nem zupełne przymierze do czasu, aż finansowe swoje stosunki wyrównasz pan zupełnie z moją pomocą. Przedstaw pan sobie, że te pieczęcie znikną z pańskiego mieszkania, że hałaśliwy krok sługi sądowego nie będzie przerywał jego spokoju i że przez cały rok nic panu nie przypomni egzystencyi człowieka, który się nazywa Jastrząb.
Pan Hordliczka spojrzał jasnem okiem w próżnię, jakby tam widział raj utracony.
— Dajmy na to, żeby panu ten Jastrząb przed swojem zniknięciem udzielił na wielkie swoje ryzyko jeszcze małą pożyczkę, abyś pan w pierwszej chwili mógł zepchnąć najgorsze kłopoty.
Oczy dłużnika zaiskrzyły się.
— Ale nie myśl pan, aby tenże Jastrząb, przy całem dobrem swojem sercu, zapomniał o sobie. Z owemi pieczęciami nie straciłby on prawa do tych sprzętów; również połowa emerytury pańskiej płynęłaby w dalszym ciągu do jego kieszeni, a wszystkie prawa do ponowienia egzekucyi pozostałyby przy nim. Ale powoli starałby się umarzać należną mu sumę, uwzględniając przytem, o ile, się da, niezbędne potrzeby egzystencyi pańskiej. To zaś umożliwiłby w ten sposób, że wynalazłby dla pana nowe źródło dochodów, które, razem z połową emerytury, wystarczyłyby napewno na odpowiednie utrzymanie pańskiej rodziny. Naturalnie, przypuszcza, że umiałbyś pan pozbyć się pewnych uprzedzeń.
— Mylisz się pan — rzekł Hordliczka — nie mam
Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/112
Ta strona została przepisana.