się nieoczekiwanie w drzwiach saloniku pan Jastrząb. Starał się okazać całem spojrzeniem, że tym razem nie przynosi nowego upokorzenia, ale zieloną gałązkę pokoju.
Gdy się pomimo to cała rodzina Hordliczków przed nim rozpierzchła, zostawiając samego ojca, siadł bez przymusu obok swej ofiary i zapoznał ją po krótkim wstępie z celem swoich odwiedzin.
— Wiesz pan zapewne, panie inspektorze — mówił — że ostateczna wyprzedaż pańskich sprzętów jest już bardzo blizka. Bezwątpienia wiesz pan także, że przy takiej sprzedaży sprzedaje się wszystko za bezcen, że zwykle tworzy się spółka, która skupuje drogocenne sprzęty nieraz napół darmo. W każdym razie poniesiesz pan w ten sposób znaczną szkodę, nie mówiąc już o sensacyi w sąsiedztwie i innych przykrościach.
Pan Hordliczka dał poznać ruchem gwałtownym, że następstwa licytacyi okazują mu się jeszcze straszniejszemi, niż je opisać mogą słowa pana Jastrzębia.
— Ale moim celem nie jest szkodzić panu, albo pana zniszczyć — ciągnął wierzyciel. — Przeciwnie. Pomimo tylu zawodów, jakich doznałem ze strony pańskiej, zachowuję dla pana i dla rodziny pańskiej