borną wychowawczynią. O ile z powierzchwnej obserwacyi da się sądzić, jestem przekonany, że posiada dostateczny zapas wiadomości, a zarazem łagodny, delikatny charakter, sądzę więc, że dla moich pączków byłaby znakomitą ogrodniczką. Jeden członek pańskiej rodziny miałby odpowiednie utrzymanie, a honoraryum miesięczne posłużyłoby do regulowania procentów, a może nawet powolnego umarzania kapitału. Naturalnie, pozostawiałbym jej zawsze tyle, ileby potrzebowała na drobiazgi toaletowe. Na wsi korzystałaby ze świeżego powietrza, którego zapewne dawno nie używała. Naturalnie, jeżeli nie będzie na przeszkodzie mój prosty surdut i staroświecka prostota mojej rodziny, do której przepychowi i zbytkowi przystęp jest zakazany.
Ostatnie słowa nie były wolne od sarkastycznego odcienia.
Pan Hordliczka spojrzał z boku niedowierzająco na swego sąsiada. Nie zauważywszy w twarzy jego nic szczególnego, mówił z wahaniem:
— Z wdzięcznością uznaję łaskawość propozycyi pańskiej, ale pozwoli pan zapewne, abym naprzód pomówił o tem z matką i córką.
— Rozumie się samo przez się — odpowiedział pan Jastrząb podrażniony. — Jutro przyjdę po odpowiedź. Jutro można jeszcze licytacyę zatrzymać. Wymieniłem panu warunki, na jakich niemiły nasz stosunek może być wyrównany, a sposób jest dla obu dogodny. Rób więc pan, jak się panu zdaje.
Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/115
Ta strona została przepisana.